Quentinikonanowe123
Aneta Zadroga
04/04/2017

Wpływ Tarantino na pop kulturę

Wielokrotnie cytowany Andy Warhol powiedział kiedyś, że każdy będzie mieć kiedyś swoje 15 minut sławy. Dla Quentina Tarantino jego kwadrans zaczął się w 1994 roku, kiedy światło dzienne ujrzał jego film „Pulp Fiction” i na dzień dobry został uhonorowany Złotą Palmą w Cannes, pokonując miedzy innymi „Trzy kolory” Krzysztofa Kieślowskiego.

Później był Oscar za najlepszy scenariusz. Dobra passa trwa do dzisiaj. Nie da się nie zauważyć, że wpływ tego, co stworzył Quentin Tarantino w ciągu ostatnich kilkunastu lat na współczesne kino jest ogromny, a echa jego twórczości odbijają się szerokim echem w kulturze popularnej.

Już w momencie pojawienia się na ekranach kin, „Pulp Fiction” i jego reżyser zostali okrzyknięci mianem kultowych. I chociaż słowo to jest dziś bardzo nadużywane, faktem jest, że „Pulp” zapoczątkował w kinie współczesnym nową jakość. Odniesienia do stylu przedsmak którego stanowił hojnie nagradzany hit zaczęły się pojawiać w kulturze popularnej jak grzyby po deszczu. Tarantino stał się „trendy”, reżyserzy zaczęli głośno mówić o tym, że próbują kręcić jak on, krytycy albo rozpływali się w zachwytach albo odżegnywali reżysera od czci i wiary. Usprawiedliwieniem dla przemocy na ekranie, która budziła i budzi dotąd największe kontrowersje, stał się kapitalny czarny humor zaserwowany w „Pulp Fiction”.

Historia o gangsterach, którzy załatwiają porachunki w imieniu swojego szefa cytując Biblię, w przerwach miedzy akcjami dyskutują o wyższości ketchupu nad majonezem i potędze masażu stóp; w dodatku bez ładu i składu, bez chronologicznego następstwa scen i generalnie bez sensu, stała się niedoścignionym wzorem dla wielu twórców nie tylko amerykańskiego kina. Mało który film może się pochwalić tak dużą liczbą opinii, opracowań i analiz. Istnieją osobne strony internetowe , na których wielbiciele talentu amerykańskiego reżysera zastanawiają się nad symboliką biblijną „Pulp” i nad tym, co też znajduje się w tajemniczej walizce, którą główni bohaterowie odbierają dłużnikom swojego szefa w jednej z początkowych scen.

Dziś mówi się wręcz o kinie tarantinowskim, zaliczając do tej kategorii filmy brutalne, gangsterskie, z dużą dawką czarnego humoru, ironii, często absurdu. Nazwisko reżysera przy filmowej produkcji jest rekomendacją, o której marzy wielu twórców, wystarczy wymienić tu chociażby Roberta Rodrigueza, który reklamując swoją najnowszą produkcję „Sin City” nie omieszkał wspomnieć, że Tarantino za symbolicznego dolara wyreżyserował tam jedną scenę.
Kiedy nagrodzony w Cannes w 2004 roku „Oldboy” wchodził do kin, na plakatach reklamujących dzieło Park Chan-Wooka pojawiła się wypowiedź Tarantino, który po projekcji tego obrazu miał powiedzieć, że jest on bardziej tarantinowski niż wszystko, co on sam do tej pory nakręcił.  Dystrybutorzy najnowszego obrazu japońskiego twórcy Kinji Fukasaku „Battle Royale” nie promują go, wspominając o wcześniejszych dokonaniach reżysera, ale cytują twórcę „Pulp Fiction”, który powiedział, że kocha ten film.  Na stronie internetowej poświęconej kinu  znalazłam opinię, że „Każdej szanującej się kinematografii wypada mieć swojego własnego, lokalnego Quentina Tarantino”.
Rewolucjonista kina gangsterskiego, ‘enfant terrible’ amerykańskiego kina, reżyser postmodernistyczny, geniusz, fenomen, twórca kultowy – można by wymieniać w nieskończoność określenia, jakie pojawiają się w mediach przy nazwisku Tarantino. W niniejszej pracy chcę przyjrzeć się temu, na czym naprawdę polega rewolucja w kinie wprowadzona przez Tarantino, w jaki sposób wpłynął on na filmy innych reżyserów, jakie są odniesienia do jego dzieł w kulturze popularnej, a przede wszystkim jak postrzegają i kreują go media. Staram się dowiedzieć, za co tak kochają Tarantino widzowie i media, bez pomocy których tak ogromny sukces reżysera byłby niewątpliwie mniejszy i nie tak oszałamiający. I jak to się stało, że filmy nakręcone, pochwalone, bądź rekomendowane przez Tarantino stały się bardzo szybko symbolem pop kultury XX wieku.

Praca składa się z siedmiu rozdziałów. W pierwszym, po krótkim zdefiniowaniu podstawowych pojęć z dziedziny kultury masowej, niezbędnych do dalszej charakterystyki twórczości Tarantino, podjęłam się przedstawienia rewolucji, jaka od pierwszej połowy lat 90′ przetacza się przez ekrany kin, a głównie przez fotele reżyserskie i biurka scenarzystów. Krytycy, pomimo podzielonych zdań na temat rzeczywistego geniuszu Tarantino, są zgodni co do zmian w kinie współczesnym zapoczątkowanych przez autora „Wściekłych psów”, „Pulp Fiction” i „Kill Billa”.
Po pierwsze, zdołał on stworzyć takie kino, które jest z gruntu pop – kulturowe. Przez wielu krytyków uważany za postmodernistę, świetnie wprowadził na ekrany kicz, zerwał z chronologią wydarzeń, zmienił rangę przemocy w kinie, traktując ją jako zabawę czysto kinematograficznej natury. W filmach, do których przyłożył rękę, pojawia się klimat fascynacji przemocą, jej często wręcz absurdalne nagromadzenie. To jednak jeszcze żadna rewolucja, jest nią natomiast połączenie tych wszystkich cech i okraszenie całości ogromną dawką czarnego humoru, cynizmu i ironii. Tarantino pokazał, że przemoc, ta kinowa, jest w gruncie rzeczy zabawna i tak ma ją widz odbierać. Jego „zabawa w kino” to – jak napisał jeden z internautów oceniając „Reservoir dogs” – często nie tylko „mocne i brutalne kino akcji ale tez doskonały sprawdzian na kondycję psychiki obserwatora tegoż spektaklu” . Niektórzy są przekonani, że to właśnie Tarantino odpowiedzialny jest za „przekształcenie ekranów pierwszej połowy lat 90′ w krwawą łaźnię”.
Po drugie, Tarantino przewartościował granicę między kinem klasy B, które pochłania widz masowy, a wysokim kinem klasy A podziwianym przez krytykę i koneserów. Twórca, który robi filmy o filmach i to w dodatku o filmach zaliczanych do kultury niskiej, popularnej, zdecydowanie dalekiej od filozoficznych dysput chociażby Krzysztofa Kieślowskiego, który przegrał rywalizację o canneńską Palmę ze stylistycznie wyrafinowanym, pastiszowym „Pulp Fiction” – to budzi kontrowersje i emocje, a widzów ciągnie do kina.
W drugim rozdziale zajęłam się wpływem Tarantino i jego rewolucyjnych pomysłów na obraz współczesnego kina sensacyjnego, od Roberta Rodrigueza i jego najnowszego „Sin City” poczynając, poprzez jeden z najbardziej kontrowersyjnych obrazów ostatnich lat, czyli „Urodzonych morderców” Oliviera Stone’a, na Władysławie Pasikowskim kończąc. Wspominam też o jego wkładzie w popularyzowanie kina azjatyckiego. Staram się odpowiedzieć na pytanie, dlaczego próby znalezienia „polskiego Tarantino” ciągle kończą się niepowodzeniem.
Ale Tarantino oddziałuje także na muzykę, telewizję i reklamę. Dowodem na to jest chociażby piosenka Myslovitz „To nie był film”, gdzie Artur Rojek śpiewa o wpływie przemocy w filmach na młodych ludzi, którzy decydują się na wprowadzenie w życie tego, co zobaczyli na ekranie. Ostatnimi czasy możemy też podziwiać na ekranach telewizorów i bilbordach kampanię reklamową telefonii komórkowej Heyah bez dwóch zdań wzorowaną na komiksowym dziele Rodrigueza i Tarantino „Sin City”. O tym, jak nazwisko reżysera staje się pożądanym elementem utworów z różnych dziedzin kultury mówi rozdział trzeci. Odpowiadam też w nim na pytanie, co przyciąga widzów do kin na filmy młodego reżysera.
Rozdziały czwarty i piąty poświęcone są badaniom nad percepcją filmów Tarantino w polskiej prasie. Badam jak jego twórczość prezentują pisma branżowe: „Kino” i „Film” oraz dzienniki opiniotwórcze: „Gazeta Wyborcza” i „Rzeczpospolita”. Zakres badań stanowią lata 1993 – 2005, czyli okres od pojawienia się „Wściekłych psów” – debiutu kinowego Tarantino do wejścia na ekrany „Sin City” – filmu Roberta Rodrigueza, którego Tarantino jet współreżyserem.
W rozdziale szóstym natomiast staram się pokazać, jak dzienniki wykorzystują postać Tarantino w publikacjach o tematyce innej niż filmowa. Podczas analizy okazało się, że jest tych tekstów w obu badanych tytułach kilkadziesiąt. Ich autorzy mają do twórczości reżysera skrajne podejście, dlatego też postanowiłam przeznaczyć na to zagadnienie osobny rozdział.
W ostatniej, siódmej części pracy, przyjrzałam się reakcji widzów na filmy Tarantino. Wchodząc na fora internetowe, strony poświęcone reżyserowi, jak i poszczególnym filmom, chciałam poznać opinie zarówno oddanych fanów przyjmujących każde nowe dzieło jak świętość, jak i sceptyków, którzy w samej etykietce „made by Tarantino” widzą tylko bezsensowną przemoc i hektolitry ketchupu wylewane przed kamerami.
Praca jest próbą wskazania najważniejszych i najbardziej charakterystycznych cech kina tarantinowskiego, jego założeń oraz wpływu nie tylko na współczesne kino, ale i na szeroko rozumianą kulturę popularną. Tarantino stał się towarem który świetnie się sprzedaje widzom wychowanym w kulturze masowej, swoistym znakiem jakości w dzisiejszym konsumpcyjnym społeczeństwie. I właśnie dlatego jest bohaterem niniejszej pracy.

I
Rewolucja w kinie za sprawą Tarantino

Kilka najważniejszych faktów. Od 1992 roku Quentin Tarantino nakręcił cztery pełnometrażowe filmy („Wściekłe psy”, „Pulp Fiction”, Jackie Brown” i podwójnego „Kill Bill vol. 1” i „Kill Bill vol. 2”). Za „Pulp” dostał canneńską Złotą Palmę i Oscara za scenariusz. Napisał kilka scenariuszy, które posłużyły innym reżyserom (m.in. „Prawdziwy romans” Tony’ego Scotta, „Urodzeni mordercy” Oliviera Stone’a, „Od zmierzchu do świtu” Roberta Rodrigueza). W tym czasie stał się postacią tyleż kontrowersyjną, co uwielbianą i czczoną przez rzesze fanów i naśladowców na całym świecie. Osobą kultową, niepowtarzalnym wzorem dla twórców młodego filmowego pokolenia. Okrzyknięty rewolucjonistą i wizjonerem kina postmodernistycznego, Quentin Tarantino kręcąc „Wściekłe psy” i dwa lata później „Pulp Fiction” zyskał status pierwszoplanowej gwiazdy współczesnej kultury masowej. Jak bardzo zmieniło się współczesne kino od tarantinowskich psów i „Pulp”, widać niemal w co drugim filmie sensacyjnym. Tarantino zyskał przydomek reformatora kina lat 90′, doskonale wpisującego się we wszechogarniającą popkulturę. Przez wielu krytyków reżyser „Pulp Fiction” nazywany jest postmodernistą, chociaż on sam nie do końca się tym określeniem zachwyca. A czym właściwie jest kino postmodernistyczne?

I.I
Tarantino zamiast Kieślowskiego. Nowe kino kultury masowej

Zacznijmy od zdefiniowania dwóch pojęć, które w niniejszej pracy będą się pojawiać bardzo często. Są to: postmodernizm i kultura popularna (popkultura).
Termin „postmodernizm” używany jest na określenie zmian jakie nastąpiły, przede wszystkim w sztuce, wraz ze schyłkiem modernizmu – końca lat sześćdziesiątych XX wieku. (…) Epoka postmodernizmu charakteryzuje się zatarciem konwencjonalnych granic między nauką i sztuką, a zarazem upadkiem wielkich metanarracji.  Jako określenie kierunku w sztuce po raz pierwszy użyte zostało w 1946 r. przez Arnolda Toynbee.
Według Zygmunta Baumana  postmodernizm (ponowoczesność) jest odrzuceniem logiki nowoczesności. To zaś jest przyczyną pojawienia się relatywizmu, czyli braku zaufania do „wielkich projektów” chcących urządzać i naprawiać świat. Wolność jest najwyższą wartością, często zastępuje bezpieczeństwo. Do tego podkreśla się krótkoterminowość wszystkiego będącą wynikiem rezygnacji ze zbyt dalekiej perspektywy w jakichkolwiek działaniach.
W utworze postmodernistycznym trudno jest wskazać prawdziwe intencje autora czy też obiektywne znaczenie jego utworu. Dlatego tekst dzieła jest zawsze otwarty na świeże interpretacje i komentarze.
Postmodernizm nierozerwalnie związany jest ze współczesną kulturą masową. Zanurza się z popkulturze, czerpiąc z niej pełnymi garściami. Podobnie robi Quentin Tarantino. Jego filmy są tak pop jak sama kultura masowa, w której i z której się zrodziły.

Podstawowe cechy postmodernizmu, które odnaleźć możemy w filmach Tarantino to:
- gra konwencjami, pomieszanie stylów i różnych gatunków w jednym utworze i jego dialogiczność
- brak głębi utworu, zainteresowanie i skupienie się na powierzchowności prezentowanych zjawisk
- brak ciągłości przyczynowo – skutkowej wydarzeń
- fragmentaryczność akcji
- relatywizm
- czerpanie z przeszłości, składanie tego, co już było w nową, zupełnie inną całość
- otwarte zakończenie utworu i możliwość różnych interpretacji przez odbiorcę, przez co staje się on współautorem dzieła
Sięgając po filmy Tarantino łatwo dostrzeżemy wyżej wymienione cechy postmodernizmu. Podczas gdy wielbiciele jego talentu prześcigają się w wymyślaniu teorii uzupełniających chociażby fabułę „Pulp Fiction”, sam autor zdaje się z tego naigrywać powtarzając „nie pamiętam, jak na to wpadłem” albo „to jest dziełem przypadku, nie moim”. To zaś nie przeszkadza w mnożeniu się interpretacji i komentarzy, czyniąc zarówno „Pulp” jak i „Resevoir dogs” dziełami postmodernistycznymi.
Kultura popularna (popkultura) opiera się na produkcji masowej, komercyjnej. Podejmuje się dostarczyć rozrywkę i zakłada zysk. Powielanie, odbywające się zawrotnie szybko, stoi w absolutnej sprzeczności z wyjątkowością. Dawniej kulturę tworzyło niewielu dla niewielu, potem niewielu dla wielu, dzisiaj wielu dla wielu.  Kiedy Andy Warhol w latach 60’ malował swoje kilkusetkrotnie powielane portrety Marylin Monroe i Elvisa Presley budując podwaliny pop artu, żaden z szanujących się przedstawicieli nowojorskiej bohemy nie brał go na poważnie.  Kiedy Quentin Tarantino wysyłał swój scenariusz „Prawdziwego romansu” do hollywoodzkich wytwórni, odsyłano mu go z adnotacją określającą jego dzieło jako – delikatnie rzecz ujmując – mało wartościowe i nie nadające się do przeniesienia na duży ekran.
A jednak i Andy’emu Warhol i Quentinowi Tarantino udało się zostać ikoną kultury masowej, którą sami współtworzyli i której są nieodłączną, doskonale rozpoznawalną częścią. Warhol współtworzył pop art, Tarantino zaś współtworzy kino postmodernistyczne. Jak wyjaśnia Krzysztof Loska , próbując definiować kino, postmodernizm jest w gruncie rzeczy jednym ze zjawisk na gruncie współczesnego kina. [...] Filmowy postmodernizm trwa od ponad dwudziestu lat [...]. Do kategorii kina postmodernistycznego zaliczamy najróżniejszych twórców i przeróżne filmy. Będzie to zarówno Quentin Tarantino, jak i Pedro Almodovar, David Lynch, bracia Cohenowie, ale także Wim Wenders i Todd Solondz  – twierdzi Loska – postmodernizm to nie tylko gra konwencjami, ale także próba analizy zjawisk charakterystycznych dla epoki, w której żyjemy, np. wpływu mediów na człowieka. Opisuje na pewno kondycję człowieka we współczesnej rzeczywistości, w epoce, gdy media odgrywają bardzo istotną rolę. Kiedy zalewani jesteśmy informacją, często bezużyteczną, w której obrazy – generowane cyfrowo czy analogowo – w pewien sposób wpływają na naszą świadomość.  Skupiając się na tym aspekcie postmodernizmu spójrzmy na dorobek Tarantino. Jest w jego filmach próba charakterystyki rzeczywistości, w jakiej żyjemy: są gangsterzy, złodzieje, narkomani, mordercy, handlarze narkotykami. To obraz części amerykańskiego społeczeństwa. Jest to jednocześnie rzeczywistość filmowa, a ściślej rzecz biorąc – jej karykatura, zlepek stereotypów wykreowanych przez wszechobecne Hollywood. Ale po kolei.

I.II
O co tyle hałasu, czyli co Tarantino opowiada w swoich filmach

Żeby zacząć omawianie kina tarantinowskiego i wymienianie jego cech, charakteryzujących je jako postmodernistyczne, należy wiedzieć, jakie filmy zrobił i o czym one z grubsza są. Wybrałam te najpopularniejsze i krótko je omówiłam. Oto one, w kolejności pojawiania się na ekranach:

„Wściekłe psy” (1992) – reżyseria
Opowieść o grupie gangsterów, którzy po napadzie na bank i kradzieży walizki z diamentami spotykają się w opuszczonym magazynie. Napad się nie powiódł, ponieważ pojawiła się policja. Złodzieje podejrzewają więc, że wśród nich jest tajny agent. Przez cały film toczą dyskusje na temat akcji i tego, kto mógł ich zdradzić. W wyniku końcowej strzelaniny giną wszyscy, oprócz jednego, któremu prawdopodobnie udaje się uciec z diamentami. W pierwszej scenie filmu, w barze, Tarantino grający jedną z ról tłumaczy, o czym jest „Like a Virgin” Madonny.
Efekt: Film wywołał burzę ze względu na nadmiar przemocy. Zauważono młodego reżysera.

„Prawdziwy romans” (1993) – scenariusz, reżyseria Tony Scott
Historia miłości fana Elvisa Presley i prostytutki. Poznają się przypadkowo i zakochują w sobie. Zakochany chłopak stara się uwolnić ukochaną od jej bezwzględnego alfonsa. Przy okazji wplątuje się w aferę narkotykową. Trup ściele się gęsto, ale cała historia kończy się happy endem.
Efekt: Film przeszedł bez większego echa.

