img_6857
fot. Justyna Szczurek
Ela Makos
17/06/2018

Na walizkach: Moje życie to Meksyk! Istny Meksyk…

Dosłownie i w przenośni! Na wariackich papierach! W biegu. Od zawsze. Spontanicznie i z przytupem! Tak właśnie, po 10 latach pracy w dużych korporacjach, wylądowałam na Meksykańskiej plaży. Cały dobytek w dwóch walizkach. Pierwsza pełna ciuchów, a ta druga – książek. Z głową pełną obaw, ale i pozytywnych przeczuć, ruszyłam przed siebie. Tym razem w nieznane! No i siedzę na plaży, beczę i zastanawiam się, co ja tutaj do cholery robię! Ale po kolei. Jak do tego doszło?!

Praca marzeń! Czy aby na pewno?

Ucz się dziecko ucz, bo nauka to potęgi klucz. No i siedzę, codziennie po 12 godzin przy biureczku. Paprotka patrzy na mnie z politowaniem. Klimatyzacja doprowadza mnie do szału. A ja siedzę i siedzę, i odliczam dni do urlopu. Chwila! Moment! Przecież dopiero wróciłam z wakacji. W takim razie – byle do weekendu.

Chyba mam uczulenie na korporacje. Myślałam, że zmiana klimatu zmieni też moje podejście do wielkich firm. Mijają dwa lata odkąd przeniosłam się do Meksyku. Szlag by to trafił, dalej mam wątpliwości czy to praca dla mnie. Niby wszystko ładnie, ale coś mi nie pasuje. Niby wiele możliwości, ale czy to aby na pewno moja pasja? Nauczyłam się hiszpańskiego, zdobyłam wielu przyjaciół, zwiedzam ciekawe zakątki, wspinam się na pobliskie pagórki. Kobieto, czego Ci brak?

W końcu miarka się przebrała… Tutaj nie ma chemii! I wygląda na to, że nigdy jej nie było. Mój szef doprowadza mnie do szewskiej pasji. Poziom stresu zaczyna negatywnie wpływać na zdrowie. Gorszy dzień, drobna stłuczka na parkingu i podejmuję decyzję.


fot. Justyna Szczuek

fot. Justyna Szczuek


Jak nie dziś to kiedy? Jak nie ja to kto!

Po 10 latach pracy dla dużych korporacji rzucam wszystko w diabły. Pakuję moją paprotkę, walizeczki, wsiadam w samochód i ruszam przed siebie. W stronę słońca!!! A najlepiej – na plażę!

Wiatr we włosach, uśmiechnięta gęba i głowa pełna marzeń. Nie wspominając o kompletnym braku konkretnego planu. Mglista wizja współpracy z małą firmą na wybrzeżu. To wszystko! Pierwszy raz tak spontaniczna decyzja wzbudza moją ekscytację.

Do czasu! 500 km za Monterrey chce mi się wyć! Nie pokonałam nawet 1/8 trasy i pękła mi opona. A jakby tego było mało – na autostradzie! Poddaję się! To znak! Niech mnie zjedzą hieny (o ile tu mieszkają) albo żywcem pożrą sępy!

Nie ruszam się!

Nie wyjdę z auta!

Nie mam sił!

Zaraz, zaraz… Ktoś się zatrzymuje i idzie w moim kierunku! Zamykam drzwi! Nie, tylko nie to! Jeszcze mi tu bandytów brakowało! Meksykański macho! Tylko jakoś tak przyjaźnie uśmiechnięty. I jeszcze ta gromadka dzieci uczepiona jego ręki. A może jednak chcą mi pomóc? Nie mija 30 minut i wszystko jest naprawione!! Hip hip hurrrrra!

Po przebyciu 1 000 km w ciągu jednego dnia docieram do Puebli. Szczerze, NIE POLECAM takiego dystansu w jeden dzień! Droga super – same autostrady, ale z nudów zaczęłam dyskutować sama ze sobą. Gdyby nie drobne pogawędki z innymi ludźmi podczas przerw na stacjach benzynowych, mogłabym oszaleć do reszty. Może jednak podzielę trasę na mniejsze kawałki.



fot.Justyna Szczurek – wodospad Misol Há

fot.Justyna Szczurek – wodospad Misol Há

Nie dam się!

Nie wiem, jakim cudem docieram do Oaxaci. Dreszcze i osłabienie doprowadzają mnie na skraj wyczerpania. Parkuje przed hotelem i na autopilocie ląduję w pokoju. Zimny prysznic. Wizyta u lekarza i w aptece to jedyne rozrywki dnia dzisiejszego. Decyduje się zostać w mieście kilka dni dłużej. Muszę odpocząć, nabrać sił i dopiero później ruszyć w drogę. Jakim cudem nabawiłam się grypy, cholera by to wiedziała! Zasypiam!

