Beata-Tadla-fot.Iza-Grzybowska
Fot. Iza Grzybowska
Anna Chodacka
15/02/2018

Beata Tadla: Uwielbiam ludzi!


Nasza bohaterka to znana i ceniona dziennikarka, prezenterka telewizyjna, pisarka, mama Janka, szczęśliwa kobieta, która nie znosi nudy i kocha swoją pracę! O branży medialnej, pracy na uczelni, sile kobiet, wpadkach telewizyjnych i fascynacji drugim człowiekiem, rozmawiamy z Beatą Tadlą – kobietą pełną pasji, która po prostu lubi żyć!

Pani Beato, dlaczego dziennikarstwo? Od zawsze pani marzyła o tym zawodzie? Co sprawiło, że pracuje pani w branży mediów?

Beata Tadla, dziennikarka, prezenterka telewizyjna: Zdecydował o tym dziwny zbieg okoliczności. Kiedy wspominam swoje dzieciństwo, to już tam napotykam ślady marzeń o dziennikarstwie. Miałam taki magnetofon produkcji radzieckiej i na nim nagrywałam pierwsze wywiady z moimi koleżankami. Bardzo lubiłam ten sprzęt i często także sama się nagrywałam. Ogromnie jestem wdzięczna mojej mamie, że przechowuje to w swoim archiwum i kiedy jestem u niej, śmiejemy się z tych nagrań do rozpuku! Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że chcę być dziennikarką. Najbardziej marzyłam o aktorstwie. Kolejny przypadek sprawił, że zostałam przy mediach. W mojej rodzinnej Legnicy, w 1991 roku, na fali tworzenia się pierwszych komercyjnych rozgłośni radiowych, powstało radio lokalne. Ja wówczas byłam w liceum i dorabiałam sobie, roznosząc gazety. Przeczytałam o castingu, zgłosiłam się i mnie przyjęli. I tak to się zaczęło! Bardzo szybko połknęłam bakcyla i praca stała się moją pasją. To tam spędzałam szkolne długie przerwy, popołudnia, weekendy, przygotowując się jednocześnie do matury. Poznawałam tajniki radia, spotykałam różnych doświadczonych ludzi z branży.

Zaczynała więc pani od radia, potem przyszedł czas na telewizję. Jak niemal każda branża na świecie, tak i praca w mediach ma dwie strony medalu. Co zatem uwielbia pani w swojej pracy, a co jest dla pani najtrudniejsze?

Telewizja to medium „obrazka”. Kiedy przyszłam tam z radia, przeżyłam szok! W radiu można było schować się w studiu i niespecjalnie przejmować wyglądem. A w telewizji okazało się, że ma znaczenie to, czy mi się guzik dopina, jaką mam fryzurę, czy włos odstaje, czy mam dobry makijaż, czy oczy podkrążone. To wszystko nabrało znaczenia, ponieważ ludzie dawali informację zwrotną – co im się podoba, a co im przeszkadza. Choć oczywiście chcę dobrze wyglądać dla siebie, to nie należę do osób, które „warstwę wierzchnią” stawiają na pierwszym miejscu. Dlatego irytuje mnie, gdy ktoś czepia się tuszy, wzrostu, kształtu nosa i robi z tego dyskusję na portalach. Ja w ogóle nie zwracam uwagi na to czy ktoś jest gruby, chudy, wysoki czy niski, jaki ma kolor skóry czy orientację seksualną, itd. Nie widzę tego w człowieku. Ja widzę po prostu człowieka! Stąd moja niezgoda na ocenianie ludzi przez pryzmat wyglądu, zawodu, stanu majątkowego… Człowieka trzeba poznać. Można poddawać krytyce jego działanie, merytorycznie odnosić się do jego pracy. Z tym przynajmniej da się dyskutować. Trudnością w tym zawodzie jest także to, że widzowie z jednej strony chcą, abyśmy byli zawsze wypoczęci, elokwentni, nigdy nie mieli złego dnia, bo jesteśmy „robotami”, które pracują w telewizji, a z drugiej strony oczekują od nas ludzkich emocji i zachowań, które są im bliskie. Jest więc rozdźwięk pomiędzy tym, co deklarują, a tym co potem sprawdza się w praktyce, bo właśnie wtedy, gdy zdarzą się tzw. wpadki, oglądający piszą, że taką telewizję lubią. Prawdziwą.