„Urodzeni mordercy” (1994) – scenariusz, reżyseria – Olivier Stone
Historia pary kochanków, którzy podróżują po Ameryce mordując napotkanych na swej drodze ludzi. Media kreują ich na telewizyjne gwiazdy, Mickey i Mallory stają się idolami amerykańskiej młodzieży. Aresztowani trafiają do wiezienia, skąd udaje im się uciec.
Efekt: Totalna burza wywołana brutalnością większości scen morderstw. Częste zarzuty o promowanie przemocy.

„Pulp Fiction” (1994) – reżyseria
Trzy łączące się ze sobą historie.
1. Perypetie dwóch płatnych morderców, którzy na zlecenie szefa odbierają jego walizkę, zabijając przy tym kilku młodych gangsterów. Jeden z nich dostrzega w wydarzeniach podczas akcji cud i postanawia zrezygnować z dotychczasowego zawodu. Drugi natomiast ma zajmować się żoną swojego bossa.. Zabiera ją więc na konkurs twista. Kobieta przedawkowuje narkotyki, ale udaje się ją uratować.
2. Historia boksera, który najpierw sprzedaje walkę, później ją wygrywa i musi uciekać przed bossem mafii, którego oszukał (to ten sam szef, dla którego gangsterzy odbierają walizkę)
3. Perypetie pary złodziei, którzy napadają na restaurację. Niestety trafiają w niej na parę gangsterów z walizką o tajemniczej zawartości – tych z pierwszej nowelki. Wyjątkowo tutaj nikt nie ginie, gdyż nawrócony wcześniej gangster puszcza złodziei – amatorów całych i zdrowych.
Efekt: Złota Palma w Cannes, Oscar za scenariusz i ogromny sukces finansowy, zachwyt publiczności, podzielone zdania krytyki. Do dziś najlepszy film reżysera, przez wielu uznawany za klasykę kina gangsterskiego i obraz kultowy.

„Cztery pokoje” (1995) – reżyseria jednej z czterech nowel składających się na film
Cztery nowelki opowiadające o tym, co może się przydarzyć boyowi hotelowemu w Sylwestrową noc, kiedy w hotelu pojawiają się dziwni goście: czarownice, rozpustna kobieta z zazdrosnym mężem, para latynoamerykańskich gangsterów z dwójką niesfornych dzieci i nawiedzony reżyser z gwiazdami kina. W łóżku można znaleźć trupa, a w przegranym zakładzie stracić palec.
Efekt: Bez większych sukcesów.

„Od zmierzchu do świtu” (1996) – scenariusz, reżyseria – Robert Rodriguez
Opowieść o braciach gangsterach, którzy mordując ludzi uciekają do Meksyku. Porywają rodzinę pastora, który przewozi ich przez granicę. Tam trafiają do baru, gdzie po zmierzchu pojawiają się wampiry. Giną wszyscy oprócz jednego z braci i córki pastora.
Efekt: Zachwyt fanów Tarantino, bez rewelacyjnej oglądalności.
„Jackie Brown” (1997) – reżyser
Historia przebiegłej stewardessy, która stara się przemycić walizeczkę z cenną zawartością i oszukać przy tym policję i gangstera.
Efekt: Pomimo doborowej obsady – klapa finansowa.

„Kill Bill Vol. 1″ (2003) – reżyser
Opowieść o morderczyni, którą w dniu ślubu próbował zabić jej pracodawca, po tym jak postanowiła zrezygnować z pracy dla niego. Kobieta budzi się po czterech latach śpiączki i przy pomocy samurajskiego miecza zabija po kolei członków grupy, do której wcześniej należała, a która próbowała ją unicestwić.
Efekt: Powrót Tarantino do filmowego „świata żywych”.

„Kill Bill Vol. 2″ (2004) – reżyser
Ciąg dalszy zemsty Czarnej Mamby na jej byłym szefie, kochanku i ojcu jej dziecka. W finałowej scenie bohaterka zabija w końcu tytułowego Billa.
Efekt: Ciąg dalszy powrotu, przychylniejsze recenzje niż przy części pierwszej.

„Sin City” (2005) – współreżyser, obok Roberta Rodrigueza
Przeniesiony na ekran komiks Franka Millera. Opowieść o Mieście Grzechu, gdzie rządzą sprzedajni policjanci, bezwzględni gangsterzy, zboczeńcy, mordercy i wyemancypowane kobiety lekkich obyczajach. Film w tonacji czarno białej, przypominający komiksowy pierwowzór.
Efekt: Najwierniejsze w historii kina wizualne przeniesienie komiksu na ekran. Duży sukces reżyserów.

I.III
Urodzony postmodernista. Jakie postmodernistyczne cechy ma kino reżysera „Pulp Fiction”

Skoro już wiemy, jak wyglądają pomysły Tarantino na filmy, przyjrzyjmy się kinu tarntinowskiemu. Posiada ono te cechy, które krytycy i teoretycy kina zaliczają do wyznaczników kina postmodernistycznego. Jakie to cechy?

Po pierwsze, brak głębi, czyli kult powierzchowności, a więc to, że za obrazami filmowymi nie skrywa się już żaden ukryty sens. Liczy się to, co na powierzchni, a więc świadomość, że obrazy nie odsyłają nas do żadnej rzeczywistości zewnętrznej, tylko do siebie wzajemnie.  A praktyka? I „Wściekłe psy” i „Pulp Fiction” to utwory tak powierzchowne, jak to tylko możliwe. Opowiadane tam historyjki o gangsterach to proste i mało skomplikowane gry stereotypami kinowymi. Banalne aż do bólu, jaskrawo przerysowane, obecne ciągle w kinie sensacyjnym klasy B. Poza tym filmy odsyłają widza do siebie nawzajem poprzez odniesienia (postać Vince’a Vegi pojawia się najpierw we „Wściekłych psach”, później w „Pulp Fiction”, Alabama przewija się przez „Psy” i „Prawdziwy romans”), podobnie scharakteryzowane postaci (gangsterzy, handlarze narkotyków, płatni mordercy, tuzy podziemnego bandyckiego światka), niemal identyczną tematykę (porachunki między złymi i gorszymi typami zaludniającymi najniebezpieczniejsze ulice amerykańskich miast) i klimat odgrzewanego kryminału wymieszanego z sensacją i tradycyjnym filmem gangsterskim. Ukrytego sensu natomiast, drugiego dna i filozoficzno – egzystencjalnej głębi dopatrują się już w dziełach sami kinomani, ale jest to ich prawem. W postmodernizmie każdemu wolno wszystko. A zwłaszcza widzowi oglądającemu film Tarantino doszukiwać się w „Pulp Fiction” nawiązań do Biblii, przebaczenia, odkupienia ludzkiej duszy. Nawet kiedy reżyser o niczym takim nie wspomina, lub robi to celowo prowokując do takich właśnie zachowań.

Druga cecha to osłabienie historyczności. Fascynacja przeszłością, ale nie przeszłością rzeczywistą, tylko naszym wyobrażeniem o tej przeszłości, które stworzyło chociażby kino, czy kultura popularna.  Nostalgia jest u Tarantino obecna na każdym kroku. Nostalgia za starym dobrym kinem gangsterskim, nostalgia za tanimi filmami sensacyjnymi klasy B i niższej, w końcu nostalgia za zapomnianą a tak nierozerwalnie kojarzoną z twórczością Tarantino muzyką z lat 60’ i 70’. Jego filmy pełne są przepięknych przebojów z lat 60. i 70. (i to raczej takich, w jakich wówczas gustowały kobiety – czego przykładem jest cały soundtrack z „Jackie Brown”). Równie często reżyser nawiązuje do starych przebojów książkowych (np. „Modesty Blaise”, którą w „Pulp Fiction” Vincent Vega czyta w ubikacji). Jako dziecko Tarantino obejrzał mnóstwo scen seksu, przemocy, seksownej przemocy i przemocy na tle seksualnym – tym bardziej że na przełomie lat 60. i 70., kiedy dorastał pod czułym okiem pół – krwi Indianki, amerykańskie kino właśnie odkrywało wiele tematów dotąd zakazywanych przez sędziwe kodeksy ekranowej moralności. Mając dziewięć lat, Qentin zobaczył m.in. słynny (wówczas) film „Deliverance” Roberta Boormana zawierający drastyczną scenę gwałtu męsko-męskiego, czego niewątpliwym echem jest słynna scena z Marcellussem Wallesem w „Pulp Fiction”.

Kolejną cecha to schizofreniczna struktura czasu akcji. Rozpad podmiotu, czyli sytuacja, w której jednostka traci swoją tożsamość, spójność.  Tarantino zerwał z jednością czasu, miejsca i akcji. Rozrzucił akcję na pojedyncze epizody, pomieszane wydarzenia, za nic mając chronologiczne następstwo scen. Do takiego ogarniętego na pozór chaosem świata zaprasza Tarantino zarówno we „Wściekłych psach”, „Pulp” jak i w „Kill Billu”. Paweł Mossakowski, krytyk Gazety Wyborczej pisze: I przez ten swój swawolnie niegodziwy i rozkosznie plugawy świat, prowadzi nas z frenetyczną, radosną energią: czuje się, że ten człowiek autentycznie kocha kino. Nigdy nie jest to jednak żywioł nie kontrolowany. „Pulp fiction” ma piekielnie zawiłą strukturę (trzy długie, „zamknięte” epizody, wybiegnięcia w przód, cofnięcia, zabawy z chronologią wydarzeń), ale cała ta układanka jest precyzyjna jak równanie matematyczne.  Podobnie jest w dwóch pozostałych filmach wymienionych tu jako przykłady pomieszania czasowości. Widz sam musi sobie układać poszczególne epizody w bardziej lub mniej logiczną całość, albo po prostu dać się prowadzić reżyserowi, nie zagłębiając się w ciąg przyczynowo – skutkowy. Dzięki takim zabiegom „Pulp Fiction” kończy się happy endem, gdzie Vincent i Jules wychodzą z knajpy uratowawszy życie dwojga opryszków i pewnie sporej liczby gości. Jest to możliwe pomimo iż Vincent jakiś czas temu zakończył swój gangsterski żywot w mieszkaniu pewnego boksera. U Tarantino jednak wszystko jest możliwe.

Wreszcie dla wielu najważniejsza cecha – pastisz oraz przywoływanie form zużytych, martwego języka. Wykorzystanie poetyk, które już dziś nie funkcjonują – wymienia Loska . Tu ponownie posłużymy się przykładem „Pulp Fiction” Trudno o postacie bardziej skonwencjonalizowane i stereotypowe niż bohaterowie tego arcydzieła. Trzeba było naprawdę dużej sztuki, żeby w te obumarłe schematy gangsterów, mafijnych bonzów, zawodowych morderców i handlarzy narkotyków, tchnąć życie, naznaczyć ambiwalencją i przesycić ironią. Tarantino jednak się udało: straszliwie wytarte klisze lśnią świeżością. „Pulp fiction” okazał się bezbłędnie działającą maszynką do utylizacji odpadów z literacko-filmowego śmietniska.

Następną cechą postmodernizmu jest relatywizm moralny. Nie można dokładnie powiedzieć, co jest złem a co dobrem, jakie zachowania są poprawne, a jakie powinny być napiętnowane. W „Pulp fiction” Tarantino mówi mniej więcej tyle: życie we współczesnym amerykańskim mieście zrobiło się tanie, żyje się szybko, umiera przypadkowo, kto przetrwa – ten przetrwa, kto zginie – to zginie, moralność czy sprawiedliwość nie liczą się w tym makabrycznym rachunku. Jednak siła jego filmu nie polega na odkrywczości intelektualnych konstatacji. Nie jest on – tym bardziej – moralistą. Swoich złoczyńców traktuje tak, jak przystało na twórcę, który w jednym z wywiadów wyznał, że artystyczną działalnością „egzorcyzmuje prywatne demony”: bez protekcjonalizmu, bez upiększania i bez usprawiedliwiania. Ot, niekiedy próbuje dostrzec w nich przebłyski człowieczeństwa. Ale jak diabeł święconej wody unika zarazem sentymentalizmu: gdy zawodowy bokser broni ścigającego go „wielkiego bossa” przed upokarzającym, homoseksualnym gwałtem, to za tym wstawiennictwem kryją się czysto interesowne pobudki; gdy jeden z zawodowych morderców dozna moralnej iluminacji, która nakaże mu wycofać się z branży, to nie dlatego, że nagle ruszyło go sumienie, lecz dlatego, że w trakcie rutynowej akcji uświadomił sobie własną śmiertelność.

Można by, oczywiście, wymienić inne cechy: postmodernistyczną ironię, czy specyficzną autorefleksyjność, służącą już nie namysłowi nad sztuką, ale po prostu zabawie z innymi „tekstami” [...] Jednym zdaniem: postmodernizmu nie da się zdefiniować! Jego cechą definicyjną jest wielość, różnorodność, pluralizm – to ulubione słowo postmodernistów.  To również jedno z ulubionych słów Quentina Tarantino. Wielość i różnorodność są wyznacznikiem tzw. kina tarantinowskiego. Jego filmy to dzieła łączące w sobie kino gangsterskie, sensacyjne, kryminalne, momentami thriller i obowiązkowo komedię.
Przedziwny efekt komediowy uzyskuje według stałej, powtarzającej się recepty: najpierw umieszcza swoich bohaterów w sytuacji krańcowego zagrożenia, a następnie – gdy oczekujemy śmiertelnego wystrzału bądź wybuchu – każe im ze sobą rozmawiać, a właściwie – prowadzić nie kończącą się konwersację. Rzecz nie w dowcipie dialogów – po prostu nawet zwykła, potoczna rozmowa brzmi w tych okolicznościach purnonsensownie.  Nie sposób nie wspomnieć o dialogach, które stały się znakiem rozpoznawczym Quentina. Długie, zupełnie nie pasujące do sytuacji, w jakiej znaleźli się akurat bohaterowie, przesycone ironią, czarnym humorem, nonsensem, momentami przesadnie filozoficzne, momentami zaś bezsensowne. Będące zapożyczeniami z innych filmów i w ten sposób z nimi związane, komunikujące się nieustannie.

Dialogowość (dialogiczność) cechuje wszelką wypowiedź, która zawsze stanowi reakcję na wypowiedzi wcześniejsze i sprzyja powstawaniu wypowiedzi dalszych. – czytamy w słowniku terminów literackich  – Wyraża się w odwołaniu do społecznie funkcjonujących stylów, w operowaniu tzw. cudzą mową. W sposób szczególny zaznacza się w wypowiedziach złożonych z replik (…). Klasycznym przykładem dialogowości w tym sensie są stylizacja i parodia.  Stylizację i parodię odnajdujemy nie tylko w rozmowach bohaterów, ale i samych filmach Tarantino. Są one inteligentne i odkrywcze dla posttarantinowskiego kina. Przy całej swojej inteligencji Tarantino nie jest jednak typem ekranowego myśliciela.
A jeśli mowa o dialogiczności, to jej cechy, takie jak używanie cudzej mowy i z reakcji na wypowiedzi wcześniejsze tworzenie wypowiedzi dalszych, są w filmach Tarantino wszechobecne. Czerpie on z innych filmów, pożycza pomysły, czy wręcz kopiuje sceny i rozmowy z obrazów, które widział.

I.IV
Absurd, groteska i rewelacyjne dialogi, czyli to jest w kinie Tarantino najlepsze

Kim właściwie jest Tarantino? Reżyserem postmodernistycznym, to już ustaliliśmy. Reżyserem kultowym, operującym stereotypami, archetypami, epatującym przemocą, błyskotliwym czarnym humorem, ironią i kiczem. Szefem hollywoodzkiej kuchni serwującym swoim widzom mocne kino gangsterskie, w oryginalnym stylu, w którym dominuje synteza brutalności i humoru. Twórcą, dla którego najważniejsza jest zabawa filmowymi konwencjami. Absurd, groteska, długie, bardzo dobre dialogi wyznaczyły przy „Wściekłych psach” kanon prywatnego stylu Tarantino. Dużo prowokacji, sarkazmu, wyszukane, finezyjne i malownicze „mordobicie”, pomieszanie stylów i gatunków, złamanie zasady jedności czasu, miejsca i akcji to cechy kina Tarantino.
Jak barwną jest postacią, świadczyć mogą nie tylko jego publiczne wystąpienia przy okazji odbierania nagród (w Cannes w 1994 roku przed projekcją, zapowiadając swój film, zapytał widownię o to, komu się podobały „Okruchy dnia” z Anthonym Hopkinsem i Emmą Thompson. Kiedy podniosło się kilka rąk, oświadczył: „To wyp…lać z mojego filmu!” ), ale też elementy jego biografii, spisanej przez Jami Bernard.  A co wynika z tej biografii? Ano że Tarantino urodziła 16-letnia pół-Irlandka, pół-Irokezka, często zmieniająca później życiowych partnerów. Że formalną edukację zakończył na 10. klasie. Że to maniak kina: pracując w wypożyczalni Video Archives obejrzał setki, jeśli nie tysiące filmów, które często w swych dziełach cytuje. Że bywa głupi (fragment „Pulp Fiction” z narkotycznym zamroczeniem Travolty nazwał kiedyś „najlepiej nakręconą sceną w historii kinematografii”), bezwzględny (wykorzystuje bez pardonu pomysły kumpli), dziecinny (zaczytuje się w komiksach, pasjami grywa w gry planszowe typu „Między nami jaskiniowcami”) i uparty (nie pozwolił wyrzucić sceny z obcinaniem ucha we „Wściekłych psach”). Przede wszystkim jednak, że Tarantino jest diablo utalentowany. Że pisze świetne dialogi i porywa się na skomplikowane konstrukcje dramaturgiczne. Gdy już ktoś zaczyna czytać jego scenariusz, nie potrafi się oderwać.  Lubi prowokować, wystąpił na Brodwayu, gościnnie zagrał w „The Muppet Show”, serialu „Agentka o stu twarzach”, mówi często, że marzy o nakręceniu filmu erotycznego.

Dlaczego przytaczam tu elementy biograficzne? Ponieważ twórczość Tarantino jest częścią jego samego. Tworząc swoje filmy, odzwierciedla w nich własną osobowość. Jak twierdzi Alicja Helman, sztuka filmowa narodziła się w momencie, kiedy procesem fotograficznego rekonstruowania fizycznej realności zaczęła kierować, świadoma swych wyłącznie estetycznych celów, intencja artysty. Jego zamysłem jest tworzenie sztuki – kreowanie nowej rzeczywistości, której istnieniem i prawami rządzi swobodna wyobraźnia nie poddająca się ograniczeniom materiału, lecz starająca się wyjść poza te ograniczenia, lub je łamać.  Tarantino jest artystą łamiącym wszelkie ograniczenia. Dla niego kino jest sztuką samą w sobie. Bawi się filmem, bawi się widzem tworząc coś, co każdemu jest w pewien sposób znane, posługując się stereotypami, archetypami zakorzenionymi w świadomości ukształtowanej przez kulturę masową widowni.
Tarantino robi kino o mordercach, gangsterach i przemocy, jego polem do popisu jest film sensacyjny, który dla przeciętnego widza oznacza utwór o wartko biegnącej akcji, urozmaiconych i zaskakujących wydarzeniach fabuły. Trzyma uwagę publiczności kinowej w nieustannym napięciu. [...] Obraz sensacyjny to film akcji, stanowiący rozwinięcie prymitywnych historyjek o ucieczkach i pościgach. Dominującym elementem jest ruch: zmienność sytuacji, krajobrazów wzajemnych relacji między bohaterami. Tak pojmowany film sensacyjny wywodzi się z noweli awanturniczej [...]. Jego podstawowym motywem jest ukazanie działania ludzi zagrożonych śmiercią, prób ucieczki z pułapki, podjęcia szalonego ryzyka w sytuacji, w której nie ma już nic do stracenia.  Historie opowiadane przez Quentina takie właśnie są. Ale na tym kończy się jego klasyczność. Jego utwory bowiem zaczynają zaludniać postaci utkane z zakodowanych w naszych umysłach archetypów czyli pierwotnych wyobrażeń i wzorców zachowania, obejmujących sferę myślową i niosących ze sobą znaczny ładunek emocjonalny, którego źródłem są utrwalone w psychice zapisy powtarzających się przez wiele pokoleń doświadczeń.  Archetyp jest odbiciem instynktownych reakcji na określone sytuacje. Wraz z wzorcami zachowań popędowych (instynktami) archetypy mają stanowić strukturalne składniki nieświadomości zbiorowej, jej zasadniczą treść.

