RadekMajdan_ikona
JJ
17/05/2013

Radek Majdan: Z duszą rock’n’rollowca

Prawdziwą wartością w życiu jest szacunek ludzi. Nie na zasadzie, że ktoś powie ci: „Ale ty jesteś fajny gościu”, ale kiedy ludzie mówią nie w twojej obecności, że oprócz tego, że robisz to, co robisz, masz charakter. O sławie, pasji i prawdziwych mężczyznach rozmawiamy z Radosławem Majdanem, jednym z najbardziej rozpoznawalnych polskich bramkarzy, a od niedawna gitarzystą zespołu The Trash

EksMagazyn: Od kiedy jesteś rock’n’rollowcem?
Radosław Majdan:
Od zawsze, jeśli chodzi o mój sposób bycia, podejścia do niektórych spraw. I nawet nie myślę tu o samym zrozumieniu muzyki czy obracaniu się w tym świecie. Bardziej o mój charakter, duszę, serce (śmiech).

Czyli wolność i swoboda, ale też jasne zasady?
Tak, jak najbardziej. Mówi się, że słowo rock’n’roll wiąże się z życiem bez ograniczeń, ale z drugiej strony, zawarta jest nim szczerość i prawda, pewna wrażliwość i pasja do tego, co się robi.

Jak to się stało, że spotkałeś się z chłopakami i założyliście zespół The Trash?
Znamy się prywatnie od wielu lat. Sebastiana Piekarka poznałem 10 lat temu, ostatnio grał razem z Dorotą (Dodą – przyp. red.). Piotrka poznałem na swoich urodzinach we Wrocławiu. Potem spotykaliśmy się w Warszawie i to właśnie on był motorem napędowym całego przedsięwzięcia. „Mam pomysł, jest kapela, którą chcemy stworzyć z grupą kumpli, zróbmy to” – powtarzał mi ciągle. Z resztą chłopaków znaliśmy się z imprez. Zespół The Trash istniał już wcześniej i został reaktywowany w nowym składzie, do którego zostałem zaproszony.

Dlaczego chcieli widzieć wśród siebie bramkarza?
Przez to, że się lubimy. Że wiedziałem, kim są oni, a oni, kim ja jestem. Była i jest między nami pozytywna energia. Oprócz tego, że mamy band, fajnie się ze sobą czujemy. To ważne, bo wiadomo, że oprócz chwil przyjemności, jest też ciężka praca. Warto pracować z ludźmi, którzy z jednej strony rozumieją pojęcie zabawy, a z drugiej, kiedy trzeba coś zrobić, podchodzą do tego odpowiedzialnie.

Jesteś jedynym debiutantem w tym towarzystwie…
To prawda. Reszta chłopaków to doświadczeni muzycy, docenieni w Polsce, bo grali, komponowali i stworzyli wiele znanych kawałków, choć ludzie niekoniecznie mają świadomość, ile lubianych utworów to dzieło Sebastiana Piekarka czy Piotra Końcy. Radek jest jednym z najbardziej uzdolnionych perkusistów w kraju, a Marcin – jednym z najbardziej charyzmatycznych basistów. To wszystko tworzy z naszego bandu fajną historię.

Od kiedy grasz na gitarze?
Pogrywałem sobie od czasu do czasu, ale nie chodziłem nigdy do szkoły muzycznej. Od najmłodszych lat byłem sportowcem.
Oczywiście, ileś miesięcy przed stworzeniem zespołu, ostro ćwiczyłem. Codziennie, co najmniej dwie godziny, gram na gitarze. Piotr Końca i Sebastian Piekarek od ponad roku bardzo pomagają mi w nauce. Doganiam ich (śmiech). Zacząłem zdecydowanie później niż oni, ale jest fajnie. Mam świadomość, że znalazłem, i to w zupełnie naturalny sposób, swoją drugą pasję, zacięcie, prawdziwą pozytywną energię do tego, co dzisiaj robię. Jak wsiadałem do busa w drodze na pierwszy koncert, miałem wypieki na twarzy.
Tyle, że tym razem nie jechałam super skoncentrowany i w dresie, tylko bardziej na luzie i w skórze (śmiech). Z piwkiem, czyli zupełnie inaczej, niż w mojej dotychczasowej karierze sportowca.

Czy można porównać piłkę nożną i granie w zespole rockowym?
Jest kilka porównywalnych rzeczy. Pierwsza to taka, że działasz w grupie. Jest integracja, wspólnota działania – wszyscy zmierzamy w tym samym kierunku. A z drugiej strony jest interakcja z publicznością. Kiedy gra się mecz, ten kontakt nie jest tak bezpośredni, bo człowiek jest skoncentrowany na boisku i na grze. Na koncercie ta interakcja jest ważniejsza, bo od razu czujesz, czy się podoba, czy ludzie śpiewają twoje piosenki, jak się na ciebie patrzą. Kontakt na scenie jest intymny. W piłce – bardziej bezosobowy. Nawet, jeśli grałem przy 80. tysiącach ludzi na stadionie, to byłem tak bardzo skoncentrowany, że odbierałem widownię jako masę, tłum. Podobne są końcowe emocje: przyjemność, poczucie spełnienia, radość z tego, że dajemy pozytywną energię, która wraca do nas.