Kolejny minus jest taki, że nie wolno sobie odpuszczać, trzeba być na bieżąco, nie ma się przecież „wakacji od informacji”, ciągle musimy śledzić wydarzenia. W swojej ostatniej książce napisałam o tym, jak bardzo potrafi to także zabierać zdrowie, bo jest to praca, która polega na tym, że działamy w imperatywie czasu, a to powoduje ogromny stres. Z drugiej strony daje on ogromną dawkę adrenaliny, a gdy jej zaczyna brakować w czasie wakacji, to zaczynamy chorować. Organizm chce odpocząć i przypomina sobie nagle, że ma zaległe przypadłości. (śmiech). Jest to zawód, który niewątpliwie może wpływać na zdrowie, ale też niesamowicie „konserwuje”. Ta ciągła gotowość, stały ruch, codzienny kontakt z ludźmi naprawdę odmładza!

My dziennikarze zawsze mamy na względzie dobro człowieka. Jesteśmy rzecznikami naszych odbiorców, więc to najpierw my musimy wszystko dobrze zrozumieć, aby móc informację puścić w świat. Jeśli sami czegoś nie pojmiemy, to widz tym bardziej. My pracujemy dla człowieka. To też jest ogromna odpowiedzialność – za każde słowo, za to, jak wyjaśniamy procesy, które na świecie zachodzą, za to, by nie narzucać swoich opinii. Jesteśmy od relacjonowania świata, nie jego kreowania.

Plusem jest to, że w tej pracy spotyka się mnóstwo ludzi, a ja uwielbiam ludzi! Uwielbiam rozmowy. Mam wrażenie, że uczę się od każdego człowieka, z którym robię wywiad, od każdego, którego napotykam w różnych zawodowych i nie tylko zawodowych sytuacjach. Poza tym praca dziennikarza nigdy nie jest nudna! Dla ludzi, którzy uwielbiają, gdy dużo się dzieje i nie znoszą nudy, jak ja, to praca idealna! Każdy dzień jest inny i to jest cudowne.

Jako wykładowca dziennikarstwa, na co najbardziej zwraca pani uwagę studentom? Co stara się im przekazać, tak od siebie, ze swojego doświadczenia? Czy zdarza się pani przestrzegać ich albo uczulać na to, czego mogą się spodziewać, pracując w branży mediów?

Ja ich nigdy nie będę przestrzegać, zawsze ich będę zachęcać! (śmiech) Współpracuję z kilkoma uczelniami i robię to od lat. Muszę przyznać, że jest to moja pasja! Naprawdę to uwielbiam. Kontaktuję się z ludźmi, którzy są dwa razy ode mnie młodsi, dowiaduję się od nich jak oni postrzegają świat. Jak widzą dzisiejsze media, jak uczą się telewizji, chociaż wcale jej nie oglądają, (śmiech) oczywiście w takim tradycyjnym rozumieniu, bo oglądają programy, seriale, itd., ale na komputerze, w Internecie, samodzielnie decydują kiedy i w jakim wymiarze, nie siedzą przed telewizorem jak starsze pokolenie i nie czekają na to, co im program przyniesie. Kontakt z nimi mnie odmładza i też wiele się od nich uczę. Mówię im przede wszystkim, żeby nigdy, przenigdy nie bali się emocji. To jest to, co powiedziałam wcześniej, z jednej strony widzowie chcą, abyśmy z kamiennymi twarzami opowiadali o świecie i nie pokazywali żadnego stosunku do tego, co się dzieje, ale z drugiej strony najbardziej zapamiętują nasz przekaz, kiedy przejawiamy ludzkie emocje, zachowania. Ja mogę zrobić milion poprawnych serwisów informacyjnych, relacji, ładnie się uśmiechnąć, zaintonować, opowiedzieć coś i nie pomylić się, ale na pewno zapadnie im w pamięć ten moment kiedy coś mnie rozśmieszy albo będę zasmucona i polecą mi łzy, wzruszę się, czy spadnę z krzesła, mikrofon mi spadnie, lub zerwie się transmisja… Czyli coś, co jest tak zwaną „wpadką”, pokazaniem kuchni, ale też nas – jako zwykłych ludzi. Kiedy zdarzyła mi się taka wpadka, bo kolega bardzo mnie rozśmieszył na antenie, to dostałam mnóstwo maili z treścią: „To pani jest człowiekiem, nie cyborgiem od czytania informacji! Dobrze to wiedzieć!”. Emocje to jest to, co w ludziach zostaje, dziennikarz to też człowiek – ze swoimi wadami i zaletami, słabościami i talentami, dobrym i złym dniem, z chorobą i zdrowiem. Ma prawo do wzruszenia, gdy opowiada o ludzkich dramatach, itd. Przekazuję studentom to, żeby byli naturalni, nie dali się wpisać w schematy, żeby nie udawali, że wpadka się nie zdarzyła. Prosty przykład, kiedyś jednej ze znanych prezenterek przez pół serwisu informacyjnego na twarzy siedziała mucha. Nie wierzę, że jej nie czuła. Naturalnym gestem jest strącenie tej muchy i jeszcze obrócenie tego w żart! Ona tego nie zrobiła. Chodzi o pokazanie dystansu i umiejętności śmiania się z samego siebie. Tego nie da się tak od razu nauczyć, ale ta naturalność przychodzi z czasem. Jak zdarzy nam się wpadka, to nie możemy zrzucać winy na kogoś innego, na realizację, reportera, wydawcę. Jak już jesteśmy na antenie „na żywo” trzeba z nieoczekiwaną sytuacją zmierzyć się samemu.