Sięga więc Tarantino po bohatera sensacyjnego, swojego własnego zwykłego niezwykłego przestępcę. Jeszcze przed pojawieniem się na filmowej scenie kontrowersyjnego twórcy, wiadomym było, że zarówno przestępca jak i przedstawiciel prawa przybierają szereg charakterystycznych i często schematycznych cech osobowości.  Gangster był zły, pozbawiony skrupułów, bez zasad i moralności. Po drugiej stronie zaś stał stróż porządku – szlachetny, broniący dobra, ścigający tych, którzy stanowią zakałę społeczeństwa.
W ostatnich latach wyraźnie zarysowała się tendencja zacierania się różnicy pomiędzy moralną charakterystyką osób broniących prawa i publicznego porządku oraz osób prawo naruszających  – pisze Kazimierz Żygulski w swoim studium bohatera filmowego. U Tarantino tej granicy nie widać, bo nikomu nie jest ona potrzebna, tak jak reguły rządzące dotychczas kinem.

Do tego wszystkiego na skalę masową i bez zażenowania, Tarantino posługuje się wykreowanymi przez kulturę popularną stereotypami przestępcy, twardziela, narkomana, mordercy. Stereotyp to konstrukcja myślowa, zawierająca uproszczony i często emocjonalnie nacechowany obraz rzeczywistości.  Stereotyp powstaje w wyniku własnych obserwacji jednostki, poglądów innych osób czy wzorców przekazywanych przez społeczeństwo. Z definicji stereotypy mogą być negatywne, neutralne lub pozytywne, chociaż najczęściej spotykamy się z wyobrażeniami negatywnymi.
I z tych stereotypów reżyser kpi w bezwstydny sposób. Czym właściwie są „Wściekłe psy”? Szyderstwem z mitu twardziela, a zarazem – z drugorzędnych filmów sensacyjnych, które ten mit zbudowały – znacznie inteligentniejszym i bardziej przewrotnym niż zwykła parodia. Jest trochę tak, jakby Tarantino pozbierał wątki z przeciętnego thrillera i rozegrał je na scenie w konwencji „teatru okrucieństwa” czy „teatru absurdu”. Jego bohaterowie nie są zapewne tak bezwzględni czy brutalni z natury. To raczej infantylne autokreacje. Chłopcy chcą dorosnąć do roli „macho”, wspinają się na palce, robią groźne miny i prężą muskuły. Jeden z nich utwierdza się w swojej „twardości” stając przed lustrem i powtarzając jak magiczne zaklęcie „jestem spokojny, nic mnie nie ruszy”. Reżyser nabija się z nich bezlitośnie. Przy całym swoim sadystycznym okrucieństwie „Wściekłe psy” są – aż strach powiedzieć – komedią. I to komedią chwilami bardzo zabawną. Szyderstwo filmu jest krańcowe, nihilistyczne.
Zabawa stereotypami trwa dalej. Zawodowym mordercom w „Pulp Fiction” każe Tarantino nosić krótkie spodenki i kiczowate koszulki oraz drżeć przed gniewem żony jednego ze swoich żałośnie fajtłapowatych kolegów.

Kicz jest zresztą elementem nieodłącznym tarantinowskiego kina. Zgodnie z definicją jest to bezwartościowy obraz, utwór literacki lub film; lichota i tandeta.  Jak najbardziej. Kiczowate są same postaci – ekran ramię w ramię zapełniają wampiry, uduchowieni przestępcy, samurajki, bezwzględne mścicielki, spece od sytuacji bez wyjścia (najbardziej absurdalna z tarantinowskich postaci, czyli niejaki Mr. Woolf w „Pulp Fiction”, szanowany w półświatku zawodowiec praktycznie od niczego).
Tandetna jest muzyka i sama przemoc. Wszystko to w poświacie starego, dobrego kryminału w nowym oryginalnym wydaniu. We „Wściekłych psach” i „Pulp Fiction” oraz w scenariuszu do „Urodzonych morderców” Tarantino systematycznie mordował tradycję amerykańskiego kryminału. Bawił się nią, sprowadzając do absurdu. W dawnych, szlachetnych kryminałach, bohater, niezależnie czy był strażnikiem prawa, czy bandytą zbuntowanym przeciw społeczeństwu, był postacią heroiczną, działał na rzecz jakiegoś utraconego porządku. Tarantino wyrósł w kulturze, która zagubiła poczucie tego nadrzędnego porządku, gdzie rzeczywistość została przemieszana ze spektaklem, zabijanie stało się sztuką dla sztuki, przychodzącą tak łatwo jak zjedzenie hot doga.
Początkowo, po „Wściekłych psach”, oskarżano reżysera o robienie sobie zabawy ze zbrodni. Ale on tylko wyciągnął wnioski z sytuacji kultury. Zrozumiał, że heroiczna tradycja kryminału straciła swoją siłę, odkąd menele z bloków (takie same bloki są w Ameryce i w Polsce) zaczęli uprawiać zbrodnie tak bezsensowne i mechaniczne, o jakich nie śnili anarchiści, surrealiści i poeci przeklęci XX wieku. W swoich filmach odbierał sens kinowej zbrodni, ujawniał nierzeczywistość kina.

I.V
Jak zostać kultowym pop reżyserem w dobrym stylu

Nic dziwnego, że przy nazwisku Tarantino najpierw nieśmiało, po debiucie „Psów”, a później już z pełną premedytacją zaczął pojawiać się przymiotnik „kultowy”. Dziś to słowo słyszy się na każdym kroku. Kultowy może być bohater, element jego stroju (np. kostium Umy Thurman w Kill Billu to nawiazanie do słynnego wdzianka Bruce’a Lee w „Wejściu smoka”) reżyser, aktor, film. Co istotniejsze, zaczyna się rozmywać granica między modą a kultem, który stał się rodzajem strategii marketingowej twórców starających się zaprogramować film na kultowy. Gdyby jednak chcieć stworzyć jednoznaczną definicję czy rodzaj cech, jakie film pretendujący do miana kultowego mieć powinien, okazałoby się to niemożliwe. Dlaczego? Bowiem zjawisko kultu rodzi się po projekcji, stoi po stronie publiczności, czasem krytyki (a nie twórcy), która tak czy inaczej reaguje na konkretny obraz decydując o jego zapomnieniu lub nieśmiertelności. Nie można zjawiska będącego sprawą indywidualnego gustu i emocji wyjaśniać rozumowymi racjami.  Można jednak zastanawiać się, co składa się na fenomen Tarantino i jego kultowego „Pulp Fiction”.

Po pierwsze należy się zastanowić jakie zjawiska opisuje kino kultowe? Istnieją dwie koncepcje: Pierwsza z nich zakłada pierwotność samego dzieła filmowego i pewnego rodzaju naddaną, kultową jego recepcję, to znaczy taką, która polega na oderwaniu konkretnego dzieła od jego pierwotnego kontekstu i zakłada „wspólnotowy” jego odbiór.  Bruce Kawin nazywa tę kategorię filmów, zaliczając do niej jako głównego przedstawiciela „Casablankę” Michaela Curtiza, „nieumyślnym kinem kultowym”.
Druga mówi o dziełach stworzonych z pełną świadomością odmienności od dominującej instytucji kina, a więc „programowo kultowych”, tzw „midnight movies”.  Na czym zaś polega przyjemność kontaktu z takim filmem? Na paradoksalnej przyjemności obcowania z motywami i układami znanymi. Sytuacja, trzeba przyznać, jest raczej metafizyczna: czerpiemy radość z obcowania z elementami swojskimi, jednak ich szczególna organizacja (intencjonalna bądź nie) daje wgląd w inny, „wyżej stojący świat” – a tego przecież widz pragnie ponad i poza swojskością.

Tak samo jak dziewczynki bawią się w mamusie, a mali chłopcy w przestępców – tak w kinie porządne kobiety bawią się w prostytutki, a urzędnicy w gangsterów. Potęga uczestnictwa filmowego może doprowadzić do identyfikacji z ludźmi nic nie znaczącymi, zapomnianymi, pogardzanymi lub znienawidzonymi w życiu codziennym: z prostytutkami, z czarnymi dla białych, z białymi dla czarnych i tak dalej…  – wyjaśnia Edgar Morin pisząc o wyobraźni kinowej publiczności. U Tarantino mamy wszystko, czego się boimy, co nas fascynuje, bawi, pociąga, zachwyca. Możemy podziwiać, chwalić, śmiać się z żartów i przemocy jednocześnie. Czujemy się usprawiedliwieni, gdyż zachęca nas do tego sam reżyser podsuwając kolejne dowcipy, nonsensy, groteskowe sceny.

Do kina chodzimy dla przyjemności, która polega na niszczeniu form dotychczas uprzywilejowanych w historii kina i uznawanych za klasyczne. Jest to rodzaj przyjemności, wynikającej z postmodernistycznej tendencji zasadniczo „antyprzyjemnościowej”.  A Tarantino niszczy bezwstydnie wszystko, co dotychczas kojarzyło się widzom z kinem sensacyjnym, gangsterskim, kryminałem, czarną komedią. Za przykład może posłużyć „Pulp Fiction”. Z ochłapów taniego i tandetnego kina akcji reżyser lepi swoje misterne dzieła sztuki. Na taki pomysł nie wpadł nikt przed nim i to jest właśnie cała tajemnica rewolucji, jaką wywołał w kinie lat 90’. Dostosował je po prostu do kultury masowej serwując papkę stylów, postaci i wszystkiego, co nas otacza.
Tytułowe „pulp fiction” nie ma swojego ścisłego odpowiednika w języku polskim. Z grubsza mówiąc jest to rodzaj taniej, prymitywnej, tandetnej literatury kryminalnej: ot, cienkie popłuczyny po Chandlerze czy Hammecie. Film Tarantino stanowi krótką antologię tej niewyszukanej twórczości.  Przypomina się tu idea artystów popowych podbijających masowe gusta w laatch 70’ z Warholem na czele. Wszystko dla każdego. Takie wrażenie ma prawo odnieść widz raczący się specjałami serwowanymi przez Tarantino.

I.VI
Świat według Tarantino

Można jego filmy lubić, można ich nie znosić. Doceniać je, bądź też nimi gardzić. Zachwycać się każdym z osobna lub też uważać wszystkie za tandetną szmirę. Jego samego uważać za proroka nowego stylu w kinie lub nihilistę i nurzającego się w krwi i przemocy przeciętniaka. Ale nie wypada nic o nim i jego dokonaniach nie wiedzieć. Zwłaszcza, że od momentu pojawienia się na ekranach „Wściekłych psów”, powstał cały słowniczek „tarantinowskich określeń” na współczesne kino, odnoszących się zresztą nie tylko do filmu ale i do całej kultury masowej, którą przesiąknięty wydaje się być Quentin. Spróbuję teraz w ogromnym skrócie przybliżyć czytelnikowi, co też „poeta ma na myśli” używając poszczególnych związków frazeologicznych na określenie pewnych zjawisk w kinie. W recenzjach filmów Tarantino możemy znaleźć różne określenia, postarałam się je pokrótce zdefiniować.

Definicja pierwsza: tarantinowskie filmy. Najkrócej rzecz biorąc filmy o filmach, dowód na to, że z „ochłapów filmowych” różnorakiego pochodzenia i często nie pierwszej świeżości, można zrobić udany i do tego oryginalny film.  Taki film to mieszanina gatunków, ciągłe nawiązania do innych filmów i cytaty. W „Kill Bill” na przykład jest i film samurajski (jak z Kurosawy), i spaghetti western (jak z Sergia Leone), i kino kung-fu, i współczesny kryminał z prowincjonalnej Ameryki. Reżyser wsadził tu nawet kilkuminutową japońską kreskówkę (tzw. anime). W takim filmie dopuszczalne jest wszystko, co akurat autorowi przyjdzie do głowy.
Definicja druga: tarantinowskie dialogi. Długie, pełne żartu słownego, czarnego humoru, często o byle czym i obowiązkowo za nic nie pasujące do sytuacji, w jakiej znajdują się wypowiadający je bohaterowie. Tarantino zrewolucjonizował dialog filmowy, wywołał modę, by nadużywać go tam, gdzie wcześniej był eliminowany.  Płatni zabójcy z „Pulp Fiction” kilka minut przed egzekucją dyskutują o masażu stóp. Podobni im barwni bohaterowie „Psów” tłumaczą sobie nawzajem i przy okazji widzom, o czym tak naprawdę jest „Like a virgin” Madonny. Również płatny morderca z „Kill Billa”, tyle, że chwilowo na emeryturze, rozprawia o swoim kowbojskim kapeluszu, który nie podoba się jego szefowi.
Definicja trzecia: tarantinowskie zwroty akcji. Dotyczą struktury filmu. Jest ona wyjątkowo skomplikowana – akcja ciągle skacze w czasie  ( w „Pulp” zastrzelony gangster pojawia się kilka minut po dokonanej na nim egzekucji cały i zdrowy), zmieniają się tryby narracji (z subiektywnego na obiektywny w „Kill Billu”). Montaż zaś odbywa się w głowie widza, to on musi to sobie ułożyć po swojemu, opanować pozorny chaos. Dodajmy tu jeszcze zmienne tempo wydarzeń i wiemy jak filmowa akcja wygląda według Tarantino. W „Kill Billu” po dynamicznych scenach masowego wyrzynania japońskiej mafii zwalnia, by przygotować nas do starcia Thurman z Lucy Liu. Robi wtedy zresztą coś jeszcze: wychodzi z knajpianego wnętrza w zimowy pejzaż (krew na śniegu!). Daje nam „odetchnąć”.
Definicja kolejna: tarantinowskie poczucie humoru. Zasada jest bardzo prosta: Nadmiar okrucieństwa czyni je umownym. Kiedy w „Kill Billu” reżyser pokazuje salę pełną trupów i rannych, widownia wybucha śmiechem. O to mu chodzi. Zestawienie brutalności z genialnymi, przerysowanymi rozmowami bohaterów działa jak magiczne zaklęcie – Przemoc nie jest na serio. To zabawa, wie o tym reżyser i wie o tym widz. Salwy śmiechu na salach kinowych na widok poodcinanych kończyn i poniewierających się wszędzie ciał to nie objaw kompletnej znieczulicy, tylko wejście w pewną konwencję jasno określoną jeszcze przed wejściem na seans. Dodatkowo w filmach Quentina sceny rażąco zwyczajne nabierają nowego znaczenia, gdy puentuje je żart w złym guście, tyle że nieodparcie śmieszny (któż nie pamięta, gdzie w „Pulp Fiction” Christopher Walken trzymał zegarek dla Bruce’a Willisa). W „Kill Bill” obleśny kawał „wywraca” np. sytuację szpitalną: ładna kobieta leży na łóżku uśpiona i bezbronna. I wtedy…  
Definicja piąta: tarantinowskie gry z widzem. Czyli to czego się nie spodziewamy, a co się nagle wydarza lub też odwrotnie, liczymy na coś, a okazuje się, że reżyser każe nam się obejść smakiem. Generalnie momenty, kiedy widz doznaje szoku po tym, co mu jest prezentowane na ekranie (strzykawka z adrenaliną w sercu Umy Thurman, dyskusja o wyższości majonezu nad ketchupem w wydaniu poważnych gangsterów, ucinanie policjantowi ucha tak dla zasady – nawiasem mówiąc to uznawana za najbrutalniejszą scenę w dorobku Tarantino, chociaż jej nie widać, happy end „Urodzonych morderców”, wampiry w Meksyku, diabelska walizka zdiamentami lub duszą Marcelusa, itd.)
Definicja ostatnia: tarntinowskie kino. Zawiera w sobie wszystkie wcześniej omówione tarantinowskie elementy składowe. Wielu jest naśladowców, ale niewielu może poszczycić się osiągnięciami zbliżonymi do tych autora „Pulp Fiction”. W skrócie można je określić jako kino o kinie, zabawę konwencjami, gatunkami, wszystkim tym, czym nas dotąd uraczyła kultura masowa. Z niewielką domieszką geniuszu reżysera.

Przymiotnik „tarantinowski” funkcjonuje też jako samodzielny synonim oryginalności, kontrowersyjnych pomysłów i ogólnej „fajności”. Mamy zatem tarantinowskie filmy Rodrigueza, Park Chan-Wooka, Stone’a czy Scotta. W informacjach kulturalnych w „Gazecie Wyborczej”  możemy na przykład przeczytać, że geniuszem japońskiego kina jest niejaki Wong Kar-Wai, zwany Tarantino z Hongkongu.  Jednego z izraelskich pisarzy młodego pokolenia Etgara Kereta określa się mianem „izraelskiego Quentina Tarantino” lub Tarantino po hebrajsku.  Gwiazda amerykańskiej koszykówki Shaquille O’Neal mówi wprost, że chce być Quentinem Tarantino w showbiznesie dla dzieci.  Tarantino stał się produktem popkultury, swoistą marką doskonale rozpoznawalną i kojarzoną przez miłośników mocnego kina akcji na całym świecie. Naśladowany przez innych reżyserów jest symbolem pewnej jakości. O tym traktuje drugi rozdział niniejszej pracy.

II
Aplauz widzów i gwizdy krytyków. Tarantino jako znak towarowy

Aplauz widzów, nagroda jury i gwizdy krytyków – czy można sobie wyobrazić większy honor dla artysty niż połączenie tych trzech rzeczy? – pyta przewrotnie Wojciech Orliński w jednym z artykułów w „Gazecie Wyborczej”, których bohaterem jest Quentin Tarantino. Prawdopodobnie nie można, a w przypadku Tarantino nie trzeba, ponieważ wyżej wymienione przyjemności wielokrotnie przypadały mu w udziale. Zwłaszcza po sukcesie „Pulp Fiction”.

II.I
El Mariachi w Meksyku, Władca Pierścieni w Mieście Grzechu

Zanim jednak Tarantino zdobył canneńską Palmę i osiągnął sukces, o jakim pisze Orliński i o jakim marzy każdy reżyser, popełnił kilka scenariuszy, które pokazywały wyraźnie, w jakim kierunku zmierza jego kino. Z jego pomocy skorzystali między innymi Olivier Stone, Tony Scott i Robert Rodriguez. Scenariusze do „Urodzonych morderców”, „Prawdziwego romansu” i „Od zmierzchu do świtu”, „pomoc” reżyserska przy „Deperado” i „Sin City” sprawiły, że o Tarantino mówiło się równie dużo i często, jak o głównych reżyserach wspomnianych obrazów. A filmy, do których przyłożył rękę? Wywołały w mediach burzę i przyczyniły się do rozpowszechnienia określenia „tarantinowski”, jako synonimu słów: brutalny, krwawy, prowokatorski i… stylowy.

