ilumni_ikona
JJ
18/01/2015

Teresa, Hanna i Beata Smolicz

Panie Smolicz, to zgrane trio silnych kobiet, od lat działające w branży oświetleniowej. Teresa, 45 lat temu, wspólnie z mężem stworzyła uznaną, polską markę, Hesmo. Córki – Hanna i Beata, po tragicznej śmierci starszego brata Marka, zdecydowały się kontynuować rodzinny biznes. Dziś wspólnie rozwijają trzy firmy

Jak to się stało, że wspólnie z mężem zdecydowała się pani na założenie własnej firmy?

Teresa Smolicz, współzałożycielka firmy Hesmo: Zaczynaliśmy od produkcji ozdób. Obydwoje pracowaliśmy w szkole. W tamtym okresie modne były broszki z metaloplastyki. Mąż przynosił materiały do domu, na przykład druciki i próbowaliśmy coś z tego stworzyć. Nasze projekty podobały się znajomym, co skłoniło nas do pomysłu, żeby zwolnić się z pracy i zacząć swój własny biznes. Mąż, pomimo wykształcenia technicznego, musiał zdać egzamin na czeladnika w Poznaniu, wtedy dopiero otrzymaliśmy pozwolenie na otwarcie małej działalności z jednym pracownikiem oprócz nas. W międzyczasie rodziły się dzieci, ówczesny ustrój polityczny nie sprzyjał przedsiębiorcom, to były trudne czasy.

Kto był siłą napędową firmy?

Teresa: Były momenty zwątpienia i wtedy sytuację ratował mój optymizm. Nigdy nie pozwoliłam mężowi na to, żeby załamał się problemami.

Co było momentem przełomowym?

Teresa: Pojechaliśmy na targi do Poznania, które bardzo nas podbudowały. Pierwszego dnia sprzedaliśmy kolekcję, którą przywieźliśmy ze sobą. Zabraliśmy nie tylko ozdoby z metaloplastyki, ale też lustra i kinkiety. W tamtych czasach materiały nie były dostępne. Nie można było, ot tak, kupić ich w sklepie, wszystko trzeba było „załatwiać”. Mąż pracował w fabryce sprzęgieł w Korzuchowie, przynosił odpady, a następnie kombinowaliśmy, co z nich zrobić. Potem staraliśmy się o kupno działki, żeby postawić zakład z prawdziwego zdarzenia. Zbudowaliśmy zakład w Nowej Soli. Lokalna społeczność bardzo dobrze nas przyjęła. Co roku braliśmy udział w Targach Poznańskich, bo nigdzie indziej nie można było wyjeżdżać. I tak to się zaczęło. W tym roku obchodzimy 45-lecie naszej firmy Hesmo. W tym czasie stworzyliśmy ponad 3 tys. wzorów w metaloplastyce, szkle, kryształach Swarovskiego, kryształach sprowadzanych z Turcji, Egiptu, robionych specjalnie pod nasze zamówienie. Dzieci nigdy nie były izolowane od problemów, które się pojawiały w biznesie. Powstała rodzinna firma. Nieraz kładliśmy dzieci spać, a sami wsiadaliśmy w samochód i rozwoziliśmy lampy po lubuskim. Wracaliśmy często o 3, 4 w nocy do domu, a rano znów trzeba było wstać i pracować.

Czy panie skończyły studia kierunkowe?

Hanna Smolicz (córka): Ja mam tytuł technika oświetlenia. Zależało mi na wiedzy teoretycznej, bo cóż z tego, że abażur jest piękny, jeśli oprawka w środku nie będzie odpowiednia. Ważna jest też umiejętność obliczania natężenia oświetlenia czy dobrania barwy światła do danego wnętrza.

Beata Smolicz (starsza córka): Ja ukończyłam ekonomię, a nasz starszy brat, Marek, którego już nie ma z nami, studiował informatykę. On był tym „technicznym” od rozwiązywania problemów.

