Jej mottem życiowym musi być chyba zobowiązanie, że nie straci w życiu ani minuty, by nie śpiewać, bo swój sopran koloraturowy ćwiczy cały czas. Jej nucenie wprawiło w wibracje kafelki w łazience i fotele w salonie. Ona śpiewała, ja modelowałem włosy. Zadzwonił telefon. Kolejna oferta, której nie chcę i nie będę chciał. Grzecznie tłumaczę, że nie, że jestem bardzo zajęty, i że za tydzień nie, i żeby nie oddzwaniał za miesiąc, bo też nie. Odkładając telefon, spotkałem jej wzrok.
- Oskar, krzyknij proszę jakieś słowo najgłośniej jak potrafisz.
- Że co proszę?
- Jesteśmy sami. No wrzaśnij.
- Ale jak?
- Tak normalnie, jak krzyczysz w domu.
- Ale ja nie krzyczę.
- Jak to? Nigdy ci się nie zdarzyło krzyknąć?
- Nie
- A ten gość cię nie wkurzył?
- Wkurzył ale …
- Wrzaśnij i to już – powiedziała tonem mojej matematyczki z podstawówki
- Nie – wrzasnąłem nieplanowo
- No proszę, proszę, da się.
Dzień minął. Dziesięć faktur, sto telefonów, w tym dwadzieścia z kolejnymi złotymi ofertami, ząb dalej bolał. Próbowałem krzyknąć. Głupie mi się to wydało. To co mówiła Leokadia, że tylko ten, kto potrafi krzyknąć, ma kontakt z własnymi emocjami, że trzymanie gniewu szkodzi nam samym, że dobrze jest się czasem powydzierać na całe gardło. Co mi tam – myślałem – tak mnie wychowano, że nie krzyczę, przecież bycie kulturalnym jest takie ważne. Nie potrzebuje jak byle cham ogłaszać całemu światu, gdy mi źle. Zamknąłem salon. Zamyślony podszedłem do samochodu. W dłoni poczułem miękką, ciepłą maź.
- Noż kurwa mać, gołębiu jebany, w moją klamkę wycelować ci się zachciało – ryknąłem na cały Kazimierz.
Dobrze, Pani Leokadio, miała Pani rację.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.