Gej nadal jest postrzegany stereotypowo
Związki homoseksualne nadal są przyczyną dyskryminacji na wielu płaszczyznach / fot. 123
Aneta Zadroga
24/01/2011

Czy to ważne, z kim sypiam?

Co mają ze sobą wspólnego były hutnik spod Krakowa w podeszłym wieku, młoda Romka z okolic Nowego Targu i grafik – gej? To, że mało kto postrzega ich najpierw przez pryzmat zdolności i umiejętności, a dopiero później przez pryzmat wieku, uprzedzeń rasowych i orientacji seksualnej…

Trzy różne historie, nie wszystkie od razu zakończone happy endem. W każdej główny bohater jest inny, ale zmierza do tego samego – do życia, może nawet nie takiego, jakie sobie wymarzył, ale takiego, które nie będzie się różniło od życia innych.

Gejom mówimy „nie”

Maciek ma 33 lata. Urodził się w małej podlaskiej miejscowości. Zawsze dobrze się uczył, bo zamiast ganiać za piłką z kolegami, czytał książki, chodził do biblioteki i uczył się na kolejne klasówki. Odkąd w wieku 13 lat dostał swój pierwszy komputer, wiedział, że jego praca będzie jakoś związana z tym urządzeniem. I tak się też stało. Maciek skończył liceum, poszedł na studia i znalazł dobrą pracę blisko domu. Wszystko było pięknie. Do czasu.

- Mam jeden mankament, który utrudnia bardzo życie w małej miejscowości, gdzie każdy wie o każdym wszystko – uśmiecha się młody mężczyzna. – Jestem gejem. Nigdy nie miałem dziewczyny, nigdy nie chodziłem na randki, nie jestem już ojcem co najmniej dwójki dzieci, jak większość moich znajomych ze szkoły. Nie pasuję do otoczenia – przyznaje Maciek.

Do takiego samego wniosku doszedł były szef Maćka. Na jednym z wyjazdów integracyjnych, podczas suto zakrapianej imprezy, wśród współpracowników mężczyzny rozgorzała dyskusja na temat mniejszości seksualnych. – Choć trudno to nazwać dyskusją. Były to niewybredne uwagi na temat homoseksualistów. Poczułem się nimi bardzo dotknięty i stanąłem w obronie tego, kim jestem. Oczywiście nie przyznałem się wtedy. Ale od tamtego wieczoru moja tajemnica ciążyła mi coraz bardziej – opowiada Maciek. – Aż pewnego dnia wysłałem do wszystkich, łącznie z szefem maila, w którym poinformowałem po pierwsze o tym, że jestem gejem, a po drugie, że odchodzę z pracy. Od szefa usłyszałem tylko, że to dobra decyzja, bo dla takich ludzi jak, ja w firmie nie ma miejsca. Spakowałem się w jeden dzień, tydzień później byłem już w Warszawie, u znajomych. Pracę znalazłem w ciągu miesiąca. Od razu na rozmowie poinformowałem przyszłego pracodawcę, że jestem homoseksualistą. Nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. Powiedział, że nie obchodzi go to, z kim sypiam, byle bym nie robił tego w godzinach pracy. Jestem w tej firmie do dziś – mówi grafik.

Rodzicom Maciek nigdy nie powiedział o swojej orientacji seksualnej, ale to taka tajemnica Poliszynela w jego rodzinie. – Oni nie pytają, ja nie muszę kłamać. Myślę, że zdają sobie sprawę z tego, że nigdy się nie ożenię i nie dostarczę im wnuków – uśmiecha się Maciek. – Dlaczego tak myślę? Kiedy mój ojciec, który całe życie przepracował w fabryce mebli i całe życie o gejach wiedział tylko tyle, że to chorzy zboczeńcy, powiedział ostatnio podczas rodzinnego obiadu, że każdy ma prawo żyć i kochać, jak chce, dotarło do mnie, że przed najbliższymi coming out nie jest konieczny – wyznaje młody mężczyzna. – Szkoda, że nie wszyscy ludzie są w stanie wytłumaczyć sobie różnorodność tak, jak mój tata – dodaje.

I 100 tysięcy nie pomoże

Praca, nawet nie taka, w której można się realizować, ale często jakakolwiek, jest dla wielu osób celem bardzo trudnym do osiągnięcia. Z wielu przyczyn. Na przykład z powodu sześćdziesiątki na karku.

- Jakbym wiedział, że te sto tysięcy to tak mało na życie, tobym nie wziął odprawy. Jak człowiek ma mniej pieniędzy, to je umie wydawać. Jakoś to wszystko idzie wtedy łatwiej, sprawniej, a i odłożyć coś można. Jak dostanie za dużo, to przepływają przez palce jak woda – mówi były hutnik spod Krakowa. Pana Wiesława poznaliśmy przed ponad rokiem, kiedy stracił pracę. Nie chciał wtedy rozmawiać. – Później napiszecie, że jestem nieudacznikiem, bo przepuściłem sto tysięcy – mówił. – A to nie tak, że wydaliśmy z żoną te pieniądze, one po prostu rozeszły się szybciej, niż się spodziewaliśmy.