Hanna: A my, kobiety, od sterowania biznesem. Decydowałyśmy, w kierunku jakiego designu idziemy, na jakich targach będziemy się promować, a mężczyźni byli od rozwiązań technologicznych. Po śmierci Marka wszystko przewróciło się do góry nogami. Rodzice z racji wieku nie spędzają już tyle czasu w firmie.

Co się zmieniło?

Hanna: Zostałyśmy same z siostrą i zajmujemy się już nie tylko sferą wizerunkową firmy, ale też technologiczną, stąd też mój zawód. Musimy wiedzieć, jaki chcemy laser, jak zespolić ramię lampy, jaką maszynę zrobić. Sterujemy odgórnie całą firmą. Tworzymy nowy design, odcinamy się od starego wizerunku firmy. W momencie, kiedy chiński dostawca wkroczył na te rynki, na których działaliśmy – czyli polski, wschodni czy amerykański – zaczęły się problemy. Chińskie firmy skopiowały sporo naszych wzorów. Wiele złych rzeczy zbiegło się w jednym czasie, począwszy od nieuczciwych klientów, przez których mieliśmy kłopoty finansowe, po pracowników, którzy od wewnątrz starali się rozłożyć firmę, żeby stać się naszą konkurencją. Do tego tragedia w rodzinie… To był dołujący okres, ale z drugiej strony też motywujący.

Teresa: Nasza rodzina się nie poddaje. Nawet, kiedy spalił się nam dom, nie pozwoliłam mężowi się załamać. Gdy jesteśmy razem, jesteśmy silni. Tak to życie jest napędzane: kiedy jedno jest w dołku, drugie na to nie pozwala. Mój mąż jest jak Adam Słodowy, bardzo sprytny technicznie. Nigdy nie wierzył, jeśli ktoś mówił: „Tego się nie da zrobić”. Sam wszystko sprawdzał.

Hanna: Kiedy pracownik mówił, że maszyna nie wyprodukuje 100 sztuk, udowadniał, że zrobi nawet 150, kiedy on będzie nią operował.

Jak udawało się łączyć firmę z życiem rodzinnym?

Beata: To się dzieje cały czas, ja z córką jeździłam na Targi Poznańskie. Ona spała w wózku, a my z mamą rozmawiałyśmy z klientami.

Teresa: Cały Poznań wiedział, że tam dziecko śpi. Jak przyjechaliśmy rok później, wszyscy pytali: „A gdzie ta dziewczynka, która w zeszłym roku była taka malutka?” A ja odpowiadałam: „Jest, już chodzi i zaraz przyjdzie”.

Beata: Moje dzieci nie są izolowane od pracy. One wiedzą, że pracuję dla nich. Wiedzą, że jest czas na pracę, ale kiedy bardzo mnie potrzebują, mogę się od tej pracy oderwać. Te dwa obszary samoistnie się zakleszczają. Procentuje również elastyczny czas pracy.

Hanna: Moja siostra pracowała do ostatnich dni ciąży.

Beata: Źle się czułam, ale właśnie dlatego byłam w pracy, żeby o tym nie myśleć. Oczywiście, wszystko w granicach możliwości. W miesiąc po porodzie wróciłam. Dziecko spało w wózku, a ja pracowałam.

Na jakim etapie jest obecnie rodzinny biznes?

Hanna: Pięć lat temu założyłam własną firmę Ilumni, specjalizującą się również w oświetlaniu inwestycji hotelowych, restauracyjnych, ogólnie zajmującą się większymi projektami. W czerwcu tego roku stworzyłyśmy z siostrą jeszcze jedną firmę HaBeMa, która zajmuje się wyposażeniem wnętrz, wnętrzami „szytymi na miarę”. To są lampy robione na zamówienie, według projektu, a do tego wnętrza od A do Z, ale nie te standardowe, które można kupić wszędzie. U nas klient może sam zaprojektować wszystko od podstaw. Wymyśliliśmy kiedyś taki projekt z bratem, stąd nazwa HaBeMa od naszych imion: Hania, Beata i Marek. My miałyśmy się zająć biznesem, a Marek projektowaniem. Taki był zamysł. Stało się tak, że musimy to kontynuować same. Właściwie nie musimy, a chcemy. Naszym celem nie są pieniądze, gdyby tak było, to myślę, że ani my, ani rodzice, nie bylibyśmy w stanie tak długo prowadzić firm. Robimy to dla siebie i rodziców, doceniając ich ciężką pracę włożoną w pierwszą firmę. Za tym wszystkim kryją się silne emocje, które nas napędzają.