Dzisiaj dziennikarstwo wygląda inaczej niż kiedyś. Nastały takie czasy, że dziennikarze mają na czołach nalepki, są klasyfikowani wedle tego, jak oceniają ich walczące ze sobą plemiona. Jesteśmy w Polsce podzieleni i tego na razie nie da się skleić. To i od dziennikarzy oczekuje się, że powinni po którejś ze stron się opowiedzieć. A jak sami tego nie robią, robi się to za nich. I to jest bardzo smutne.

Cała moja 26-letnia praca w mediach jest też wycinkiem historii, do której mocno wkroczyła technologia i niezwykle ułatwiła tę pracę. Studenci są zafascynowani moimi opowieściami, jak z epoki kamienia łupanego, że można było żyć i pracować w dziennikarstwie bez telefonu komórkowego i Internetu! (śmiech) Informacja zwrotna od studentów jest dla mnie ważna, a dla nich pewnie to, że mają do czynienia z praktykiem zawodu. Bo dziennikarstwo to jest taki zawód, w którym dowiadujemy się czy się do niego nadajemy czy nie, dopiero wtedy, kiedy zaczynamy praktykować! Żadne studia tego nie pokażą, dadzą nam tylko teorię. Dopiero pracując w zawodzie można się o tym przekonać. Dlatego doradzam im, aby jak najszybciej szukali praktyki w jakiejś redakcji, żeby już zaczęli działać na studiach, po to, by się dowiedzieli, czy chcą to robić i czy idą w słusznym kierunku.
 Widziałam na własne oczy jak przychodzili do TVN24 dziennikarze „piszący” i łapali się za głowę, bo nie byli w stanie dostosować się do tak „szybkiego przekazu”. Kanał informacyjny jest najlepszą i najtrudniejszą szkołą dziennikarstwa, jaką sobie w ogóle można wyobrazić. Kiedy człowiek jest „na widelcu”, na wizji, sam z kamerą, narażony na zmieniające się informacje, zmianę nastroju tych informacji, musi dostosować narrację do przekazu najszybciej jak się da. Oczywiście uczulam studentów, że jest to praca w stresie. Ale przecież nie każdy musi pracować w kanale informacyjnym. Dziennikarstwo ma wiele odmian, można być dziennikarzem piszącym, śledczym, którego praca jest bardzo wartościowa, albo radiowym. Wyborów jest mnóstwo!

Tak jak pani wspomniała, same studia dziennikarskie nikogo dziennikarzem nie uczynią, tylko praktyka, a życie samo zweryfikuje kto nadaje się do tego zawodu. Co pani zdaniem świadczy o tym, że ktoś może nazwać się „dobrym dziennikarzem”?