Mężczyzna dostał blisko 100 tys. zł odprawy w krakowskiej Hucie im. Sendzimira, w której w 2009 i 2010 przeprowadzono zwolnienia grupowe. Zakład się wówczas modernizował, a zbędni pracownicy odchodzili, za sporą odprawą, która zależała głównie od czasu przepracowanego w zakładzie.

Pan Wiesław mieszka na obrzeżach krakowskiej Nowej Huty w 45-metrowym mieszkaniu spółdzielczym. Przepracował w hucie ponad 30 lat swojego życia. Dziś jest, jak o sobie mówi, panem pod sześćdziesiątkę. Jak odchodził z pracy, dostawał prawie 3 tys. na rękę. Żona nigdy nie pracowała. Dzieci już na swoim. Z odprawy się ucieszył. – Żona powiedziała: „Bierz, a później coś znajdziesz. Później cię zwolnią, bo mają młodszych i lepszych”, więc złożyłem wniosek – opowiada pan Wiesław.

Pieniądze szybko się rozeszły. Na początek trzeba było wykupić mieszkanie – bo jak długo można mieszkać w nie swoim. Później przyszła kolej na urządzenie. Po 10 tysięcy dla dzieci i jakiś lepszy samochód, bo ten opel, którym jeździli, to potrafił się zepsuć na środku skrzyżowania w mieście… I tak ze stu tysięcy po pół roku zrobiło się 10 tys. zł. Wtedy przyszedł czas na działanie.

– Człowiek łatwo się do dobrego przyzwyczaja, ale trzeba myśleć o przyszłości – zauważa pan Wiesław. I opowiada, że kiedy pieniądze z odprawy się rozeszły, przypomniał sobie, że trzeba poszukać pracy. Zapisał się do pośredniaka, ale tam pojawiała się jedna oferta miesięcznie i to zanim się dodzwonił do jakiegoś pracodawcy, była już nieaktualna. – Szukałem w gazetach. Dzwoniłem, umawiali mnie na wizyty – opowiada mężczyzna. – Ubrany jak na jakieś święto chodziłem na te spotkania. A tam mówili o rzeczach, których nie rozumiałem, krzywo patrzyli, żem taki stary. Raz, czy dwa to mi nawet w biurze powiedzieli, że się nie nadaję, bo lata nie te i źle się prezentuję… I to do jakiej roboty – stróża nocnego, albo zwykłego chłopa na budowie…

Pan Wiesław szukał długo. Ponad pół roku. – Nawet ulotki poszedłem już rozdawać, bo pieniędzy było coraz mniej, a do emerytury daleko. A ja zdrowy chłop jestem, nie jednego dwudziestolatka przegonię w robocie – wzdycha. W końcu zadzwoniła do niego jedna z firm, do której syn pomógł mu wysłać CV – szukali ochroniarza. – Zdziwiłem się, bo to ze trzy miesiące do tyłu było. Ale poszedłem na spotkanie. Dostałem tę pracę, ale, wie pani, zrozumiałem przez te pół roku, że staremu ciężko się u nas żyje. Nawet jeśli chciałby pracować, to nie ma lekko. Ale ja tam się nie zrażam, powtarzam sobie, że jak nie tu, to gdzie indziej, i jak widać, działa – uśmiecha się mężczyzna. Dziś już nie bezrobotny.

Zaczęło się od porwania

Większość z ponad 20 tys. Romów żyjących w Polsce nie ma pracy i korzysta z pomocy społecznej. To przyczynia się do ich społecznego wykluczenia. Według ostatniego badania przeprowadzonego dwa lata temu, ponad połowa Romów mieszkających na przykład w Małopolsce, nigdy nie pracowała, jakiekolwiek zajęcie miała jedynie co 10 osoba. Co piąty obywatel romskiego pochodzenia ma wykształcenie zawodowe, a średnim może pochwalić się tylko 4 proc.

Inga pochodzi spod Tarnowa. Jest bezrobotna. W dodatku jest Romką, co utrudnia jeszcze znalezienie pracy. To stwierdzenie jest niepoprawne politycznie, dlatego nikt głośno nie powie Indze, że nie da jej pracy, bo jest Cyganką, a jak wiadomo, na Cyganów liczyć nie można, ale Inga czuje, że ma to spore znaczenie. Uwielbia kwiaty i umie z nich wyczarować wszystko. Tera się cieszy, bo na warsztatach uczy się profesjonalnych zasad bukieciarstwa. – Nie myślałam, że układanie kwiatów może być pracą. Może mi to przynosić nie tylko przyjemność, ale i korzyści. Może nawet, jak skończę kurs, to ktoś mnie zatrudni, jak zwykłego, dobrego pracownika – wzdycha młoda kobieta.