Trasa wije się pięknymi dolinami. Widok za oknem zapiera dech w piersiach. Wysokie kaktusy, obsypane kwiatami krzewy, zarys gór w oddali to mój dzisiejszy pejzaż. Chciałabym tu jeszcze wrócić. Przez chorobę i zmęczenie nie dane mi było w stu procentach nacieszyć się tym rejonem, a ponieważ postanowiłam w dwa tygodnie dotrzeć na Jukatan, to na dłuższy pobyt w tym regionie nie mogę sobie pozwolić.

Przejeżdżając przez Chiapas zielona dżungla przesłania mi cały świat. Tylko te cholerne progi zwalniające co 10 metrów doprowadzają mnie do szaleństwa. Wszystko super! Wszystko jestem w stanie zrozumieć, ale w tym przypadku nie widzę żadnej logiki. Szczere pole, a ja znowu hamuje. I tak 6 godzin później oraz 200 km dalej przeklinam świat na czym stoi. Może jednak warto było nadłożyć drogi i jechać przez Tabasco? Uparta jak osioł docieram w końcu do celu. Zostanę tu dłużej. Kaskady, wodospady, ruiny w dżungli… To otoczenie pozwala ukoić nawet najbardziej zszargane nerwy.

Ostatnia prosta i kolejny zakręt..

Do celu pozostało mi jakieś 400 km, a ja postanawiam skręcić w polną drogę, by pooglądać sobie kolejne ruiny. Mapa nie może się mylić – są na wyciągnięcie ręki. Szkoda tylko, że nie doczytałam iż lokalną drogą nie pojadę szybciej niż 40km na godzinę. Szkoda też, że wcześniej nie zatankowałam. 2 godziny później docieram w głąb dżungli. Oprócz mojego samochodu na parkingu są jeszcze 4 auta. Płacę wstęp i ruszam na małą wycieczkę. 20 minut później zdrowy rozsądek zaczyna swoją śpiewkę! Zgłupiałaś kobieto. Zaraz jakiś jaguar, pantera, niedźwiedź albo coś równie wielkiego wyskoczy z buszu. Na pierwszą piramidę wspinam się w ekspresowym tempie. Może zostanę na jej szczycie? Wygląda na to że jestem tu bezpieczna. Taki piękny widok, takie piękne chmury burzowe przede mną… Zaraz, zaraz! Do auta mam 30 minut, do głównej drogi minimum 2 godziny. A paliwa? Liczę szybko, ile kilometrów pokonałam od ostatniego tankowania… Cholera!!! Biegnę jak szalona. Zdążę! Uda się! Pierwsze krople dopadają mnie kilka metrów przed autem. Zwiedzanie zaliczone. No i muszę pomyśleć o dodatkowym noclegu. Nie ma szans, abym dotarła do celu za dnia. Szybka weryfikacja mapy. Bakalar, nocleg nad jeziorem – to jest to!

Moja podróż co chwile dostarcza mi radosnych chwil. Jak ten komar, którego od 5 minut ścigam. Drań! Nie opuszczają mnie na krok. Cała się lepię. Pot i te wszystkie preparaty. Zamiast podziwiać piękny zachód nad jeziorem Bakalar, gonię jak głupia za tym potworem! Mam cię krwiożerco! Nareszcie mogę docenić widok z tarasu! Jutro dotrę do celu podróży, ale to dopiero jutro. Dziś liczy się tylko tu i tylko teraz.

Późnym wieczorem docieram do Playa del Carmen. Miasto nie robi na mnie wrażenia. Jak to dobrze, że nie mieszkam w centrum. Pełno tu… No właśnie – turystów. Zgłupiałam. Zamieniłam ciepłą posadę, malownicze góry na hałaśliwy ośrodek wczasowy. Może rano będzie to lepiej wyglądać.


fot. Justyna Szczurek – źródła, wodospad Hierve el Agua

fot. Justyna Szczurek – źródła, wodospad Hierve el Agua


Nic tylko się pobeczeć…

Okolica nie jest zła – osiedle emerytów, obrzeża miasta, palmy przed domem. Biegnę w stronę słońca, w stronę plaży, siadam i… beczę. ZGŁUPIAŁAM. Co ja tutaj robię. Co ja sobie myślałam. Że życie to taka fajna przygoda. Siedzę i beczę. Im dłużej siedzę tym głośniej beczę. Ile można? Beczę dalej. Weź się w garść. Beczę. Przecież się nie poddasz. Beczę. Przecież nie wrócisz. Beczę!

No dobrze. Skoro już tu jesteś to może spróbujesz? Bilet powrotny masz. Dwie walizeczki są. Tylko sprzedasz auto i wracasz. Ciepłych posadek na pewno kilka się znajdzie. To co, bierzesz się w garść?

