sobieszek_ikona
JJ
17/01/2015

Lucyna Sobieszek: Odrobina piękna na co dzień

Osobista stylistka, personal shopper, od dwóch lat właścicielka firmy. Gdyby wcześniej ktoś powiedział jej, że otworzy własny biznes, z pewnością by nie uwierzyła. Dziś ubiera kobiety, doradza mężczyznom, organizuje metamorfozy. Prywatnie spełnia marzenia z dzieciństwa: w zawodach łyżwiarstwa figurowego amatorów zdobyła już kilka medali

W młodości…
Lucyna Sobieszek, właścicielka firmy LucyStyle:
Kim to ja nie chciałam być! Niestety, kwestie materialne determinowały te marzenia. Chciałam tańczyć, zauroczył mnie balet klasyczny. Jednak nie dość, że pójście w tym kierunku wymagało nakładów finansowych, to jeszcze nie gwarantowało pracy do emerytury. Chciałam zostać łyżwiarką, ale pierwsze łyżwy dostałam w wieku 11 lat, więc było już za późno. Zeszłam na ziemię – chciałam być architektem. Niestety, prywatne lekcje rysunku były bardzo kosztowne. Jako samouk, nie miałam szans, nie dostałam się. Poszłam na budownictwo. Oczywiście, jak każda dziewczynka, chciałam też być księżniczką i doczekać się swojego księcia na białym koniu, no cóż…

Skąd wzięło się pani zamiłowanie do mody?
Myślę, że to duża zasługa mojej Mamy. Zawsze dbała o to, żeby wszystko, w co mnie ubierała, tworzyło spójną całość. Nie musiało być drogie, ale musiało dobrze wyglądać. A czym skorupka… Jeżeli dziecko ma wpojoną dbałość o estetykę wyglądu, jako coś normalnego, to jako osoba dorosła też przywiązuje wagę do tego, co ubiera. Nie jestem niewolnikiem mody i uważam, że nie można korzystać z kanonów mody bezkrytycznie. Jednak warto wiedzieć, co jest modne, żeby wybrać z tego te elementy, które będą odpowiednie właśnie dla mnie.


 

Jak ubierała się pani będąc nastolatką?
Czas moich „nastu” lat przypadł na okres, kiedy sklepy zalewały szarobure, bezkształtne ciuchy. Łatwiej było kupić ciekawy materiał niż gotową rzecz. Już w szkole podstawowej nauczyłam się szyć na maszynie, więc szyłam, szyłam, szyłam…

Skąd czerpała pani pomysły na swoje stroje?
To były czasy, kiedy „Burda” nie leżała w kioskach. Ale można ją było czasem zdobyć. Dla mnie była to prawdziwa skarbnica. Nie dość, że super pomysły na ciuszki, to jeszcze gotowe wykroje do odwzorowania. Oczywiście, z czasem zaczęłam dodawać do prezentowanych tam wzorów coś od siebie, ale właśnie to był mój modowy i krawiecki elementarz, to były moje główne inspiracje.

Gdzie kupowała pani ubrania?
Jak już wspomniałam, to nie były czasy, kiedy sklepy kusiły różnorodnością kolorów i fasonów. W Krakowie funkcjonował plac targowy pod dumną nazwą „tandeta”. Można tam było, przy odrobinie szczęścia, znaleźć prawdziwe perełki, które ktoś jakimś magicznym sposobem przywiózł z „zachodu”. Ale, szczerze mówiąc, nie było dla mnie istotne „gdzie”, ale „co”. Nie było ważne, w jakim sklepie, tylko, czy to jest coś, co mnie w jakikolwiek sposób zachwyciło lub urzekło.

Nauczyła się pani krawiectwa samodzielnie czy pomogło wykształcenie kierunkowe?
Nie mam żadnego wykształcenia krawieckiego. Jestem w tym zakresie samoukiem. Obsługi maszyny do szycia nauczyła mnie Mama, a konstruowania wykrojów uczyłam się korzystając z gotowych wzorów zamieszczanych w „Burdzie”.

Jak to się stało, że zaczęła pani szyć stroje na turnieje łyżwiarstwa figurowego?
Stroje na zawody łyżwiarskie i turnieje taneczne szyłam dla córki. Kiedy była zawodniczką, gotowe sukienki były trudno dostępne, a te, które można było znaleźć, były bardzo drogie. Ponieważ szycie zawsze było dla mnie dużą przyjemnością i chociaż było to duże wyzwanie – spróbowałam. Pierwszy efekt był całkiem niezły, później były kolejne i kolejne. Sukienki zawsze się podobały, a kiedy moja córka z nich wyrastała, znajome mamy kupowały je dla swoich córek.