Beata: Ja jestem pesymistką, a Hania motorem.

Hanna: Świetnie się dogadujemy, bo jesteśmy zupełnie różne. Beatka jest buforem, który mnie stopuje, gdy za bardzo wyrywam się do przodu.

Dobry design jest podstawą sukcesu firmy?

Hanna: Sukces opiera się przede wszystkim na polskim produkcie, który jest wartością dodaną poprzez swoją jakość, na zapleczu technologicznym, rękodziele, wiedzy, którą rodzice zdobywali przez lata i designie, którym chcemy dosięgnąć do europejskiej wysokiej półki.

Beata: Każda nasza lampa może być zrobiona według projektu klienta. Może sam zdecydować o takich elementach, jak kolor i wielkość abażuru czy źródło światła. W ten sposób jesteśmy w stanie konkurować z chińskim produktem.

Hanna: Mamy produkty z średniej półki, bo nie każdego stać na lampę za kilka czy kilkanaście tysięcy złotych.

W 2014 roku wprowadziliśmy dwie linie produktowe: Hesmo utrzymane w klasycznych standardowych kształtach, z motywem natury, kryształami, abażurami, jednym słowem, elegancka klasyka. Druga część katalogu pod nazwą Ilumni to projekty bardziej nowoczesne, kubistyczne. Klienci mają teraz urozmaicone gusty i podoba im się wiele rzeczy. W naszym katalogu można znaleźć wszystko. Nie jesteśmy przylepieni do jednej wizji, cały czas się rozwijamy. Najnowszy katalog okazał się dużym sukcesem na rynku. Odezwało się do nas wielu klientów, którzy kojarzyli firmę sprzed 40 lat. Mówią, że robimy niesamowite rzeczy i chcą z nami handlować. Mamy bardzo duży odzew z zagranicy: Niemiec, Holandii, ale też z Arabii Saudyjskiej, Mekki, Dubaju. Doceniono nasz design, jakość produktu, a do tego atrakcyjną – jak na tamte rynki – cenę.

Beata: Naszym dużym plusem jest to, że realizujemy projekty ponadgabarytowe.

Kto projektuje lampy? Czy mają panie swój zespół projektantów?

Hanna: My jesteśmy zespołem projektantów.

Teresa: Kiedy dzieci były małe, wszystkie produkty projektował mój mąż, a ja, stojąc mu za plecami, mówiłam: „ To mi się podoba, a tamto zmień.” Mąż projektuje do dziś, ale to Hania jest głównym motorem napędowym.

Kolekcje lamp Hesmo i Ilumni to setki wzorów. Aż trudno uwierzyć, że jedna osoba jest w stanie nadążyć z pracą projektową.

Hanna: Ponieważ jesteśmy producentami tych lamp, jesteśmy w stanie szybko zmienić każdy ich szczegół. Mamy do dyspozycji: park maszynowy, wiedzę, pozostaje tylko kwestia stworzenia nowej formy. Tylko dobrą formą jesteśmy w stanie wybić się na rynku, więc tym samym powstaje ich bardzo dużo.

Jak to wygląda w liczbach?

Hanna: Miesięcznie powstaje około czterech rodzin lamp, a rodzina to minimum pięć opraw oświetleniowych. Nie wrzucamy wszystkiego do katalogu, bo też nie każdego modelu jesteśmy pewni. Był taki okres w firmie, kiedy trochę wyskoczyliśmy przed szereg. Stworzyliśmy nowoczesne oprawy z kryształami, po czym, okazało się, że polski rynek jeszcze nie jest na to gotowy. Do tej samej formy wróciliśmy dwa lata później i nagle lampy okazały się wielkim hitem.