Dzisiaj możemy odpowiedzieć sobie na to pytanie obserwując media publiczne, które zostały „zagarnięte” przez władzę. Coś niebywałego stało się z tymi mediami. Mamy już nie informacje, ale jawną propagandę. Jesteśmy w takim punkcie historii mediów, o którym na pewno będą pisać podręczniki do dziennikarstwa. Ten temat już jest analizowany na studiach podczas wykładów. Nam, normalnym dziennikarzom po prostu nie mieści się to w głowie, co można zrobić z publiczną telewizją i radiem! Że przykładowo można mówić językiem partii rządzącej i stosować jej retorykę, tę specyficzną narrację, która jest jawnym przekazem partyjnym. Aż serce boli, że tak się dzieje. I tutaj w tym obszarze, o którym powiedziałam, nie znajdzie pani dobrych dziennikarzy.

Dobry dziennikarz, to musi być przede wszystkim, jak to określił Ryszard Kapuściński, dobry człowiek. Uważam, że jeżeli dziennikarz nie będzie mógł wczuć się w sytuację osoby, którą o czymś informuje, to nigdy dobrym dziennikarzem nie będzie. Muszę ciągle myśleć o tym dla kogo ja przygotowuję informacje, kto jest moim odbiorcą, dlaczego wybieram do dziennika te, a nie inne wiadomości? Pochylanie się z empatią nad tymi, do których adresujemy swoją pracę, jest podstawowym kryterium oceniania nas.

Wspominała pani wcześniej o „wpadkach” zawodowych. Jaka była pani największa dziennikarska wpadka? I czego nauczył panią ten błąd? W telewizji te pomyłki są bardziej „widoczne” i łatwiej je zapamiętać.

Każda wpadka to jest nauka, dlatego, że człowiek z każdego błędu powinien umieć wyciągać wnioski. Na początku wpadka potrafiła mnie tak sparaliżować, spowodować ból brzucha i ścisnąć gardło, że nie wiedziałam jak się zachować! Dzisiaj po prostu reaguję. Jak się przejęzyczę, to się poprawiam, śmieję się z tego, tworzę sytuację, która pokazuje, że mylić się – jest rzeczą ludzką. Każdy ma prawo do błędów, nie możemy sobie tego prawa odbierać. Takie mam podejście, ponieważ mam wieloletnie doświadczenie. I dzisiaj potrafię sobie z tym poradzić, kiedyś nie umiałam.

Tych wpadek było tak wiele, że ciężko mi jedną wymienić. (śmiech) Mam na swoim koncie i łzy z powodu śmiechu i ze wzruszenia, czy smutku, czy zwykłe pomylenie daty.
 Zdarzyło mi się zapomnieć nazwiska gościa, więc musiałam go poprosić, aby sam się przedstawił. Czasem jest tak, że wpadki są z mojej przyczyny, ale nie zawsze, bo i goście mogą to widzom zafundować, np. kłócą się, wyjdą ze studia, wyzywają się. Jak np. dwójka profesorów, z którymi rozmawiałam o wybuchu elektrowni. Tak się pokłócili, że krzyczeli na siebie, rzucając wyzwiskami pod tytułem „Ty wieśniaku!”. (śmiech) No kto by się spodziewał po profesorze takich słów? Prędzej, że rzuci: „Ty ignorancie, nieuku!”, prawda? Ale to są emocje. Sama zaczęłam się wówczas śmiać i nie mogłam przestać. Innym razem, tak mnie kolega rozśmieszył w studio, czytając o kotku i zajączku, jakąś głupią informację, że nie byłam w stanie później przeczytać serwisu informacyjnego. A ten wybuch śmiechu, po tylu latach, jest mi do dzisiaj wypominany. Myślę, że w takich sytuacjach widzowie są wyrozumiali. Ludzie jednak nie zdają sobie nieraz sprawy z tego, jakim stresem jesteśmy obciążeni. Ja to wszystko starałam się opisać w swojej książce. Wygodnie jest usiąść przed telewizorem i kogoś krytykować, ale gdyby ktoś niezwiązany z branżą poszedł na 5 minut do studia, by poprowadzić program, informacje na żywo – sam przekonałby się o tym, jak jest to trudne.