2 miesiące później…

Nie chce mi się wierzyć. Przecież, do cholery, nie mogłam się pomylić. No dobra, gdybym posłuchała intuicji, to by mnie tutaj nie było. Wszystko mi mówiło: ta współpraca się nie uda. To nie jest praca dla Ciebie. Ale uparty osioł, rzucił wszystko, wsiadł w auto no i 4000 km później szukał szczęścia w małej firmie. Bajkowa wizja po paru tygodniach zamieniła się w koszmar. Rozum krzyczy – uciekaj! Ale gdzie? Rozglądaj się?! Dobra, ale za czym? Weź się w garść! Kobieto weź się w garść! No przecież musi być jakieś racjonalne wyjaśnienie dlaczego tak mnie tutaj ciągnęło… Plaża, morza szum, ptaków śpiew?

fot. Justyna Szczurek

fot. Justyna Szczurek

Co ja mam teraz zrobić? Zaryzykować po raz drugi? Ta oferta jest za dobra aby była prawdziwa! Czy to dzieje się naprawdę. Czy to możliwe aby jedna z lepszych agencji fotograficznych do mnie właśnie zadzwoniła? Czy to możliwe aby zaoferowano mi współpracę?

fot. Justyna Szczurek

fot. Justyna Szczurek

Dosłownie trzy dni temu moja znajoma wspomniała właścicielce studia fotograficznego o moich pasjach podróżniczych, fotograficznych i pisarskich. Jedna rozmowa i to przeczucie. Wiedziałam, że jestem idealnym kandydatem. Szczypta szaleństwa, odrobina doświadczenia, ale przede wszystkim pozytywne nastawienie. Czyż nie jest to idealna kombinacja? A ponieważ nie miałam nic do stracenia, zaoferowałam to wszystko w zamian za stałą posadę i możliwość nauki pod okiem specjalistów.

Tak. W momencie, gdy chciałam się już poddać moje prośby zostały wysłuchane. Już wiem dlaczego tak uparcie trwałam przy swoim. Skąd ten upór i determinacja. Ten wewnętrzny głos nigdy mnie nie zawiódł. Nie zawsze było łatwo za nim podążać. Wiele razy pakowałam się w tarapaty. Mam też na koncie mnóstwo rozczarowań, a mimo to NIE ŻAŁUJĘ! Gdyby nie to, nie byłoby mnie tu teraz.

A ten głosik, wewnętrzny chochlik dalej szepcze, podpowiada. Tutaj, właśnie tutaj odnajdziesz skarb, którego szukasz. Trochę cierpliwości, trochę wiary, dziewczyno. Dopiero teraz przekonasz się co znaczy siła marzeń.

Pożyjemy, zobaczymy! Ale jest coś, co już teraz wiem na pewno… Nie poddam się. Nie przepuszczę tej okazji. Tylko szaleniec zrezygnowałby w takim momencie ze spełniającego się marzenia. No i siedzę na tej plaży i beczę. Tym razem za łzami kryje się jednak szczęście i poczucie, że jestem we właściwym miejscu i czasie. Nareszcie!

 

 

Tekst i zdjęcia: Justyna Szczurek

***

Justyna Szczurek– rodowita Krakowianka, projekt manager z wyboru, włóczykij z przypadku. Aktywnie spędza każdą chwilę i jest ciągle w biegu! Nie umie i nie potrafi usiedzieć w jednym miejscu! Nie wyobraża sobie życia bez kawy, czekolady, dobrej książki, odrobiny magii i uśmiechu! Wiecznie na walizkach, z głową pełna marzeń. Nieustannie fotografuje otaczający ją świat, przelewając na papier wszystko to, czego doświadcza podczas podróży. Instynkt podróżnika ponownie zaprowadził ją na drugi koniec świata. Tym razem do Meksyku, gdzie mieszka i pracuje. Co ją do tego pchnęło – ciekawość, miłość do TACOS i MARIACHI czy może intuicja? Ciągle szuka odpowiedzi. Jaki jest jej przepis na życie? Szczypta szaleństwa, silna intuicja, upór godny największego osła, wielki uśmiech i pozytywne myśli – tylko tyle i aż tyle!

img_6857
img_6857

Komentarze Dodaj komentarz (4)

  1. Dagmara 19/06/2018 05:26

    CytujSkomentuj

    Miło, z uśmiechem i finalnie wzruszeniem, się czytało. Życzę Pani Justynie powodzenia i by cieszyła się nową drogą, która odkrywa. W tak pięknym miejscu musi być wszystko dobrze. Pozdrawiam

  2. OlaOle 10/07/2018 08:34

    CytujSkomentuj

    Podziwiam takie kobiety :) Pełna pasji, zaangażowania i ciekawa świata. Pani Justyna to kobieta-wzór dla mnie. Mam nadzieję jeszcze poczytać coś od Pani Justyny :)

  3. Dagmara 13/07/2018 16:19

    CytujSkomentuj

    Też bym chetnie cos poczytała od Pani Justyny, w stylu ciekawostki z tego miejsca czy sprawy obyczajowe. Wiadomo że to zupełnie inna kultura niż u nas wiec ja jestem ciekawa tego typu rzeczy. Pani Justyno, pozdrawiam i wszystkiego najlepszego :)

  4. ekhem 19/07/2018 03:04

    CytujSkomentuj

    Jak zawsze bardzo dobrze się czyta Panią Justynę! I tylko zazdrość, że nie jestem na jej miejscu :)

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.