Chiny
Redakcja
30/10/2015

Europejczyk w chińskim Ningbo

Jeśli zapytamy Chińczyka o to, z czym kojarzy mu się Ningbo, z pewnością odpowie hǎixiān – owoce morza. Miasto słynie ze świeżych, ponoć najlepiej przyrządzanych w całych Chinach krabów, małży, krewetek królewskich, muli, kalmarów, ośmiornic, i tak dalej i tak dalej…

Ningbo leży w prowincji Zhejiang nad morzem południowo chińskim, po drugiej stronie zatoki Hangzhou, naprzeciwko Szanghaju. W maju 2008, po 5 letnim okresie budowy otwarto most łączący oba porty. Jest to drugi (36 km) najdłuższy most na świecie. Palma pierwszeństwa przysługuje Lake Pontchartrain Causeway koło Nowego Orleanu w Stanach Zjednoczonych, który przebiega ponad taflą jeziora. Chińczycy oczywiście musieli dać upust swojej mani posiadania wszystkiego, co największe (prawdopodobnie stoi za tym kompleks o naturze biologicznej) i zastosowali zabieg retoryczny określając most najdłuższym na świecie mostem „morskim”.


Początki w morskim mieście

Pierwszy raz do Ningbo trafiłem ponad dwa lata temu. Mój współlokator z akademika przyjaźnił się z pewną Chinką z czasów, gdy mieszkał jeszcze we Francji. Kobieta wróciła po 7 latach do rodzinnego Ningbo i dowiedziawszy się, że mój kolega jest w Szanghaju zaprosiła go w odwiedziny. Nie trzeba było mnie długo namawiać i z zapałem dołączyłem się do wycieczki. Na uczelni wystarczało jedynie drobne, prawie nieweryfikowalne kłamstwo doskonałe, o wysokim prawdopodobieństwie bycia prawdą – „zatrułem się chińskim jedzeniem”.

Paradoksalnie, te 5 dni w Ningbo upłynęło pod znakiem przyjemności żołądka. Nasza Pani Gospodarz sama prowadziła dwie restauracje, gdzie już pierwszego dnia zjedliśmy dwa olbrzymie wykwintne posiłki. Siedem lat w Paryżu zrobiło z Niej również miłośniczkę francuskiej kuchni. Codziennie w trakcie mojej wizyty w Ningbo, na śniadanie uczestniczyłem w radosnej konsumpcji świeżych croasaintów i aromatycznej kawy. Cały szereg doświadczeń tej podróży sprawił, że Ningbo w mojej wyobraźni (do czasu, kiedy się tu przeniosłem) skorelowane było przede wszystkim z pokarmem. Trzeciego dnia zostaliśmy zabrani na chińskie ruchome targi żywnościowe, które w tym czasie akurat gościły w Ningbo. Na miejscu można było znaleźć wszystko, co jest powiązane z gastronomią. Nie musze chyba dodawać, że w Chinach desygnatów pojęcia „wszystko powiązane z gastronomią” jest znacznie więcej niż np. w Europie.

Ile tu jedzenia!

Przyjrzałem się wielu dziwnym przyrządom i pokarmom, jak alkohole w wymyślnych szklanych pojemnikach z olbrzymimi korzeniami w środku, suszony drób i ośmiornice przypominające twarz kosmity kryjącą się pod maska predatora, ogromne kosze pełne herbat ze wszystkich stron Chin, 1001 małych suszonych przekąsek mięsnych w których chińczycy się po prostu lubują, czy urządzenia do destylacji chińskiego alkoholu (baijiu).

Yong – kuchnia z prowincji Zhejiang jest jedną z 8 stylów w kuchni chińskiej. Składają się na nią potrawy głównie z Hangzhou, Ningbo, Shaoxingu i Wenzhou. Znawcy określają smak potraw z Ningbo jako unikalny, świeży i delikatny. Popularne dania to np. krewetki w liściach herbaty Longjing, żółw duszony w kryształkach cukru, gotowana na parze wieprzowina w liściach lotosu, czy smażone kawałki węgorza rzecznego. Mimo, że głównymi sposobami gotowania jest smażenie i duszenie, jedzenie jest lekkie i delikatne.

Większość przewodników jako najlepszą restauracje z owocami morza podaje Shipu na placu Tian Yi. Trzypoziomowa elegancka jadłodajnia, zawsze pełna jest gości. W środku bardzo elegancko i czysto (uwzględniając chińskie standardy oczywiście), niestety również kosztownie, jadłem tam najdroższe (ale również jedne z najsmaczniejszych) kraby w życiu. Ciekawie rozwiązane jest tu zamawianie jedzenia. Na parterze restauracji wybieramy potrawy, których atrapy zaprezentowane są na szklanych półmiskach. Osobiście lub z pomocą kelnerki selekcjonujemy poszczególne ryby czy homary, poczym udajemy się ucztować na pierwsze lub drugie piętro. Gdy nasza Gospodyni zabrała nas do Shipu Restaurant, zafascynowany ciekawym rozwiązaniem z parteru, krzątałem się wokół z aparatem fotograficznym pozostawiając Jej wybór dań. Na początek pojawiło się pięć zimnych potraw. Mój francuski kolega ma raczej anemiczna budowę i skromny żołądek, a jego chińska koleżanka doskonale odwzorowuje stereotyp filigranowej kobiety z Państwa Środka, podczas gdy mój apetyt przypomina ten u podchmielonego Zagłoby. Zamówione dania pochłanialiśmy więc w proporcji ja 60 proc. Chinka z Francuzem razem 40 proc. Zimne przystawki w zupełności zaspokoiły mój głód, zacząłem przygotowywać się do opuszczenie Shipu, nie byłem jednak świadomy że nasza Pani gospodarz zamówiła jeszcze 12 gorących dań…