Czyli „Czego oczy nie widzą”, jak w tytule pani książki… Jest pani autorką kilku książek. Czy ma pani w planach napisanie kolejnej? Jeśli tak, co byłoby jej motywem przewodnim?

Jeśli chodzi o pisanie książek, to ewoluowałam. Pierwsza była złożona jedynie z wywiadów, druga to były wywiady plus moje historie, trzecia – wywiady, moje wspomnienia, dokumentacja, gdzie poruszyłam temat zmian w Polsce po 30 latach od wprowadzenia stanu wojennego. Czwarta książka jest od początku do końca bardzo osobista. Nawet sama nie sądziłam, że tyle intymnych sytuacji ujawnię. Ale zrobiłam to, myśląc też o dobru dziennikarzy, aby ludzie spojrzeli na nas łaskawszym okiem, czyli jak ta praca wygląda od kuchni, ile nas kosztuje i ile nam daje. A czy mam coś w planach? Wie pani, ja ciągle mam coś w planach, ciągle coś kombinuję, planuję, myślę, marzę… Chodzi mi oczywiście po głowie książka, ale nie mogę się zdecydować, który pomysł zrealizować! (śmiech) I w jakiej kolejności. Obecnie nie mam czasu, żeby się nad tym zastanowić. Ale na pewno to zrobię!

Wspominała pani o różnych wpadkach i odbiorze widzów. Czy jest tak, że pani się tym przejmuje? Jak bardzo ważna jest dla pani sympatia odbiorców?

Oczywiście, że jest mi miło jeśli mam informację zwrotną od widzów, że coś im się podoba. Pamiętam jak kiedyś podszedł do mnie starszy pan i powiedział mi, że to co pokazaliśmy gdy relacjonowaliśmy katastrofę smoleńską, to była dla niego najważniejsza rzecz jaką zobaczył w polskiej telewizji po 89. roku. Że był wzruszony, ale też nastroiło go to dobrze, bo widział, że w ludziach jest jeszcze sporo empatii. Oczywiście wtedy, pamiętnego 10 kwietnia, nie mogliśmy się przygotować do przekazu, zdaliśmy się na intuicję, ta tragedia spadła na nas, Polaków, niespodziewanie! Byłam wzruszona opinią tego pana.

Bardzo miłe są listy, maile, prośby o autografy, itd. Bo to znaczy, że istnieje grono ludzi, które darzy mnie sympatią i że to, co dla nich robimy, jest istotne, że na to czekają. Dziennie mam kilkadziesiąt wiadomości na Facebooku, staram się oczywiście krótko odpisać, albo prosić o zrozumienie, że „dziś nie mam czasu”.

Czy ja się przejmuję, że nie każdy mnie lubi? Nie! Nie musimy się każdemu podobać. Nam też nie wszyscy odpowiadają. Możemy wybierać, kogo chcemy oglądać, a kogo nie. Mamy wolność! Ważna jest konstruktywna krytyka, która nie polega na tym, że ktoś powie, że mam grube nogi, ale np. kiedy ktoś zapyta, czy nie moglibyśmy tego pokazać w telewizji inaczej, z innej strony… Rozmowa merytoryczna z widzem na temat mojego działania i pracy, a nie np. wyglądu, jest dla mnie bardzo istotna i takiej dyskusji nigdy nie unikam.

Ma pani tytuł Mistrza Mowy Polskiej. Nie dziwi więc fakt, że jest pani również wspaniałym mówcą i trenerem, i prowadzi pani warsztaty z tego zakresu. Zauważyłam, że czasami w pani wykładach pojawiał się motyw kobiecości. Jak to jest z tą siłą, nas, kobiet?

