barcis_ikona
Plakat promujący spektakl "Old Love"
Anna Chodacka
24/01/2014

Artur Barciś: Zawsze reaguję uśmiechem!

Dlaczego szklanka jest dla niego zawsze do połowy pełna, a widz najważniejszy. Obok kogo najchętniej stanąłby na scenie i dlaczego warto na świat patrzeć przez różowe okulary – Artur Barciś

EksMagazyn: Jest pan parę godzin przed występem na żywo (rozmowa ma miejsce na przed spektaklem Old Love, w którym Artur Barciś gra jedną z głównych ról – przyp. red.). Czy tak doświadczonemu aktorowi, po tylu latach występów, towarzyszy jeszcze trema przed występem?
Artur Barciś:
Oczywiście!

Dlaczego?
Bo trema to jest kwestia odpowiedzialności. To jest wyraz dbałości o to, żeby zrobić wszystko najlepiej, jak to jest możliwe. Trema jest wyrazem szacunku do widza. Gdybym jej nie miał, to by znaczyło, że jest mi wszystko jedno, co oni sobie pomyślą. A nie jest mi wszystko jedno. Najczęściej jest to trema mobilizująca, która sprawia, że człowieka stać na coś więcej niż gdyby tej publiczności nie było.

Podobno jak tej tremy nie ma to wypadałoby się wycofać z zawodu.
To jest kwestia podejścia do tego, jak uprawia się fach aktora. Można tylko zarabiać pieniądze i odcinać kupony, ale mnie akurat nie o to chodzi.

Jest pan postrzegany jako aktor, który ma ogromny szacunek do widza. Na moją prośbę o wywiad odpowiedział pan po dziesięciu minutach.
Tak się akurat złożyło, że siedziałem przy komputerze (śmiech). Ale staram się odpowiadać na wszystkie listy i wiadomości. I to prawda, mam ogromny szacunek do widza. Ja cały czas żyję w wielkim zadziwieniu, że to, co się dzieje, dzieje się naprawdę. Jako mały chłopiec marzyłem o tym, żeby zostać aktorem i wszyscy się ze mnie śmiali. Uważali, że to jest niemożliwe, żeby jakiś chłopak ze wsi pod Częstochową zrobił karierę i, żeby w ogóle ją zrobił z moimi warunkami. Potem okazało się, że te warunki wcale nie są takie najważniejsze, że ważne są też inne rzeczy. Skończyłem szkołę aktorską, zostałem aktorem, a potem ciągle otrzymywałem propozycje grania ról w filmach, teatrze, telewizji. I stąd to ciągłe zadziwienie, że to się cały czas dzieje. Dostaję mnóstwo listów od widzów, czy dowody sympatii na ulicy czy w centrum handlowym, dla mnie, niezmiennie, jest to coś wspaniałego i niesamowitego, stąd ten szacunek do widza.

I jak już pana spotykają w centrum handlowym, to co mówią?
Ja jestem zbyt skromny, żeby mówić o takich rzeczach (śmiech). Często widzowie odnoszą się do postaci jakie gram. Przez długie lata grałem Norka, w serialu „Miodowe lata”, który był ogromnie popularny, potem przestał być kręcony, ale telewizja go jeszcze pokazywała. Jednocześnie sporą popularność zaczął zdobywać serial „Ranczo”, w którym też grałem. No i widzom się to mieszało. W tym czasie, podszedł do mnie nieco podchmielony pan i powiedział: „Norek, ale się z ciebie szuja zrobiła!” (śmiech)

I jak pan zareagował?
Uśmiechem. Zawsze reaguję uśmiechem. To dla mnie dowód na to, że moja praca ma jakiś oddźwięk.

Wspomniał pan wcześniej o warunkach fizycznych i o tym, że jednak nie one były najważniejsze, bo szybko zaczął pan dostawać role.
Ja z kompleksów wyleczyłem się dosyć szybko. Właściwie w szkole teatralnej. W trakcie studiów bardzo w siebie wierzyłem, w to, że coś potrafię, że mam dar, który nie tylko mogę, ale wręcz muszę, wykorzystać. Gorąco wierzyłem w to, że jeżeli będę się odpowiednio zachowywał, był punktualny, uczył się tekstu na pamięć, przykładał się do tego, co robię, to przyniesie mi to sukces. Nie musiało tak być, bo aktorstwo to jest zawsze loteria, ale widocznie poskutkowało.

