aleksandra-roznowska-ikona
Anna Chodacka
28/02/2018

Aleksandra Rożnowska: mama w stylu FIT

Bycie „fit” jest modne, trendy i pożądane. Aleksandra Rożnowska przestrzega jednak, by nie popadać w skrajność i przede wszystkim znaleźć swój złoty środek, żyć zdrowo i racjonalnie! Pójście na skróty również nie pomoże nam w osiągnięciu wymarzonego celu. O motywacji, zdrowym trybie życia, marzeniach i radości – rozmawiamy ze SportsMamą

Co jest pani największym motorem do działania?

Aleksandra Rożnowska: Można by pomyśleć, że mój syn jest moim motorem, w sumie to trochę tak, ale tak na prawdę moją największą motywacją jest strach – strach przed nicnierobieniem i staniem w miejscu! Nigdy nie chciałabym dojść do takiego punktu, w którym nie miałabym już nic do zrobienia. Pamiętam jak po urodzeniu Tymka, zostałam „zamknięta” w domu z pieluchami, kolkami i absolutnie z żadnymi perspektywami na siebie i swoje marzenie. Cieszyłam się macierzyństwem, ale przerażała mnie myśl, że ja już nic w życiu więcej nie osiągnę. Wiedziałam też, że do „starej” pracy wrócić nie mogę, więc nie miałam nawet perspektywy, że po macierzyńskim wrócę do pracy.

Byłam totalnie przerażona faktem, że nic nie robię (poza oczywiście sprzątaniem, kąpaniem maluszka, spacerkami, usypianiem, itp.). Oczywiście mam tu na myśli „nic nie robię” dla siebie i swojego rozwoju. W takim krytycznym momencie, a był to piąty miesiąc po urodzeniu Tymka, postanowiłam cos zrobić dla siebie. Pamiętam, że powiedziałam sobie w duchu: „albo zaczniesz działać, albo popadniesz w depresję!”. Wtedy właśnie stworzyłam swoją małą przestrzeń w Internecie: SPORTSMAMA i to był mój strzał w dziesiątkę! Fakt, narobiłam sobie tym dużo więcej pracy i obowiązków, ale dawało mi równie wiele radości. Dzięki temu miałam, i wciąż mam, swoją malutką odskocznię od codzienności.

Czy ciężko jest być „fit mamą”? Jak udaje się pani godzić rolę matki z byciem aktywną kobietą?

Wbrew pozorom nie jest ciężko. Być może początki są trudne, ale to wynika tylko z tego, że kobieta znajduje się w nowej sytuacji. Nagle pojawia się maluszek, który rozbija zupełnie cały dotychczasowy porządek. Trzeba się na nowo nauczyć żyć i funkcjonować zgodnie z jego potrzebami. Nieprzespane noce, choroby i wiele innych czynników wpływa na obniżenie motywacji i celem samym w sobie staje się odpoczynek. Na szczęście taki okres trwa tylko „chwilę” i w odpowiednim momencie należy się „ogarnąć”. Z moich obserwacji wynika, że najgorsze jest pierwsze pół roku, później czynności stają się powtarzalne i można w rytm dnia spokojnie wdrożyć aktywność, która trwa ok.1h. W późniejszym okresie jedyną przeszkodą stajemy się my same i to, czy nam się po prostu chce czy nie chce. Niestety wymówka „bo dziecko…” jest wygodna i najprostsza, bo nikt z taką wymówką nie będzie dyskutował. A odpowiadając na pytanie czy łatwo jest być „fit mamą”, to uważam, że łatwo, ale na pewno należy nad tym sporo pracować.

Jakich wskazówek udzieliłaby pani wszystkim młodym mamom, które pragną wrócić do sylwetki „fit” lub ją wypracować?

Przede wszystkim nie należy porównywać się z innymi i tym samym tworzyć w głowie chorej presji bycia „fit”. Należy obrać cel, jaki chce się osiągnąć, oszacować czas, w jakim realnie jest się w stanie to zrobić i wyznaczyć sztywnie dni na treningi i trzymać się ich – nawet jak nam się nie chce! Należy sobie uświadomić, co nas przybliża do naszego celu? W tym wypadku są to treningi i racjonalne odżywianie. Także te dwa czynniki muszą być spełnione, aby zacząć osiągać cele treningowe.

