Magdalena-Całka
Redakcja
09/01/2016

Magdalena Całka: W Pałacu Króla Jana

Kobieta, która w Pałacu Króla Jana III w Wilanowie znalazła się z… powodu pracy magisterskiej na studiach w Akademii Finansów. I została, najpierw jako księgowa, a obecnie wicedyrektor Muzeum.

O miłości do dzieci i ludzi dorosłych, optymizmie, który daje szczęście, sztuce, historii i niezwykłym miejscu, będącym namacalnym dowodem niezwykłego afektu Króla Jana III Sobieskiego do Królowej Marysieńki, z kobiecym wdziękiem i wyczuciem smaku opowiada równie niezwykła kobieta – Magdalena Całka.

Pracuje pani w Pałacu w Wilanowie, moim zdaniem jednym z najpiękniejszych w Polsce. Czym dla pani jest praca w tym miejscu?
Magdalena Całka, wicedyrektor Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie:
Muzeum to szczególne i magiczne miejsce. Nieustannie mnie zaskakuje swoim pięknem i subtelnymi zmianami w grze kolorów, przyjaznym klimatem, przyjemnością tak pobytu, jak i pracy. Nie da się do końca zrozumieć, na czym polega ten urok. Jest tutaj jakiś magnes, który codziennie przyciąga i sprawia, że nie chce się stąd wyjść. Po prostu tak tu jest! Dlatego praca w tym miejscu jest wyjątkowa. Nie tylko dla mnie. Współpracuję tu ze wspaniałymi ludźmi, pełnymi pasji i zrozumienia dla wyzwań, jakie tworzy opieka nad zabytkami i ochrona przyrody oraz misja edukacyjna muzeum… Czego chcieć więcej?! A fakt, że już jedenasty rok budzę się z uśmiechem i pędzę do Muzeum pełna energii i pomysłów mówi sam za siebie (śmiech).

Jak rozpoczęła się pani przygoda z pracą w muzeum?
Często wracam myślami do pierwszego dnia pracy. Jak to zazwyczaj bywa, znalazłam się tu przypadkiem. Na szczęście, był to szczęśliwy przypadek (śmiech). Byłam studentką IV roku Akademii Finansów w Warszawie na kierunku Finanse i Bankowość o specjalizacji rachunkowość i szukałam tematu do pracy magisterskiej. Kiedy przyszłam na rozmowę do Muzeum w tej sprawie, musiałam chyba zrobić spore wrażenie na ówczesnej głównej księgowej, ponieważ w jednej chwili zaproponowała mi pracę. I tak to się niespodziewanie zaczęło… Oczywiście, pracę magisterską napisałam o Wilanowie, jak zresztą wszystkie następne (śmiech). Czy to nie zastanawiający zbieg okoliczności? Tylko Wilanów i Wilanów… Cóż, wytłumaczenie jest jedno – to magiczne miejsce!

Szybko się pani zaadaptowała?
No tak łatwo nie było, ale tylko przez parę dni. Bałam się nudy, nie ludzi, ale szybko zorientowałam się, że wbrew wielu opiniom, naprawdę jest tutaj co robić. Mało tego, widać tę pracę gołym okiem, a każda czynność czemuś służy. Poza tym, od samego początku traktuję moją pracę jak naukę. Każdy dzień przynosi coś nowego, wymagającego poznania i zaangażowania. Tak więc adaptacja poszła gładko i trwa nieustannie. Fenomen Wilanowa wymaga codziennej nauki, zresztą mocno wciągającej i pełnej fascynujących historii i problemów – choćby technicznych czy przyrodniczych.

