ikona1234ksiazka2
Ela Makos
15/08/2016

Powieść Uwiedziony

Między pustymi jeszcze o tej wczesnej porze wieczornej stolikami sali dancingowej hotelu „Hadrian” snuli się kelnerzy, nakrywając je śnieżnymi obrusami, poprawiając kwiatki w wazonikach, rozmieszczając egzemplarze karty dań

Maître d’hôtel (odpowiednik kierownika sali w lokalach niższej kategorii) automatycznie śledził od baru ich ruchy, podczas gdy barman po tamtej stronie rozległego, lśniącego blatu chuchał w kieliszki, przecierał je i ustawiał w pełnych gotowości szeregach. Instrumenty rozłożone na podium dla orkiestry świadczyły o niewidzialnej na razie obecności jej członków.

Jedynie przy perkusji ozdobionej firmową winietą zespołu czas spędzał nietrzeźwy osobnik bez marynarki, nieporadnie zabawiając się pałeczką i „miotełką”. W chaotyczny takt jego muśnięć i uderzeń pląsało na parkiecie dwóch mocno sfatygowanych panów, zapewne na delegacji. Każdy z nich jedną ręką kurczowo trzymał się partnera, gdy druga, zakończona teczką, balansowała swobodnie. Para ta ani nietrzeźwy perkusista nie zaprzątali uwagi personelu „Hadriana”, natomiast zaabsorbował go nagle dość niecodzienny tu widok. Oto na salę wkroczył mężczyzna około pięćdziesiątki, popychając przed sobą dziecięcy wózek z podniesioną budką. Sunął on w kierunku upatrzonego po przeciwległej stronie sali stolika. Na widok mężczyzny z wózkiem maître d’hôtel osłupiał, o mało nie udławiwszy się wykałaczką, którą właśnie zaczął był dłubać sobie w głębi jamy ustnej. Po chwili otrząsnął się z osłupienia i energicznym gestem przywołał jednego z kelnerów. Szepnął mu kilka słów na ucho, pokazując wzrokiem nowo przybyłego, który właśnie zajmował miejsce przy upatrzonym stoliku. Był to mężczyzna średniego wzrostu, nader proporcjonalnej budowy ciała. Bujna, srebrna czupryna przydawała regularnym rysom jego przystojnej twarzy godności, że nie powiemy – dostojeństwa, a dobrze skrojony, choć może niezbyt modny, ciemny garnitur, olśniewająco biała koszula i krawat przebity szpilką z perłą nadawały szczupłej sylwetce owego pana piętno niedzisiejszej, dyskretnej dystynkcji. Z niewymowną swobodą bywalca usiadł na nieco odsuniętym od stolika krześle, zakładając w sposób niewymuszony, nogę na nogę. Jedną ręką zaczął wertować menu, gdy druga lekko kołysała wózkiem, a z ust płynęło kojące: „Aaaa aaa aaa…”.

Na widok zbliżającego się kelnera obrzucił go krótkim, badawczym spojrzeniem. A było kogo obrzucać, bo i kelner wyróżniał się wśród swoich kolegów z „Hadriana” zewnętrznymi warunkami członka Izby Lordów. Skłonił się przed klientem i chwilę trwali tak, milcząc, jeden naprzeciw drugiego, jeden greckim, a drugi rzymskim profilem zwróceni ku sobie, i było w nich jakieś pokrewieństwo, powinowactwo, pobratymstwo nawet niejako, które sprawiało, że tak różni, jakby z jednego się wywodzili… czego? Otóż to: czego? To dla nich jeszcze było niejasne, ale czuli to obaj, wyczuwali w podświadomości swojej, że z czegoś wspólnego się wywodzą.
– Zacząłbym od odrobiny kawioru… czarnego, nieprasowanego. – Starszy pan odsunął menu i mówił z pamięci pięknym, starannie modulującym słowa głosem. – Do tego kieliszek czystej z lodu. Kawior zjadłbym na toście… średnio podrumienionym…

Nagły spazm krtani zniekształcił ostatnie słowo mówiącego, a bolesny skurcz twarzy zmącił porządek jej rysów w galimatias rozpaczy. Ukrył ją też w dłoniach, a przez palce, długie, białe, z migdałowymi paznokciami przeciekły słowa, niby krople bólu:
– O, Boże! Boże! Nie, ja tego nie wytrzymam!
Wytrzymał jednakowoż na razie, bo po chwili dłonie jego odsłoniły twarz po dawnemu spokojną, a z ust popłynęły rzeczowe instrukcje przerywane adresowanym do zawartości wózka nuceniem:
– Zupy nie będę jadł… Aaaa aaa aaa… W moim wieku zup na noc należy unikać. Natomiast coś lekkiego z ryb… Może pstrąga na niebiesko?… Do pstrąga bym… kieliszek chablis, ale nie macie pewno, więc może jakieś białe jugosłowiańskie! Aaa aaa aaa…
I znów skurcz twarzy, znów dłonie ją zasłaniają, a przez palce przecieka ból, skroplony w słowach:
– Jak ja to przeżyję?! Jak?! O, mój Boże!… O, mój Boże!…
Trwało to jeszcze krócej niż poprzednio, a potem – spokojne wyjaśnienie:
– Spotkał mnie cios przed chwilą, wie pan… Mnie i to oto maleństwo. Aaa… aaa… A kiedy spada na mnie nieszczęście, odczuwam natychmiast gwałtowny głód. Więc i płatek krwistej polędwicy… albo lepiej châteaubriant z kartofelkami paille. Aaa aaa aaa… Czy orkiestra tu nie gra?
– Gra – odpowiedział uprzejmie kelner, którego najwyraźniej wzruszyło wyznanie starszego pana, chociaż do wzruszeń na pewno nie był skory. – Ale w tej chwili patrzy na mecz w telewizji. Zresztą, zabawa się jeszcze nie zaczęła.
– A ci panowie? – spytał starszy pan, ogarniając spojrzeniem perkusistę amatora i dwóch pląsaczy z teczkami.
– To jest wczorajsza zabawa – wyjaśnił kelner. – Ona się już kończy.
Maitre d’hotel, który uważnie śledził dialog gościa z obsługującym go kelnerem, przeniósł wzrok na uczestników wygasającej zabawy, jakby dopiero teraz ich zauważył. Oko jego rzucało złowieszcze błyski. Energicznym krokiem opuścił salę, na której też niemal natychmiast po jego wyjściu zgasło światło. Z mroku dały się słyszeć odgłosy jakby szamotaniny, prucia tkanin, jęk „Nie za nogi! Jestem prezesem!”, suwanie jakby ciał po posadzce itp. Po paru sekundach światła znów zapłonęły nad pustym już parkietem. Pan przy perkusji zniknął również bez śladu.
– Co to było? – Starszy pan próżno szukał wzrokiem nieobecnych.
– Przerwa w dopływie prądu – brzmiało lakoniczne wyjaśnienie kelnera.
Ale tamten już go nie słyszał. Nowy, gwałtowny paroksyzm pogrążył go ponownie w głębokiej, choć krótkotrwałej, jak zwykle, rozpaczy:
– Porzuciła mnie! Mnie i to oto niewinne dzieciątko!… Ja już się z tego nie otrząsnę! O, Boże, Boże, Boże!…

„Dzieła (niemal) wszystkie. Tom II” Jeremi Przybora (fragment)

Premiera książki planowana jest na 14 września.


Źródło: Wydawnictwo ZNAK

ikona1234ksiazka2
ikona1234ksiazka2

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.