the-hurt-locker-kadr-z-filmu
Uniwersalny żołnierz na nowo / fot. kadr z filmu Hurt Locker
Aneta Zadroga
19/08/2010

W pułapce martyrologii

„The Hurt Locker” zdominował tegoroczne Oscary. To oczywiście mniejsze zło niż nieszczęsny „Avatar”, ale i tak nie ma się czym zachwycać. Choć film jest ciekawie zmontowany i dość zgrabnie opowiedziany, wpada w pułapkę martyrologii, z której kino amerykańskie nie potrafi się wydostać od dawna

Dzieło byłej żony Camerona Kathryn Bigelow zachwyciło już wielu, łącznie z Akademią, która dała „Hurt Lockerowi” najważniejsze nagrody w branży filmowej w najważniejszych kategoriach.

Oto prosta historia: James (w tej roli nominowany do Oscara za pierwszoplanową kreację Jeremy Renner – raczej bez szans na statuetkę) obejmuje dowództwo nad oddziałem wykwalifikowanych specjalistów od udaremniania zamachów bombowych podczas wojny w Iraku. Żołnierz cierpi najwyraźniej na jakieś zaburzenie psychiczne, które pozbawia go lęku przed śmiercią. Dzięki temu jest mistrzem w swoim fachu – rozbroił już prawie tysiąc bomb i min i nadal żyje.

Film pokazuje kilka dni z życia amerykańskiego żołnierza w Iraku. Życie to polega na ciągłym napięciu, niepewności, udziale w niebezpiecznych misjach, z których można nie wrócić. Ok. Z tego każdy trzeźwo myślący człowiek powinien sobie zdawać sprawę. To przecież wojna, nikt chyba nie myśli, że żołnierze w Iraku, czy Afganistanie oglądają gwiazdy i uprawiają szczypiorek w swoich bazach na terenie wroga. Różni są też ci żołnierze. Jedni jak dzieci – gubią się i płaczą w chwilach największego stresu i niebezpieczeństwa, inni – jak wariaci – idą przed siebie bez względu na to, co się za chwilę wydarzy.

Widzimy to wszystko na ekranie. Montaż i chaotyczne prowadzenie kamery, dające złudzenie paradokumentu, rzeczywiście zasługują na uznanie i oklaski. Sam scenariusz również nie jest najgorszy, ale do dzieła mu bardzo daleko. Po pierwsze dlatego, że martyrologiczne podejście Amerykanów do wszystkich wojen, w których biorą udział, może się w końcu widzowi przejeść, i, obawiam się, że to już się stało dosyć dawno temu. Mniej więcej po tym, jak Forrest Gump został bohaterem wojny w Wietnamie…

Oczywiście bagatelizuję tu bardzo ważny i Amerykanom oraz całym USA zapewne potrzebny film. Brutalny, momentami naturalistyczny, ale niestety, również momentami żenująco naiwny, populistyczny i do bólu amerykański obraz. No bo jak zaufać reżyserce, która przez ponad godzinę kreuje bohatera pozbawionego ludzkich odruchów, zachowującego się jak robot z najgorszych filmów science – fiction (ale, paradoksalnie, takiego Jamesa widz kupuje), żeby później pokazać nam go cierpiącego i tracącego zmysły po śmierci irackiego chłopca, którego spotkał dwa razy w życiu? Nie kupuję tego, tak samo, jak nie kupuję nieprzystosowania Jamesa do normalnego życia w normalnym domu, robienia zakupów w supermarkecie, wspólnego gotowania i wychowywania syna…

Krytycy i filmowcy są jednak zachwyceni. Nie wiem do końca czym, bo sam montaż i zdjęcia to dla mnie za mało, żeby wzbudzić zachwyt. Brytyjska Akademia Filmowa uznała film Bigelow za najlepszy obraz roku. Pierce’a Brosnana „złapał za gardło i wcisną w ścianę”. Mnie nie.

the-hurt-locker-kadr-z-filmu
the-hurt-locker-kadr-z-filmu

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.