FSEM3366 Eva i FemeStage na planie
Redakcja
06/03/2016

Ewa Minge: Piękna kobieta o wielkim sercu

„Zbudowałam luksusowy dom mody, znalazłam się tam, gdzie zawsze chciałam być, ale to nie może być tak, że moda służy wyłącznie zaspokajaniu próżności. Powinna nieść coś więcej, powinna też pomagać”.

Światowej sławy projektantka mody, kreatorka luksusowej marki Eva Minge, która osiągnęła ogromny sukces, nigdy nie była obojętna na losy ludzkie. Założyła Fundację Black Butterflies, aby jeszcze z większym zaangażowaniem nieść pomoc potrzebującym, chorym na raka. O tym, że warto pomagać i dzielić się sukcesem, o wzruszających historiach podopiecznych i marzeniach, rozmawiamy z Ewą Minge.

EksMagazyn: Jaka historia kryje się za założeniem Fundacji Black Butterflies? Dlaczego zdecydowała się pani na taki krok?
Ewa Minge:
To był impuls. Pomysł założenia Fundacji zrodził się 5 lipca 2015 r. w Paryżu, podczas wieczornej kolacji po kolejnym naszym sukcesie. Wróciłam wtedy na Haute Couture Fashion Week po kilkuletniej przerwie – z kolekcją Black Butterflies. Okazało się, że znów znalazłam się na szczycie. Tłum gości, entuzjastyczna reakcja, rewelacyjne recenzje. Kilka godzin po pokazie pisały już o nas „Madame Figaro”, „L’Express”, „Marie Claire”. Magazyn „Schön!” napisał tak: „Gdyby Afrodyta i Mick Jagger mieli dziecko byłaby to polska projektantka Ewa Minge. Jej paryska kolekcja haute couture była częściowo aksamitna, częściowo grecka, częściowo rockandrollowa”. Z kolei brytyjski „The Telegraph” umieścił jedną z moich sukien w zestawieniu „38 kreacji haute couture, dla których warto umrzeć”. Pomyślałam sobie – zaraz, chwila! Oczywiście, byłam dumna z tych recenzji. Zbudowałam luksusowy dom mody, znalazłam się tam, gdzie zawsze chciałam być, ale to nie może być tak, że moda służy wyłącznie zaspokajaniu próżności. Powinna nieść coś więcej, powinna też pomagać. I wymyśliłam fundację. Oczywiście Fundację Black Butterflies. Te motyle, które mnie niosły, mogą też nieść pomoc potrzebującym, mogą dawać im nadzieję. Z drugiej strony – to nie jest tak, że nagle postanowiłam zacząć pomagać. Robiłam to przez cały czas, przez ponad 20 lat mojej biznesowej kariery zawsze miałam swoich podopiecznych, ale nie chciałam się tym chwalić. Robiłam to dla siebie. Teraz przyszedł czas, by zacząć pomagać w sposób zorganizowany, już jako instytucja. Tak się złożyło, że z rakiem miałam do czynienia non stop. Ta choroba doświadczyła mnóstwo bliskich mi osób. Wybór był prosty. Fundacja Black Butterflies ma pomagać osobom chorym onkologicznie i przewlekle, nieść im nadzieję i zagrzewać do walki. Promować pozytywne przykłady i pokazywać, że da się to zrobić. Dlatego w radzie naszej Fundacji i wśród jej ambasadorek są dziewczyny walczące z chorobą i z powodzeniem radzące sobie w życiu zawodowym.

Jak przebiega rozwój Fundacji? Jest pani zadowolona z postępów?
Tak, jestem zadowolona, ale nadal chcę iść coraz dalej. Kiedy już mam pomysł i jestem pewna, że chcę go zrealizować, nie potrafię usiedzieć na miejscu. Ubiegły rok był bardzo pracowity. Wraz z firmą Esotiq & Henderson tworzyłam nową markę Femestage Eva Minge. Obiecywałam sobie, że kiedy już powstaną pierwsze sklepy Femestage w Polsce, kiedy już przygotuję kolekcję haute couture na Paryż i osiągnę tam sukces, kiedy już pomogę moim partnerom biznesowym we wprowadzeniu Esotiq & Henderson, naszej odzieżowej spółki na giełdę, wyjadę na długi wakacyjny urlop. Ale nie potrafiłam. Od razu zajęłam się organizacją Fundacji. We wrześniu mieliśmy już gotowy pomysł i rozpoczęliśmy rozmowy z pierwszymi partnerami. Ruszyła też organizacja inauguracji Fundacji. W dwa miesiące zorganizowaliśmy inauguracyjny pokaz Fundacji w Arkadach Kubickiego Zamku Królewskiego w Warszawie. Efekt przerósł moje oczekiwania. Prawie 1000 gości, owacja i bis, który projektantom nieczęsto się zdarza. Zyskaliśmy mnóstwo przyjaciół i ambasadorów Fundacji. Idea poszła w świat i została świetnie przyjęta. Teraz przyszedł czas na wybudowanie Domu Życie, w którym chorzy na raka i przewlekłe choroby znajdą pomoc specjalistów. Chodzi o wsparcie motywacji do walki z chorobą, pomoc psychologiczną i prawną. Pierwszy Dom Życie ma być otwarty w Zielonej Górze. Lokal już mamy. Trwa aranżacja.