Czy mogła się pani wykazać wyobraźnią w tej dziedzinie?

Tak! Projekty powstawały zawsze w mojej wyobraźni, nigdy nie kopiowałam gotowych wzorów. Uwielbiałam czas „rodzenia się” pomysłu na kreację na zawody czy turnieje. Często podczas wakacji, kiedy leżałam sobie na nadmorskiej plaży, zamykałam oczy, puszczałam wodze wyobraźni i wymyślałam sukienki na nowy sezon. I już nie mogłam się doczekać powrotu do domu i uszycia tego, co wymyśliłam! Oczywiście fasony i użyte materiały musiały zawierać się w ramach regulaminów, ale dawałam radę.

Co pani najbardziej lubi w swojej pracy?
Bardzo lubię słyszeć na zakupach od moich klientów: „Bez pani, to ja bym w sklepie nawet do tego nie podszedł/podeszła”. Usłyszałam też kiedyś, że „odkryłam świat kolorów” przed klientką. To bardzo miłe! Zdarzyło mi się też, że klientka mnie wyściskała po zakończeniu zakupów i powiedziała, że jest bardzo, bardzo zadowolona. Tak, chyba właśnie te momenty lubię najbardziej. Wtedy wiem, że to, co robię, ma sens!

Jak powstała pani firma?
Moja firma powstała około dwa lata temu. Gdyby wcześniej ktoś mi powiedział, że założę firmę, z pewnością bym nie uwierzyła. Całe życie pracowałam „na państwowej posadzie”, miałam na swoim koncie dyplomy trzech uczelni (Politechnika, Uniwersytet Pedagogiczny, Uniwersytet Jagielloński), wydawało mi się, że nic nowego w moim życiu zawodowym się nie wydarzy. A jednak! Okoliczności sprawiły, że zostałam bez pracy. Trzeba było coś wymyślić. Szycie, ubieranie, zawsze robiłam to tylko dla przyjemności. Zawód „personal shopper” wymyśliła koleżanka mojej córki. Spodobało mi się, jednak bałam się tego, że nie potrafię poprowadzić firmy. Było ciężko, dalej nie jest lekko, cały czas się uczę i jeszcze wiele do zrobienia przede mną. Ale najważniejsze to iść do przodu, nie załamywać się porażkami, tylko traktować je jako lekcje pokory i pouczające doświadczenia, a nade wszystko wierzyć, że będzie dobrze!

Kto najczęściej korzysta z pani usług?
Pracuję głównie z klientami indywidualnymi. Pracowałam już z kobietami i mężczyznami, z ludźmi w wieku od 18 do 70+, z dyrektorami i pracownikami o niskim statusie społecznym. Tak więc nie ma reguły. Jednak najchętniej zajmuję się stylizacją męską, więc ostatnio najczęściej pracuję z mężczyznami.

Czy łatwiej skłonić do metamorfozy mężczyzn czy kobiety?
Pytanie bardzo na czasie, jako, że jestem świeżo po metamorfozach męskich. Z moich doświadczeń, zdecydowanie mężczyzn! Mogę się pochwalić, że jeden z uczestników miał tę samą fryzurę (długie włosy związane w ogonek) od czasów studenckich, czyli ponad 20 lat. Nikomu wcześniej nie udało się go nakłonić do zmiany. Mnie się udało! Obcięliśmy ogonek. Inny uczestnik pozwolił sobie zgolić wąsy, do których był bardzo przywiązany. W jednym i drugim przypadku zmiany były bardzo korzystne.

Jakiej znanej kobiecie przyznałaby pani tytuł elegantki, zawsze świetnie i gustownie ubranej?
Lubię styl, który prezentuje Małgorzata Socha. Elegancko, z gustem, zawsze stosownie do okoliczności, prosto, a zarazem wytwornie. Tak, ma klasę i za to ją cenię! Ale nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o męskim wzorcu. Dla mnie facetem, który ma „to coś” w zakresie ubioru jest Olivier Janiak. Zdarzały mu się wpadki, ale, uwzględniając „całokształt”, można je wybaczyć. Elegancja z odrobiną luzu, dodatki które powodują, że całość ma swoisty pazur, to jest to, co lubię w męskiej stylizacji.