Co w historii Pałacu Króla Jana III fascynuje panią najbardziej?
Historykiem sztuki nie jestem, jeszcze (śmiech), ale kto wie! Wybitnym znawcą też nie, ale z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że w historii Pałacu fascynuje mnie jej kontynuacja i świadomość, że czemuś i komuś służy i że jeszcze długo tak będzie. To miejsce wciąż żyje szacunkiem dla króla Jana III i jego dokonań jako wybitnego wodza, gospodarza, znawcy sztuki, który wzniósł letnią rezydencję dla ukochanej żony królowej Marii Kazimiery. Oboje są obecni w dekoracjach Pałacu jako równoprawni partnerzy! Kiedy wchodzę do Pałacu, zawsze ich widzę. Każdy zakątek Pałacu ma swoją historię. Dbamy o to, aby o nich przypominać, uczyć ich zrozumienia i interpretacji. Pobudzamy zmysły, aby wspomóc postrzeganie piękna miejsca i zabytków. I te ogrody… Ach, zachwycają prawda? Prowadzimy badania naukowe i jesteśmy przekonani, iż rewaloryzacja ogrodów zmierza w stronę odtworzenia ich wyglądu historycznego, zresztą z różnych epok stylistycznych, od czasów króla Jana III poczynając.

Co daje pani satysfakcję w pracy zawodowej?
Największą satysfakcję sprawiają mi efekty zespołowej pracy, niekiedy bardzo ciężkiej. Ooo, tak, to zdecydowanie największa motywacja do dalszego działania (śmiech). Poza tym, jak widzę wiele uśmiechniętych, otwartych i zaangażowanych osób, to od razu robi mi się lepiej i wtedy wiem, że uzyskamy to, co założyliśmy. A nie da się ukryć, że często stajemy przed dużymi wyzwaniami pod presją czasu. Wtedy też, po osiągnięciu celu, biorę głęboki oddech i mówię „uf, udało się” (śmiech). To mój ulubiony moment, a do tego endorfiny robią swoje i nie pozostaje nic innego, jak rozpocząć coś nowego!

Jest pani podziwiana przez współpracowników, jaki ma pani przepis na dobre relacje w zespole?
Być i czuć się częścią zespołu. Wydaje mi się, że to klucz do sprawnej współpracy. Jakoś nie widzę siebie w roli bezwzględnej, zimnej i wyrachowanej szefowej. Widziałam takie osobowości i serdecznie im współczuję, ponieważ zazwyczaj kreują się na postaci, którymi w rzeczywistości nie są. Musi być to ogromnie trudne i musi dużo je kosztować. Po prostu, jestem sobą, przez co zachowuję się – jak mniemam – naturalnie w działaniu. Da się to wyczuć. Współpracownicy to widzą, co ułatwia nam relacje. Nie łamię przy tym obowiązujących zasad. Po prostu każdy wie, co ma robić, a przy tym wie również, że go wspieram i nie zostanie sam w potrzebie.

Pełni pani funkcję Zastępcy Dyrektora Muzeum Pałacu w Wilanowie, a jednocześnie jest Główną Księgową. Jak umiejętność planowania i skrupulatność przydają się w pracy w jednym z najbardziej znanych miejsc w Polsce?
Prawdę mówiąc, w obszarze zarządzania finansami praca w muzeum niewiele różni się od pracy w korporacji czy przedsiębiorstwie. Mechanizmy są podobne. Istnieje jednak bardzo zajmująca uwagę i czas „nakładka” dotycząca rozliczania środków publicznych, co łatwe nie jest i za co właśnie jestem odpowiedzialna. To dosyć specyficzna część działalności i osobom, które nigdy nie miały do czynienia z publicznymi środkami, trudno jest zrozumieć, jak wiele jest reguł, ograniczeń i obowiązków, niekiedy niestety zmiennych. Ich znajomość i przestrzeganie nazywam specjalizacją i metaforycznie odnoszę do porównania księgowego i lekarza. Jest się jednym i drugim po skończeniu odpowiednich studiów. Dopiero potem zaczynają się specjalizacje. Nie zmienia to faktu, że umiejętność planowania i skrupulatność pożądana jest wszędzie. W Muzeum od kilku lat funkcjonuje zadaniowy system zarządzania, w ramach którego kierownicy i kuratorzy projektów i działań są rozliczani. W następnej kolejności rozliczana pod względem merytorycznym i prawno-finansowym jest cała instytucja przez jej organizatora, którym jest Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego ze swoim urzędem. Moim zadaniem jest spiąć kilkadziesiąt zadań rocznie, zaczynając od ich zaplanowania w taki sposób, aby pogodzić wszystkie źródła finansowania (często jest ich kilkanaście) w podziale na poszczególne cele, wydatków w podziale na kody budżetu zadaniowego i mierniki, przez ryzyka aż po to, co najważniejsze, czyli efekty merytoryczne. Następnym etapem jest pilnowanie realizacji, po czym następuje wielkie podsumowanie i rozliczanie trzy razy w roku. A do tego dołożyć jeszcze należy systematyczność, bez której szybko wszystko by się rozpadło.