Herbata jedyna w swoim rodzaju

Ukoronowaniem gastronomicznej wycieczki do Ningbo była dla mnie wizyta w herbaciarni w przedwyjazdowe popołudnie. Tym razem się nie najem – myślałem – pora obiadowa, a my co, będziemy tylko herbatę pić? Herbata jak to herbata w chińskiej herbaciarni, w kubku poza liśćmi pływają jakieś kwiatki i inne bliżej niezidentyfikowane suszone składniki. Tym, co mnie zachwyciło w eleganckiej herbaciarni były mini przekąski na malutkich talerzykach w ilości po 3 lub więcej (ucztowaliśmy we trójkę). Były tu kawałki mięsa, orzeszki, pierożki, płatki kimchi, suszone owoce, ciasteczka, chrupki, puddingi, chińska chałwa, wędzone rybki, pestki dyni i cały szereg innych mini smakołyków. Po zakończonej konsumpcji (chyba najbardziej różnorodnej, jaka przydarzyła mi się w życiu) pokusiłem się o policzenie tych małych talerzyków – wyszło mi trochę ponad pięćdziesiąt.

Od czterech miesięcy w związku z nową pracą mieszkam w Ningbo, wciąż jednak nie zdążyłem się tu zadomowić. Weekendy, jeśli tylko to możliwe, spędzam w Szanghaju. Odwiedziłem campus miejscowego uniwersytetu (największego – Ningbo Daxue), aby znaleźć sobie korepetytorkę z chińskiego. Uczelnia robi pozytywne wrażenie, olbrzymi teren, bogato wyposażone imponujące budynki. Nie wiem czy wierzyć dyrektorce wydziału studentów zagranicznych, która twierdzi, że studiuje tu około dwóch tysięcy obcokrajowców – dla porównania na moim uniwersytecie w Szanghaju było ich około pięciuset.

Rozrywka dla obcokrajowca

Parę razy udałem się do mini rozrywkowej dzielnicy (cztery uliczki na krzyż) dla obcokrajowców. Miejsce nazywa się Lao Wai Tan. Wai Tan to Bund – słynny deptak w Szanghaju, Lao oznacza stary. Dawniej dokowały tam statki i znajdowały się portowe magazyny. Dzisiaj natomiast zlokalizowane są eleganckie knajpki, między innymi owa herbaciarnia, którą odwiedziłem dwa lata wcześniej. Obecnie nazwa ma nieco inną konotację: słowo Lao wai oznacza obcokrajowca i rzeczywiście to właśnie tam najczęściej można spotkać białe twarze expatów z Ningbo. W irlandzkim pubie „Shamrock” (właściciel pochodzi z Hongkongu jest bardzo gościnny i zwesternizowany) możemy napić się Stelli Artois – buy two get one free. Inne warte odwiedzenia lokale to Zyrox czy Le Cargo. Zaprzyjaźniłem się z pewnym Amerykaninem, który prowadził bar pod namiotem naprzeciwko Irish pubu, gdy pogoda była jeszcze ciepła. Panowała tam miła rodzinna atmosfera przychodzili głównie młodzi ludzie – w większości studenci z Ningbo. Amerykanin coś przebąkiwał o zainstalowaniu dmuchaw ogrzewających w zimowe dni. Okazało się jednak, że słusznie byłem sceptyczny i nic mu z tego nie wyszło a lokal zniknął tak szybko jak się pojawił.

Plac Tianyi to centrum Ningbo. Położony jest w okolicy zlewiska rzek Fenghua, Yuyao i Yong. Ściany ryneczku to przeróżne restauracje i olbrzymie sklepy (ulokowane w budynkach w stylu europejskim) – raj dla bogatych chińczyków, których obiektem kultu jest pieniądz a formą modlitwy niekończące się zakupy. Mimo nowobogackiego splendoru miejsce posiada swój urok, który zawdzięcza przede wszystkim widowiskowym fontannom. Podświetlana różnokolorowymi światłami, tryskająca woda w takt muzyki zmienia swój kształt i ciśnienie strumieni. Efekt przyciąga mnóstwo gapiów, ale trudno się dziwić, sam niejednokrotnie urzeczony przez parę dobrych minut obserwowałem fontannę.

Typowe atrakcje turystyczne godne zarekomendowania potencjalnemu turyście to przede wszystkim: okazała siedmiopoziomowa pagoda Tianfeng Ta, wybudowana w 1561 roku najstarsza w Chinach biblioteka Tianyi Ge i również położona w centrum świątynia Chenghuang, często nazywana starą świątynią. Z pewnością należy udać się na spacer po parku nad jeziorem księżycowym Yuehu. Zwiedzałem wiele ogrodów na terenie całych Chin i możecie mi wierzyć ten jest naprawdę malowniczy. Obiekt ma prawie 1400 lat i otoczony jest przez wiele starych zabytkowych budynków i pawilonów. Wszędzie pełno typowo chińskich mostków przecinających odnogi jeziorka. Ten park jest idealnie stworzony na wiosenny piknik.

Na zakończenie przychodzi mi namyśl jedna ciekawostka, na którą natknąłem się w Ningbo już za pierwszym moim pobytem w mieście. W pobliżu Laowaitanu usytuowany jest chrześcijański kościół (najstarszy w mieście). Niby nic dziwnego, ale…na parterze świątyni znajduje się opatrzony krzykliwymi reklamami sklep z telefonami komórkowymi. U nas w Polsce rzecz nie do pomyślenia, tutaj jak najbardziej normalna.

autor tekstu i zdjęć: Michał Gołąb

tekst opublikowany również w portalu mojeopinie.pl

Chiny
Chiny

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.