Czym najłatwiej zepsuć stylizację?
Zepsuć można równie skutecznie różnymi sposobami. Jednak uważam, że najłatwiej zrobić to złym fasonem, niedopasowanym do rodzaju sylwetki. Każdą sylwetkę staramy się ubrać tak, żeby zbliżyć ją, możliwie najbardziej, do sylwetki idealnej. Kiedy nieumiejętnie dobierzemy fason, możemy bardzo zaszkodzić. Na przykład: dla osoby o sylwetce „A”(szerokie biodra i wąskie ramiona) wybierzemy jaskrawe spodnie, a bluzka w kontrastowym kolorze będzie się kończyć w najszerszym miejscu korpusu, to biodra optycznie monstrualnie się powiększą. Zamiast zniwelować, pogłębimy dysproporcje sylwetki. W podobny sposób można zniekształcić każdą sylwetkę.

Czy Polki mają wyczucie stylu?
Nie lubię generalizowania. Jak w każdym społeczeństwie, są kobiety dobrze i źle ubrane. U nas z pewnością jest więcej dobrze ubranych kobiet niż mężczyzn. Kobiety mają aktualnie ogromnie dużo możliwości inspirowania się przykładami z czasopism, internetu, i korzystają z tego, nadając stylizacjom swój indywidualny charakter. Znacznie gorzej wygląda kwestia mężczyzn. Ja specjalizuję się w stylizacji męskiej i uważam, że jest tu duże pole do działania dla stylistów. Tylko panowie muszą tego chcieć!

Czego by pani nigdy nie ubrała?
Nigdy nie założyłabym rzeczy, w których nie czułabym się sobą. Niezależnie od tego, czy ubieram się na wielkie wyjście, czy na trening, muszą to być rzeczy, które wyrażają mnie. Nie przeraża mnie stylizacja nietypowa, kontrowersyjna, ale muszę czuć się w niej dobrze. Większość rzeczy można „oswoić” odpowiednimi dodatkami i sposobem wykorzystania w stylizacji. Chyba nie ma konkretnej rzeczy, której z definicji bym nie ubrała. Wszystko zależy, w jakim zestawie i na jaką okazję.

Jakie są największe zalety prowadzenia własnego biznesu?
Niewątpliwą zaletą jest niezależność. To ja decyduję co, kiedy i jak chcę robić. Oczywiście „warunki zewnętrzne” w pewnej mierze determinują te działania, ale to ja mam ostateczne zdanie. Aż dziwne, że jest to dla mnie zaletą, bo po tylu latach przepracowanych „na etacie”, powinnam czuć się bezpiecznie, kiedy to inni podejmują za mnie decyzje, a ja tylko realizuję. Jednak chyba zawsze tkwiło we mnie dążenie do samodzielności, realizowania nietypowych pomysłów. Na przykład, kiedy pracowałam w szkole, zainicjowałam wprowadzenie tańca towarzyskiego na jedną lekcję wf w tygodniu i zorganizowałam turnieje taneczne dla dzieciaków na zakończenie każdego semestru. To nie były standardowe działania!

Co sprawiło pani największą trudność w biznesie i jak sobie pani z nią poradziła?
Największą trudność sprawiły mi te elementy prowadzenia własnej firmy, które były dla mnie czymś zupełnie nowym. Moja firma powstała zaledwie dwa lata temu, a całe moje wcześniejsze życie zawodowe było związane z „państwową posadą”. Reklamowanie się, umiejętności sprzedażowe, pozyskiwanie klientów, nawiązywanie kontaktów biznesowych – te ważne umiejętności były mi całkiem obce, musiałam się ich uczyć od zera. Nie było łatwo, były momenty załamania. Dlaczego się nie poddałam? Bo był ktoś, kto w takich chwilach mówił: „Wierzę w Ciebie, dasz radę”. Zawsze znalazł czas na rozmowę, gdy mówiłam: „Jest mi źle, potrzebuję pogadać”. Po to właśnie ma się przyjaciół!