Co sprawia pani największą radość?

Największą radość daje mi mój mały łobuz Tymek, uszczęśliwianie go i sprawianie mu radości ładuje mnie pozytywnie i sprawia największą frajdę! Reszta przy tym to „pikuś”. (śmiech) Pewnie jeszcze jako „nie-mama” odpowiedziałabym inaczej, ale priorytety się zmieniają i życie się zmienia, gdy na świecie pojawia się dziecko.

Kim według pani jest „kobieta sukcesu”?

To na pewno kobieta pewna siebie. Podążająca za marzeniami tak, by zawsze być w zgodzie ze sobą. Kobieta sukcesu to kobieta, przy której inni osiągają sukces, bo mogą się nią inspirować. To taka kobieta, która niekoniecznie uważa siebie za taką, bo po prostu realizuje swoje cele, plany i marzenia, nie oczekując nagród i poklasku. Ona robi to dla siebie i samorealizacji.

Jak wyglądają pani treningi na co dzień?

Aktualnie jestem już w komfortowej sytuacji, ponieważ mój Tymek chodzi do przedszkola. Prowadzę swoje mini fitness studio dla mam we własnym mieszkaniu, także czasu na trening mam pod dostatkiem. Robię go pomiędzy zajęciami lub na treningach z moimi podopiecznymi.

Jakim mottem kieruje się pani w swoim życiu?

„Nie narzekaj, że masz pod górę skoro zmierzasz na szczyt” oraz „If you dream – dream big”. Powtarzam to sobie zawsze w ciężkich momentach i działa!

Co pani zdaniem sprawia największy problem wszystkim osobom, które pragną zacząć żyć zdrowo?

Największym problemem jesteśmy my sami. Boimy się, że nam się nie uda. Boimy się, że mąż się będzie z nas śmiał lub co ludzie powiedzą… Boimy się porażki! Jesteśmy dla siebie za surowi i nie wierzymy we własne siły. Gdy już zaczynamy, okazuje się, że treningi to ciężka praca, męczymy się i wcale nie ma tych endorfin, o których wszędzie tak głośno. Okazuje się, że jedzenie „fit” wcale nie jest takie dobre. Po tygodniu treningów oczekujemy zmian, rezultatów, a gdy ich nie ma, to łatwo się poddajemy mówiąc, że to nic nie daje. Problem tkwi w nastawieniu do treningów i całego bycia „fit”. Chcemy za szybko, bez większego trudu, a najlepiej na skróty. Tak niestety się nie da! Proces odchudzania i zmiany życia z „siedzącego” na „fit”, który trwa nie miesiąc czy dwa, tylko, co najmniej około roku. Dotyczy to zarówno wyglądu zewnętrznego, jak i nastawienia!

Jak zatem bycie „fit” wygląda u pani?

Przede wszystkim jest to nieodłączna część życia i codzienności. Trening traktuję jak mycie zębów czy kąpanie się, jest to dla mnie oczywista czynność, którą po prostu należy wykonać. Nie traktuję też bycia „fit” jako fanaberii, na chwilę, bo takie są trendy. Nie wrzucam na żadne portale zdjęć w różnych pozach z pupą czy brzuchem na wierzchu, bo dla mnie „fit” to nie „sześciopak”, którym należy się chwalić, ale całokształt, a ciało to tylko efekt uboczny zdrowego i racjonalnego życia.

Bycie „fit” ma otwierać nas na życie, a nie zamykać. Jeżeli nie wykonamy treningu lub zjemy coś mniej „fit”, to świat się nie zawali. Jeżeli na wakacjach nie będziemy trenować, to też nic się nie stanie! Należy znaleźć złoty środek, bo łatwo popaść w skrajności.

