Aneta-Lastik_ikona-fot_Aleksandra-Kostiuk
Fot. Aleksandra Kostiuk
Anna Chodacka
15/08/2015

Aneta Łastik: Warto sobie wybaczyć

O autorskiej metodzie pracy z ludźmi, chęci pomocy, wadze własnego głosu i rozliczaniu się z przeszłością – Aneta Łastik, pieśniarka i pedagog

EksMagazyn: W swojej pracy posługuje się pani terminem „wewnętrzne dziecko”.
Aneta Łastik:
„Wewnętrznym dzieckiem” nazywam sferę uczuciową, a dorosłym nazywam logikę i poczucie odpowiedzialności. Jest to, poniekąd, odniesienie do sfery, kiedy byliśmy małymi dziećmi, ponieważ wszystko, czego się wówczas uczymy i doświadczamy, przechodzi przez emocje. Przez to, czy dziecko czuje się bezpiecznie, czy jest kochane, czy jest cenione. Wszystko, co spotkamy w życiu i stanowi dla nas problem, jest zawsze związane ze sferą uczuciową. Nie logiczną czy intelektualną, bo z tym możemy sobie poradzić, zapytać kogoś o radę, nauczyć się.
Kiedy mamy jakiś wielki problem w życiu i przyjrzymy się mu, to myślimy, że jest to problem wyłącznie logiczny. Gdyby tak było, dość szybko byśmy go rozwiązali. A ponieważ podłączają się do tego np. takie schematy: „Matka mówiła, że nic nie potrafię”, „Wszystkim się udaje, mnie się nie udaje”, wchodzimy w sferę uczuciową braku poczucia własnej wartości i wszystkiego, co temu towarzyszy. Przede wszystkim strachu. Każda osoba dorosła, która miała trudny dom rodzinny wie, że ten strach jest dramatycznie paraliżujący. Człowiek dorosły mówi sobie: „Wyrzucą mnie z pracy, przyjdzie komornik, ale tyle ludzi to przeżyło, jakoś dam sobie radę”. Tymczasem strach wewnętrznego dziecka jest wręcz dramatyczny, a ludzie nie wiedzą dlaczego. Jest to strach zapisany w dzieciństwie, strach o życie, strach przed śmiercią. Jeżeli mama mnie nie kocha, tata mnie bije, to ja mogę umrzeć. Strachy, które miewamy w dorosłym życiu i tak nas paraliżują i zadziwiają swoją siłą, to są strachy z dzieciństwa. Dlatego, żeby poprawić jakość swojego życia, zrozumieć pewne sprawy, należy zajrzeć do „wewnętrznego dziecka”.

Jest pani nauczycielką życia?
Można tak to nazwać. Jestem przede wszystkim pedagogiem. W przeciwieństwie do typowej terapii samo rozumienie, co się stało i dlaczego dziś jestem osobą marną, niewiele mnie interesuje. To nie znaczy, że nie zaglądam do dzieciństwa osoby, z którą pracuję, ale nie muszę wszystkich detali z tego okresu poznać. Staram się znaleźć klucze, które pomogą danej osobie rozwiązywać jej problemy uczuciowe. Jest to w jakimś sensie nauczanie życia, bo ja mówię rzeczy konkretne.
Są różne teorie pracy z człowiekiem. Najczęściej terapeuta jest nauczony, że nie wolno mu radzić. Pewnie jest tak dlatego, że radzenie drugiemu człowiekowi, niesie ze sobą odpowiedzialność. Jedna terapeutka mi powiedziała: „Przychodzą do mnie ludzie i chcą, żeby im poradzić”. Na to jej odpowiedziałam: „To poradź!”
Trzeba wiedzieć, że na terapie chodzą, „wewnętrzne dzieci”, a dzieckiem jest łatwo manipulować. Toteż często ludzie chodzą latami na terapię, przywiązują się do terapeuty, boją się jego reakcji.

Czytając pani publikacje, stwierdzam, że w wielu kwestiach nie podziela pani poglądów psychoterapeutów.
Dla jednych to jest tylko zawód, dla innych środek do osiągnięcia celu w postaci np. kupna mieszkania, a dla niewielu POWOŁANIE. Jeżeli ktoś przychodzi do psychoterapeuty, a ten mu mówi, że będą się spotykać kolejne dwa lata, to dla mnie jest to nie do przyjęcia. Człowiek, który przychodzi na terapię, jest przerażony swoją sytuacją, z której w jego poczuciu nie ma wyjścia. Terapeuta wówczas powinien poradzić, bo to pokaże mu, że jest wyjście i wtedy człowiek ten może znaleźć nawet lepsze, niż to które podał mu terapeuta i niejedno rozwiązanie.