O sukcesie przesądza również odpowiedni czas?

Hanna: Tak, wszystko musi mieć swoje miejsce. Klienci często wracają do naszych starych katalogów.

Teresa: Często jest tak, że całej naszej rodzinie podoba się dany projekt, a rynek tego nie łapie.

Beata: Albo sprzedaje się to, co nam się mniej podoba.

Jakie są plany związane z przyszłością firmy?

Hanna: W 2015 roku mamy zamiar zrobić spore zamieszanie na rynku i wejść we współpracę ze znanymi projektantami. Lampy będą podpisane ich nazwiskami. Możliwe, że powstanie jeszcze jedna nowa marka. Bardzo nas cieszy to, że projektanci, widząc nasze produkty, chcą z nami współpracować. Mało tego, często wychodzą nam naprzeciw, nie podając zaporowych stawek. Chcą najpierw spróbować, jak to się sprzeda, a potem jesteśmy umówieni na rozliczenia. Pieniądze nie są dla nich najważniejsze, każdy z nas chce stworzyć coś indywidualnego. Mamy dowód na to, że jesteśmy świetnymi fachowcami, bo powstało już kilka fantastycznych projektów. Papier przyjmie wszystko, ale dany projekt może się nie sprawdzić w rzeczywistości. Nasza rola polega na tym, żeby to, co oni wymyślili, dało się przenieść na realny grunt. Za dwa lata planujemy wystawić się z bardzo mocną kolekcją na międzynarodowych targach we Frankfurcie (największych targach oświetleniowych w Europie).

Co jest mocną stroną firmy?

Hanna: Patrząc na branżę wnętrzarską, widać, że jest boom na piękne przedmioty. Renesans przeżywają wszystkie huty szkła, modne jest rękodzieło. W ostatnim magazynie ELLE Decoration pojawiło się parę naszych opraw, a za moment spłynęły zapytania od projektantów wnętrz, czy jesteśmy w stanie zrobić coś według ich projektu. W ciągu miesiąca zdołałyśmy wykonać parę stolików na ich zamówienie, nie ma dnia, kiedy nie otrzymujemy nowych zapytań.

Beata: W Polce nie ma wielu firm, które są tak elastyczne. Można je na palcach jednej ręki policzyć.

Teresa: Jest jeszcze inna strona medalu. Jeśli kupi pani lampę w markecie i coś się z nią stanie, to trzeba ją wyrzucić, po okresie gwarancji trudno jest dokupić zbity np. klosz. Lampę wyprodukowaną u nas jesteśmy w stanie naprawić. Kiedyś do sekretariatu przyszła para, widzę, że trzymają w rękach kilka listew z bardzo starej kolekcji. Spojrzałam na to i myślę sobie: „Wiem, że to jest stare i robiliśmy ten model dawno temu, pewnie będzie awantura”, a oni mówią, że chcieliby prosić o odnowienie tych lamp, bo bardzo im się podobają. Wrócili za dziesięć dni i pytają, ile to będzie kosztowało, a my, że gratis, w prezencie od firmy. I tak to jest, każdy klient wyjdzie od nas zadowolony.

Hanna: Znalazłyśmy z siostrą lampę, która ma ponad 30 lat, to niemal dinozaur, ale najśmieszniejsze jest to, że idealnie wpasowuje się w najnowsze trendy designu skandynawskiego. Patrzymy na tę naszą lampę i widzimy, że ona jest tak naprawdę identyczna, jak z tych najnowszych kolekcji zagranicznych, topowych firm. Planujemy ją sfotografować i uczynić z niej motyw przewodni na przyszły rok, żeby pokazać, że tego typu design robiliśmy już wiele lat temu.

Odpowiedzialny biznes to także pomoc innym.

Teresa: To prawda. Jesteśmy otwarci na prośby przedszkoli, domów dziecka.