Wiele osób myśli, że zespół The Trash to fanaberia. Pograją trzy miesiące i koniec…
Nie, to tak nie jest. Wkładamy w zespół dużo siły, energii, pracy i na pewno nie po to, żebyśmy sobie za trzy miesiące powiedzieli dosyć. Jesienią chcemy wydać płytę i wtedy będzie się działo!

Co się dzieje, kiedy wielka życiowa pasja – w twoim przypadku piłka nożna – w naturalny sposób kończy się. Szukałeś czegoś, co by cię nakręcało?
Życie nie musi ograniczać się do jednego. Nie chcę nikomu umniejszać, ale są ludzie ograniczeni do bytności tylko w jednym świecie. Kiedy spotykają kogoś, kto ma wiele pasji, wydaje im się to nieprawdziwe i zaczynają podejrzewać sztuczność. Można im tylko współczuć, że nie mają rozwiniętych innych zainteresowań albo nie mają wyobraźni. Oczywiście, futbol był dla mnie pierwszą miłością i radością życia. Po skończeniu kariery zostałem trenerem bramkarzy, co bardzo mi odpowiadało. Jeździłem na treningi z uśmiechem na ustach. Byłem odpowiedzialny za młodych bramkarzy ekstraklasy, o których musiałem dbać.

Nie miałeś kryzysu – że kończy się kariera, że trzeba zejść z boiska?
Jako bramkarz zawsze byłem przyzwyczajony do presji. Ona potrafi w pewnym momencie męczyć, i zdarza się, że bramkarze kończący karierę są totalnie wypaleni. Mają dosyć piłki nożnej. Ja zawsze uważałem, że trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść. Prezes uczciwie powiedział mi, że stawia na młodszych bramkarzy, a że jeszcze zaproponował pracę dyrektora sportowego, to uznałem to za dar losu. Przeszedłem bezboleśnie z jednego etapu do drugiego i bardzo się cieszę, że taka propozycja padła. Nie miałem nigdy momentu zmęczenia tym, co robię.

Bramkarz ma przechlapane?
Ludzie chyba nie zdają sobie sprawy, jak ciężko być bramkarzem. Twój błąd może zaważyć o losach całego zespołu. Widziałem kiedyś bramkę, którą puścił reprezentant Rosji, przez co drużyna nie pojechała na mistrzostwa Europy. Kariery ludzkie się załamały, bo na mistrzostwach można się wypromować, zmienić klub, twoja rodzina może mieć lepszy standard życia. Błąd jednej osoby, w ostatniej minucie, sprawia, że życie kilku innych bardzo się zmienia. Z drugiej strony, bycie bramkarzem to przyjemność, której potem brakuje. Pracując z moimi chłopakami, denerwowałem się bardziej, niż kiedy sam grałem jako bramkarz. Widziałem, ile serca, trudu i potu wylewają na treningach, a z drugiej – wiedziałem, że nawet bramkarz w dobrej formie może popełnić błąd i puścić bramkę. Przeżywając to kiedyś, nie chciałem, żeby oni tego doświadczali. Potem przestałem być trenerem bramkarzy i zaczęło mi czegoś brakować. Oczywiście dalej pracuję w klubie, ale mam więcej czasu i takie obowiązki, które pozwalają mi na robienie tego, co robię dzisiaj.

Bramka życia?
Chyba wtedy, kiedy graliśmy na Santiago Bernabeu z Realem. Graliśmy eliminacje do Ligi Mistrzów, jeszcze z Wisłą Kraków i jak sobie dziś oglądam te mecze, to był taki jeden strzał. Strzelał Ronaldo, ale nie Christiano, tylko Brazylijczyk (Luís Nazário de Lima – przyp. red.). Strzelił chyba z pięciu metrów, a ja rzucając się w bok, odbiłem piłkę nogą. Po meczu pytano Ronaldo o drużynę Wisły i powiedział, że gdyby nie bramkarz, to wynik meczu skończyłby się 10 albo 12 dla nich… a tak przegraliśmy tylko 3:1. Wtedy to był Galacticos Dream team. Grał tam Zinedine Zidane, Roberto Carlos, Raul, Casillas – wspaniali piłkarze i w takim gronie udało mi się zagrać jeden z najlepszych meczy w moim życiu.

Cały materiał znajduje się w 16. majowo – czerwcowym wydaniu EksMagazynu.

Zdjęcia: NM Studio/Łukasz Marciniak

Postprodukcja: NM Studio/Żaneta Niżnikowska

Buty: Comodo E Sano

Kabura: Gawor & Bergel

RadekMajdan_ikona
RadekMajdan_ikona

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.