kadr z filmu "Nine"
Gwiazdy w obsadzie nie gwarantują sukcesu / kadr z filmu "Nine"
Aneta Zadroga
11/12/2010

Reżyser, któremu nie staje. Weny

„Jaka piękna katastrofa” zawołał Grek Zorba na widok walących się w gruzy marzeń o kopalni. To pierwsze zdanie, jakie przyszło mi na myśl po obejrzeniu „Nine”.

Daniel Day-Lewis nie powinien śpiewać. To pierwszy wniosek, który nasuwa się po obejrzeniu „Nine”, największego chyba zawodu filmowego ubiegłego roku. Drugi wniosek jest taki, że filmu Felliniego nie można zrobić lepiej… od Felliniego.

Za „Dziewięć”, którego dystrybutor reklamuje jako dzieło zainspirowane „8 i 1/2” Felliniego wziął się Rob Marshall, twórca przebojowego „Chicago”, który w 2003 roku zgarnął sześć Oscarów. Tym razem reżyser zebrał jeszcze więcej nazwisk, bo obok Lewisa pojawiają się Penelope Cruz, Nicole Kidman, Sophia Loren, Helen Mirren, czy Marion Cotillard. I wszystkie te gwiazdy razem zaiste stworzyły wspaniałą katastrofę!

O czym jest film? O tym, że niejaki Guido, światowej sławy egocentryczny reżyser filmowy, próbuje uporządkować swoje życie prywatne i odzyskać utraconą wenę twórczą. Stara się i stara, ale kiepsko mu idzie, bo jego życie, sny i fantazje wypełnia stado kobiet. Prym wiedzie zdradzana żona Luisa (Cotillard), tuż za nią pojawia się kochanka Carla (Cruz) oraz przyjaciółka Lily, a także dziennikarka Stephanie, nieokiełznana muza Claudia (Kidman) oraz… duch jego matki (Sophia Loren).

Film jest nudny, pretensjonalny, monotonny, a Day-Lewis sprawia wrażenie, jakby podczas pracy na planie przeżywał niewyobrażalne katusze, nieporównywalnie większe niż grany przez niego bohater. No ale z drugiej strony nie ma się czemu dziwić, jeśli stado roznegliżowanych, częściowo podstarzałych i przerysowanych bab rzuca się na niego i każda ma jakieś wymagania.

Podobno męskie fantazje o seksie z wieloma kobietami na raz kończą się na fantazjach, z obawy przed tym, że fantazjującemu nie stanie… weny, żeby zaspokoić wszystkie kochanki. Wydaje się, że podobnie jest z nieszczęsnym Guido. No bo, jak, biedaczysko, ma coś stworzyć, albo przynajmniej wpaść na pomysł, kiedy z jednego kąta wypełza podstarzała Penelope Cruz z koszmarnym akcentem i jeszcze gorszym makijażem, wijąc się po podłodze, jakby właśnie doświadczała niewyobrażalnie bolesnych spazmów (to pewnie za te cierpienia Akademia zdacydowała się dać jej nominację do Oscara), w drugim czai się posągowa i jak zwykle bez wyrazu Nicole Kidman, a w trzecim Judie Dench wymachuje melonikiem, jak nie przymierzając Liza Minelli w „Kabarecie”? Tyle, że i wiek i urok już nie ten… No i jeszcze Fergie, ucharakteryzowana, jakby właśnie wybiegła z planu teledysku do „Thrillera” Michaela Jacksona… Katastrofa!

Nie wiem, czy lepiej polec, starając się dorównać wielkiemu dziełu, jak niektórzy mówią o najnowszym dokonaniu Marshalla, czy po prostu zdawać sobie sprawę, że nakręciło się, delikatnie mówiąc, kiepską rzecz. Wiem, że „Nine” drugim „Chicago” nie będzie. Ani tym bardziej drugim „8 i 1/2”. Szczerze mówiąc, to, żeby oddać jakość filmu, za tytuł trzeba by obrać różnicę między obecnym tytułem, a dziełem Felliniego. Jedna druga, do czegokolwiek by nie odnieść miary (do jakości gry aktorskiej, scenariusza, czy reżyserskiego polotu), to i tak więcej niż widzimy na ekranie.

kadr z filmu "Nine"
kadr z filmu "Nine"

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.