W kulturze masowej, której uosobieniem jest Tarantino, to, co można skojarzyć z czymś wartościowym, popularnym, co posiada rozpoznawalną markę, ma szansę zaistnieć w świadomości odbiorcy. Artysta jest szamanem: sygnuje trywialny przedmiot, który otrzymawszy sygnaturę , staje się dziełem sztuki. Puszka z zupą Campbela otrzymuje sygnaturę, staje się Warholem, staje się dziełem sztuki.  Podobnie ma się sprawa z filmami Tarantino i tymi „tarantinowskimi” innych reżyserów. Można by zaryzykować stwierdzenie, że „Pulp Fiction” i Quentin Tarantino to dla wielu jedno i to samo. Podobnie jak te filmy, których nie nakręcił, a z którymi łączy się go za sprawą scenariusza, bądź współpracy z danym twórcą podczas zdjęć. Na przykład „Urodzeni mordercy” Stone’a są bardziej kojarzone z Tarantino niż z rzeczywistym reżyserem. Nie ma recenzji, w której przy tytule filmu nie pada zaraz jego nazwisko. Warto poświęcić temu dziełu odrobinę uwagi, skoro wielu krytyków upiera się, że jest to film tarantinowski, chociaż sam scenarzysta po zmianach, jakich Stone dokonał w scenariuszu odciął się od współpracy nad całym projektem. Media i fani jednak wiedzą swoje. „Urodzeni mordercy” są a’la Tarantino i koniec.
Film wywołał niemałe zamieszanie, zarzucono mu przemoc i nadmierną brutalność, brak poszanowania dla ludzkiego życia itd. Reżyser opowiada historię zakochanej pary, która poza tym, że się kocha, podróżuje po Stanach i planuje wspólne życie, na główną rozrywkę wybiera sobie mordowanie ludzi. Tak po prostu, bez specjalnej przyczyny. Stone na oczach widza dokonuje świadomej manipulacji – bohaterowie, którzy nie cofają się przed żadnym odrażającym czynem, zaczynają budzić zrozumienie i sympatię. Sprawia to telewizyjna kamera, która towarzyszy ich poczynaniom. Zanim jeszcze telewizyjny dziennikarz zjawi się obok pary zimnych morderców, by kreować ich na współczesnych Bonnie i Clyde’a[...], Stone posługuje się środkami właściwymi poetyce telewizyjnej: od tasiemcowego serialu po wideoklipy. Dzięki temu udało mu się osiągnąć efekt zaskakujący: film z jednej strony sprowokował głosy oburzenia, z drugiej został zaakceptowany przez widownię. „Świat nie jest taki, jaki jest, ale taki, jakim oglądamy go w telewizji”[...] To telewizja uczyniła morderców z bohaterów mojego filmu – twierdzi reżyser.
Dziś styl amerykańskiej kultury, styl społecznego dyskursu przybrał formę rozrywki. Informacja, sport, polityka, ekonomia, a także religia i edukacja stały się niejako sztuką show buisnessu. Media stają się jakby metaforami nas samych, a te metafory także tworzą część naszej kultury. Dominujące medium telewizyjne pozbawia kulturę wartościowych treści i ją banalizuje[...]  Banał natomiast nie skłania do refleksji nad tym, co widać na ekranie. Jeśli coś pojawia się często, znaczy, że jest dobre, modne i – jak bohaterowie grani przez Juliette Lewis i Woody’ego Harlsona – zyskuje swoich zwolenników. Społeczeństwo oparte na konsumpcyjno-komunikacyjnym syndromie odrzuciło wartości, odrzuciło uczucia wyższe. Jego pasją jest bezrefleksyjne pochłanianie nadmiaru informacji i dóbr[...] Nikt się nie martwi, gdzie jest prawda, nikt nie czuje się manipulowany; wystarcza świadomość, że wszyscy tkwią w takim samym tyglu.  Społeczeństwo to przerysowane w filmie kibicuje mordercom i się z nimi utożsamia. Telewizja pokazująca dokonania Micky’ego i Mallory serwuje widzom „igrzyska dla mas”  – nieatrakcyjni przedstawiciele prawa kontra bezwzględni i medialni kochankowie.

„Prawdziwy romans” Tony’ego Scotta też opowiada o miłości „tarantinowskiej”. Tutaj co prawda z rąk zakochanych nie pada tyle trupów co w filmie Stone’a, ale jest groteska, czarny humor, król Elvis i walizka, a to wystarcza, żeby recenzenci mogli stwierdzić: Zapnijcie pasy. Na arenę wkracza stary dobry wujek Tarantino!
Podobne zgorszenie i niesmak znakomitej większości krytyki co „Mordercy” i „Romans” wywołała produkcja Roberta Rodrigueza, którą Tarantino również wspomógł scenariuszem – „Od zmierzchu do świtu”. To z kolei opowieść o perypetiach braci – przestępców, którzy po serii morderstw trafiają do knajpy w Meksyku, gdzie czekają na nich… wampiry. Krew się leje strumieniami, wampirze i ludzkie trupy padają gęsto, ale niedorzeczność filmu nie pozwala włożyć go do tej samej szuflady, co „Urodzonych morderców”.

Podobnie jest w przypadku „Desperado”. Z Rodriguezem Tarantino prywatnie łączy przyjaźń, a zawodowo wielokrotnie sprawdzona współpraca. Tarantino pomagał koledze po fachu reżyserować zarówno „Desperado” jak i „Sin City”, o których nie można nie wspomnieć mówiąc o filmach tarantinowskich.
„Desperado” to zbiór krwawych jatek sfilmowanych niczym występy baletowe. Banderas porusza się jak matador, jak Barysznikow – entuzjazmują się zachodni krytycy. [...] Rodriguez nakręcił przed laty film „El Mariachi”. „Desperado” to jego kontynuacja, zrobiona na zlecenie wytwórni Columbia. [...] Rodriguez to reżyser „w stylu” Quentina Tarantino (sam Tarantino pojawia się zresztą na chwilę w „Desperado”, by opowiedzieć idiotyczny dowcip): inteligentnie żeruje na kulturze popularnej.
Cały film to wyłącznie wygłup, skądinąd wyjątkowo inteligentny. Pierwszorzędna żonglerka cytatami i odniesieniami do licznych dzieł i gatunków amerykańskiej kultury masowej  – pisze o filmie Jacek Szczerba, krytyk „Gazety Wyborczej” – Motywy z filmów klasy C czy D, tam śmiertelnie poważne, w „Desperado” są świadomie przejaskrawione, doprowadzone do absurdu. Cały ten film należy wziąć w cudzysłów. Czytanie go wprost, pomstowanie, że jego autorzy lekceważąco odnoszą się do ludzkiego życia, nie ma sensu.

I na koniec najnowsza produkcja Rodrigueza i Tarantino – komiksowe „Sin City”. Założeniem twórców było jak najbardziej dosłowne przeniesienie na ekran komiksów z Miasta Grzechu. I to zarówno na płaszczyźnie scenariusza, nastroju, jak i stylu wizualnego całości. Są więc w „Sin City” kadry skwapliwie przerysowane z albumów Franka Millera, a następnie przeniesione na filmową taśmę. Przede wszystkim jednak wspomniane kalkowanie uwidacznia się tu w kolorystyce. „Miasto Grzechu” jest  filmem prawie w całości czarno – białym. Już sama decyzja o zastosowaniu takiego zabiegu była aktem wielkiej odwagi w epoce kolorowych, nadętych i masowych produkcji. [...] Pozbawienie „Sin City” barw otwiera przed reżyserem nowe możliwości. [...] Gdy jakiś element trzeba podkreślić lub też nadać którejś ze scen nieco wyrazu, twórcy łamią raz narzucone zasady i na krótką chwilę nadają barwy poszczególnym przedmiotom lub postaciom. Co za tym idzie, beztrosko manipulują także widzem, wodząc go za nos i koncentrując jego uwagę to na tych, to na innych aspektach scenariusza.
Ważna jest też doborowa obsada, jaką reżyserzy zgromadzili na planie filmu. Nawet w epizodycznych rolach pojawiają się tu gwiazdy: Benicio del Toro gra sprzedajnego policjanta, Mickey Rourke oszpeconego przestępcę, Rutger Hauer szefa mafijnego światka, a znany z roli Frodo we „Władcy Pierścieni” Elijah Wood wcielił się w postać psychopatycznego mordercy – kanibala, który nie mówi w filmie ani słowa. Ale, jak pisze krytyka, propozycji zagrania w filmie Tarantino nikt przy zdrowych zmysłach nie odrzuca.  
A co z licznymi scenami bijatyk i jatek? Przemoc w „Sin City” przedstawiona jest z iście poetycką finezją. Co ważne, Rodriguez i Miller w swej kreatywności nie byli przez nikogo ograniczani. Nie ma chyba rzeczy, której reżyserzy baliby się widowni pokazać. W razie czego mogą się wszak zasłonić zarówno rysunkową umownością całości, jak i zastosowaną w filmie paletą barw. Mamy więc w „Sin City” wszystkie odcienie szarości, nie mamy za to w ogóle koloru krwi. Owszem – produkcja Rodrigueza ma wszelkie cechy filmowej rzeźni, w odróżnieniu jednak od zwyczajnych krwawych jatek, dzięki wymazaniu barw „Miasto Grzechu” pozbawione jest dosłowności.

Reasumując, Tarantino „wyrobił” sobie nazwisko kręcąc swoje filmy, a także pisząc scenariusze dla innych reżyserów i współpracując z nimi podczas realizacji. Jego popularność natomiast sprawia, że nawet tytuły filmów, od których się odcina („Urodzeni mordercy” – scenariusz), czy w których nakręcił jedną jedyną scenę („Sin City”) są kojarzone z jego nazwiskiem. Można zaryzykować tezę: Przemoc, morderstwa, strzelaniny, poplątany czas akcji i duża dawka czarnego humoru równa się Tarantino.

II.II
To, co kocha Tarantino, jest dobre. Nazwisko reżysera wabikiem na filmy innych twórców

O filmie Park Chan-wooka powiedział przekornie, że jest bardziej tarantinowski niż wszystko, co on sam do tej pory nakręcił. A później, jako przewodniczący jury na festiwalu w Cannes w 2005, wręczył reżyserowi „Oldboya” Wielką Nagrodę Jury. Cytat twórcy „Pulp” znalazł się na plakatach reklamujących „Oldboya” jako przynęta na widzów. Dystrybutorzy „Battle Royal” raklamują obraz hasłem „Quentin Tarantino powiedział, że kocha ten film”. Z kolei o „Zatoichi” dystrybutorzy mówią, że jest lepszy niż „Kill Bill”. Film pt. „Go” na plakacie miał napis: „Kultowy film! Młodzieżowe Pulp Fiction!”  , chociaż i do filmu kultowego i do „Pulp” było mu daleko. Wchodzący wiosną 2006 roku na polskie ekrany mierny horror „Hostel” wyprodukowany co prawda przez Tarantino, ale przez niego nie wyreżyserowany, był rozpowszechniany jako najnowszy film Tarantino. Nazwisko reżysera „Pulp Fiction” stało się znakiem towarowym oznaczającym jakość produktu.

Przy filmach o wschodnich sztukach walki, które trafiają na zachodnie ekrany, coraz częściej pojawia się nazwisko Tarantino („Oldboy”, „Zatoichi”, „Battle Royal”). On sam nie kryje, że kino azjatyckie jest jego inspiracją. I niewątpliwie przyczynia się do jego propagowania. Nie tylko promując twórców azjatyckich, ale i kręcąc swojego „Kill Billa”.
Kino azjatyckie straciło na znaczeniu w ostatnich latach – twierdzi Andrzej Kołodyński studiując historię tego typu filmów – A jednak nie przestało istnieć, choć jego siła osłabła z początkiem lat 90’.  – twierdzi Andrzej Kołodyński. Dlaczego filmy, których schematy fabularne stają się po krótkim czasie oczywiste, bo tworzą krąg zamknięty, skodyfikowany w stopniu uniemożliwiającym wewnętrzny rozwój, znajdują wciąż widownię? Prymitywna fascynacja ruchem na ekranie? Zaspokojenie tłumionego instynktu przemocy i krwi? Te filmy przemawiają, świadomie czy też nie różnymi kodami, których sensy ulegają wprawdzie zatarciu, ale wciąż pozostaje w nich jakaś tajemnica, nieobecna w dziełach sztuki wysokiej. Pośród naiwnych w swym jarmarcznym cynizmie sztuczek kryją bowiem przekazy z prastarych rytuałów walki.
Dawniej filmy samurajskie gromadziły w kinach rzesze widzów nieodmiennie zachwyconych błyskiem dobywanej z pochwy katany. Kinematografia Hongkongu kojarzona jest przede wszystkim z obszarem kina popularnego. Popularność kina Hongkongu, w tym także filmów sztuk walki, ma poza Azją szczególny charakter. Filmy, adresowane pierwotnie do szerokiej, masowej publiczności, przyciągają uwagę miłośników kina autorskiego artystycznego. Po okresie utraty popularności, kino azjatyckie wraca do łask. Dowodem rosnącego nim zainteresowania jest chociażby niespodziewane powodzenie filmu „Przyczajony tygrys, ukryty smok”. Kino sztuk walk jest kinem niejednorodnym. Jedynym elementem, który skłania do przypisania danego filmu do tego nurtu, jest… obecność scen walk kung-fu lub potyczek przy użyciu różnych rodzajów broni białej. Kierując się tą zasadą, do jednego worka możemy wrzucić zarówno „Oldboya”, „Zatoichi” jak i … „Kill Billa”.

Głośny koreański „Oldboy” (2003) to szekspirowska tragedia opowiedziana w iście tarantinowskim stylu. Bohater wyrusza w drogę, którą odbyli przed nim szekspirowski Hamlet, tarantinowska Czarna Mamba, a także bohater japońskiej mangi, która zainspirowała scenariusz. To arcydzieło kina zemsty. Zapożyczenia z hollywoodzkich i azjatyckich filmów oraz klimat makabreski (m.in. zjadanie żywej ośmiornicy) stawiają go obok „Kill Billa”. Jednak o ile spiętrzone cytaty u Tarantino wywołują wrażenie sztuczności rodem z pastiszu, o tyle „Oldboy” – mimo wielu nieprawdopodobieństw, które w nim zobaczymy – jest serio.
Przewodniczący jury ostatniego festiwalu w Cannes Quentin Tarantino powiedział, że film „Oldboy” jest bardziej „tarantinowski” niż jego własne obrazy. Tak jest zresztą teraz reklamowany. Coś w tym jest.
„Zatoichiego” (2003) Takeshi Kitano reklamuje się jako film lepszy od „Kill Billa”, choć nie ma on wiele wspólnego z tamtym parodystycznym baletem zabijania. Tarantino jest płaski jak stolik pod telewizor – Kitano ma w sobie cień tragicznej ironii.

Co ma wspólnego z filmami wschodnimi tarantinowski „Kill Bill”? W tym filmie Tarantino miesza wiele stylów: czarno-białe japońskie kino samurajskie, filmy kung-fu, spaghetti westerny Sergio Leone, a nawet perwersyjnie dziecinną animację, a w każdym z nich porusza się z jednakową wirtuozerską biegłością.
Japończycy opanowali sztukę przerysowywania celuloidowej przemocy, doprowadzania jej do granicy komizmu. Kto nie potrafi prawidłowo odczytać ich intencji, powinien obejrzeć „Kill Bill”, hołd złożony wschodniemu kinu akcji przez Quentina Tarantino. Dystans do rzeczywistości jest tu pokazany dobitnie – wszyscy noszą samurajskie miecze, a w samolotach są na nie specjalne uchwyty przy siedzeniu. Kiedy z zabitego człowieka wylewa się tyle krwi, ile wystarczyłoby do napędzenia drużyny piłkarskiej, nie można tego brać serio. Kino jest zabawą, a przemoc tylko jednym ze środków, by dostarczyć przyjemności widzowi. Coraz większa popularność na Zachodzie filmów z Japonii dowodzi przecież, że zamiłowanie do krwawych obrazków to nie tylko wschodnie zboczenie.
Kinowa przemoc nie jest ich wynalazkiem, ale Japończycy opanowali ją, jak wszystko inne, do perfekcji. Do tematu podchodzą bez hipokryzji, nie każą widzowi odczuwać wstydu z powodu oglądania „takich rzeczy”, nie potrzebują wymówek w stylu Kmicicowego cierpienia za ojczyznę. Wiedzą, gdzie leży granica między fikcją a światem realnym.  Dlaczego nie ma tego wiedzieć Tarantino?
Moraliści przypisują mu chęć „propagowania” przemocy, siania demoralizacji, gloryfikowania przestępców. Tarantino tymczasem niczego nie propaguje. Przemoc w jego filmach traktowana jest czysto estetycznie. Na pierwszy rzut oka to też może się wydawać bluźnierstwem, ale przecież wbrew pozorom to wcale nie jest jego wynalazek. Spójrzmy, jak sceny przemocy celebruje Kurosawa czy Eisenstein. Ileż tam jest zachwycania się świstem miecza czy grą światłocienia na stosie trupów! Cała różnica polega na tym, że Tarantino celebruje w podobny sposób gangsterów (nie prawdziwych – to bardzo ważne – tylko takich, jacy są pokazywani w tanich kryminałach). Czy jednak jest jakakolwiek moralna różnica między samurajem Kurosawy a gangsterem Tarantino?

Krótko mówiąc słowa uznania z ust Tarantino są świetną reklamą i gwarantem sukcesu dla filmów azjatyckich. Reżyser twierdzi, że uwielbia ten rodzaj filmów, poleca je więc swojej publiczności zachwalając reżyserów, a także czerpiąc od nich pomysły i układając je w swoje własne opowieści.

II.III
Prawie robi wielką różnicę, czyli polskie poszukiwania naszego „lokalnego Tarantino”

Tarantino jest modny. Jego scenariusze posłużyły Rodriguezowi, Stone’owi, Scottowi. Na jednej ze stron internetowych jest opinia, że każdemu dziś wypada mieć swojego lokalnego Trantino.  W Polsce wejścia na ekrany „Wściekłych psów” powstało wiele filmów mniej lub bardziej odwołujących się do twórczości amerykańskiego reżysera. Z mizernym skutkiem. Można się nawet pokusić o ranking polskich filmów „prawie tarantinowskich”. A prawie, jak wiemy dzięki kampanii reklamowej pewnego piwa, robi wielką różnicę.

Europejscy debiutanci rzadko posługują się własnym filmowym językiem, na ogół widać u nich wpływ ich mistrzów. Jeden z krytyków filmowych tak pisał o festiwalu filmowym w Sztokholmie w 1995 roku: Problem w tym, że w Sztokholmie 90 proc. debiutantów mówiło głosem dokładnie tym samym. Kiedy słuchało się deklaracji reżyserów składanych przed pokazami filmów lub czytało ich artystyczne credo publikowane w festiwalowych wydawnictwach, można było dowiedzieć się, że prawie wszyscy są artystycznymi dziećmi lub choćby tylko krewnymi Quentina Tarantino, Davida Lyncha lub Olivera Stone’a (w przypadku tego trzeciego chodzi głównie o „Urodzonych morderców”). I nie były to tylko koniunkturalne deklaracje „pod jury” ze względu na to, że Tarantino dwukrotnie: „Wściekłymi psami” i „Pulp Fiction”, zwyciężał w Sztokholmie. Projekcje faktycznie potwierdzały to bliskie pokrewieństwo. I formalne, i myślowe.

A jak ma się sprawa z poszukiwaniami Tarantino na polskim podwórku filmowym? Ze scenariuszy widać, że ich autorzy tylko udają, że nie znają przedstawianej przez siebie rzeczywistości. Wiedzę czerpią z gazet, często posługują się w sposób wyuczony regułami gatunku, nie umiejąc napełnić fabuły treścią. – Udajemy Tarantino – mówi Tadeusz Sobolewski, redaktor w Telewizyjnej Agencji Produkcji Teatralnej i Filmowej.
Na czym to udawanie polega? Na użyciu wulgarnego języka, dużej dawce brutalności, na pojawianiu się kolejnych filmów bądź to o perypetiach przestępców, bądź też policjantów. W dialogach widać to szczególnie w przesadnym zwulgaryzowaniu języka. – Nazywamy to „ogównianiem” – mówi Sobolewski. – Autor chce za wszelką cenę wejść w komitywę z widzem. Ten język, moim zdaniem, jest jednak sztuczny. Czy ktoś rzuca mimochodem zdania w stylu: „Korona Matki Boskiej świeci się jak psu jaja”? Nie każde „fuck” da się mechanicznie przenieść nawet do slangu. „Psy”, w porównaniu z tym, co czytamy, miały własny styl.