To w muzeum mogą występować ryzyka?
O, zdecydowanie tak! Zajmowanie się nimi jest również częścią mojej codziennej pracy i całego zespołu. W każdym roku identyfikujemy ryzyka, a następnie szacujemy ich poziom istotności i prawdopodobieństwo wystąpienia. Zakres ryzyk jest bardzo szeroki. Zaczyna się od ryzyka wystąpienia ataku terrorystycznego, a kończy się na ryzyku niewydatkowania środków z racji na przykład nie wybrania wykonawcy w drodze udzielenia zamówienia publicznego.

Pani największa pasja…
Moją największą pasją jest… Życie! Naprawdę, wszystko, co robię i tak generalnie, i w danej chwili robię z wielkim oddaniem i zaangażowaniem, i na dodatek czerpię z tego ogromną radość. I nieważne, czy jest to czynność związana z pracą, czy z domem. Potrafię cieszyć się każdą chwilą i każdą wykonywaną czynnością nawet tą prozaiczną, jak zmywanie czy prasowanie!

Co robi pani dla siebie, „dla ciała i duszy”, poza sferą zawodową?
No właśnie, z racji wielu obowiązków, nie za wiele mam czasu tylko dla siebie, więc staram się coś robić w tak zwanym „międzyczasie”. A że lubię aktywny wypoczynek, to w zależności od pory roku staram się znaleźć takie zajęcie, by choć trochę oderwać się od rzeczywistości i obowiązków. Na przykład latem ogromną frajdę sprawia mi jazda na rowerze do pracy. Taki poranny zastrzyk energii daje niebywałą siłę do działania przez cały dzień. Nie ukrywam, że popołudniu jest już gorzej, ale wyjścia nie mam i to jest dopiero wyzwanie (śmiech). Uwielbiam też śpiewać i tańczyć, i to mogę robić cały rok. To znakomity relaks dla duszy i jak tylko znajduję chwilę, to razem z moją córeczką włączamy jakieś fajne kawałki, przy których razem śpiewamy i tańczymy. Choć zdolności wokalnych nie mam, to uwielbiam także śpiewać podczas jazdy samochodem. Wtedy rzeczywiście robię to tylko dla siebie. Ogromnie mnie to odpręża.

Gdzie znajduje pani motywację do działania?
I tu wracamy do mojej pasji. Ponieważ jestem bardzo pozytywnie nastawiona do życia, to wiele rzeczy, hm, jak nie wszystko, sprawia mi ogromną radość. A jak jest radość, to jest i motywacja do działania. I tak w kółko.

W odniesieniu do pracy zawodowej, jakie cechy charakteru ceni pani u siebie najbardziej?
Najbardziej cenię u siebie odpowiedzialność, wrażliwość i cierpliwość. Taki mix cech sprawia, że bez ofiar (śmiech) osiągam założone cele operacyjne. Poza tym, umiejętność widzenia szeroko przydaje mi się w podejmowaniu działań strategicznych.