Z których działań, zrealizowanych w ramach Fundacji, jest pani najbardziej dumna?
Fundacja, choć już zarejestrowana, nadal jest w fazie organizacji. Trudno więc mówić tu o konkretnych działaniach. Najbardziej jestem dumna z tego, że o celach i ideach Fundacji już się mówi. Nawiązaliśmy współpracę ze szpitalami i instytucjami, które leczą w nowoczesny sposób i przywracają nadzieję, godność i wygląd kobietom po operacjach, na przykład usunięcia piersi. Udało nam się ściągnąć do MODO Domy Mody tłum gwiazd, które malowały bombki specjalnie dla małych pacjentów oddziału onkologicznego Centrum Zdrowia Dziecka. Jestem dumna z tego, że mogliśmy zobaczyć uśmiech małych pacjentów, okrutnie doświadczonych przez los, gdy na onkologii w CZD jeszcze przed mikołajkami pojawiły się nasze choinki z ozdobami wykonanymi ręcznie przez moich przyjaciół.

Czy któraś historia podopiecznych lub wydarzenie poruszyła panią w szczególny sposób?
Każda mnie porusza. Historia Grzesia, cierpiącego na Zespół Downa, który rysował i chciał projektować sukienki. Gdy jego opiekunka napisała do mnie, że marzy o autografie, zaprosiłam go do Pszczewa, gdzie mieściła się moja firma. Podczas wakacji uczył się projektować i zadebiutował na moim pokazie na Politechnice Warszawskiej. Historia Agaty, niepełnosprawnej modelki, która z powodzeniem robi karierę jako menedżerka i matka. Zasiada w radzie naszej fundacji i pracowała nad naszym inauguracyjnym pokazem na równi ze wszystkimi. Czy historia Kasi Kowalczyk, naszej ambasadorki, od lat walczącej z rakiem. Jestem wzruszona, gdy Kasia nie patrząc na to, jak się czuje, czy bierze akurat chemię, czy nie, wsiada w samochód i jedzie, by wziąć udział w sesji, spotkaniach lub po prostu, żeby nam pomóc.

Projektowanie, podróże, rodzina, Fundacja… To bardzo wiele zobowiązań. Jak udaje się pani wszystko pogodzić?
Ja zawsze byłam dobrze zorganizowana. Moda to biznes, jak każdy inny. Nie można osiągnąć w tej branży sukcesu, skupiając się wyłącznie na projektowaniu. Bilans musi się zgadzać. Trzeba mieć plan, cel do osiągnięcia. Dlatego w całej mojej karierze projektantki trzeźwo stąpałam po ziemi. Owszem, jestem artystką, ale do biznesu podchodzę jak matematyk. Bardzo szybko zrozumiałam, że nie da się utrzymać w tej branży przez długie lata bez wykreowania marki. Dlatego, gdy zarobiłam pierwsze duże pieniądze, zaczęłam je w siebie inwestować. Pokazy na świecie kosztują. Finansowałam je z zysków. Markę Eva Minge wykreowałam sama. Wymagało to wiele wysiłku i samodyscypliny. Ale byłam konsekwentna i dlatego jestem tu, gdzie jestem.

Czy zdarzały się chwile słabości, zwątpienia, aby zrezygnować?
Jasne. Bywały momenty, gdy myślałam, że to już koniec, że nic już nie chcę robić, że się poddam. Zawsze wszyscy wokół uważali mnie za siłaczkę. Przychodzili do mnie ze swoimi problemami, prosili o radę. Pomagałam. Tylko, że czasem sama potrzebowałam pomocy, rady, wyrzucenia z siebie złych emocji, a nie zawsze miałam z kim podzielić się moimi problemami. Sama wychowywałam dzieci – dwóch synów. Musiałam być dla nich i ojcem, i matką. Musiałam także zarobić na dom, na ich przyszłość. Dźwigałam też na sobie firmę i odpowiedzialność za ludzi, którzy tam pracowali. Zdarzyło mi się, że po rozwodzie, gdy oddałam wszystko za wolność, nie miałam na wypłaty. Ale zawsze się podnosiłam.

Czy może pani uchylić rąbka tajemnicy i zdradzić naszym czytelnikom, jakie są pani najbliższe plany zawodowe?
Moja Fundacja. To mój główny cel na teraz. Marzę o tym, by urosła i pomagała potrzebującym na wielką skalę. Marzę o tym, by podzielić się moim sukcesem z ludźmi, którzy tego potrzebują. Zawodowo – chcę rozwinąć sprzedaż licencji w Polsce i na świecie. To naturalna kolej rzeczy po wykreowaniu marki Eva Minge. W Polsce już teraz współpracuję m.in. z Eurofiranami i projektuję dla nich kolekcje Italissima Home. Zawsze marzyłam o tym, by to polskie firmy kreowały modę na Zachodzie, a nie ściągały pomysły do nas. I ten trend już powoli widać. Licencję na torebki Eva Minge kupił potentat na włoskim rynku skórzanym. Po raz pierwszy to nie my od Włochów, a Włosi od nas… Interesują mnie kolejne sukcesy na międzynarodowy rynku.

A poza pracą… czy znajduje pani czas tylko dla siebie, na chwile relaksu?
Mam swój dom, w którym czuję się świetnie. W którym potrafię się odciąć od reszty świata. Mam przyjaciół, z którymi potrafię odpocząć. Oddycham, gdy po wojażach wracam do Zielonej Góry.

Marzenie do zrealizowania…
Zawsze marzyłam o tym, by zwolnić, wyprowadzić się na wieś i zacząć spokojnie żyć. Gdzieś w głuszy, w lesie, bez zgiełku, blichtru wielkiego świata, ścianek, fleszy… Spotykając się wyłącznie z ludźmi, którzy zawsze mnie wspierali i nie zawiedli. I kiedyś tak zrobię. Ale jeszcze nie teraz. Jeszcze jest sporo do zrobienia…

Rozmawiała: Agnieszka Słodyczka
FOT. Archiwum Ewy Minge i Fundacji Black Butterflies

FSEM3366 Eva i FemeStage na planie
FSEM3366 Eva i FemeStage na planie

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.