„Psy” (1992) to historia byłych pracowników SB przemianowanych na funkcjonariuszy policji. A dokładniej historia zemsty jednego z nich na gangsterach, którzy zabili mu trzech kolegów. Wartka akcja, zabawne choć wulgarne dialogi i doborowa obsada (Linda, Lubaszenko, Kondrat) plus kolejki przed kinami i kilka nagród na Festiwalu Filmowym w Gdyni – to wszystko rzeczywiście przypomina Tarantino. Film powstał w tym samym roku co „Wściekłe psy”, a Pasikowski głośno zapowiadał, że ma on być właśnie a’la Tarantino.
Podobnie jak „Reich” (2001). To z kolei opowieść o dwóch płatnych mordercach (w rolach głównych nasi narodowi twardziele – Bogusław Linda i Mirosław Baka), którzy po latach „pracy” zagranicą wracają do Polski. Tu zaś popadają w konflikt z sopocką mafią… Również szybka akcja, dużo brutalności i przekleństw. Co wyszło z prób robienia filmów w duchu Tarantino? Według Jacka Szczerby  – „Na pewno nie lokalny Tarantino”. „Reich” może nawet dałoby się z biedą kupić, gdyby nie to, że nie dociera do niego (Pasikowskiego – przyp. autora), że nie potrafił, jak Tarantino, zmieszać powagi z blagą. Że wszystko w „Reichu” jest jeśli nie sztuczne, to tandetne. Podczas seansu publiczność, oglądając sceny planowane ani chybi jako romantyczne czy dramatyczne, ryczała jak na farsie, zaś w trakcie ujęć w zwolnionym tempie w stylu Johna Woo wprost turlała się ze śmiechu (ach, te skaczące frędzle przy kurtce Baki!).
Pasikowski jest też reżyserem serialu „Glina” (2003-2004). Serial opowiada o życiu i pracy policjantów z wydziału zabójstw. Przemoc, strzelaniny, nagłe zwroty akcji, dialogi pełne wulgaryzmów. Prawie jak „Psy” czy „Reich”, tyle, że w odcinkach. „Glina” to nie jedyny serial telewizyjny, gdzie widać wpływy Tarantino.
Nieco wcześniej rekordy oglądalności biła „Ekstradycja” (1995) w reżyserii Wojciecha Wójcika. Są tu: samotny policjant walczący ze złem (Kondrat), brutalni przestępcy, fabryki amfetaminy, bezpardonowe walki gangów, narkotykowy handel na wielką skalę, korupcja w policji, wybuchy samochodów – pułapek. A z najnowszych produkcji należy wspomnieć o „Oficerze” (2004) Macieja Dejczera, czy „Pitbulla” (2005) w reżyserii Patryka Vegi. Zwłaszcza ten drugi może kojarzyć się z kinem Tarantino – szybkie tempo akcji, krótkie sceny, przekleństwa na każdym kroku, okrutne sceny przesłuchań czy zabójstw. Tadeusz Sobolewski dostrzega  te próby naśladowania stylu reżysera „Pulp Fiction” na polskim podwórku, ale – jak twierdzi – On nie da się tak łatwo podrobić.

O ile „Psy” i „Reich” „można byłoby od biedy przełknąć – jak domniemuje Jacek Szczerba,  o tyle z „Billboardem” (1998) Łukasza Zadrzyńskiego wypada blado. Film ten też miał być tarantinowski. Jednak to, co dzieje się na ekranie, woła, niestety, o pomstę do nieba – pisze Jacek Szczerba – „Kupiłem” jeszcze, choć z bólem, fakt, że autorzy filmu strasznie starają się być nowocześni – tzn. wciąż dają nam znaki, że z kinem modnym dziś w świecie są za pan brat. No, bo jeśli na początku „Blue Velvet” Lyncha bohater znajduje w trawie ucho, to u Zadrzyńskiego dziewczynka trafia w parku na głowę kobiety, jeśli we „Franticu” Polańskiego żona Harrisona Forda zostaje porwana, gdy ten jest pod prysznicem, to w „Billboardzie” zła passa dopadnie bohatera, gdy będzie mył zęby w łazience itd., itp.  Film to w założeniu zagmatwana wielowątkowa historia pracownika agencji reklamowej, który wkracza w świat przestępców. Wszystko zaczyna się od poszukiwania rosyjskiej modelki, której podobizna znalazła się na tytułowym billboardzie. Później pojawia się druga rosyjska modelka a także morderca Rosjanek. A później są już tylko kłopoty głównego bohatera.
Krytyka nie zostawia na reżyserze suchej nitki. Widać wyraźnie, że Zadrzyński chciał się pobawić kinem w stylu Tarantino (groza świata pozbawionego moralnych drogowskazów pokazana tak, że aż śmieszy), ale nie bardzo umiał wykorzystać charakterystyczne dlań chwyty – recenzuje Szczerba – I tak np., oglądając „Pulp Fiction”, śmiejemy się z faceta, który jest rzekomo mistrzem w niesieniu pomocy osobom, które znalazły się w sytuacji bez wyjścia, bo ta postać to absurd w czystej postaci. To, że wspomnianą rolę dostał Harvey Keitel, dodaje jej smaku. W „Billboardzie” nie ma dobrze wymyślonych postaci, więc widzimy tylko odgrywających je aktorów. Zamiast gorzko-śmiesznego Kaleki ze Stadionu Dziesięciolecia jest Piotr Fronczewski z wysiłkiem udający kloszarda. Zamiast bandyty o ksywie „Śliski” Bogusław Linda pokpiwający sobie z póz, jakie przyjmował we wcześniejszych filmach. Największy defekt „Billboardu”, jak i wielu podobnych filmów, to nadmiar cudzysłowów. Autorzy stawiają je wszędzie, nigdy nie mówią z ekranu wprost. Cudzysłowy są niczym asekuracja. Jak coś nie wypali, będzie można wytłumaczyć, że to zabieg świadomy, gra konwencją, że przecież mrugaliśmy okiem do widzów itd., itp.

Przeciwwagą tych wulgarnych popisów miała być rzekomo inteligentna komedia Andrzeja Saramonowicza i Tomasza Koneckiego. Niestety „Ciało” (2003) okazało się wyłącznie sztubackim, nieświeżym żartem. Film pokazuje perypetie drobnego złodziejaszka i kilku innych osób, które dziwnym zbiegiem okoliczności w podróży pociągiem trafiają na trupa. I przez cały film próbują się tytułowego ciała pozbyć. Produkcja zyskała raczej średnio przychylne recenzje. Nie przeszkodziło to kilku osobom nazwać działalność spółki Saramonowicz – Konecki szczytem komediowego wyrafinowania. I to w kraju, który „wydał” Kabaret Starszych Panów! Generalnie polskie kino olewa (bo tak to trzeba nazwać) widzów nastawionych na nieco bardziej wysublimowany dowcip  – pisze Anna Kuran w „Gazecie Wyborczej”.
Jak najbardziej na tym, co wymyślił Tarantino opiera się „Czas surferów” (2005) Jacka Gąsiorowskiego. Twórców filmu inspirował amerykański reżyser, czego wcale nie ukrywają, a wręcz przeciwnie, pokazują to, poświęcając jeden z mniej ważnych wątków dyskusji na temat „Wściekłych Psów”. Jak przystało na film „Tarantinowski” historia jest mocno pogmatwana.  Kilku mało rozgarniętych przedstawicieli kultury hip-hopowej, powielających większość stereotypów środowiska, z którego się wywodzą wikła się w mafijne porachunki. Dowodzi nimi Bogusław Linda we własnej osobie, parodiując swoje dotychczasowe filmowe wcielenia. Są tu poobcinane palce, przydługie dialogi o niczym, groteskowe postaci i czarny humor. Całość jednak jest tak żenująca, że trudno to nawet nazwać kinem klasy B czy C, z których narodziła się twórczość Tarantino.
Na forum internetowym, jeden z widzów tak komentuje „ściąganego” Tarantino: To że polska kinematografia (poza paroma produkcjami) stoi na niskim poziomie to wiadomo, ale ten film to prawdziwe dno. Fabuła sztampowa, ciągłe bezsensowne retrospekcje, chyba twórcy stosując ten trik próbowali wprowadzić odrobinę dynamizmu do tego jakże mdłego filmu. Co drugie słowo to k***, bo przecież im więcej k*** tym film śmieszniejszy… Jednym słowem: BEZNADZIEJA, aż się rzygać chce!!!

Jak widać, polscy filmowcy ściągają od Tarantino to, co u niego najbardziej charakterystyczne: przemoc, nadmiar okrucieństwa, dialogi pełne wulgaryzmów, wyciągane co chwila przez bohaterów pistolety. Jednak poza najlepiej przyjętymi przez publiczność „Psami” Pasikowskiego, które jako jeden z pierwszych tego typu filmów w Polsce był dość oryginalny, próby przenoszenia Tarantino na grunt rodzimego kina dają raczej mierne rezultaty.
Dlaczego polskim reżyserom nie wychodzi kopiowanie stylu QT? Może dlatego, że w ich filmach brakuje ironii i dystansu zarówno do filmu jak i do widza. Przemoc w „Psach”, „Reichu”, czy też wspomnianych serialach telewizyjnych jest stylizowana na realną, nie ma tu tarantinowskich absurdów, zlepku konwencji i stereotypów, które czynią „Pulp Fiction” czy też „Wściekłe psy” niepowtarzalnymi. A może nasi filmowcy za bardzo skupiają się na próbach kopiowania pomysłów Tarantino? On sam jest mistrzem ściągania od kogo się da, robi to w każdym filmie i przy każdej okazji o tym wspomina. No cóż, nie od dziś wiadomo, że okraść złodzieja to nie lada sztuka.

III
Zagadka popularności Tarantino, czyli co lubimy oglądać w kinie i poza nim

Żeby wyjaśnić zagadkę popularności filmów Tarantino, należy się najpierw zastanowić nad tym, po co tak naprawdę chodzimy do kina. Nie jest łatwo opowiedzieć się bezwarunkowo za kinem popularnym – stwierdzić jednak trzeba, że to właśnie ono dominuje (we wszelkich sensach tego określenia) na mapie kultury audiowizualnej.  Tym, co przyciąga widzów przed ekran jest możliwość czerpania przyjemności z tego, co oglądają.

III.I
To nam się podoba, czyli dlaczego chodzimy na „Pulp Fiction” i „Sin City”

Zdecydowana większość bywalców sal kinowych nawiedza je po to, żeby zabawić się, oddalić się od problemów codzienności, pogrążyć się w przyjemnej fantazji czy też dać się nastraszyć.  – twierdzi Wiesław Godzic i dodaje – Ta sama zdecydowana większość wygłaszać będzie teksty o posłannictwie sztuki filmowej, o propagowaniu wysokich wartości poprzez ekran kinowy, o potrzebie przyjemności „trudnych”.   Czyni tak dlatego, ze taka właśnie postawa jest oficjalna i dobrze przyjmowana w społeczeństwie. Jeżeli mowa o twórczości Tarantino, nawet jego najwięksi zwolennicy nie mogą mówić o propagowaniu przez niego wysokich wartości. Stwierdzenie, że kino tarantinowskie należy do przyjemności trudnych również wydaje się nie na miejscu. A zatem pozostaje zabawa. Quentin Tarantino proponuje zabawę w kino.

Kultura postrzegana jako gra znaków i kontekstów staje się zachętą do gry myśli i wyobraźni.  U Tarantino pełno jest nawiązań i odniesień zarówno do jego własnych filmów jak i do setek innych produkcji, które dane mu było obejrzeć. To zaś daje szerokie pole do popisu wyobraźni widza kupującego bilet na którekolwiek z dzieł reżysera „Pulp”. Wystarczy chociażby wspomnieć walizkę z „Pulp Fiction”, która pojawia się i we „Wściekłych psach” i w „Jackie Brown” i w „Prawdziwym romansie”. A na temat jej zawartości krążą legendy. Można je znaleźć na licznych forach internetowych poświeconych reżyserowi.  Widzowie snują domysły, zastanawiają się nad tym, co też dwaj gangsterzy tak skwapliwie transportują w „Pulp”. Najpopularniejszym twierdzeniem jest domniemywanie, iż w walizce jest dusza ich bossa.
Kino to magia. Kinematograf wykorzystuje czar obrazu, to znaczy odnawia lub uwzniośla widok rzeczy banalnych i codziennych.  To, co zwyczajne, na ekranie zmienia się w coś wyjątkowego. Tarantino pisze scenariusz, staje po drugiej stronie kamery i „zwyczajni gangsterzy” stają się sympatycznymi bohaterami, mordercy gwiazdami telewizji, a kiczowate obrazki znane z tanich filmów kung-fu niezwykle malowniczymi scenami walki.

Filmy Tarantino zarówno przez cześć krytyki, jak i przez kinomanów nazywane są kultowymi. Jak można przeczytać u B. Kawina  – Możemy postrzegać film kultowy jako dostarczający widzowi skrajnej przyjemności i jako teren jego szczególnej siły. Opieka, jaką film kultowy roztacza nad widzem jest [...] dowodem na to, że nie nowość, lecz jakość przyciąga publiczność do kina. Powtórzenie jest zatem przyjemnością.  Z powtórzenia zaś Tarantino korzysta ciągle. Powtarzają się postaci w jego filmach: Vincent Vega, Alabama, Marcelus; powtarza się motyw walizki, powtarzają się sceny, w których dwóch facetów mierzy do siebie z pistoletów, w końcu powtarzają się słynne już ujęcia z bagażnika samochodu. Widz, będąc świadomym, czym jest kino tarantinowskie, wie, czego się spodziewać idąc do kina. A to sprawia mu przyjemność. Komentarze typu: Jak już mówiłem Tarantino może dla mnie zrobić komedię romantyczną a i tak na to pójdę do kina:) lub On nawet nakręciłby dobry serial brazylijski. Np. nowa wersja „W kamiennym kręgu”,  mówią same za siebie.

Kim jest widz filmowy dzisiaj: nie tylko w latach ekspansji wizualnej elektronicznych mediów, ale także ogromnej różnorodności gatunków i stylów filmowych? Jak to się dzieje, że sztuka filmowa starzeje się znacznie szybciej niż jakiekolwiek inne sztuki? Otóż rodzą się nowe związki utworu filmowego z jego własnym widzem: widzem intencjonalnie stworzonym uprzednio dla tego utworu i podtrzymywanym w swej wierze przez ten utwór.  „Pulp Fiction” zyskał całe rzesze swoich nie tylko wielbicieli, ale rzec by można wyznawców. Widzowie „Pulp” byli już przygotowani do tego filmu zarówno przez wcześniejsze „Wściekłe psy” jak i setki podrzędnych historyjek opowiadanych w tanich filmach klasy B. To, co dostarczył Tarantino tym widzom w „Pulp” jest tylko potwierdzeniem i powtórzeniem, tego co już znają i lubią. A jeżeli coś jest tak uwielbiane jak np. „Pulp Fiction”, trzeba ten film znać, żeby móc się na jego temat wypowiedzieć.

Dodatkowo smaku filmom Tarantino dodaje atmosfera skandalu towarzysząca jego produkcjom. Skandalem była Złota Palma w Cannes dla brutalnego – według krytyki – „Pulp Fiction”. Nadmiar przemocy to główny zarzut, jaki stawiają reżyserowi nie tylko krytycy, ale i część publiczności. To przez brutalne sceny morderstw „Urodzeni mordercy” Olivera Stone’a dla cenzury brytyjskiej okazali się nie do przełknięcia, mimo że nie jest to instytucja szczególnie represyjna i bez większych wstrętów łyknęła wcześniej „Wściekłe psy” Quentina Tarantino. Coś jest zakazane? Nie ma wątpliwości, że takie decyzje nie tylko nie zmniejszają zainteresowania filmem, ale wręcz przeciwnie, zwiększają kolejki w wypożyczalni.

Quentina Tarantino uwielbiają rzesze kinomaniaków na całym świecie. A co z mediami? Różnie to bywa, jedni wychwalają go pod  niebiosa, inni nazywają miernym reżyserem pozbawionym polotu i oryginalności, bardziej oryginalni przyznają, że nadawałby się na pracownika działu propagandy u Goebbelsa.  Ale piszą i mówią o nim dużo, bo można go nie lubić, ale nie wypada go nie znać.
Uważam, że jest to postać (a tym samym odnosi się to też i do filmów przezeń stworzonych) dość przeciętna, w dużej mierze wylansowana przez idiotyczne pisemka i programy, dla których oryginalność oraz ciężar gatunkowy filmu przekładają się na litry krwi na ekranie.  – pisze jeden z anty-fanów Tarantino, aby za chwilę dodać: Otóż, proszę sobie wyobrazić, ludziom kino Quentina naprawdę się podoba! Otwierałem gazetę i widziałem w niej podobiznę geniusza, włączałem radio, a z głośników wydobywał się odgłos strzałów wplecionych w soundtrack z „Pulp Fiction”, spoglądałem w program TV – siedemnasta w ciągu półrocza projekcja „Wściekłych psów” albo filmu, który „stworzył nową gałąź sztuki filmowej, którą podążają coraz to nowi twórcy”.
Jednak autor tej krytycznej oceny całokształtu twórczości Tarantino nie do końca ma rację. Filmy Tarantino promowane są nie tylko w głupawych pisemkach. Dochodzą do tego: Złota Palma w Cannes, Oscar za scenariusz, dziesiątki innych nagród oraz pochlebne recenzje poważnych krytyków, obok tych pełnych zachwytu mniej lub bardziej poważnych widzów.

A zatem lubimy Tarantino z kilku powodów:
- Oglądając jego opowieści o świecie brutalnych aczkolwiek wzbudzających sympatię przestępców, możemy w bezpiecznej sali kinowej utożsamiać z jego bohaterami.
- Ci sami bohaterowie, znane z innych filmów schematyczne postaci pobudzają naszą wyobraźnię, a niedopowiedzenia pozwalają samemu dopowiadać sobie to, czego reżyser wprost nie pokazuje.
- Mamy poczucie przynależności do niezwykłej grupy wielbicieli jego talentu.

