starzyludzieikonanowe123
Ela Makos
18/01/2016

Było słodkodupnie

Jest jedną z ofiar reformy szkolnictwa. W 1999 roku powstało kilka tysięcy nowych placówek edukacyjnych – gimnazjów. Każda musiała przyjąć jakieś imię

Kilkadziesiąt zgłosiło się do niej z prośbą, by pozwoliła na nadanie szkole jej imienia. Pisała zawsze to samo: „Dziękuję za propozycję. Życzę Państwa Szkole wszelkiej pomyślności. Niestety, na nadanie mojego nazwiska Szkole zgodzić się nie mogę, ponieważ takie są moje zasady. Wszystkie podobne oferty również odrzucam”. Uważała, że niewolno budować sobie pomników za życia. Otrzymawszy taką odpowiedź, większość szkół przysyłała kolejny list, już nie tyle z prośbą, ile z informacją, iż zamierzają przyjąć imię Noblistów Polskich. W tym przypadku nie mogła już protestować.

Jedna z tych szkół przysłała kolejny list, w którym znalazła się informacja, że szkoła niebawem dostanie sztandar: „Informujemy, że możecie Państwo (Pan/Pani) zaistnieć na stałe na drzewcu naszego sztandaru jako jego dobroczyńcy”. Istniały też wymówki bardziej wyrafinowane. Nie przepadała, kiedy goście się u niej zasiadali na dłużej, zwłaszcza ci zapraszani na popołudniową kawę. Prosiła mnie wówczas o telefon o określonej godzinie. Ponieważ automatyczną sekretarkę miała zawsze włączoną i zawsze ustawioną na tryb głośnomówiący, więc wszyscy w mieszkaniu słyszeli pierwsze słowa dzwoniącego, do podniesienia przez Szymborską słuchawki. Ustawiałem sobie budzik z przypomnieniem o telefonie do niej.

Dzwoniłem, przedstawiałem się i mówiłem: „Pani Wisławo, dzwonię do pani zgodnie z naszą umową, miałem pani przypomnieć…”. Tu zazwyczaj podnosiła słuchawkę, więc i goście przestawali słyszeć naszą rozmowę. Ja już nie mówiłem nic, ona natomiast powtarzała: „No tak, no tak. Wyleciało mi z głowy. Koniecznie dzisiaj? Aha, aha… No dobrze, ale nie teraz, bo – i tu podnosiła lekko głos – bo mam teraz znakomitych gości! Więc może tak za godzinę by pan wpadł, dobrze?”. Zwykle po półgodzinie dzwoniła, że się udało i żebym oczywiście nie przychodził. W pewnym sensie była interesowna. Nie lubiła spotkań, które jej nic nie dawały. Nazywała je „pustymi kaloriami” i skracała do minimum. Czego oczekiwała? Ciekawej historii, anegdoty, ale też czegoś autentycznego. Czegoś, co, jak sądzę, mogłaby wykorzystać w wierszu, felietonie albo choć przerobić na anegdotę własną. „Jak było?” – pytałem po takich spotkaniach. W najgorszych przypadkach odpowiadała: „Jak mawiał Kornel: było słodkodupnie”.

Fragment książki Michała Rusinka „Nic zwyczajnego. O Wisławie Szymborskiej”
Premiera: 27 stycznia 2016 roku


Źródło: Wydawnictwo Znak

starzyludzieikonanowe123
starzyludzieikonanowe123

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.