Po tylu latach bycia aktorem nadal się panu chce?
Oczywiście. Ja uprawiam taki zawód, że przejście na emeryturę w wieku 67 lat byłoby tragedią. Dlatego dbam o zdrowie i liczę na to, że będę pracował do końca życia.

To jak pan dba o zdrowie?

Na tyle, na ile mogę (śmiech). Tak naprawdę prowadzę bardzo niehigieniczny tryb życia. Bywają dni, że gram po 3 spektakle dziennie, w trzech różnych teatrach, co bywa męczące, poza tym, jak każdy, czasem łapię jakieś przeziębienia, a i tak muszę wyjść na scenę. Widza nie interesuje czy coś mi tam dolega. Generalnie badam się (śmiech). W moim wieku, należy się badać.

Podobno bardzo dobrze pan gotuje.

Miałem nadzieję, że pani o to nie zapyta (śmiech).

Ok, to następne pytanie. A rzeczy, ubrania, które szył pan żonie za komuny?
To jest drugie pytanie, które wszyscy mi zadają. Te ubrania to już historia. A wracając do gotowania, to lubię kucharzyć, choć ostatnio kompletnie nie mam czasu. Lubię też jeść, jestem żarłokiem! A wracając do szycia, to dawno z tym skończyłem. Bawiłem się w to, kiedy w sklepach nie było fajnych ciuchów, właściwie nic na półkach nie było. Wyżywałem się wtedy plastycznie. Szyłem, z różnych kawałków materiałów, jakieś fajne kreacje czy płaszcze dla mojej żony, co sprawiało mi wielką przyjemność. Kiedy byłem młodym człowiekiem to mama nauczyła mnie szyć. To była konieczność wtedy i w czasie stanu wojennego czy zaraz po. Kiedy chciałem zrobić komuś przyjemność to siadałem do maszyny. Teraz już nie muszę tego robić.

O jakiej roli pan marzy?
Zawsze powtarzałem, że przestałem marzyć, ponieważ zawsze, kiedy o jakiejś marzyłem, to nigdy jej nie dostawałem. Na przykład zawsze marzyłem, żeby zagrać Chlestakowa w „Rewizorze” Gogola, ale nigdy tej roli nie dostałem. Podobnie było z rolą Papkina, o której marzyłem od liceum. Rok temu zadzwoniła do mnie Krystyna Janda z taką propozycją. To była ogromna przyjemność zagrać Papkina. Miałem rację, że o tym marzyłem!

W jakim repertuarze się pan lepiej czuje, w komediowym czy dramatycznym?
Nie ma to żadnego znaczenia. Znaczenie ma rola jaką mam zagrać, czy ona jest dobrze napisana. Czy sztuka, w której biorę udział, czy inny projekt, ma scenariusz, który jest mądry, wiarygodny, zaskakujący, przejmujący, ciekawy, prawdziwy, itd. Jeżeli mam materiał do stworzenia ciekawej postaci, to jest to dla mnie bez znaczenia czy to jest dramat czy komedia. Tym bardziej, że ja komedii nie gram tak naprawdę. Komedia to jest dla mnie tragedia, tylko wydarzyła się komuś innemu.

Jeśli mógłby pan wybierać spośród aktorów polskich i zagranicznych, to z kim chętnie stanąłby pan na scenie?
Jest bardzo wielu takich aktorów. Na przykład Wojciech Pszoniak. Jest dla mnie wzorem, przykładem takiego aktora, który jest niezwykły, niekonwencjonalny. Wojciech Pszoniak jest znakomitym aktorem i jednocześnie wspaniałym człowiekiem. Chciałbym zagrać z Krystyną Jandą! Znamy się od wielu lat, wielokrotnie grałem w jej reżyserii, ale dotychczas na scenie spotkaliśmy się tylko raz, bardzo dawno temu, w Teatrze Ateneum.

Cały wywiad jest do przeczytania w EksMagazynie nr 20, styczeń-luty 2014.

barcis_ikona
barcis_ikona

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.