III.II
Dwóch gości mierzy do siebie z pistoletów, czyli co możemy zobaczyć u Tarantino

Do czasów „Wściekłych psów” mało kto wiedział, o czym tak naprawdę jest „Like a virgin” Madonny. A grupa mężczyzn w czarnych garniturach idących w zwolnionym tempie nie była niczyją wizytówką. Nieliczni też tak naprawdę wiedzieli, jak się tańczy twista, zanim nie obejrzeli „Pulp”. Są sceny w filmach Tarantino, o których dyskutują widzowie, na które zwracają uwagę krytycy, a które dla wielbicieli są już klasyką. Dlaczego? Dlatego, że ich oglądanie sprawia fanom talentu reżysera ogromną przyjemność. Tak jak i samo kino. Kino – zapewne w przerwach pomiędzy walką o powszechną szczęśliwość wszystkich ludzi pracy a walką o estetyczną formę – istnieje po to, żeby dawać ludziom przyjemność.
Metafora działania filmowej przyjemności jest następująca: widzenie poprzez niewidzenie, odmowa widzenia przy jednoczesnym zapewnieniu pewnych doznań. To najbardziej fascynujący aspekt kina codziennego – gdy kino odmawia przyjemności, którą obiecuje i anonsuje – lecz jednocześnie wprowadza ją tylnymi drzwiami.  Cóż takiego niezwykłego ma w sobie ta czarna walizeczka z „Pulp Fiction”? Nie wiadomo. Nigdy nie widzimy zawartości. Widzimy tylko błysk światła na twarzy każdego, kto tam zagląda. Technicznie rzecz biorąc, w walizce jest po prostu lampa i akumulator. Ludzie raczej nie zabijają się za akumulatory (w każdym razie nie w kapitalizmie), musi to być więc coś cennego. Jest wyjaśnienie quasi-racjonalne: są to brylanty zrabowane we „Wściekłych psach”, wyjaśnienie mistyczne: jest to utracona i odzyskana dusza Julesa (tutaj, autor tekstu się pomylił, gdyż chodzi o duszę Marcellussa, a nie Julesa – przyp. aut.) oraz żartobliwe: jest to Złota Palma z Cannes.  Takie spekulacje mogą się pojawić dlatego, że widzowi nie jest dana szansa zajrzenia do środka. A sam reżyser zdaje się robić specjalnie tajemnicę wokół tego szczegółu. Jest blask wydobywający się z walizki, jest kod 666, jest wyraz zachwytu na twarzach szczęśliwców, którzy widzą, co jest wewnątrz. I są osobne strony www, na których internauci dyskutują nad zawartością najsłynniejszej chyba walizki w historii kina.

Co jeszcze pamiętają widzowie z filmów Tarantino? Kiedy Uma Thurman czyli Mia, którą opiekuje się przez jeden wieczór pod nieobecność jej męża Vincent Vega przedawkowuje narkotyki, gangster musi ją ratować. W jaki sposób? Wbijając jej w serce ogromną igłę z adrenaliną. Scena reanimowania Mii jest bez wątpienia najbardziej makabryczną w filmie (podczas pierwszej projekcji jeden z widzów zemdlał), tymczasem całą sekwencję konsultowano z lekarzami. Jest w tym wszystkim ukryty żart Tarantino – po „Wściekłych psach” zarzucano mu nadmiar epatowania okrucieństwem. Postanowił więc pokazać, że ratowanie życia może być bardziej przerażające od zabijania.  Dziewczyna zostaje ocalona, a na pożegnanie opowiada Vincentowi najgorszy chyba dowcip, jaki scenarzyście przyszedł do głowy. O rodzinie pomidorów.
Jeżeli Mia i Vincent, to oczywiście słynna i najbardziej kojarzona z „Pulp” scena w knajpie, gdzie para bohaterów staje do konkursu i… tańczy twista. Resztę chyba każdy zna, nawet jeśli nie należy do grona wielbicieli talentu Tarantino.

Tarantino specjalizuje się w długich, często bezsensownych dialogach. Jako przykład podać tu można rozmowy, jakie prowadzą ze sobą Vincent i Jules: o tym, co się w Europie podaje do frytek zamiast ketchupu, o tym dlaczego nie należy jadać świniny i psów, o tym, dlaczego nie na miejscu jest masować stopy żony swojego szefa. Ale fani filmów Tarantino za niepowtarzalny i najlepszy dialog uważają rozmowę z początku „Wściekłych psów”, kiedy dowiadujemy się, co prawdopodobnie ma na myśli Madonna śpiewając „Like a virgin” i dlaczego kelnerkom należą się napiwki.

Dwóch mężczyzn, ubranych w garnitury mierzy do siebie z broni. Niby nic nadzwyczajnego, a jednak. Scena z „Wściekłych psów, kiedy Mr. White i Mr. Pink po kłótni wyciągają pistolety i celują do siebie, to istny majsresztyk. U Tarantino ten motyw jest bardzo popularny. Gangsterzy i mordercy ze spluwami pojawiają się w „Pulp Fiction”, „Od zmierzchu do świtu”, również w „Kill Billu”, choć tutaj celują do siebie kobiety.
Jeżeli chodzi o okrucieństwo, jest ono przypisywane Tarantino równie często, co reżyserski geniusz i pomysłowość. Wielu kinomaniaków za najbardziej brutalną uznaje scenę z „Resevoir dogs”, kiedy Vinc Vega grany przez Michaela Madsena torturuje policjanta obcinając mu ucho. I chociaż nie widzimy samego momentu okaleczenia pojmanego stróża prawa, tylko odcięte już ucho i zakrwawioną twarz męczonego biedaka, to rzeczywiście ciarki przechodzą po plecach.

Strzelaniny to jest to, co Tarantino bardzo lubi. Lubi też niedopowiedzenia z nich wynikające. W „Psach” mamy jedną perełkę, kiedy jeden z bohaterów ginie od kuli, której nikt nie wystrzelił. Dzieje się to w scenie końcowej, kiedy to Mr. White, Nice Guy Eddie, Cabot celuja do siebie nawzajem. Następuje ciąg wystrzałów, po czym wszyscy padają martwi, Mr. White zostaje ranny. Z tym, że do Eddiego nikt nie celował! Zostaje zabity kulą, której w filmie nie było. QT zapytany przez Chrisa Penna (Eddie), dlaczego jego bohater zginął, skoro nikt do niego nie wystrzelił, odpowiedział, że zostawi to tak jak jest i będzie to największa niewiadoma filmu.
Słynny napad rozpoczynający i kończący „Pulp Fiction” również przeszedł już do historii kina, jeśli nie światowego, to a pewno tarantinowskiego. Skrzeczący głos Huney Buney, Tim Roth jako cudem ocalony z rąk Julesa, nawracającego się właśnie na dobrą drogę i najsłynniejszy portfel z napisem „Bad Mother Fucker”. Klasyka, jak piszą miłośnicy Tarntino.
Tarantino lubi też od czasu do czasu pojawić się przed kamerą. W „Pulp Fiction”, poza tym, że nie prowadzi „przechowalni martwych czarnuchów” i ma bardzo nerwową żonę, parzy podobno najlepszą kawę na świecie. W „Od zmierzchu do świtu” pokazuje swoją wampirzą naturę. W „Resevoir dogs” ma iście rolę fajtłapowatego złodzieja, który ginie w przypadkowy sposób podczas akcji, a w „Desperado” opowiada dowcip, który jest tak beznadziejny, że aż rewelacyjny. Muszę jednak pochwalić Tarantino – który w „Desperado” występuje jako aktor – za fenomenalnie zagraną opowieść o facecie, który założył się, że nasika barmanowi na ladę. To i pierwsza sekwencja ze Steve’em Buscemi należą zdecydowanie do najlepszych momentów filmu.  – pisze jeden z krytyków. A widzowie nazywają tę scenę po prostu genialną, dowcip uznając za najlepiej opowiedziany w historii kina.

Fakt, że widzowie świetnie opisane powyżej fragmenty znają i kojarzą świadczy o tym, że Tarantino umiał utrafić w gusta publiczności. Przez rozpoznawalność poszczególnych scen wypracował sobie markę, która świetnie się sprzedaje nie tylko w filmie.

III.III
Dobry produkcik się sprzedaje. Tarantino w kulturze popularnej

W kulturze popularnej jednak sztuka jest wszystkim tym, czym jest według Freuda, i niczym więcej. Tak jak senne marzenie, kultura popularna zniekształca ludzkie doświadczenie aby wyciągnąć z niego satysfakcję zastępczą albo uspokojenie. [...] Ukazuje złudzenie przeciwstawne rzeczywistości. Z tego powodu nie jest zdolna dać zaspokojenia. I wszystko w kulturze popularnej pozostawia człowiekowi niewyraźne poczucie niezaspokojenia, ponieważ tak jak sztuka popularna, daje ona tylko zaspokojenie zastępcze; i tak jak marzenie senne odrywa od życia i nie daje rzeczywistego zaspokojenia.
Filmy Tarantino to sztuka, która pozostawia widzowi poczucie niezaspokojenia. To również produkt, który dobrze się sprzedaje. Sprzedaje się też to, co tarantinowskie, nie tylko na ekranach kin. Odniesienia do jego filmów znajdziemy w grach komputerowych, muzyce, reklamie, teatrze.
Owa nieustająca gra wzajemnych odniesień i odpowiedniości obejmuje całość istniejącego świata. Ciągi powtórzeń i powiązań powodują, że wszystko posiada swoją odpowiedniość. Analogia staje się tym samym podstawową zasadą interpretacyjną.  Dziś powiada się nawet czasem o nadużywaniu stylu określanego jako [...] wyliczająco-aluzyjny. Polega on na gromadzeniu przykładów powiązanych luźną, bywa, analogią i nie mających żadnego bezpośredniego związku z tym, o czym się rzeczywiście mówi

Przyjrzyjmy się kampanii reklamowej Heyah z końca 2005 roku w gangsterskim stylu: „zdrabniamy zawodowo” plastycznie wzorowanej na filmie „Sin City” Roberta Rodrigueza.  W „Sin City” można nie zagustować, ale trudno odmówić mu plastycznej urody. Jest rozkoszą dla oczu. Filmowe studio Rodrigueza w Austin nazywa się Troublemaker, czyli taki, który stwarza problemy. Istotnie, Rodriguez wykręcił swym amerykańskim kolegom po fachu niezły numer – będą musieli zdecydować, czy skorzystają z jego nowej (…) technologii. A może ją zlekceważą i „Sin City” okaże się wyłącznie jednorazowym eksperymentem?  Nie zlekceważyli tej technologii producenci reklam „Heyah”. Gangsterzy pojawiają się w czarno białej scenerii, z czerwonymi elementami symbolizującymi barwy operatora. Poszczególne sceny wyglądają jak wyjęte prosto z „Sin City”. Jest tu parodia pomysłów Rodrigueza, gangsterzy są przerysowani, a gdy mówią zdrobnieniami – wręcz groteskowi.
Parodia dominuje nad swoim obiektem. W odróżnieniu od imitacji, cytatu, czy aluzji, wymaga krytycznego, ironicznego dystansu. Mimo iż pragnie wchłaniać w siebie, ogarniać, jednocześnie zwraca uwagę na różnice [...] Nie musi być komiczna. Musi albo wywoływać, albo wskazywać inną wypowiedź; do pewnego stopnia musi być antytezą tej wypowiedzi…

Tarantino stał się również pożywką dla twórców gier komputerowych. Nie ma dobrej recepty na grę komputerową. Nawet nowatorska technologia oraz ogromne nakłady potrafią zawieść i program nie będzie się sprzedawać. Autorzy „Rezerwowych Psów”, nawiązali do „Wściekłych psów” Tarantino. Nie mogli liczyć ani na pieniądze, ani na nową technikę. Dlatego postawili na skandal. Skandal, jak dotąd, przybrał rozmiary odpowiadające rynkowi polskich gier komputerowych, czyli niewielkie. Informację o „Rezerwowych Psach” pokazano dwa czy trzy razy w telewizji z komentarzem, że do gry w żadnym wypadku nie należy dopuszczać dzieci. Bo komputerowe „Psy” są pełne przemocy, seksu i obscenicznych pastiszy.[...] Świat „Rezerwowych Psów” jest przedstawiony w tak czarnych barwach, że zostawia pod tym względem w tyle nawet filmy Quentina Tarantino (do których zresztą autorzy „Psów” często nawiązują), nie ma jednak ani ich przewrotnego wdzięku, ani humoru.  Po tej grze pojawiła się oczywiście jej kontynuacja. „Rezerwowe Psy 2” nie mają być grą oryginalną. Jej autorzy podróżują wytartymi ścieżkami prowokacji, przemocy i seksu, aktualizując jedynie oprawę graficzną oraz zestaw misji.
Wraz z pojawieniem się „Miasta Grzechu” Rodrigueza na ekranach, firma NECA poinformowała, iż wyprodukuje grę planszową na podstawie tego filmu. Twórcy zapowiedzieli, że adresowana będzie do odbiorców powyżej 18 roku życia.

Muzyka popularna również sięga po Tarantino. Zaraz po premierze, burzę wywołał teledysk zespołu Myslovitz „To nie był film”. Jest to zapis opowieści małolata, który pod wpływem pełnych przemocy filmów zabił, bo chciał zobaczyć, jak to jest. Po emisji tego teledysku w „Teleexpressie” interweniował szef TAI Jacek Snopkiewicz, dezaprobatę wyraził sam Ryszard Miazek. Jak na ironię piosenka nie nawołuje do przemocy, wręcz przeciwnie – stanowi ostrzeżenie.

Jest jeszcze teatr. Tutaj też pojawia się reżyser „Pulp Fiction” jako inspiracja dla młodych twórców. Prawdziwym zagłębiem kinoteatru stał się festiwal Fringe w Edynburgu, na którym co roku można znaleźć kilkanaście przedstawień opartych na kultowych filmach. Studenckie teatry najczęściej sięgają po „Wściekłe psy” Tarantino. W tym ostatnim przypadku jest to o tyle łatwe, że scenariusz można ściągnąć z internetu, a sam Tarantino nie zgłasza pretensji, o ile spektakle nie są nastawione na zysk. W Toronto „Wściekłe psy” grane były w autentycznych wnętrzach nieczynnego magazynu, aktorzy strzelali z prawdziwych pistoletów i jeździli prawdziwym samochodem. Jak opowiadał reżyser widowiska Jeremy Christian Quinn, największy problem był ze scenami krwawych jatek, ale tu na pomoc przyszła specjalistka od filmowej charakteryzacji. Dzięki jej sztuczkom nawet scena z obcięciem ucha policjantowi wypadła przekonująco, jeśli wierzyć kanadyjskiej krytyce.  
W Edynburgu można przebierać w czarnych przedstawieniach: od teatralnych wersji brutalnych filmów, takich jak „Reservoir Dogs” czy „Long Good Friday”, po inspirowane „Urodzonymi mordercami” inscenizacje Szekspira. Przemoc, horror i seks sprzedają się na festiwalu doskonale. Tarantino szydził ze stereotypów pop-kultury, Stone pokazał niebezpieczną grę, jaką z przemocą prowadzą media. Ich następcy w teatrze rzadko miewają tak szlachetne intencje. Większości wydaje się, że pistolet jest najlepszym sposobem na zbudowanie napięcia.
I rzeczywiście, trudno zasnąć, gdy ci nad uchem strzelają ślepakami z magnum. Mimo ostrzeżeń na afiszach publiczność za każdym razem podskakuje przerażona. Trup na scenie ściele się gęsto i czasami aż dziw bierze, że potem ktokolwiek jeszcze wychodzi się kłaniać.

Podsumowując, oglądamy Tarantino, bo daje nam to, co już znamy i lubimy. Z innych filmów i z jego twórczości. Przyjemność sprawia nam utożsamianie się z bohaterami, odgadywanie tego, co nie pokazane wprost, wymyślanie prawdopodobnych zakończeń wydarzeń. Z popularności Tarantino korzysta nie tylko kino. Nawiązania do jego twórczości znajdujemy w reklamie, muzyce popularnej, teatrze.
Do wszechobecności Tarantino przyczyniają się media. Sposób, w jaki przedstawiają amerykańskiego reżysera wpływa na jego odbiór przez publiczność. W dwóch kolejnych rozdziałach zajmę się analizą artykułów dotyczących Tarantino. Najpierw przyjrzymy się dwóm ogólnopolskim dziennikom opiniotwórczym: „Gazecie Wyborczej” i Rzeczpospolitej”. Następnie pismom branżowym śledzącym karierę filmowca od początku, czyli od momentu pojawienia się „Wściekłych psów” – mowa to o „Kinie” i „Filmie”.

IV
Jak piszą pisma branżowe

W tym i kolejnym rozdziale pracy zajmę się analizą tekstów poświęconych twórczości Tarantino. Badałam cztery tytuły ogólnopolskie: dwa magazyny branżowe – „Film” i „Kino” oraz dwa dzienniki opiniotwórcze – „Gazetę Wyborczą” i „Rzeczpospolitą”. Zacznijmy od pism poświeconych filmowi. Badałam okres od 1993 roku – od premiery pierwszego filmu wyreżyserowanego przez Tarantino do roku 2005, kiedy do kin trafiło „Sin City” Roberta Rodrigueza, które Tarantino współreżyserował.
Dwa analizowane w poniższej pracy czasopisma branżowe, podobnie zresztą jak dzienniki, o których będzie mowa w kolejnym rozdziale, różnią się między sobą pod względem ilości artykułów poświęconym Tarantino i jego twórczości. W „Kinie” od momentu premiery „Wściekłych psów” w 1993 roku do roku 2005 pojawia się trzynaście tekstów. W „Filmie” jest ich prawie trzykrotnie więcej – trzydzieści trzy. Widoczna jest też różnica w ilości miejsca poświęconego reżyserowi w obu tytułach. „Kino” poświęca mu mniej miejsca, recenzje są zazwyczaj krótkie, z jednym zdjęciem, zajmują średnio pół strony. Dłuższe są artykuły dotyczące całokształtu twórczości Tarantino, wówczas zajmują dwie, trzy strony. „Film” średnio na recenzję filmu daje jedną stronę, pisząc o twórczości Tarantino umieszcza teksty na czterech, pięciu stronach. Dodatkowo znacznie więcej tu fotografii, pismo jest bardziej kolorowe i zawiera więcej zdjęć niż „Kino”.

IV.I
Mało i nie koniecznie przychylnie w „Kinie”

W „Kinie” spośród trzynastu artykułów będących recenzjami, tekstami informacyjnymi bądź publicystycznymi aż pięć zawiera negatywną ocenę filmowych poczynań reżysera. Tekstów pozytywnych jest osiem. Warto też zwrócić uwagę, że w siedmiu na trzynaście analizowanych artykułów autorzy wspominają Festiwal Filmowy Cannes 1994, na którym Tarantino zdobył za „Pulp Fiction” Złotą Palmę pozbawiając zwycięstwa Krzysztofa Kieślowskiego.
W badanym okresie znajdziemy w tym tytule sześć recenzji filmów Tarantino, których autorami są krytycy filmowi, trzy teksty o twórczości reżysera, w których obszerniej mówi się o jego dokonaniach oraz dwa teksty dotyczące festiwali filmowych: jeden o Cannes 1994, kiedy Tarantino wygrał festiwal i drugi o Cannes 2004, kiedy był przewodniczącym canneńskiego jury i przyznał Złotą Palmę kontrowersyjnemu „Farenheit 9/11” Michaela Moore’a.

Witold Jabłoński opisując w 1996 roku artystyczne dokonania Tarantino , mając na uwadze głównie „Wściekłe psy” i „Pulp Fiction” stwierdza, że gwiazda spod której pochodzi reżyser jest wyjątkowo ciemna. Określając jego osiągnięcia w przemyśle filmowym stawia śmiałą tezę, że Tarantino zatruł jadem swego mrocznego ducha całą masę ludzi, artystów i zwykłych zjadaczy chleba. Powiedział im mianowicie, ze dobro jest złem a zło dobrem, przy czym myśl tę samą w sobie nie nową i banalną przyoblekł w nowoczesną atrakcyjna formę (…) i znalazł wielu chętnych słuchaczy czy nawet wyznawców.

Przyjmując konwencję jedynego, który przejrzał niecne zamiary Tarantino, nazywa go Antychrystem i używa sobie do woli. Nie twierdzę, że przyszedł do nas wprost z piekielnych czeluści. Dla niepoznaki miał, oczywiście, matkę – pisze – Na diabelski trakt swego życia wstąpił w chwili, gdy na biurko producenta Lawrence’a Bendera trafiło prawdziwie dojrzałe w swej złowrogiej wymowie dzieło, zatytułowane „Wściekłe psy” (…) Nikt nie wyczuł odoru siarki.