Hanna: To jest nasza kobieca twarz biznesu. Nie jesteśmy obojętne i takie prośby zawsze spotykają się z naszym odzewem. Ostatnio zrobiłyśmy oświetlenie dla domu samotnej matki.

Beata: A wcześniej dla Monaru, kliniki Religi, Fundacji Ewy Błaszczyk. Odezwał się też pewien chłopiec w sprawie lampy z serii drzewko. Napisał, że jest niepełnosprawny, nie widzi drzew, a zobaczył u nas na stronie taką lampę i prosił, czy mógłby ją taniej kupić. Wysłałam mu lampę bez pieniędzy. Bardzo nam dziękował. Wysłał do firmy list, w którym pisał, że jest szczęśliwy, bo kiedy zapala lampę, czuje się jakby był na dworze.

Teresa: Za czasów Aleksandra Kwaśniewskiego dostaliśmy za tę serię lamp nagrodę prezydenta. Można powiedzieć, że to wzór, który cieszy się największym uznaniem. Prezydent Kwaśniewski na targach oświetleniowych w Kownie powiedział, że mąż jest wielkim mistrzem, bo włożył ruch w lampę – mieliśmy gałąź, a część świecąca wyglądała tak, jakby poruszał nią wiatr.

Co jest największym sukcesem firmy, jeśli chodzi o realizacje na zamówienie większych obiektów?

Hanna: Na dzień dzisiejszy to między innymi Hotel Arłamów. Dlaczego? Ponieważ jest to bardzo prestiżowy obiekt, a co więcej, wygraliśmy z potężną i silną konkurencją. Ponadto w hotelu aż 90 proc. opraw dekoracyjnych zostało zrobione na zamówienie u nas. Uczestniczyliśmy czynnie w projektowaniu opraw wraz z architektami wnętrz tego obiektu.

Beata: O to zlecenie walczyłyśmy trzy lata.

Hanna: Tutaj znowu można wspomnieć o naszej sile kobiecej, bo kiedy wyrzucali nas drzwiami, wracałyśmy oknem. Zamęczałam dyrektora budowy hotelu, który dla świętego spokoju zgodził się na spotkanie. Dał mi kwadrans, a rozmawialiśmy trzy godziny.

Jak radzą sobie panie w męskiej, jakby nie patrzeć, branży?

Beata: Była taka zabawna sytuacja w restauracji „Sowa i przyjaciele” w Warszawie. Weszłyśmy we dwie do remontowanego lokalu, gdy panowie nie umieli podłączyć lampy. Byłyśmy tam w związku z reklamacją, że niby dostarczyłyśmy felerny produkt i nie można tej lampy zamontować. Restauracja była już wtedy na ukończeniu, mnóstwo specjalistów i patrzymy, jak jakiś pan przez nasze ramię od kinkietu próbuje przeciągnąć przewody. Pytam: „A panowie co robią?”. On na to: „Tego nie da się podłączyć! Nawet przewodów do tych lamp nie dajecie!” Więc wytłumaczyłam mu: „No tak, do atrap nie dajemy. Lampy są tam, a pan w tym momencie podłącza atrapy, które mają wisieć zupełnie na innej ścianie.” Na pudełku był potężny komunikat, żeby przed rozpakowaniem zadzwonili do mnie, a ja im wytłumaczę, jak to zainstalować. Oni byli mądrzejsi i za żadne skarby nie chcieli się „baby radzić”.

Beata: Pracujemy w bardzo męskim zawodzie, ale ze wszystkim doskonale sobie radzimy.

Hanna: Mało tego, zatrudniamy też kobiety i faktycznie w naszych salonach sprzedaży pracują kobiety z zupełnie innych branż, ale tak przez nas wciągnięte, że one też to kochają. Z paru osób zrobiłyśmy bardzo dobrych specjalistów. Mają poszanowanie wśród konkurencji.

Mówi się, że mężczyźni analizują na chłodno, są konkretni. Jak to wygląda w waszej firmie?

Hanna: Jako kobiety szybko rozwiązujemy konflikty, nie pozwalamy na wybuchy emocji, nie dopuszczamy do dąsów.