Bardzo często prowadzi pani na portalu Facebook – treningi live, które cieszą się ogromną popularnością. Jak czuje się pani z tym, że angażuje tyle mam do walki o figurę?

Powiem szczerze i bez ściemy – dziewczyny dają mi siłę i energię. Gdyby one ze mną nie ćwiczyły i nie dawały mi tak cudownej informacji zwrotnej, ja nie miałabym dla kogo tego prowadzić. Jest to transakcja wiązana – ja staram się im pomóc w dążeniu do tego, o czym marzą, a one dają mi mnóstwo energii i siły do tego bym mogła cały czas to robić. Uwielbiam kontakt z ćwiczącymi ze mną kobitami i to, jakie są dla mnie życzliwe.

Czy może pani powiedzieć coś więcej o swojej książce „Sportsmama”?

Wydanie książki nigdy nie było moim marzeniem, nawet nie przeszedł mi przez głowę taki pomysł. Płyta z treningiem – tak (i wciąż jest w sferze moich marzeń), ale nie książka. Jednak pewnego dnia napisała do mnie pani z redakcji z propozycją wydania książki. Byłam w ogromnym szoku i troszkę śmiałam się pod nosem: „Ja i książka? Niemożliwe!” Po paru tygodniach zainteresowana redakcja ponowiła pytanie i już inaczej na to spojrzałam. Dostałam olśnienia! W jednej sekundzie wiedziałam nawet, co chcę, żeby się w tej książce znalazło.

Postanowiłam, że będzie to poradnik dla mam – jak wrócić do formy po porodzie oraz że będzie to też troszkę mój pamiętnik. I tak też się stało. W publikacji znajduje się mnóstwo praktycznych porad i wiedzy, jaką powinna przyswoić każda świeżo upieczona mama, ale oprócz suchej wiedzy jest sporo o mnie. O tym jak przechodziłam okres ciąży (a łatwo nie było), jak przebiegał okres po ciąży (łatwo też nie było). Chciałam, żeby czytelniczka mogła się ze mną utożsamić, poznać bliżej i polubić. Żeby ten poradnik nie był tylko o tym ile przysiadów należy zrobić… Z założenia „Sportsmama” miała być taka „moja” i wydaje mi się, że udało mi się to osiągnąć w 100%.

O czym pani marzy?

Jako mama nie będę wyjątkowa mówiąc, że moim największym marzeniem jest zdrowie mojego dziecka, jego bezpieczeństwo, szczęście, to by w przyszłości trafił na dobrych ludzi i potrafił poradzić sobie w każdej sytuacji. Wiem też, że szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko – to oklepane stwierdzenie, ale bardzo prawdziwe. Oprócz tego, że jestem mamą i wraz z narodzinami dziecka to ono stało się dla mnie priorytetem, to jestem również kobietą, która ma swoje potrzeby i marzenia, takie osobiste, związane tylko ze mną. Czy jest to egoizm? Trochę tak, ale żeby w życiu była równowaga, każda kobieta powinna być trochę egoistką i pomyśleć o sobie, a nie ciągle poświęcać się dla innych. Dlatego na mojej liście marzeń są:

- podróże – tak, roczna podróż dookoła świata to jedno z moich większych marzeń!

- rozwój osobisty – chciałabym, żeby zawsze chciało mi się chcieć rozwijać i nie osiąść na laurach. Aktualnie marzę o wydaniu płyty DVD z treningiem i wierzę, że i to uda mi się niebawem zrealizować

- małe rzeczy – takie jak nauka windsurfingu, surfingu, czy jazdy konnej

- udane życie prywatne – chciałabym być szczęśliwa i dawać radość bliskim, a na starość być dumną z własnych wyborów.

Przede wszystkim chciałabym zawsze mieć w głowie jakiś cel, marzenie, bo to determinuje do większej pracy i nakręca do działania. Nie ma nic piękniejszego od realizacji własnych marzeń i sięgania po kolejne.

Rozmawiała: Agnieszka Słodyczka-Jarząbek


aleksandra-roznowska-ikona
aleksandra-roznowska-ikona

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.