„Furia” Martina Campbella to remake brytyjskiego mini-serialu „Na krawędzi mroku” z 1985 roku. W filmie jednak brakuje świeżości, dynamizmu, czegoś, co widza zaskoczy i sprawi, że oglądanie filmu po pierwszych trzydziestu minutach nie będzie tylko bezrefleksyjnym gapieniem się w ekran.
Zaczyna się jak dramat. Oto detektyw z Bostonu Thomas Craven (Mel Gibson) jest świadkiem morderstwa swojej córki. Później mamy kino sensacyjne – jak to policjant rozpoczyna własne śledztwo, które oczywiście jego i tylko jego zaczyna prowadzić do bardzo niebezpiecznych dla zdrowia i życia wniosków i ustaleń. Później znowu wracamy do dramatu z dodatkiem political fiction – otóż okazuje się, że córka, zaangażowana społeczniczka odkryła pewien spisek i tym samym podpisała na siebie wyrok śmierci. W spisek zamieszani są oczywiście politycy, prawnicy, prywatni inwestorzy, a w grę wchodzą naprawdę wielkie pieniądze. Później znowu jest thriller, całkiem niezłe (biorąc pod uwagę wiek Gibsona) sceny walki, widowiskowe pościgi, a na koniec jest niestety tragedia. Ostatni kwadrans filmu można sobie dopowiedzieć bez zerkania na ekran, a szkoda, bo wydawać by się mogło, że można było z tego filmu o wiele więcej wyciągnąć.
Tym bardziej szkoda, bo jak się przyjrzeć realizatorom, dowiemy się, że scenariusz „Edge of Darkness” współtworzył William Monahan, który ma na swoim koncie między innymi oscarową „Infiltrację”, gdzie klimat bostońskiego światka policyjnego prezentował się o wiele mroczniej i przyjemniej dla widza.
Jeśli dorzucić do tego (poza fabułą, samą z siebie dość ciekawą, ale chyba bardziej na gruncie brytyjskim niż amerykańskim) Mela Gibsona, który udowadnia, że aktorsko starzeje się całkiem nieźle i potrafi stworzyć ujmującą postać, z którą widz chętnie nawiązuje relacje dostajemy nie najgorszą sensację. Niestety, wydaje się, że twórcom trudno się było zdecydować, czy wolą nakręcić thriller, czy dramat, wyszło więc wszystkiego po trochu. Na szczęście nie zrobiła się z tego tragedia, co zwykle jest owocem podobnego niezdecydowania, ale i tak peanów na cześć „Edge of Darkness” się raczej nie spodziewam. Ani od krytyki, ani tym bardziej od widzów.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.