zaginieniitaka
Anna Chodacka
16/11/2011

Odejścia i (nie)powroty

Czasem śni mi się Janek. Staje w drzwiach, a ja zaczynam na niego strasznie krzyczeć: gdzie był i dlaczego tak długo milczał. I zamykam mu drzwi przed nosem…

W tym roku, w kwietniu, minęło dokładnie 11 lat od kiedy Janka nie ma. To było dokładnie 4 kwietnia 1999 roku. Tuż przed świętami Wielkanocnymi. Wtedy widziano go ostatni raz.

Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie…
Kiedyś myślałam, że dobrze będzie zrobić mu taką symboliczną tablicę pamiątkową, na grobie jego matki. Żeby można było do niego pójść, posiedzieć, zapalić mu świeczkę. Ale moi synowie się sprzeciwili. Powiedzieli, że chcą myśleć, że tata żyje i że może kiedyś wróci. A jak zrobimy tę tablicę, to będzie tak, jakby nie żył. W sumie, jakby na to popatrzeć z technicznej strony, to nie żyje – rok temu sądownie uzyskałam orzeczenie sądu, które uznało Janka za osobę zmarłą. To było 11 lat po tym, jak zaginął. Słyszałam, że kiedyś można się było starać o coś takiego po siedmiu latach. Nie wiem czy to dobrze czy źle, że teraz jest 10. W sumie, pięć lat to chyba byłoby za krótko, a 10 wydaje się za długo. Po pięciu latach ten ktoś zaginiony mógłby wrócić, a ta osoba, która została, mogłaby już mieć ułożone życie. Siedem wydaje się optymalne.

Małżeństwem byliśmy 15 lat, kiedy Janek zaginął. Nasi chłopcy mieli wtedy po 14 i 15 lat.

Tak się złożyło, że ja wtedy byłam w Stanach Zjednoczonych. Byliśmy młodzi, na dorobku.

Kilka lat wcześniej dostaliśmy to mieszkanie, kupiliśmy samochód, naczynia z Zeptera. Mieliśmy troszkę długów, nawarstwiło się rat i trzeba było to spłacać. Mój teść był w USA, trafiła się okazja, żebym tam pojechała, odpracowała długi i coś zaoszczędziła. Tak też się stało. Na miejscu, z pracą było różnie, ale w końcu się udało. Opiekowałam się Żydówką polskiego pochodzenia, ona była troszkę niewidoma i zniedołężniała, ale dobrze mi się pracowało. Byłam tam 1,5 roku, kiedy zadzwoniła moja mama z wiadomością, że Janek wyszedł do lekarza i nie wrócił i że jest to zgłoszone na policję, i że jest poszukiwany.

To był straszny szok. Tym bardziej, że do domu dzwoniłam kilka razy w tygodniu i wszystko wydawało się w porządku. Wiedziałam, że zostawiłam w Polsce dzieci i męża, i starałam się mieć z nimi jak najczęstszy kontakt. Moja mama przychodziła i pomagała bardzo dużo. Choć mąż też potrafił. Nie uchylał się od żadnych prac domowych.

Bardzo szybko załatwiłam bilet powrotny i byłam w Polsce już dwa tygodnie po zaginięciu Janka. Przez ten czas nic się nie wyjaśniło. Ktoś go niby widział w kościele, potem okazało się, że to nie on. Policja działała jakoś tak opieszale, nie informowali mnie o niczym. Doszło do tego, że szukaliśmy pomocy u jasnowidzów. Teść był u jakiejś wróżki. Ta mu powiedziała, że mafia porwała Janka. A przecież mąż nie miał nic wspólnego z żadnymi gangsterami. Był porządnym, normalnym człowiekiem. Skończył studia, pracował w hucie.

Rodzina męża była też u słynnego jasnowidza z Człuchowa. On kazał wziąć jakąś rzecz, która należała do Janka. Zawieźli koszulę. Wziął tę koszulę, czekali dwie godziny. Po tym czasie przez uchylone drzwi przekazał im na kartce opis, tego, co według niego się stało. On stwierdził, że mąż został zamordowany, a jego zwłoki zakopano niedaleko huty, w której pracował. Rozrysował nawet mapkę, gdzie one się mają znajdować. Z tą mapką poszliśmy na policję. Policja niby przeszukała ten teren i nic nie znalazła. Zgłosiliśmy Janka także do programu „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”, ale nie było po nim odzewu. Na tym etapie nasze poszukiwania się praktycznie skończyły. Nie szukaliśmy już pomocy u wróżek i jasnowidzów, bo każdy mówił co innego. Poza tym, chcąc wynająć jakiegoś detektywa, trzeba się liczyć z dużymi kosztami. A ja miałam dwójkę dzieci na utrzymaniu. Potem jeszcze pięciokrotnie byłam w USA, żeby jakoś finansowo dać sobie radę.

Cały reportaż znajdziecie w najnowszym, siódmym numerze EksMagazynu w Empikach oraz w naszym sklepie internetowym tutaj.

zaginieniitaka
zaginieniitaka

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.