O największym osiągnięciu Tarantino „Pulp Fiction również nie wyraża się pochlebnie. Film nazywa „nie do końca zresztą oryginalną historyjką” opartą na jakimś prymitywnym filmiku made in Hongkong. Nie ma potrzeby powtarzać, że i w tym filmie najbardziej celebrowana jest scena gangsterskiej egzekucji na czwórce młodocianych złodziejaszków  – wyjaśnia. Całość według krytyka to „pretensjonalna tandeta i szmira w <postmodernistycznym> opakowaniu.”

Natomiast wspominając „Desperado”, przy którym to filmie pomagał Rodriguezowi właśnie Tarantino, po raz kolejny stawia zarzut brutalności – nadmiernej i według niego bezsensownej: Okazuje się bowiem, ze nawet ścieranie krwi z podłogi można pokazać tak, że widzowie boki będą zrywać ze śmiechu. Nie wiadomo, co w tym momencie bardziej podziwiać – wyrachowaną manipulację twórców czy też bezmyślne samozadowolenie widowni. (…) Świat cały napiętnowany jest złem, a tzw. dobro jest zwykłym mazgajstwem i musi z konieczności poddać się władzy silniejszego.

Nadmiar przemocy i pokazywanie świata degeneratów ma też za złe twórcy „Pulp” Tomasz Jopkiewicz . Pisze, że w filmach Tarantino stosowanie przemocy staje się nader często dla bohaterów zabawne. W dodatku bohaterowie, których można uznać za pozytywnych pozostają daleko poza kadrem. Chodzi z reguły o rozgrywki wewnątrz świata kryminalistów i gangsterów  – pisze. A o samym reżyserze dodaje: Tarantino sprawia wrażenie wychowanego w cieniu obsesyjnej i odstręczającej „kultury przemocy”, kogoś, kto nią nasiąknął, kogoś z „wewnątrz” – ocenia, by za chwilę podkreślić po raz kolejny z czego się filmy QT składają – Świat filmowy Tarantino należy do ludzi, którzy rozumują stereotypami i schematami, którzy przemoc traktują jako pewnego rodzaju towar. Wszystko udaje się załatwić – przypadkowe morderstwo tuszuje w sposób absolutnie profesjonalny, elegancki i twardy pan Wolf, a zbieranie mózgu z tapicerki samochodu jest przede wszystkim problemem techniczno – estetycznym, szczęśliwie rozwiązanym.

Konrad J. Zarębski co prawda z okazji premiery „Pulp Fiction” znajduje w filmie pozytywne strony , jak chociażby rewelacyjną obsadę, ale samego reżysera uważa za gwiazdkę jednego sezonu. Charakteryzując twórczość młodego Amerykanina, stwierdza, że od początków swego istnienia kino opowiada sny. Ostatnio są to sny gwałtowne, brutalne i pełne przemocy. Skąd się bierze sukces Tarantino? Bynajmniej nie z ideowej zawartości jego filmów – wyjaśnia popularność reżysera – Przede wszystkim jest to fascynacja osobą samego reżysera – swego chłopa, który zakochał się w kinie do tego stopnia, że sam zaczął robić filmy i to takie, które wygrywają Cannes. (…) Niektórzy nazywają to postmodernizmem, lecz w istocie reżyser opowiada swoje sny o lepszym kinie (…). Udział wielkich aktorów i ironiczny dystans do taniej fabuły zmienia drugorzędną produkcję w pierwszorzędny pastisz gatunku (…). Ten sen o idealnym kryminale Tarantino opowiada wyłącznie dla śmiechu. (…) Nie wierzę, żeby autor „Pulp Fiction” długo utrzymał się na fali. Najpóźniej za parę lat zasili grono sprawnych rzemieślników, dostarczycieli fabuł.

IV.II
Są tez głosy „na tak”

Ale nie jest tak do końca źle. Są też i tacy recenzenci, którzy doceniają wkład Tarantino w rozwój kina. Tarantino nobilitował kino popularne, wpisał w gatunkowe konwencje inteligentną analizę kultury masowej. Kunsztowną narracją, mnogością cytatów czy nawiązań czy inteligentną grą z tradycją kina i samym widzem zjednywał sobie podziw krytyki  – pisze Rafał Syska w tekście przypominającym osiągnięcia Tarantino z okazji premiery „Kill Bill vol. 1″. Pokrótce analizuje, jak wyglądały początki reżysera. „Pulp Fiction” uważane jest za podstawę jednego z dominujących obecnie modeli kina – zaznacza, dodając, ze film to nic innego jak żonglerka cytatów i nawiązań, hybryda konwencji kina gatunków. Świat bohaterów Tarantino został wytyczony przestrzenią wypożyczalni kaset wideo. W „Pulp Fiction” (…) nawiązał do konwencji kina gatunków, odwracając stereotypy, szargając mitologię, wprowadzając widza w szczególny stan rozdrażnienia i niepewności. Oczekująca klasycznej intrygi i rozwiązań publiczność trafiała jedynie na kompromitację tradycyjnych wzorców, naśmiewanie się z własnych przyzwyczajeń – czytamy. Wg autora , „Pulp Fiction” jest arcydziełem, świadomie opartym wyłącznie na grze sztampy i kiczu. Tarantino postmodernista udowodnił , że można zrealizować dzieło awangardowe, na swój sposób oryginalne, które następnie samo może stać się podstawą najróżniejszych parodii.
O „Wściekłych psach”  Syska  mówi: Stereotypowa gangsterska fabuła stała się w rękach reżysera podstawa do psychologicznej gry między bohaterami a publicznością, zadumy nad kwestią lojalności, męskiej przyjaźni czy granicami kompromisu.  Paradoksalnie: okrutne „Wściekłe psy” stały się jedną z rozpaczliwych prób poszukiwania wartości w zdemoralizowanym świecie, podobnie jak kino protoplastów Tarantino, Akiry Kurosawy czy Sama Peckinpaha . Okrucieństwo nie jest jedynie instrumentem służącym do stworzenia ekscytującego filmu, prowokuje raczej do konfrontacji z oczekiwaniami publiczności. Oglądając pustą ścianę, (widz – przyp. autora) staje się aktywnym uczestnikiem tortur, samodzielnie kreującym w swojej wyobraźni krwawe obrazy, przywołującym podpatrzone w innych dziedzinach wzorce podobnych aktów.
Według Syski, reżyser zmusza odbiorcę do identyfikowania się nie z napastnikiem, kreatorem agresji, ale z jej ofiarą. Zdaniem Tarantino, widz w epatujących przemocą filmach znajduje w podobnie bezradnym położeniu, jak jego bohater.  W swoich filmach (Tarantino – przyp. autora) i scenariuszach dokonuje pesymistycznej analizy współczesnej kultury, która promując patologię i gloryfikując przestępców, odpowiada na zobojętnienie społeczeństwa na przemoc. Telewizja i kino gatunków dokonują degradacji śmierci, ułatwiają percypowanie, traktowanie w kategoriach widowiska czy reklamy. Przemoc jest nie tylko czymś naturalnym, ale ubrana w szczególny sztafaż staje się zjawiskiem zabawnym.
Autor odnajduje też głębię w filmach młodego Amerykanina, ich drugie dno. Klasyczne kino gangsterskie wykreowało własną rzeczywistość, opartą na własnej fizyce czy biologii. Tarantino odwrócił te mechanizmy: w jego filmach przestępcy stają się ofiarami naturalnych procesów, ich życie, uczucia czy problemy pozbawione są magicznej aury. Kino Tarantino tylko na pozór jest puste. Raczej owa przejmująca pustka (wizja kultury popularnej) staje się treścią jego dzieł – pisze – Na powierzchni (…) kunsztowna intryga fabularna, atrakcyjny bohater i krwawe zdarzenie. Głębiej zaś odbicie kinowej sali, w której bawiący się tego typu filmami widz stanie się obiektem życzliwej kpiny, ukształtowaną przez medialną fikcję karykaturą (…). Kino Tarantino – spośród wielu zalet – pozwala nam dostrzec na ekranie samych siebie. Przyjemność tego widoku zależy od tego, jak głębokie będzie to spojrzenie.

Przychylność krytyki  zyskują też bardzo ostro atakowani za propagowanie przemocy „Urodzeni mordercy” Oliviera Stone’a, do których Tarantino popełnił scenariusz. Trzeba być filmowym daltonistą, żeby „nie zauważyć słonia”, tych wszystkich świadomych i jaskrawych odchyleń od realizmu narracji – ocenia Jerzy Płażewki – Czego jeszcze potrzeba: żółtych tablic informacyjnych „Uwaga! To jest satyra!”?

Przy okazji „Kill Billa” recenzenci przypominają,  o co chodzi w kinie ‘made by Tarantino’. Tarantino nie byłby sobą, gdyby tej prostej historii (o fabule „Kill Bill vol. 1 – przyp. autora) nie wystylizował na swój specyficzny, postmodernistyczny sposób – Zarębski podkreśla, że reżyser wie, jak uwieść publiczność – Przenikliwości Tarantino zawdzięczać należy, że jako odbiorca kina i twórca zafascynowany tym, co najskuteczniej uwodzi widza, potrafił stworzyć niezwykłą syntezę tego nurtu kina.
Zarębski chwali też „Sin City” Rodrigueza,  w którym Tarantino za dolara nakręcił jedną ze scen, zaznaczając, że w rzeczywistości jednak duch Tarantino unosi się nad całością przedsięwzięcia. Wartością nadrzędną jest tu niczym nieskrępowana umiejętność opowiadania, doprowadzona do perfekcji zdolność zatrzymywania uwagi, szukanie grzesznych smaczków i wielopiętrowych pastiszy, wreszcie rozkoszowanie się wstydliwą przyjemnością obcowania z dziełem, będącym z jednej strony majstersztykiem, z drugiej zaś koktajlem zakazanych owoców. Dokładnie tak samo jak „Pulp Fiction” przed jedenastu laty…  Swoją drogą w 1995 roku ten sam krytyk wróżył Tarantino raczej marny koniec traktując go jak gwiazdkę jednego sezonu.

Do pochwał przy okazji „Kill Billa” przyłącza się też Andrzej Kołodyński,  który mówi wprost: „Kill Bill” obraża dobry gust, jest historią bezwstydnie kiczowatą, w dodatku nic z niej nie wynika. Tylko, że jest w nim dużo więcej. Przede wszystkim czysto filmowe piękno, magia i porażająca energia. Przesłaniem jest emanująca z każdego kadru radość swobodnego, jakby pozbawionego wysiłku korzystania z wszelkich możliwości kina. Tarantino przypomina wirtuoza, który upaja się swoim rzemiosłem. To świat, który nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, świat alternatywy. Pełen osobliwego piękna, ale także przemocy i dzikiego okrucieństwa. Jednocześnie autor podkreśla to, co sam Tarantino wielokrotnie zaznacza: Pastisz tworzony przez Tarantino przenika duch najprawdziwszego podziwu, to się wyczuwa w każdym szczególe (…). Jest w tym szekspirowski patos i czysto filmowa fantastyka (…). Tarantino ani na chwilę nie zapomina o wzorach należących do taniego kina popularnego, ale niepostrzeżenie przemienia je w dzieło sztuki wysokiej.

IV.III
„Syndrom Cannes ’94″, czyli za co nie lubią reżysera krytycy „Kina”

Niemniej w „Kinie” ponad jedna trzecia tekstów traktujących o twórczości Tarantino jest reżyserowi nieprzychylna. Przy dokładniejszej analizie dostrzec można pewną prawidłowość. Tam, gdzie ku przestrodze wspomina się sensacyjną wygraną w Cannes w 1994 roku i gdzie pada nazwisko wielkiego przegranego festiwalu Krzysztofa Kieślowskiego, nie może być mowy o pozytywnej ocenie twórcy „Pulp”.

W czterech z sześciu recenzji filmów Tarantino ich autorzy wspominają porażkę „Czerwonego” w zmaganiach w Cannes. A przyczyną tej porażki był nie kto inny jak prowokacyjny i bezczelny młodzik z Ameryki. Nie może tu więc być mowy o pochwałach zuchwałego i „nieartystycznego” kina w stylu „Pulp Fiction”. Po Cannes nie mogę nie zacząć od zgromienia niekompetencji jury pod wodzą aktora filmów kowbojskich Clinta Eastwooda. Na 10 oficjalnych nagród nie znaleziono ani jednej, żeby wyróżnić najlepszy film festiwalu, „Czerwony” Krzysztofa Kieślowskiego – pisze wzburzony Jerzy Płażewski,  po czym wnioskuje, że „konflikt” miedzy polskim a amerykańskim twórcą to: Konflikt między kinem autorskim, szukającym piękna i prawdy o świecie, a kinem rozrywkowym, szukającym poklasku dla zręczności reżyserskiej i starającym się przysporzyć publiczności jak najwięcej emocji. Kino Hollywood może zniszczyć kino europejskie  – konkluduje.

Po premierze „Czterech pokoi”, gdzie jedną z nowel nakręcił Tarantino, Kamil Rudziński  używa sobie do woli, nazywając utwór „czterema wątpliwej jakości filmikami”. Sądzę, że po obejrzeniu „Czterech pokojów” liczba ludzi, którzy będą zaciskać pięści i zgrzytać zębami na widok Clinta Eastwooda znacząco wzrośnie – przewiduje. Według autora, konsekwencje canneńskiego werdyktu nie dały na siebie zbyt długo czekać – zaczęto wręcz mówić o quentinizacji kina amerykańskiego. Nagle jak za najdawniejszych czasów kina przestały znaczyć wrażliwość, wiedza filmowa i obycie, ważył natomiast głos biletera, przepraszam – sprzedawcy kaset wideo  – atakuje. W tym fragmencie recenzent popisuje się nie tylko złośliwością, ale i nieznajomością przytaczanych faktów. Tarantino nie był – jak pisze Rudziński – sprzedawcą (sic!) kaset wideo, lecz pracował w wypożyczalni. Recenzję kończy pytaniem retorycznym: No i coś pan narobił panie Eastwood? To nie lepiej było dać Złotą Palmę „Czerwonemu” i pozwolić się sprawdzać Quentinowi Tarantino na jego własny koszt, bez canneńskich protekcji, w wolnej grze rynkowej?  Dla jasności dodam, że kontrowersyjny wynik festiwalu miał miejsce trzy lata wcześniej.

IV.IV
„Film” dostrzega w większości zalety

W „Filmie” jest o Tarantino prawie trzykrotnie więcej tekstów niż w omówionym „Kinie”. Tytuł poświęca też więcej miejsca na artykuły dotyczące reżysera i obficiej je ilustruje. Odsetek negatywnych tekstów jest tu też o wiele mniejszy niż w poprzednim magazynie. Na trzydzieści trzy teksty tylko dwa są Tarantino nieprzychylne.
Recenzji filmów Tarantino jest sześć, recenzji filmów innych reżyserów, w których wspomina się jego nazwisko też sześć, jedna recenzja płyty z muzyką z filmów reżysera. Cztery artykuły dotyczą całokształtu twórczości Tarantino, dwa festiwali filmowych. Mamy tu też siedem wywiadów z osobowościami światowego kina, w tym trzy z samym reżyserem. Pozostałe to informacje o aktualnych wydarzeniach w świecie filmu.

Zacznijmy od negatywnego spojrzenia krytyków na filmowe dokonania Tarantino. Jeden z nieprzychylnych mu tekstów  dotyczy filmów nowej fali, tzw. „neo noir”. Wcześniej bohaterowie byli lojalni wobec siebie – pisze Ewa Mazierska, po zaznacza, że: Quentin Tarantino zamiast mówić wprost, że widzi świat „czarno”, co brzmiałoby nudno, paternalistycznie i przez to byłoby nie do strawienia dla współczesnego widza, udaje, że tylko żongluje konwencjami, cytuje, bawi się kinem.
Drugi z tekstów „na nie” to recenzja „Jackie Brown” , w której Krzysztof Kłopotowski pisze, że cały film wygląda jak praca amatora, a przynajmniej jak film o bardzo niskim budżecie. Wiele scen jest zwyczajnie niedoświetlonych.  Według krytyka, jest to mania kina celowo biednego. Tarantino chce podobać się jako artysta wulgarny, który zwraca się do publiczności na tyle przerafinowanej, że spragnionej prostactwa.

Poza tymi dwoma wyjątkami pozostałe recenzje to pochwała zarówno zdolności reżyserskich Tarantino, jak i ich efektów. Przy okazji tekstów opowiadających historię kontrowersyjnego reżysera pojawiają się „smaczki”, które recenzenci uwielbiają cytować, a które świetnie wpisują się w ogólny obraz bezczelnego i buńczucznego artysty, dla którego skandal i rozgłos wokół własnej osoby są tak samo ważne jak zamieszanie przy okazji kolejnych premier.

Elżbieta Ciapara, „specjalistka od Tarantino” w „Filmie”, tak rozpoczyna artykuł o dotychczasowych dokonaniach swojego ulubieńca, pojawiający się w magazynie z okazji premiery „Kill Bill vol. 1″ : Pierwszym przekleństwem, jakie przyswoił sobie Tarantino było wyrażenie „a gówno”. Miał trzy lata i właśnie w ten sposób kwitował polecenia matki Connie, żeby posprzątał zabawki, albo szedł spać. „A gówno” usłyszał także 16 lat później Harvey Weinstein, kiedy zażądał od Tarantino wycięcia z „Wściekłych psów” sceny z obcinaniem ucha. Musiał to być dla Weinsteina nie lada szok. Już wtedy był jednym z najbardziej liczących się producentów, któremu nikt nie ośmielał się sprzeciwiać. Tarantino był natomiast debiutującym reżyserem. Mimo to nie zamierzał ustąpić. Postawił na swoim, a Weinstein już nigdy więcej nie próbował niczego Tarantino nawet sugerować.

Prawie dziesięć lat wcześniej ta sama autorka  broni atakowanego „Pulp Fiction” zaraz po festiwalu w Cannes: Kiedy okazało się, ze jury pod przewodnictwem Clinta Eastwooda przyznało w tym roku „Złotą Palmę” nie „Czerwonemu” Krzysztofa Kieślowskiego, a właśnie Tarantino, niektórzy nie posiadali się z oburzenia. Ale gdy jedni festiwalowych jurorów porównywali do barbarzyńców i podawali w wątpliwość ich poczytalność, inni otwarcie wręcz zachwycali się „Pulp Fiction”.
Przy tej okazji wspomina „Wściekłe psy” – reżyserski debiut filmowca i jego ulubiony chwyt – zabawę różnymi konwencjami filmowymi: Więcej tu humoru (Tarantinowsko przewrotnego i czarnego), mniej zaś przemocy. Zabawa konwencjami trwa. Słowo „pulp” ma bowiem dwa znaczenia. Po pierwsze jest to miękka, wilgotna, nieforemna masa, jednym słowem papka. Po drugie oznacza czasopismo lub książkę o niesamowitej, sensacyjnej tematyce, wydrukowane na charakterystycznym papierze z makulatury. Bohaterami „Pulp Fiction” są (…) drobnego kalibru szumowiny i kanalie. Ale szumowiny sympatyczne i przez Tarantino pokazane z dobrotliwym przymrużeniem oka. Ich losy przeplatają się ze sobą w najmniej oczekiwany sposób.