Przeżywamy teraz erę kobiet, taką eksplozję uświadamiania sobie, że kobiety mają w sobie cechy, które uzupełniają świat o coś dobrego, coś ważnego! Kobieta ma dużo empatii, kobieta wie czym jest praca zespołowa, jaka jest jej wartość, stawia na współpracę z ludźmi. Kobieta nie pracuje tylko dla siebie, ale bardziej dla ogółu. Oczywiście, że kobiety mają w życiu trudniej, dlatego, że są odpowiedzialne bardziej za sprawy domu i nie potrafią sobie tego tak łatwo odpuścić jak mężczyźni. Ja cierpię też na tak zwany „syndrom prymusa”, co wcale w życiu specjalnie nie pomaga. Mam duże wymagania wobec siebie i innych. Walczę z tym przez całe życie. (śmiech) Myślę, że kobiety dzisiaj rozumieją jaką mają siłę i ile mogą wnieść w społeczne życie, ile dobra mogą zrobić. Oczywiście kobiety są różne! Proszę nie odbierać tego tak, że kobiety są dobre, a mężczyźni są źli! (śmiech) Nigdy w życiu tak nie powiem. Jak wspominałam wcześniej – nie widzę płci, rasy, itd., widzę po prostu człowieka. I bywają też kobiety, które czynią zło! Wszyscy jesteśmy ludźmi i mamy słabości. Ale rzeczywiście kobiety mają takie cechy, które mogą wykorzystać do tego, żeby świat był lepszy, w życiu, pracy, działalności społecznej. Bardzo mi się podoba, kiedy tak się dzieje. Kobiety mają też moc, gdy wzajemnie się wspierają. Ta solidarność kobiet (oczywiście nadal jest jej ciągle za mało!) jest bardzo ważna. Kiedy kobieta usłyszy od drugiej kobiety, że robi coś dobrze, dostanie komplement, to ten komplement będzie dla niej sto razy ważniejszy niż ten otrzymany od mężczyzny. Dobrze jest, kiedy jesteśmy wobec siebie szczere, kiedy się wspieramy. Uważam, że idea solidarności kobiet musi się rozwijać. I trzeba to pokazywać, bo to niezwykła wartość. Nie jest to oczywiście łatwe, gdyż kobiety ciągle mają mniejszą pewność siebie. Mężczyzna jak ma coś zrobić, to idzie jak taran, bo jemu się uda, nie ma najmniejszych wątpliwości! A kobieta? Ona się asekuruje, zastanawia się, a może nie teraz, może się podszkolić najpierw, może powinna zdobyć większe doświadczenie? My jesteśmy zachowawcze, faceci nie mają z tym problemu. Może gdybym miała więcej pewności siebie dawniej, to wcześniej zaczęłabym pracować w telewizji, a nie po 30-tce? To też domena kobiet, bo „gdybają” i zaprzątają sobie głowę wyobrażaniem, co się stanie. (śmiech) Ja się wciąż uczę, by tego nie robić. I już coraz bardziej rozumiem, co znaczy „tu i teraz”. Plany dalekosiężne i wyobraźnia mogą nas zawieść. Trzeba stawiać sobie krótkofalowe cele i je realizować.

Co panią najbardziej fascynuje w życiu?

Zawsze i najbardziej – drugi człowiek. Uwielbiam obserwować ludzi. Czasem z przyjaciółką potrafimy sobie usiąść w kawiarnianym ogródku i obserwować, zastanawiać się kim jest ten przechodzący obok mężczyzna, czy jest dobry, czy zły, czy kocha żonę, czy się szanują… Tak dla zabawy, bo lubię myśleć o ludzkiej naturze i odgadywać stany ducha po mowie ciała. Dlatego też polubiłam oglądanie seriali. Kiedy jakiś mnie wciągnie, po prostu potrafię wyłączyć się z życia i każdą wolną chwilę poświęcać na obejrzenie kolejnego odcinka. Oglądam te, gdzie pełno jest relacji ludzkich, związków, różnych zachowań, pokładów emocji, reakcji, czynników, które wpływają na decyzje bohaterów. To mnie bardzo fascynuje! Oglądanie twarzy z bliska, jak ludzie pokazują swoją ekspresję, mimikę, to odgadywanie czy ktoś jest wiarygodny czy kłamie. Czyli wszystko, co jest związane z człowiekiem i tworzy jego obraz, to jest niesamowicie interesujące dla mnie! Jeśli człowiek jest spójny i istnieje ta zależność pomiędzy tym – co człowiek myśli, a tym – jak się zachowuje i co mówi, to wtedy jesteśmy wiarygodni. Jeśli coś nie współgra między tymi czynnikami, to osoba obserwująca od razu to zauważy!