Teresa: Spotykam kiedyś na korytarzu zmartwionego pracownika i pytam: „Panie Janku, co się stało, że pan taki smutny”. A on na to, że napadła na niego księgowa i sekretarka, że nie przyniósł im jakiegoś pisma i tak go zdenerwowały, że chciał się zwolnić. Mówię mu: „Proszę wrócić ze mną, zaraz rozwiążemy tą sprawę.” Przez spokojną rozmowę doszło do tego, że pani księgowa musiała powiedzieć „przepraszam”, a pan Jan wrócił zadowolony do pracy ze świadomością, że ktoś o niego dba.

Hanna: Każdego staramy się traktować na tym samym poziomie. Nikogo nie izolować, nie traktować z góry.

Jak radzicie sobie w trudnych sytuacjach?

Hanna: Jeśli np. w danym miesiącu musimy wykonać dwa tysiące lamp, a wcześniej standardy były takie, że taką ilość wykonywaliśmy rocznie, to oznacza bardzo duży skok ilościowy. Zwołujemy całą ekipę w fabryce i mówimy, że jeśli każdy z nas włoży swój wkład, to jego działanie przełoży się na korzyść dla niego samego. Będą podwyżki, urlopy, a my kupimy lepsze maszyny, co poprawi ogólne warunki pracy. I ludzie już są zmotywowani. Kobiety potrafią do takich sytuacji podejść bardziej „po ludzku”.

Beata: To nie jest tak, że my tylko liczymy zyski. Jeśli jest taka potrzeba, siadamy i równo ze wszystkimi pracujemy w fabryce. Pracownicy wiedzą, że jeśli my liczymy na nich, to i oni na nas mogą liczyć.

Jaki powinien być dobry szef?

Hanna: Musi szanować drugiego człowieka. Bez zrozumienia i traktowania każdego indywidualnie, nie jest się w stanie zbudować efektywnego zespołu. Każdy ma swoje potrzeby. Jeden chce, żeby go pochwalić, innego motywują pieniądze, a kogoś innego urlop.

Beata: Szef musi być psychologiem.

Teresa: Musi też być wymagający.

Hanna: Kiedy przyjeżdżam do fabryki, raz na dwa tygodnie, to każdego pytam się, czy ma jakieś problemy, z nowym designem, nową formą. Z każdej strony staramy się mieć informację zwrotną. Moc naszej fabryki jest w ludziach. Rano, kiedy przychodzimy do pracy, wszyscy podajemy sobie ręce.

Teresa: Teraz, na 45-lecie planujemy imprezę nie dla nas, ale dla naszych pracowników z rodzinami. Są osoby pracujące z nami ponad 25 lat!

Hanna: Własna firma oznacza też pewien ciężar dla nas. Nie możemy zawieść naszych pracowników, którzy w nas wierzą.

Teresa: Kiedy przyszła tragedia rodzinna, chcieliśmy z mężem zrezygnować, ale dziewczyny powiedziały „nie”, że to musi iść dalej, zbyt wiele osób pracuje w tej fabryce.

Z czego są panie najbardziej dumne?

Teresa: Jestem dumna z dzieci i z tego, co zdołałam zbudować. Kiedy budowała się nowa firma, nie było projektantów, ja decydowałam o wszystkim i wyszło pięknie.

Beata: Jestem wdzięczna, że mieliśmy taką możliwość, żeby coś zacząć i dalej to kontynuować.

Hanna: Najbardziej dumna jestem z więzi rodzinnych. Kiedyś mnie denerwowało, że rodzice spędzali tyle czasu w pracy. Ale teraz patrzę na to z innej strony i jestem dumna, że mogę w tym uczestniczyć. Cieszę się, że nie został nam tylko ten biznes, ale biznes z rodziną, czyli pierwsze skrzypce grają związki i emocje. Biznes jest dodatkiem, który nas spaja i wzmacnia. Światło nie jest dla nas tylko jakimś wyrobem, tworzymy sztukę światła. Jesteśmy teraz w dobrym punkcie rozwoju firmy. Klienci nas szanują i jest to szacunek biznesowy, nikomu nie jesteśmy dłużni pieniędzy. Udało nam się zachować dobre imię firmy, a przecież biznes raczej nie jest etyczny. Nasze produkty są prawdziwe, dobre. To też jest powód do dumy.

