ikona1234ksiazka3
Ela Makos
13/01/2017

W poszukiwaniu tożsamości

Miał do wyboru: kroczącego przed nim blondyna z włosami w kucyk, kobietę około czterdziestki wychodzącą z komisu meblowego, dziewczynę ze zbyt mocnym makijażem, w koszulce odsłaniającej brzuch przy tak wietrznej pogodzie, młodą matkę z trójką dzieci rozmawiającą z młodą matką dwójki, a przed wystawą księgarni Brookline Booksmith parę, która albo właśnie się pokłóciła i przestała się do siebie odzywać, albo w tym samym czasie wbijała wściekle wzrok w Wiersze Mao Zedonga. Po chwili wahania Ömer zdecydował się na czterdziestolatkę, żeby zapytać ją o godzinę, a gdy dostał odpowiedź, uzmysłowił sobie w panice, że znów jest spóźniony. Włączył Suite Sister Mary Queensryche i miał nadzieję, że znajdzie się przed Skwierczącym Mandarynem, zanim piosenka się skończy. Dotarł jednak na miejsce dopiero przy trzecim odtworzeniu. Niebagatelne opóźnienie, zważywszy na długość utworu: jedenaście minut i trzydzieści trzy sekundy.

Wszystko przez tę wariatkę Vinessę ze sklepu muzycznego w Jamaica Plain – kiepsko oświetlonego lochu ze wspaniałą kolekcją płyt z muzyką punkową – do którego zaglądał co drugi dzień, za każdym razem spędzając tam coraz więcej czasu. Vinessa znała wszystkie słowa do wszystkich kawałków Joe Strummera i aby udowodnić wszystkim, jaką jest specjalistką w tej dziedzinie, na swojej zmianie puszczała na cały regulator The Clash, podkładając jednocześnie własny wokal, głośniejszy od Strummera, nie zważając na preferencje klientów ani ich ewentualne reakcje. Jak wszyscy niespełnieni wokaliści marzyła o znakomitym zespole kiedyś w przyszłości, a tymczasem musiała się zadowolić tym, który był pod ręką. A pod ręką była grupa Rozmaz. Ömer zawsze lubił sobie pogadać z Vinessą, ale tego dnia ze szczególną radością odnotował kokieteryjny błysk w jej dużych, czarnych, roziskrzonych oczach. Nie było to jednak najlepsze usprawiedliwienie, dlaczego się spóźnił na urodzinową kolację, jakie mógłby podać Alegre, i pośpiesznie próbował wymyślić coś lepszego. Natknął się na spektakularnie znudzonego Arroza, który leżał z głową na chodniku i szeroko otwartymi oczami, uwiązany do latarni przed restauracją, nieufny wobec każdej mijającej go pary butów.

– Po wszystkim wyniosę ci trochę chińszczyzny – obiecał mu Ömer i pochylił się, żeby go podrapać po brzuchu, otrzymując w odpowiedzi niezbyt entuzjastyczne, ale mimo wszystko optymistyczne machnięcie ogonem.

W środku roiło się od ludzi, którzy sprawiali wrażenie, jak gdyby albo nie mieli czasu na jedzenie, bo gadali jak najęci, albo nie mieli czasu na rozmowę, bo jedli, aż im się uszy trzęsły. W głębi sali blisko lewego rogu najpierw dostrzegł szeroki uśmiech Piyu, potem przyjazne twarze wokół okrągłego stołu, gdzie najwyraźniej toczyła się podlana alkoholem dyskusja, i w końcu usłyszał wybuch znajomej mantry:

– Ależ w ł a ś n i e temu jestem przeciwny!
– Czemu w ł a ś n i e jest przeciwny Abed tym razem? – spytał Ömer z ironicznym uśmieszkiem, wsuwając się na wolne krzesło przed sobą.
– Cześć!!! – zagrzmiało jednogłośne powitanie.
Jako solenizantka Alegre najwidoczniej poczuła, że nie powinna zostawić tego pytania bez odpowiedzi, zapominając przedstawić Ömera dwóm dziewczynom przy stole.
– Abed mówił właśnie, że ta restauracja nie powinna się reklamować jako japońsko-chińska, bo…
– Bo mówimy tutaj o dwóch różnych kulturach – wtrącił Abed z pewnością siebie oskarżonego, który odrzuca wyjaśnienia adwokata i sam podejmuje się obrony. – Dwóch różnych, dwóch starożytnych kulturach! A kiedy miesza się je z taką łatwością, oferując kuchnię „chińsko-wietnamsko- birmańsko-japońską”, umyślnie lub nie mówi się: Wrzucamy je do jednego wora! Żaden problem, bo przecież ostatecznie to jedno i to samo. Same żółtki, wszyscy skośnoocy! Taki jest podtekst.
Ömer capnął menu i ukrył się nieporadnie za stronicą z przystawkami, zerkając na dwie nieznajome dziewczyny, z którymi przyszło mu spożywać kolację. Żadna nie była pięknością. Ta siedząca obok Alegre miała niemal pomidorowe, krótkie jak u chłopaka włosy ze śmiesznym wicherkiem nad czołem i parę gargantuicznych skrzydeł uszu ozdobionych maleńkimi kolczykami, które sprawiały w jakiś sposób wrażenie, jak gdyby zostały tam przypięte na całą wieczność. Szmaragdowa aksamitna koszula przydawała jej chłodu, jeśli nie surowości. Druga dziewczyna miała na sobie czarną luźną sukienkę, czarną kamizelkę, a jej głowę otaczała czupryna jeszcze czarniejszych włosów. A jeśli już o nich mowa, z tej czupryny zwisało coś srebrnego w kształcie łyżeczki. Zanim jednak Ömer zdążył poczynić kolejne obserwacje na jej temat, zauważył, że brunetka się w niego wpatruje, i natychmiast przeniósł spojrzenie w dół, na menu, przypadkowo zatrzymując je na „Półmisek Pupu (dla dwóch osób)”.

Fragment pochodzi z książki „Araf”. Jest ona dostępna w księgarniach i na stronie internetowej Wydawnictwa ZNAK.

ikona1234ksiazka3
ikona1234ksiazka3

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.