Film jest oparty, jako rzecze napis na początku – na dwóch prawdziwych historiach. Pierwszej – opisanej przez Julie Powell (Amy Adams) „Julie and Julia: 365 Days, 524 Recipes, 1 Tiny Apartment Kitchen”. I drugiej – historii życia Julii Child (Meryl Streep), która dla Amerykanów jest w kuchni tym, czym dla nas Makłowicz, Kuroń, Ewa Wachowicz i wszystkie inne Pascale razem wzięci.
Fabuła – prosta, z życia wzięta, choć oczywiście z amerykańskiego. Sekretarka Julie, przechodząca właśnie kryzys zawodowo – życiowo – osobisty szuka natchnienia. Trafia na książkę kucharską Julii i postanawia zrealizować w ciągu roku wszystkie 524 przepisy w niej umieszczone. I zabiera się do dzieła, odpalając jednocześnie bloga, na którym opisuje swoje zmagania z cielęcina, francuskim winem, krabami, sufletami, itd, itp. I tak, obserwując Julie, przenosimy się od czasu do czasu do Paryża i poznajemy Julię Child, Amerykankę, żonę dyplomaty, która jest wielką babą również szukającą satysfakcji w życiu i przekonaną, że poza jedzeniem nic jej dobrze nie wychodzi… Pewnego dnia odkrywa, że skoro tak lubi jeść, to może nauczy się gotować… I tak się zaczyna.
Oczywiście, jak nietrudno się domyślić, zmagania Julie z legendą amerykańskiej kuchni stają się bardzo popularne, choć przynoszą jej też kilka życiowych zakrętów i kilka centymetrów więcej w talii. Na ich podstawie powstaje książka, a na jej podstawie film, co jest sympatycznym zabiegiem twórców. Ale to nie najważniejsze (najważniejsze jest to, że filmu tego nie można oglądać będąc głodnym). Można do niego zasiąść nawet w najbardziej podłym nastroju.
Bo „Julie and Julia” na pewno nastrój każdemu poprawi. Są tu oczywiście przesłania typu – idź pod prąd, rób to, co kochasz, znajdź własną drogę w życiu, nie rezygnuj z pasji, doceniaj to, co masz, itd., itp., ale to w końcu film amerykański, nie da się takiej łopatologii uniknąć. Co ważniejsze jednak – tutaj ta łopatologia nie przeszkadza. To bardzo przyjemnie opowiedziana historia. O kobiecie dobrej, sympatycznej, radosnej. Nie trzeba tego filmu oglądać z jakiegokolwiek powodu. Można go obejrzeć tak po prostu. I się nim delektować, jak najlepszą wołowiną we francuskim winie. I właśnie dlatego warto.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.