Michał Rusinek/fot. Karolina Sekuła
JJ
20/10/2013

Michał Rusinek: Język na zamówienie

„Freud postawił tezę, że wszyscy fantazjujemy, bo to funkcja psychiczna, natomiast tylko dzieci i pisarze się do tego przyznają”. O fantazji, rodnikach, dzindzibołach i brunetkach rozmawiamy Michałem Rusinkiem, autorem książek dla dzieci, znawcą retoryki i wieloletnim sekretarzem Wisławy Szymborskiej

EksMagazyn: „Przestaję odpisywać na listy zaczynające się od „witam” – napisał pan na Facebooku i zaczęła się językowa afera. Czy po wielkiej dyskusji, jaka się przetoczyła w mediach, przychylniej spojrzał pan na ten zwrot?
Michał Rusinek:
Ta sprawa jest dla mnie rozwiązana od początku. Językoznawcy nie mają wątpliwości co do tego, w jakich sytuacjach „witam” jest dopuszczalne i jeśli jest używane zgodnie z przeznaczeniem, nie mam nic przeciwko. To co mnie zirytowało, to może nie samo słowo, bo to byłoby czepialstwo, ale to, że jest ono dla mnie reprezentantem pewnego zjawiska, które pojawia się w komunikacji, szczególnie elektronicznej, a które można by podsumować brakiem twarzy. Jeżeli piszemy list rozpoczynający się od jakiegoś bezosobowego, bez-twarzowego słowa, to wówczas możemy ten list wysłać do każdego. Możemy być maszynką, czymś w rodzaju automatycznego generatora listów. Bardzo nie lubię takiego typu komunikacji. Nie lubię, kiedy piszą do mnie roboty i nie chciałbym sam pisać jak robot. Stąd moja niechęć do wszelkiego rodzaju znaków bezosobowości.

A jeśli ktoś pisze maila używając „witam” z dobrą intencją? Bez świadomości, że używa tego słowa niewłaściwie?

Co jakiś czas powinno się tę świadomość budzić. Byłoby bardzo niedobrze, gdybyśmy traktowali nasz język wyłącznie jak przezroczystą szybę, coś niedostrzegalnego. Rozmawiamy, rozumiemy się, czyli wszystko jest w porządku. Czasem warto się zastanowić. Dyskusja, która wybuchła wokół „witam” bardzo mnie rozbawiła. I to pomimo tego, że dostało mi się po uszach, byłem nawet bohaterem memów. Nagle „cała Polska” zaczęła się zastanawiać nad językiem. To było fantastyczne! Rzadko tak bywa, że jakiś problem językowy, a nie polityczny, dotyczący materialnej rzeczywistości, podatków, służby zdrowia wywołuje takie zainteresowanie.

Ktoś mógłby powiedzieć, że to szczegół, ale przecież język wyznacza granice naszego świata…
Dzięki niemu wszystko osiągamy. On nie służy tylko temu, żeby coś kupić, albo kogoś poderwać. Język służy do nawiązywania społecznych relacji. To coś nie do przecenienia.

Pamięta pan zwrot w liście, który szczególnie przypadł panu do gustu?
Wolałbym o takich rzeczach nie mówić. Z komunikacją bywa tak, że w relacjach osób sobie bliskich, zakochanych, w rodzinie wytwarza się rodzaj kodu, który nie jest zrozumiały poza danym kręgiem. Swann i Odeta, bohaterowie „ W poszukiwaniu straconego czasu” Prousta mówią o poprawianiu katlei, a chodzi oczywiście o seks. Mówią o tym w towarzystwie, to drobny kod na ich użytek. Im więcej takich osobistych, pojedynczych zwrotów, nie kalk językowych, którymi się posługujemy w stosunku do wszystkich, tym bardziej nasz język jest dokrojony, tailored (zrobiony na zamówienie – przyp. red.) jak mówią Amerykanie. To jest coś, co bardzo mnie ujmuje. Przyjacielskość może się objawiać w personalizacji języka.

