Michał Oleszczyk
Michał Oleszczyk
18/12/2010

Co oglądają polscy reżyserzy?


Niektóre pomysły warto kraść. Marzy mi się na przykład, by któryś z polskich periodyków filmowych powielił koncept obecny od kilku lat w amerykańskim dwumiesięczniku „Film Comment”. Otóż w każdym numerze jest tam drukowana (co najmniej jedna) tabelka pt. „The Last 10 Films I’ve Seen”; rodzaj uproszczonego kwestionariusza Prousta z jednym tylko pytaniem, kierowanego do rozmaitych filmowców.

I tak w najnowszym numerze pisma (6/10) można dowiedzieć się na przykład, jakie dziesięć filmów obejrzał ostatnio rumuński reżyser Cristi Puiu, autor wielkiej Śmierci pana Lazarescu (2005) i ponoć równie interesującej Aurory (2010). Dziesiątka prezentuje się następująco:

On the Bowery (1957, Rogosin)
Kobieta bez głowy (2008, Martel)
Jak ukraść milion dolarów (1966, Wyler)
Martwa natura (2006, Zhangke)
Diary (1973-83, Perlov)
Red Road (2006, Arnold)
Noc generałów (1967, Litvak)
Rogue Male (1976, Donner)
Ucieczka gangstera (1972, Peckinpah)
Noc iguany (1964, Huston)

Lista ta wiele wyjaśnia; przede wszystkim zaś wskazuje na to, że Puiu jest filmowcem spragnionym kina – w całej jego gatunkowej rozpiętości. Dla niego nie ma sprzeczności (co nie znaczy, że nie ma też różnic!) między Wylerem a Rogosinem, Zhangke a Litvakiem. Ze wszystkiego można się bowiem uczyć; każda wyspa w archipelagu kina ma swój własny dialekt – a adept sztuki reżyserskiej winien posiąść nie tylko jeden z nich, ale możliwie jak najwięcej elementów każdego.

Być może trzeba oglądać filmy tak różnorodne, jak Puiu, żeby nakręcić film tak krystalicznie własny, jak Śmierć pana Lazarescu.

I teraz pytanie: gdyby jakiś polski miesięcznik faktycznie przepytał polskich filmowców w ten sam sposób, jakie byłyby rezultaty…? Obawiam się, że mizerne. Większość polskich reżyserów (a sąd opieram na kręconych przez nich filmach) ogląda mało (i byle) co. 10 ostatnich filmów obejrzanych przez Marcina Wronę…? Sądząc z Chrztu (2010), byli to Chłopcy z ferajny (1990) ustawieni na replayu. Przez Feliksa Falka…? Zapewne jakiś Bergman nagrany z TVP2 w 1993 roku. Przez Zanussiego…? Chyba tylko własne Barwy ochronne (1977).

Jakub Socha pisał kiedyś pięknie o „kinie otwartym na świat” w wydaniu Tarantino i kinie „zamkniętym” w wydaniu Zanussiego. Lista Puiu, a także każda bez wyjątku lista publikowana przez „Film Comment” ujawnia, że odnoszący światowe sukcesy twórcy oglądają kino bez zgubnego monoteizmu, jaki przebija z wielu polskich sądów. Philippe Grandrieux – twórca najbardziej hermetycznych wizualnie dzieł ostatnich lat – wymienił dla „FC” zarówno Zaćmienie (1962) Antonioniego, jak i Bosonogą contessę (1954) Mankiewicza.

Tymczasem w Polsce toczy się wieczny (i nierozstrzygalny) spór o to, czy należy kręcić „dla ludzi” czy „na festiwale”. Czy „opowiadamy”, czy „kontemplujemy”? To fałszywa alternatywa. Dziesiątki „Film Commenta” ujawniają, że wybitny reżyser to ten, który chłonie kino (całe kino), tak by pod koniec dnia przemówić językiem, jakiego nikt wcześniej nie słyszał.

Nasi reżyserzy zamykają się w swej ulubionej celi, recytują święte teksty pokochane piętnaście lat wcześniej w szkole filmowej, po czym wytaczają się na zewnątrz, jąkają pożyczone monosylaby – i wmawiają nam, że „kręcą kino dla ludzi, nie dla krytyków”. Żaden z wyżej wymienionych twórców nigdy nie powiedział niczego podobnego, a ich filmy ogląda cały świat.

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.