Człowiek to moja wielka pasja. Lubię rozgryzać, rozmawiać, bardzo cenię pracę zespołową, doceniam jej wartość, bardzo się cieszę kiedy odnosimy wspólne sukcesy, nawet wspólne porażki, bo wyciągamy naukę na przyszłość razem. Bardzo lubię też sport, chodzę na siłownię, ćwiczę podczas oglądania seriali. Ostatnio wciągnęła mnie joga. Mam mało czasu, więc kilka rzeczy muszę robić jednocześnie. Fascynuje mnie również mój syn, którego kocham nad życie! Uwielbiam patrzeć na jego rozwój, to, co dla niego jest ważne, a co mniej, obserwować, jak dojrzewa, jak wchodzi w dorosłość. Miłość do najbliższych i uczucie, które odwzajemniają, to moje życiowe paliwo. Mam wspaniałego syna, cudownego partnera, kochanych rodziców i wiernych przyjaciół. Nie wyobrażam sobie istnienia bez energii, którą od nich dostaję.

Czy ma pani jeszcze inne pasje?

Tak, bardzo lubię kuchnię! Wychodzę z założenia, że jestem tym, co jem. I jeśli mogę coś zrobić dla swojego organizmu, to go odżywiać, a nie tylko karmić. Bo to są dwie różne rzeczy. A ponieważ bardzo lubię żyć, to chcę żyć jak najdłużej i oczywiście w dobrym zdrowiu. Uważam, że dietą można sobie to życie i zdrowie przedłużyć, więc robię wszystko, co mogę, aby dożyć jak najpóźniejszego wieku. Na moich profilach w mediach społecznościowych zdarza mi się zamieszczać pewne moje inspiracje i eksperymenty kuchenne. Mam to szczęście, że domownikom smakuje. To wdzięczni smakosze. (śmiech)

Nie lubi pani planować naprzód, ale chciałam zapytać o te najbliższe cele zawodowe. Obecnie możemy panią oglądać w Nowa TV. Czy ma pani dodatkowe plany zawodowe?

Rozmawiamy w momencie, kiedy niebawem zacznie się „czas studentów”, niedługo więc wrócę do roli wykładowcy, do kontaktu ze studentami. Oprócz tego, prowadzę warsztaty, mam pracę w telewizji, brakuje mi czasu w kalendarzu… Ale na pewno nigdy nie będę człowiekiem, który powie, że już mnie nic nowego w życiu nie czeka, że zrezygnowałam ze swoich marzeń! Myślę o kolejnych studiach. Chciałabym wygrać w totolotka i zobaczyć więcej świata, jeszcze lepiej go zrozumieć. Nie wiem, co mnie czeka. Ja po prostu bardzo lubię żyć, bo to jest moje ulubione zajęcie. Lubię przyjmować od życia to, co mi daje. Może kiedyś sama siebie zaskoczę?

Rozmawiała: Agnieszka Słodyczka (Jarzębek)


Beata-Tadla-fot.Iza-Grzybowska
Beata-Tadla-fot.Iza-Grzybowska

Komentarze Dodaj komentarz (3)

  1. Paula 30/05/2018 13:50

    CytujSkomentuj

    Fantastyczna babka! Bardzo kobieca, zmysłowa i pełna wdzięku. Bardzo trzymałam za nią kciuki w Tańcu z Gwiazdami, z wiadomego powodu, ale też dlatego, że jest dla mnie kwintesencją kobiecości właśnie, delikatności, uroku osobistego. Przy tym wydaje się być bardzo normalna, skromna i „zwyczajna”. Życzę jej dużo sukcesów i powodzenia w życiu osobistym, bo na pewno na to zasługuje!

  2. Dagmara 31/05/2018 05:21

    CytujSkomentuj

    Bardzo pozytywna postać :)

  3. Cristina 02/06/2018 14:12

    CytujSkomentuj

    Taka piękna i cudowna kobieta, co ona widziała w tym Krecie? Przecież od razy widać, że to palant… Życzę jej szczęścia i powodzenia w życiu :)

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.