Swego czasu Gazeta Wyborcza zorganizowała plebiscyt na najpiękniejsze polskie słowo. Zwyciężyło źdźbło. Jakie słowa pan lubi?
To mi się zmienia. Niektóre słowa bardzo lubię i potem ich niestety nadużywam. Ostatnio słowa „niebywałe”. Pani Szymborska mówiła, że bardzo lubi język polski i jej patriotyzm jest przede wszystkim patriotyzmem języka. Powtarzała, że jest tylko jedno słowo, które ją irytuje – ciało.

Dlaczego?

Bo jest takie jakieś amorficzne, kojarzy się, zupełnie niesłusznie, z cielęciem. Lubię czułość w języku polskim, o wiele więcej można odcieni tej czułości wyrazić w językach słowiańskich niż na przykład w języku angielskim. Bardzo lubię język kolejowy. Jak pociąg się spóźnia, to konduktor mówi: „Pociąg doznał opóźnienia”. To jest tak urocze. Ze wszystkich doznań pociąg może doznawać opóźnienia. Jest w tym coś sensualnego. Można by rzec – „Kochanie, doznałaś opóźnienia?”. Brniemy w niebezpieczne rejony…

W stronę tematu rzeki pod tytułem język erotyzmu. W języku polskim brakuje określeń na kobiece i męskie narządy czy seks.
Jesteśmy katolickim, pruderyjnym narodem. Nie umiemy o tych sprawach rozmawiać. Chwalimy się tylko, jacy to jesteśmy dobrzy, aczkolwiek dużo się zmienia. Pomiędzy językiem wulgarnym, a medycznym pojawia się trzecia możliwość, chociażby próby metaforyzacji. Myślę, że sobie w tym zakresie poradzimy. Tym bardziej, że jednak się liberalizujemy, przynajmniej w dużych miastach. To zmusi nas do mówienia o seksie ludzkim językiem.

Słowa, które pana irytują?
Tak na końcu zdania. Pochodzi z jakiegoś okropnego korpo-języka. Wymusza, jest jakimś gwałtem, każe potwierdzać. To nie jest pytanie, to komunikat: ja cię tu zmuszam, tak? Jest też takie słowo, które ostatnio stało się modne „zatem”. Również bardzo irytujące. I jest jeszcze ta nieszczęsna piętnasta, dwudziesta. Zazwyczaj w Polsce obowiązywał dwunastogodzinny zegar i mówiło się piąta po południu, dziewiąta wieczorem.

Neologizmy. Kto jest mistrzem w tej dziedzinie? Dzieci czy Gombrowicz?
Dzieci! I pisarze, bo to takie niewyrośnięte dzieci. Freud o tym pisał w tekście „Pisarz a fantazjowanie”. Postawił tezę, że wszyscy fantazjujemy, bo to funkcja psychiczna, natomiast tylko dzieci i pisarze się do tego przyznają. Dzieci bawią się w coś, żeby to przeżyć, a pisarze przekładają to na prozę. Co do umiejętności tworzenia neologizmów, to posiada je każdy. Na tym polega bycie native speakerem – nie jest się tylko użytkownikiem języka zastanego, ale ten język się współtworzy. Dzieci poszukujące określeń wchodzą w jakiś świat, który nie jest dla nich do końca poznany. Z konieczności wymyślają nowe nazwy. To fascynujące. Nie do końca jest to temat zbadany, ponieważ bardzo trudno rozmawia się z maluchami o mechanizmach tworzenia neologizmów. Mój syn wymyślił świat równoległy, kraj – Grejfrucję, w którym istniał nawet osobny język. Tłumaczył słowa, nawet całe zdania z polskiego na grejfrudzki. Przez pewien czas o tym rozmawialiśmy, a po dwóch latach zapomniał. Jeśli kiedyś zostanie pisarzem, to pewnie mu się przypomni. Moje dzieci mówią pościeradła, zamiast prześcieradła, bo przecież łóżko trzeba pościelić, a nie prześcielić…Czysta logika.

Cały materiał dostępny jest w 18. numerze EksMagazynu – do kupienia w Empikach, salonach Relay i InMedio w całej Polsce.

Michał Rusinek/fot. Karolina Sekuła
Michał Rusinek/fot. Karolina Sekuła

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.