Który moment podczas tworzenia produktu jest najprzyjemniejszy?

Beata: Kiedy klient wraca po kolejne lampy, albo – co więcej – przychodzi znajomy tego klienta.

Hanna: Myślę, że najwięcej satysfakcji sprawiają największe projekty. Zrobić 2 tys. pokoi w Mekce to naprawdę coś.

Niejednokrotnie, kiedy projektujemy oświetlenie, nie wiemy, jak będzie wyglądało dane wnętrze, ponieważ są tworzone równolegle. To jest czasami bardzo długi proces, powstają prototypy, a potem klienci jeszcze zmieniają pomysł. Robimy makiety i projekty komputerowe, bo klienci nie mają takiej wyobraźni jak my. Wspieramy się też współpracą z Politechniką Warszawską, doktorami z Zakładu Techniki Świetlnej. Projektujemy w duchu nowoczesności.

Na czym polega siła kobiet w biznesie.

Beata: Mama jest przykładem tego, że kobieta jest w biznesie szyją, która kręci głową.

Teresa: Kobiety nie boją się żadnej pracy. Na początku firmy nie było dostępnej miedzi z połyskiem, którą kładliśmy na blachę, tylko trzeba było ją polerować. Kiedy męża nie było, zamykałam się i polerowałam metal. Kiedyś puka ktoś do bramy, ja wychodzę, cała zielona od pasty polerującej, a ta osoba pyta czy jest szef. Mówię, że nie ma. A on: „To kiedy będzie? Nigdy go nie ma.” Nawet mu do głowy nie przyszło, że szefem może być kobieta, że może tak wyglądać i wykonywać taką pracę.

Hanna: To dowód na to, że kobiety niczego się nie boją. Mężczyzna ma opory, żeby coś na drutach wydziergać, a kobieta bez problemu wykona męską pracę.

Beata: Kiedy mój mąż widzi, jak robię na drutach, żartobliwie mówi: „My to nigdy nie zginiemy. Nawet, jakby ci nie wyszło w tym biznesie, to zawsze możesz robić szaliki.”

Hanna: Nie mamy w sobie takiej dumy, że jak coś nam się nie powiedzie, to się poddajemy. Popłaczemy chwilę na boku, a za chwilę znów zaczynamy działać. Kobiety są teraz silne psychicznie. Ja jestem sprzątaczką w firmie, czyli sprzątam bałagan: jeśli z kimś trzeba iść do sądu, zwindykować, porządek zrobić, pracownika postawić do pionu, wkraczam do akcji. Siostra pogłaszcze, a ja opierniczę. Równowaga zostaje utrzymana.

Teresa: Kiedy były opóźnienia w produkcji, dzieci nie miały wolnej soboty, tylko nam pomagały, a i często w niedzielę się pracowało, żeby na poniedziałek skończyć. Dzięki temu na takie bizneswomen wyrosły.

Czy miały panie poczucie, że straciły część dzieciństwa?

Córki: Oczywiście, że tak! Były bunty, ale to jest wpisane w tę rozrywkę.

Teresa: Później, kiedy córki wydoroślały, przekonały się, że było warto. Nigdy nie chciały likwidować firmy, tylko za wszelką cenę kontynuować nasz dorobek.

Córki: Bo to kochamy i umiemy robić najlepiej! Światło jest wpisane w nasze życie.

www.ilumni.pl

ilumni_ikona
ilumni_ikona

Komentarze Dodaj komentarz (1)

  1. Anka 10/02/2015 14:34

    CytujSkomentuj

    Bardzo, bardzo inspirujaca historia wpsnialych kobiet! Życzę paniom dużo zdrowia i pogody ducha!

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.