Inga bierze udział w projekcie „Romska droga do pracy”. Pieniądze pochodzą z unijnych środków, a cel to przygotowanie kilkuset Romów z Małopolski i Podkarpacia do samodzielnego szukania pracy. Są też staże dla najbardziej aktywnych. – Poza pomocą w odnalezieniu się na rynku, ważna jest poprawa wizerunku Romów i ich integracja ze społecznościami lokalnymi – podkreśla Anna Wieczorek, jedna z koordynatorek projektu prowadzonego wspólnie przez Uniwersytet Łódzki, UEK z Krakowa oraz Centrum Aktywizacji Zawodowej Romów.

- Początki były trudne. Najpierw nikt nie chciał z nami rozmawiać, bo byliśmy obcy w tej zamkniętej społeczności – wspomina Marcin Stańczak z Uniwersytetu Łódzkiego. – Nikt też nie podchodził poważnie do tego, co proponowaliśmy – dodaje, i wspomina jedną z przygód, która przydarzyła się organizatorom szkoleń zawodowych w Małopolsce. – Wysłaliśmy po grupę mężczyzn autokar, który miał ich dowieźć na miejsce spotkania. Nie zjawiali się przez kilka godzin, więc zadzwoniłem, żeby spytać, co się stało. Okazało się, że mężczyźni porwali pojazd! – opowiada.
– Jak to porwali? – pytamy.
– Wsiedli i poprosili kierowcę o kurs do innego miasta, bo jeden z nich miał tam akurat coś do załatwienia. Kierowca oczywiście się zgodził, bo trudno odmówić z czterdziestu rosłym mężczyznom – uśmiecha się Stańczak.

Podobnych przygód było więcej, ale kiedy do współpracy udało się uczelniom zaprosić organizacje i liderów romskich, bariera braku zaufania zaczęła powoli znikać. – Musieliśmy ich przekonać, że nie chcemy ingerować w ich odrębność. Nie chcemy się też narzucać. Chcemy doradzać, odpowiadać na pytania i pomagać w tych dziedzinach, w których sami Romowie poproszą o pomoc – wyjaśnia Stańczak.

Rekrutację chętnych do znalezienia pracy prowadzono już w Krośnicy, Ochotnicy Górnej, Nowym Targu, Krakowie, Mielcu, Tarnowie i Krośnie. Na każde ze spotkań z pracodawcami przychodziło po kilkadziesiąt osób. – Pomoc w szukaniu pracy to doskonały pomysł. Bo wśród Romów bezrobocie, obok niskiego poziomu edukacji, to największy problem – ocenia pełnomocnik wojewody małopolskiego ds. mniejszości zawodowych Elżbieta Mirga-Wójtowicz. – Przez pracę Romowie mogą się integrować, a to zmniejsza negatywne stereotypy i nietolerancję – zaznacza.

Inga o stereotypach i nietolerancji wie sporo. – Nie raz widziałam zdziwione spojrzenia, kiedy pojawiałam się na rozmowie kwalifikacyjnej i starałam się o pracę, jak każdy inny człowiek. Dopiero na tych warsztatach popatrzyli na mnie, jak na pracownika, a nie Cygankę, która na pewno okradnie, albo po kilku dniach rzuci pracę – wyznaje. – Ale na szczęście się da – uśmiecha się.

Gej nadal jest postrzegany stereotypowo
Gej nadal jest postrzegany stereotypowo

Komentarze Dodaj komentarz (4)

  1. czytelnik 12/08/2010 10:53

    CytujSkomentuj

    :/, słów brak.

  2. Ola 12/08/2010 19:02

    CytujSkomentuj

    Niestety, nadal jesteśmy daleko za cywilizowanymi krajami, jeśli chodzi o tolerancję na inność, nie tylko seksualną…

  3. Renata 18/08/2010 11:58

    CytujSkomentuj

    Znam kilki gejów. To najbardziej szarmanccy, przystojni, dobrze wychowani i ujmujący mężczyźni jakich znam. I żeby nie było, nie obracam się tylko i wyłącznie w towarzystwie homoseksualistów! Dzisiejszy faceci są tak zniewieściali, że ich częsta homofobia to chyba strach przed tym, że ci geje, których tak unikają, okażą się bardziej męscy od nich!

  4. Ola 31/08/2010 21:50

    CytujSkomentuj

    najgorsze jest to, że ludzie nie starają się nawet zrozumieć, jak to jest być innym. wtedy na pewno łatwiej byłoby akceptować np. inną orientację seksualną.

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.