Zna pani jakiegoś terapeutę, którego ceni czy ze wszystkimi się pani nie zgadza?
Cenię Arnolda Mindella. Jego myślenie jest nastawione na to, że człowiek sam może dużo zrobić. W jego książkach są bardzo konkretne opisy pracy. Basia Pszoniak była (bo chyba już nie pracuje) doskonałą terapeutką.

We wszystkich informacjach, jakie o pani znalazłam przewija się opis pani, jako osoby, której wyjątkowo leży na sercu dobro drugiego człowieka.
Lubię ludzi, jestem wrażliwa na dramat drugiego człowieka. Chęć tego rodzaju pracy, jaką proponuję, ma swoją genezę w moim bracie, który był człowiekiem o niezwykłej wrażliwości, w zasadzie nadwrażliwości. Było to widać w jego wierszach, które odkryto wiele lat po jego śmierci. Pisał pod pseudonimem Emil Laine. Zastanawiałam się nad tym, jak to jest, że mężczyźni używają swoją nad-wrażliwość przeciwko sobie, a nie dla siebie, dla większego poczucia własnej wartości. Marzyło mi się, że nauczę się pomagać takim mężczyznom. Ponoszę na tym polu pełne fiasko. Dlaczego? W pracy, którą proponuję, trzeba, między innymi, rozliczyć się z mamą. I panowie tu odpadają, tchórzą.
Nie powiem, że w ogóle nie ma odważnych mężczyzn, jest ich jednak bardzo mało. Forma pracy nad sobą, którą proponuję w ogóle jest trudna. Na przykład napisanie listu do rodziców, w imieniu dziecka, którym byliśmy. Jeżeli relacja mężczyzny z matką jest marna, to jego kobieta za to zapłaci. I odwrotnie, jeżeli kobieta miała bardzo złe relacje z ojcem, który mówił, np. „jesteś brzydka”, to jej mąż też za to zapłaci, a gdy do tego dojdą jej złe relacje z matką, która niszczyła ją jako kobietę, bo np. była zazdrosna o jej szanse na życie, to wtedy podświadomie będzie niszczyć swoje małżeństwo.

To straszne, że ludzie mogą tak postępować wobec własnych dzieci.
To jeszcze nic. Trzeba sobie zdać sprawę z faktu, że 3/4 społeczeństwa jest w tej sprawie średnia, żeby nie powiedzieć marna. Biologia kazała – to urodzili. Takich ludzi nazywam „rodzicielami”. Na miano rodzica, na tytuł Mamy czy Taty, trzeba sobie zasłużyć. Jeżeli dziecko mówi „mama”, to powinno to znaczyć: bezpieczeństwo, ciepło, miłość.
Jeżeli człowiek w dzieciństwie doświadczył dużo złego, to potem ma bardzo małe szanse na to, żeby ułożyć sobie życie. Po pierwsze dlatego, że najczęściej znajdzie kogoś takiego jak on sam, czyli z domu, który też jest anty-przykładem. A dwie poharatane przez życie osoby raczej nie stworzą dobrego życia razem chyba, że oboje będą tego świadomi i gotowi wiecznie się pilnować, rozwijać i mądrze komunikować.
Wszyscy mamy potrzebę, aby nasze krzywdy zostały uznane. Nawet jeżeli to są prozaiczne sprawy, na przykład ktoś nas okradł. Chcemy żeby złodzieja złapano i by za to zapłacił. A co dopiero, jeżeli byliśmy skrzywdzeni w dzieciństwie i przez to nasze życie prywatne się nie układa i w konsekwencji nasze dzieci za to płacą. Takich rzeczy się nie wybacza rodzicom, wybacza się sobie, że nie można wybaczyć.

Cały wywiad do przeczytania w drukowanym wydaniu EksMagazynu (nr 28).

Aneta-Lastik_ikona-fot_Aleksandra-Kostiuk
Aneta-Lastik_ikona-fot_Aleksandra-Kostiuk

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.