afryka_ikona3
Redakcja
03/01/2015

Na walizkach: W drodze na dach Afryki, cz. III

Praca w Afryce daje fantastyczną możliwość poznania nowych miejsc, ludzi i kultur. Dlatego właśnie zdecydowałam się zdobyć Kilimandżaro. W Boże Narodzenie. Ostatnia część opowieści Justyny Szczurek z wyprawy na Czarny Kontynent

„Justyna, nie zasypiaj!”, czyli ostatnia „prosta” na szczyt

Pukanie do namiotu i ciepła herbata budzą mnie w ekspresowym tempie. Panuje przeraźliwy mrok i jest mi bardzo, bardzo zimno. Zakładam kilka warstw ubrań, zimową kurtkę, spodnie narciarskie, czapkę i rękawice. Jestem gotowa. Ale czy na pewno? Pierwsze kroki stawiane w ciemnościach szybko wyostrzają moją czujność. Na szczęście księżyc i latarka czołowa w zupełności wystarczają, by iść naprzód. Każdy kolejny krok sprawia mi coraz więcej trudności. Przede mną kilka godzin wspinaczki. Siły zaczynają mnie opuszczać. Nie mogę pozwolić sobie na dłuższy odpoczynek, ponieważ przeraźliwy mróz od razu mnie paraliżuje. Jestem senna, ośnieżona ścieżka, duże kamienie tylko utrudniają marsz. Mój przewodnik co kilka minut pyta, jak się czuję. Jesteśmy coraz wyżej, chciałabym przytulić się do wielkich głazów i zasnąć na chwilę. „Justyna idziemy dalej”, „nie zasypiaj”, „już niedaleko” – słyszę od przewodnika. Po pięciu i pół godzinach trudnej wspinaczki po stromej ścieżce docieramy do Stella Point (5685 m.n.p.m.). Nie mogę powstrzymać łez. Udało się! Stąd już tylko 45 minut do szczytu. Droga jest o wiele prostsza, łagodniejsza. Tylko zmrożony śnieg utrudnia marsz. Czas na przerwę. Siadam pod wielkim głazem osłaniającym mnie przed przeraźliwie zimnym wiatrem. Od razu pojawia się uśmiechnięta twarz częstująca gorącą czekoladą. Błogie uczucie ciepła rozlewa się po moim ciele. Do wschodu słońca pozostało już tylko kilka minut, ruszamy dalej. Niespodziewanie mam tyle energii, że wydaje mi się, że mogłabym wbiec na szczyt. Piękna iluminacja dopada mnie w połowie drogi. Nie byłam przygotowana na takie przeżycia. Wydaje mi się, że nie idę, ja płynę. W oddali już widzę zieloną tablicę informacyjną. Jestem u celu, jestem na szczycie Uhuru Peak (5895 m.n.p.m.). Jestem na dachu Afryki! Jestem w niebie! Uściskom, gratulacjom, okrzykom radości nie ma końca. Teraz nie liczy się nic, ani wiatr, ani mróz, ani zmęczenie. Udało się! Niestety, nie możemy zostać tu w nieskończoność. Pora wracać, warunki panujące na szczycie nie pozwalają na dłuższe rozkoszowanie się sukcesem. Powrót do ostatniego obozu to już tylko łatwy spacer. Ostre słońce i uśmiech na twarzy powodują, że droga upływa szybko. Docieram do namiotu i padam ze zmęczenia. Wydostaję się ze wszystkich ubrań i zasypiam. Kiedy się budzę, pyszny lunch już na mnie czeka. Jeszcze dziś musimy zejść do obozu Mweka Camp (3100 m.n.p.m.) gdzie spędzimy ostatnią noc w parku. Niestety, kolejne 4 godziny marszu nie należą do przyjemnych. Brakuje mi sił, chciałabym w końcu wziąć prysznic i porządnie się wyspać. Dlatego właśnie uprzyjemniamy sobie drogę śpiewając. Z powrotem wchodzimy do lasu deszczowego, obóz już czeka. Po kolacji zasypiam jak dziecko. Dwanaście godzin snu uświadamia mi, jak bardzo byłam zmęczona. Przygoda życia dobiega końca. Ostatnie śniadanie w moim namiocie i za chwilę wyruszymy na ostatni już odcinek naszej wędrówki. Dwie godziny dzielą mnie od bramek parku. W dalszym ciągu nie mogę uwierzyć, że udało mi się stanąć na szczycie dachu Afryki. Na szczęście zdjęcia, tak wyraźne i piękne przypominają mi o tym osiągnięciu. Po śniadaniu, moja grupa śpiewa i tańczy wraz ze mną. Takie tradycyjne podziękowania i pożegnanie. Później już każdy pójdzie w swoją stronę. Z łezką w oku opuszczam obóz. Udało się! Zdobyłam Kilimandżaro!

Tekst i zdjęcia: Justyna Szczurek

***

Justyna Szczurek - rodowita Krakowianka, włóczykij, który jest ciągle w biegu i planuje kolejne wyprawy.  Nie wyobraża sobie życia bez walizki, dobrej książki, aparatu, pisania i jedzenia. Nieustannie fotografuje otaczający ją świat i  przelewa na papier wszystko to, czego doświadcza podczas podróży. Instynkt podróżnika ponownie zaprowadził ją na inny koniec globu, tym razem do Meksyku, gdzie mieszka i pracuje. Co ją do tego pchnęło – ciekawość, miłość do TACOS i Mariachi czy może praca? Ciągle szuka odpowiedzi.  Jaki jest jej przepis na życie? Szczypta szaleństwa, intuicja, upór godny największego osła, wielki uśmiech i pozytywne myśli – tylko tyle i aż tyle.

afryka_ikona3
afryka_ikona3

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.