W każdej pracy zdarzają się czasami pewne trudności. Jak radzi sobie pani z problemami?
Nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Owszem trudności się zdarzają, niemal codziennie, ale właśnie nigdy nie robię z nich problemu, tylko traktuję je jako wyzwania. Nudne byłoby życie, gdyby tak wszystko szło gładko (śmiech). Musi się coś dziać. Takie zastrzyki adrenaliny pobudzają mnie do działania. Czuje wtedy, że żyję.

Zatem może powiedzieć pani o sobie, że jest optymistką?
Zdecydowanie tak! Jedynym moim problemem jest to, że niektórzy mój optymizm postrzegają jak lekceważenie powagi jakiejś sprawy. A po prostu nie umiem robić „z igieł wideł”. Co nie oznacza, że się nie przejmuję. Wprost przeciwnie, z racji wysokiej empatii często chce mi się płakać, zwłaszcza, gdy widzę ludzkie nieszczęście. I właśnie optymizm pozwala mi na racjonalizację spraw i takie ich ukierunkowanie, aby bez większego wysiłku, ani tym bardziej czyichś krzywd, doprowadzić do szczęśliwego finału.

O czym pani marzy?
Marzę o tym, aby wszyscy niezależnie od wszystkiego byli dla siebie dobrzy i godnie żyli. Wiem, że to trudne i mało osiągalne. Ale marzenia są po to, aby je spełniać. A żeby je spełniać, to trzeba działać. Od czegoś trzeba zacząć i na przykład wierzę to, że dobry gest czy uczynek przyczyni się do następnego dobrego uczynku. Patrzę tak również na innych – dlatego wciąż nierzadko rozczarowuję się ich obojętnością. Nieustannie liczę na łańcuszek dobrej woli i uczynków. Staram się tak postępować. Efekt powinien być szybki, tylko warunek jest jeden: Każdy musi w to uwierzyć. Dlatego jest to moje, póki co, marzenie.

Gdyby wygrała pani w lotto milion złotych…
Chyba każdy z nas przynajmniej raz w życiu zastanawiał się, co by zrobił, gdyby wygrał w lotto. W moim przypadku zależeć to będzie od wielkości wygranej (śmiech). Ale zdecydowanie pierwszy milion wydałabym na rozwój i naukę moich dzieci, który przyczyni się do lepszego startu w dorosłe życie. A jeśliby choć odrobinkę zostało, to pojechałabym w świat. I nie mam tu na myśli jakiegoś konkretnego miejsca. Chciałabym zwiedzić wiele jego zakątków. Zaznać innych kultur, a także ludzi podobnie myślących!

Inspiracją dla pani jest…
Moją inspiracją są ludzie. To dzięki ich zachowaniu wiem, jak się powinno postępować, a jak nie. Potrafię wyciągać wnioski z zachowania innych, obserwować efekty i podążać tak, by osiągnąć cele nie robiąc krzywdy nikomu. Takim moim wzorem do naśladowania są nieżyjący już Nelson Mandela, który dał się poznać jako urodzony przywódca, a także Lady Di – królowa ludzkich serc. Myślę, że już nic tu dodawać nie trzeba.

Jako mała dziewczynka, chciała być pani…
Kiedy byłam małą dziewczynką, bardzo chciałam zostać lekarzem pediatrą. Kocham dzieci i zawsze, kiedy mam z nimi do czynienia, niezależnie od tego, czy to moje czy nie, traktuję je w sposób wyjątkowy i równy. Nie ma dla mnie gorszych i lepszych dzieci. Ponadto maluchy to takie bezbronne istoty, które długo potrzebują wsparcia, aby się usamodzielnić. Dlatego właśnie, będąc dzieckiem, marzyłam o takim zajęciu. Pragnienie to jest we mnie wciąż żywe i częściowo je realizuję jako mama synka Jana i córeczki Hani.

Rozmawiała: Agnieszka Słodyczka

Magdalena-Całka
Magdalena-Całka

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.