Jakie są pani zawodowe plany na przyszłość?
Chcę dalej ubierać indywidualnych klientów, spotykać się z ludźmi na szkoleniach, warsztatach. Ale wiem, że od czasu do czasu muszę zrobić coś niestandardowego. Rok temu zrobiłam sesję fotograficzną modelek 60+, w tym roku metamorfozy męskie „Another Men”. Na pewno jeszcze coś ciekawego wymyślę.

Jaki styl ubioru lubi pani prywatnie? Czy ma pani dużą szafę?
Tak, mam dużą garderobę! Lubię bawić się dobieraniem zestawów. To jak dziecięca układanka, w której wszystko musi do siebie pasować. Żeby było łatwiej dobierać, układam na półkach i wieszakach kolorami, fasonami. To przyjemność, a nie obowiązek utrzymania porządku. A jaki styl? Najlepiej czuję się w spodniach i koszulce lub bluzie. Ale na spotkania biznesowe, na których teraz często bywam, trzeba się ubrać zgodnie z zasadami dress code’u. Początkowo wizerunek biznesowy był dla mnie trochę „sztywny”, ale teraz to już moje „drugie ja”.

Moda to dla pani…
Uroda życia. Odrobina piękna na co dzień. Estetyka, która towarzyszy nam nie tylko w wyjątkowych sytuacjach, ale może ubarwić najbardziej szary dzień.

Trzy składniki sukcesu…
Pasja, wytrwałość, wiara, że się uda.

Czy ma pani inne hobby poza modą?
Oczywiście! To, co kochałam od zawsze, to łyżwiarstwo figurowe. Niestety, po raz pierwszy w życiu trafiłam na lodowisko dopiero w wieku 11 lat. Chociaż dobrze mi szło, usłyszałam, że jestem za stara na zawodniczkę. Jeździłam więc tylko dla przyjemności. Dopiero kilka lat temu pojawił się w Polsce ruch amatorski w łyżwiarstwie. To było coś, czego nie mogłam przegapić. Chodzę teraz na treningi, jeżdżę na obozy, startuję w zawodach, zdobyłam parę medali i pucharów. W tym roku zrobiłam uprawnienia instruktorskie i prowadzę zajęcia z dziećmi i dorosłymi. Jak widać, nigdy nie jest za późno, aby spełniać swoje marzenia!

Z czego jest pani najbardziej dumna, jeśli chodzi o pracę zawodową?
To pytanie, na które akurat teraz łatwo mi jest odpowiedzieć. W maju tego roku powstał w mojej głowie szalony pomysł. Zróbmy metamorfozy! Pomysł ewaluował od pracy z kobietą, poprzez mężczyznę, aż do sześciu mężczyzn. W czerwcu kompletowałam zespół partnerów, którzy zgodzili się przystąpić do projektu w zamian za reklamę, ponieważ fundusze były zerowe. Od lipca ruszył projekt „Another Men”. Przez trzy miesiące trwały intensywne działania. Sześciu panów, wybranych w wyniku castingu, otrzymało szeroki pakiet usług i produktów m.in. opiekę dietetyczną, suplementację, masaże tajskie i balijskie, trzy razy w tygodniu ćwiczenia pod okiem trenera, konsultacje kosmetyczne i stomatologiczne, zabiegi laserowe, coaching osobowości, coaching w szkole uwodzenia, a przed finałem porady stylizacyjne, garnitury z dobrego salonu, fryzjera, manicure. Na zakończenie odbyła się Gala Finałowa. Efekty metamorfoz zrobiły na wszystkich ogromne wrażenie. Opinie uczestników, partnerów i widzów były niezwykle pochlebne. Projekt okazał się sukcesem, choć dla mnie sukcesem było już samo pozyskanie kilkunastu firm, które zdecydowały się zostać partnerami, a także doprowadzenie projektu do szczęśliwego finału, pomimo licznych przeciwności. Mogę powiedzieć, że jestem dumna z tego, co zrobiłam!

Zdjęcie portretowe – fot. Mateusz Niechoda
Zdjęcie zbiorowe „Modelki 60+” -  fot. Katarzyna Librant
Fryzury: Iwona Budziaszek
Makijaż:  Mary Sophie Łukaszewska
Zdjęcia modelek i metamorfozy Roberta – fot. Jakub Żak

 

Lucyna Sobieszek – osobista stylistka, personal shopper.

http://www.lucystyle.pl

ls@lucystyle.pl

tel. 606-355-300

https://www.facebook.com/lsobieszek

 

 

sobieszek_ikona
sobieszek_ikona

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.