Echa werdyktu z Cannes z 1994 roku dają się tez słyszeć w dziewięć lat później, tyle, że w wypadku recenzentów „Filmu”, przytoczenie tego wydarzenia nie równa się negatywnej ocenie filmowego dorobku laureata francuskiego festiwalu filmowego. Z całym szacunkiem dla twórczości Kieślowskiego, „Pulp” Palmę zdobyło zasłużenie – broni werdyktu Clinta Eastwooda Ciapara  – Był to bowiem prawdziwy powiew świeżości. Tarantino zburzył skostniałe schematy, ożywił je, wprowadzając język ulicy (ma chyba najlepsze w kinie ucho do dialogów), a przemoc zderzył z humorem, doprowadzając jedno i drugie do granic absurdu. Publiczność to kupiła.
Tematu przemocy przy okazji recenzji twórczości Tarantino nie sposób uniknąć. Tym bardziej jeśli mowa o „Kill Bill”, gdzie trup pada gęsto, a krew chociaż sztuczna, to leje się wiadrami.
Film pomyślany jest jako nawiązanie do konwencji kina spod znaku exploitation, czyli nisko budżetowych produkcji, opierających się niemal wyłącznie na przemocy, kręconych bez przywiązywania wagi do poziomu artystycznego, a wyświetlanych w podrzędnych kinach… W Kill Bill znalazło się też miejsce dla typowo tarantinowskiego humoru, a nawet dla 10-minutowej typowej sekcji anime – czytamy w recenzji Ciapary – Ładunek przemocy jest znacznie większy niż w poprzednich filmach Tarantino. Z drugiej strony nadmiar przemocy sprawia, że nie tylko na nią obojętniejemy, ale wręcz zaczynamy się śmiać. Przemoc przerysowana staje się w tym filmie swoistym środkiem wyrazu.

Wojtek Kałużyński, opisując „Sin City” Rodrigueza  również nie szczędzi pochwał. Czytamy: Wedle opinii Tarantino „Sin City” to prawdopodobnie najlepszy wizualnie czarno-biały film w historii kina i największa filmowa transformacja komiksowego stylu, jakiej kiedykolwiek dokonano. Choć można te słowa odebrać jako promocyjne wsparcie dla przyjaciela, w tym wypadku chyba się nie pomylił.

IV.V
Jak krytycy „Filmu” charakteryzują Tarantino

Wiele można znaleźć artykułów, w których krytycy starają się przy każdej nadarzającej się okazji wymienić to, co u Tarantino najważniejsze i co go charakteryzuje i odróżnia od innych filmowców.
QT stworzył świat płatnych morderców, gangsterów, handlarzy narkotyków, złodziei. Słowem ludzi żyjących z przestępstwa, napiętnowanych złem, a jednocześnie – w wizji reżysera – niewiele się różniących od tzw. zwyczajnych ludzi zmagających się z codziennością  – możemy przeczytać w recenzji filmu „Plump Fiction”, który w swoim założeniu miał być parodią słynnego pierwowzoru w postaci „Pulp Fiction”.
Oprócz powtarzającego się wzorca bohatera tarantinowskiego, charakterystyczna jest obada filmów Tarantino. Zaznaczają to krytycy  podczas wymieniania obsady „Jackie Brown”, w której obok Pam Grier znaleźli się Samuel L. Jackson, Robert de Niro, Michael Keaton: Zasadą Tarantino jest obsadzanie chociażby w epizodach aktorskich znakomitości (…). No, ale nikt przy zdrowych zmysłach nie odrzuci roli u Tarantino.

Tandeta, kicz, dogadzanie kinowej publiczności w postaci dostarczania jej lekkostrawnej papki filmowej to kolejny wyznacznik stylu Tarantino, pojawiający się w tekstach na jego temat. Katastrofa zaczęła się od niebotycznego sukcesu „Pulp Fiction”, który przyniósł 250 mln zysku – pisze Krzysztof Kłopotowski w artykule o ataku niezależnych wytwórni filmowych na Hollywood  – A wszystko zaczęło się od „Pulp”, filmu, który pod pozorem drwiny ze sztywnych gatunków i sztampy pozwala inteligentnym widzom bezwstydnie pławić się w tandecie, reszcie widowni zaś dostarcza zwyczajnej strawy.

Na czym owa strawa polega? Na mruganiu do widza okiem, na przejaskrawieniu wszystkiego do granic możliwości, na operowaniu banałem, budowaniu rewelacyjnych dialogów i świetnej muzyce – notabene dobieranej do każdego filmu wedle gustu i upodobań samego reżysera.
W „Pulp Fiction” jest co prawda napad, są mafijne porachunki, gwałt, narkotyki i kilka trupów, ale przecież trudno z pełnym przekonaniem określić ten film jako sensacyjny. Prawie wszystko, co mogłoby wywoływać dreszcz niezdrowych emocji, albo dzieje się poza ekranem, albo okazuje się czymś wręcz nieprzyzwoicie banalnym. Także filmowi gangsterzy mają w sobie – owszem – zimnokrwisty chłód zabójców i dużo nonszalanckiego uroku, ale i elementarny imbecylizm, który z ich rozmów czyni perły dowcipu. Dialogi napisane są w szalenie inteligentny sposób, ale bynajmniej nie iskrzą inteligencją, raczej w pikantny sposób ilustrują przeciętność i, delikatnie mówiąc, brak wyrafinowania rozmówców  – wylicza Barbara Kosecka.
I taki jest cały film Tarantino: nonszalancki i perfekcyjny zarazem, zawierający sceny z pozoru nudne i rozwlekłe, a jednak niesłychanie dynamiczny i przykuwający uwagę już od pierwszego kadru. Młody reżyser – samouk rozumie kino lepiej niż dziesiątki profesjonalistów – w jego filmie jest wigor, impet i dowcip, które każą emocjonować się nicniedzianiem się, rozkoszować banałem i napawać niespełnionymi obietnicami gatunku. Ale jest także oryginalność i umiejętność zaskakiwania, a także ogromy atut tej nowelowej konstrukcji – znakomicie wykorzystana ścieżka dźwiękowa.  I jeszcze wspomnienie o Palmie w Cannes z 1994 roku: Jeśli tej ‘pulpie’ należała się Złota Palma, to pewnie dlatego, że po tym filmie kino nie będzie już takie samo jak przedtem.
Tarantino gra z widzem w ciuciubabkę. Pracowicie tworzy jakąś wizję świata, starannie wyposaża sceny w pewne znacznie – po czym nagle wywraca wszystko do góry nogami, to czysta zabawa (…), to nie jest sadyzm wobec bohaterów, to sadyzm wobec widzów (…) Wydaje się, że będzie powódź, a tu trzęsienie ziemi!

Elżbieta Ciapara podejmuje się przedstawienia obsesji reżysera : Tarantino lubi, żeby jego filmy tworzyły zamknięty świat. Dlatego chętnie wykorzystuje te same imiona lub nazwiska bohaterów w swoich filmach i scenariuszach. Lubi angażować tych samych aktorów po kilka razy. Sam – wzorem Alfreda Hitchcocka – pojawia się niemal w każdym swoim filmie. (…) Przemoc odgrywa w twórczości reżysera szczególną rolę, a jednocześnie wydaje się być czymś tak powszechnym i zwyczajnym, jak na przykład jedzenie. Zresztą akty przemocy towarzyszą często w jego filmach scenom, w których ktoś coś je.

Z obsesji Tarantino Elżbieta Ciapara  wymienia kolejno:
- przemoc – w dużych ilościach i z dużym poczuciem humoru, nigdy na serio;
- cytaty filmowe – z różnych filmów we wszystkich filmach Tarantino;
- nowe interpretacje – Tarantino uwielbia doszukiwać się ukrytych znaczeń i podtekstów: tłumaczy, o co chodziło Madonnie w piosence „Like a Virgin” albo podaje prawdziwy – gejowski wydźwięk filmu „Top Gun”;
- muzykę lat 60′ i 70′ – ilustrującą wszystkie filmy Tarantino i dobieraną zawsze przez niego samego;
- zemstę – jeden z ulubionych motywów filmowych reżysera;
- stopy – wystarczy przypomnieć taniec Umy Thurman i Travolty w „Pulp Fiction”;
- twarde kobiety – przy okazji „Kill Bill”;
- Charlesa Bronsona – bohatera drugorzędnych filmów akcji, którego nazwisko pada w filmie „Prawdziwy romans”, do którego Tarantino napisał scenariusz;
- Pam Grier – kultowa aktorka czarnych kryminałów, w której reżyser kochał się za młodu i którą obsadził w „Jackie Brown”.

IV.VI
Seksista i rasista

Ciekawe są też spostrzeżenia na temat tego, jak Tarantino traktuje kobiety i mniejszości rasowe. Recenzja „Pulp Fiction” Elżbiety Ciapary  zaczyna się tak: Jedno jest pewne: feministki nie pokochają Quentina Tarantino.  We „Wściekłych psach” kobiet w ogóle nie było. W „Pulp Fiction” kobiet, co prawda nie brak, ale ich niedowład wyobraźni i lekkomyślność są tylko źródłem męskich kłopotów i frustracji. Kobiety zapominają o pamiątkowych zegarkach – talizmanach, przedawkowują prochy, wpadają na samobójczy pomysł rabowania barów szybkiej obsługi – jednym słowem, przeszkadzają mężczyznom i strasznie utrudniają im życie. Bo świat z filmów Tarantino, to świat mężczyzn. Rządzący się ich prawami, przez nich zdominowany. Świat brutalny, gdzie nie ma miejsca na chwile słabości, a przemoc jest wszechobecna. W „Pulp Fiction” nie brak realistycznych scen zabijania i zadawani bólu.

Temat kobiet powraca w tekście Wojciecha Kałużyńskiego  pisanym z okazji „Kill Billa”. QT pokazał gang tak twardych, silnych i bezwzględnych kobiet, jakich kino dotąd nie widziało  – możemy przeczytać we wstępie do dalszych rozważań o filmie. I dalej: Przed „Kill Bill” twarde, okrutne, silne kobiety nie pojawiały się w świecie kina Tarantino. Ba, we wczesnym okresie twórczości reżyser uważany był za mizogyna o seksistowskich poglądach.
Autor posuwa się nawet do nazwania reżysera feministą, podkreślając umiejętne konstruowanie charakterów postaci kobiecych: Najdziwniejsze jest jednak to, że tak przerysowane charaktery obdarzone zostały mimo wszystko olbrzymim potencjałem wzbudzania empatii, bo na losach bohaterek, choćby w perwersyjny sposób naprawdę nam zależy. Każdy z nas chciałby się czasem zemścić. Czarna Mamba robi to za nas, więc jej kibicujemy, choć prawdę mówiąc bałbym się zaprosić ją na kawę. – pisze.

I jeszcze jeden wątek. W każdym filmie Tarantino słyszymy – z różnym natężeniem – słowo „nigger”. W Stanach jest to obraźliwe określenie Afroamerykanina. Krzysztof Kłopotowski pisząc recenzję „Jackie Brown”  po jej nowojorskiej premierze, nazywa Tarantino „cudownym dzieckiem od wyrafinowanego prostactwa”, po czym zarzuca mu nadużywanie określeń rasistowskich. QT jest przykładem rapera filmowego, który wprowadza do kina bandycką filozofię podkultury zbirów – pisze o słownictwie w filmowym dorobku reżysera. A o filmie „Jackie Brown” dodaje: Zakazane słowo „nigger” pada w nim tak często zarówno w odniesieniu do białych jak i do czarnych, że recenzent „New York Times” ostrzega przed nim wrażliwszą publiczność.
Sam Tarantino w wywiadach tłumaczy, że jest to po prostu słownictwo odpowiednie dla jego bohaterów, którzy zaludniają jego filmy.

IV.VII
Przemoc, przemoc, przemoc

Najczęściej wysuwanym przeciwko Tarantino argumentem jest przemoc i szokowanie. Nawet jeśli krytycy są mu przychylni, nie ma tekstu o jego filmach, gdzie któreś z tych słów by nie padło. Jeśli mowa o nim samym, to według krytyki , Tarantino jest uwielbiającym szokować wyrafinowanym stylistą, czerpiącym natchnienie z dziesiątków obejrzanych, często tandetnych filmów, z języka ulicy i własnego, bardzo specyficznego poczucia humoru.
A jeśli mowa o przemocy? Przy okazji recenzji i artykułów traktujących o całym dorobku Tarntino, mamy ją tutaj w każdym tekście. W recenzji płyty z muzyką z filmów Tarantino  czytamy taki wstęp: Ostatnio jesteśmy światkami bardzo poważnej dyskusji na temat eskalacji brutalnych zachowań. Według badań ponad 90 procent respondentów odpowiada iż ów wzrost zachowań brutalnych kojarzony jest z „pokazywaniem na ekranie scen okrucieństwa”.
Dopiero później Paweł Sztompke przechodzi do omówienia muzycznej zawartości płyty: Dla wszystkich dedykowany jest album mistrza współczesnego kina okrucieństwa – Quentina Tarantino. (…) Sekwencje z „Pulp Fiction”, (…) początkowe sceny z „Desperado” to jest coś więcej niż zwykle połączenie znanej piosenki z nieznanym obrazem. (…) Budowanie nastroju (…) jest bardzo misternie tkaną strukturą dramatyczną, dzięki której ta wirówka nonsensu umazana w wiadrach czerwonej farby za muzyczne tło otrzymuje z reguły lekkie, łatwe, przyjemne piosenki…

W wywiadach ze współpracownikami  Tarantino, jak i z samym reżyserem , również za każdym razem pada pytanie o przemoc. A oto jakie są odpowiedzi:
„Wściekłe psy” i „Pulp Fiction” owszem, są kinem przemocy, ale zaistniałym w pewnym kontekście kulturowym. Wszędzie jest pełno przemocy i młodzież się na obrazach gwałtu wychowuje. Tarantino trafił w gusta młodych i został przez nich całkowicie zaakceptowany (…). Filmy Tarantino to są komiksy  – mówi Andrzej Sekuła, operator pracujący dla Tarantino przy „Wściekłych psach” i „Pulp Fiction”.
Uważam przemoc za jeszcze jeden gatunek filmowy (…), jest czymś równie naturalnym, co, powiedzmy, jedzenie. Można nie lubić przemocy w kinie, można nie lubić brutalnych filmów tak samo jak można nie lubić komedii slapstickowych albo filmów muzycznych  – twierdzi reżyser i dodaje – Pokazuję przemoc istniejącą w życiu, a nie przemoc dla niej samej. Chce uchwycić przypadkowość przemocy, nagły błysk, huk i koniec.

Co można powiedzieć o sposobie pisania o Tarantino przez pisma z branży filmowej? Ilość artykułów zależy od tytułu i od jego preferencji. „Kino” poświęca reżyserowi „Pulp Fiction” znacznie mniej miejsca niż „Film” i bardziej go krytykuje. Wynika to z tego, że magazyn ten dużo miejsca przeznacza na kino europejskie, „ambitne”, stara się promować reżyserów spoza Hollywood. Również krytycy recenzujący filmy Tarantino, bardziej chwalą kino artystyczne i z moralnym przesłaniem, jak chociażby „Czerwony” Kieślowskiego.

Krytycy „Kina” negatywnie odnoszący się do twórczości Tarantino mają mu za złe przede wszystkim epatowanie przemocą i nadmiar brutalności. Witold Jabłoński  zarzuca mu zacieranie granic miedzy dobrem i złem i zatruwanie widzów „mrocznym jadem”, wytyka reżyserowi brak oryginalności i pokazywanie brutalności jako czegoś atrakcyjnego i zabawnego. Tomasz Jopkiewicz  z kolei zwraca uwagę, że przemoc u Tarantino jest połączona ze śmiechem, a jej stosowanie jest dla bohaterów forma rozrywki i zabawy. Warto zauważyć również, że niemal we wszystkich tekstach „na nie” w „Kinie” autorzy przypominają werdykt jury w Cannes z 1994 roku, przyznający „Pulp Fiction” Złotą Palmę, nie kryjąc oburzenia, że film ten pokonał „Czerwony” Kieślowskiego. Kamil Rudziński  przy okazji recenzji „Czterech pokoi” napisanej w 1997 roku pomstuje na Clinta Eastwooda, który trzy lata wcześniej dał Tarantino Złotą Palmę.
Przemoc, okrucieństwo i nagromadzenie brutalności z jednoczesnym ironicznym do niej podejściem to te cechy, które wymieniane są jako negatywne cechy twórczości reżysera we wszystkich nieprzychylnych mu tekstach. Również w „Filmie” możemy takie znaleźć, tyle, że znacznie mniej. Dwa na trzydzieści trzy z wszystkich publikacji odnoszących się do poczynań Tarantino. Krzysztof Kłopotowski  nazywa go artystą wulgarnym i robiącym kino zaspokajające prostackie gusta widzów. Ewa Mazierska  natomiast zarzuca mu udawanie gry konwencjami i brak talentu, o który wszyscy go podejrzewają.

Jednak większość tekstów w obu tytułach jest pozytywna. Krytycy chwalą Tarantino za wniesienie nowości i świeżości do światowego kina. Podziwiają jego kunszt reżyserski, umiejętność cytowania, mieszania różnych gatunków filmowych, niedoścignioną zdolność budowania nonsensownych i świetnych dialogów. Oczywiście w każdym z tekstów, w których pojawia się nazwisko młodego Amerykanina, mowa jest o przemocy. Jednak przychylni mu recenzenci oprócz lejącej się na planie filmowym sztucznej krwi i walających się dookoła różnych części ludzkiego ciała widzą dużą dawkę czarnego humoru i dystans twórcy do tego, co pokazuje widzowi na ekranie. Przemoc postrzegana jest jako element współczesnego świata, który w krzywym zwierciadle pokazuje w swoich filmach Tarantino. Rafał Syska  z „Kina” dostrzega nie tylko zdolność Tarantino do zabawy z tradycją kina ale i drugie dno w jego filmowych dziełach. Mówi o przyjaźni, lojalności i miłości przewijającej się przez kadry „Pulp Fiction” czy „Wściekłych psów”.
Elżbieta Ciapara , czołowa recenzentka Tarantino w „Filmie” i autorka prawie połowy tekstów na jego temat pochodzących z tego magazynu jest wielką fanką twórcy. Broni go przed oskarżeniami o nadmierną przemoc mówiąc, że w zderzeniu z humorem, jaki zaaplikował widzom reżyser, zbliża się ona do granic absurdu i przez to staje się odrealniona i nikt jej nie może brać na poważnie.

W artykułach znaleźć możemy cechy stylu tarantinowskiego, które krytycy zgodnie dostrzegają w jego filmach. Wymieniają przemoc, zabawę cytatami, czerpanie z historii i tradycji kina trochę na przekór niej, niezwykłą umiejętność „zlepiania” postaci. Bohaterzy Tarantino są kalkami przeróżnych postaci, które już w kinie były, są najczęściej stereotypami, które łączą w sobie wszystko, co w swojej karierze Tarantino podpatrzył i zapamiętał. Zwraca się też uwagę na doborową obsadę gromadzoną przy każdej produkcji przez reżysera i na muzykę, którą Tarantino sam do każdego filmu dobiera.

Ciekawym jest sposób pisania o Tarantino zaraz po zwycięstwie w Cannes w 1994. Wówczas, zwłaszcza jeśli mowa o „Kinie”, nikt nie dostrzegał nowości i „świeżości”, jaką do kina wnosił „Pulp Fiction”. Wynika to zapewne z rozgoryczenia ogromnej większości krytyków polskich, którzy szczerze kibicowali wówczas Kieślowskiemu i równie szczerze o tym pisali, jak chociażby Jerzy Płażewski  na gorąco komentując w „Kinie” werdykt canneńskiego jury w 1994 roku. Dla tych o „tradycyjnych” poglądach na kino „Pulp” nie było świeżością ale barbarzyństwem. Tylko nieliczni, między innymi Elżbieta Ciapara  z „Filmu” odważyli się wziąć młodego debiutanta w obronę i nie wróżyli mu rychłego końca.

Podsumowując jednym zdaniem można powiedzieć, że Tarantino to reżyser, którego albo chwali się za geniusz i wirtuozerię oraz wniesienie do kina światowego nowej „świeżości”, albo którego uważa się za miernego twórcę żerującego na tym, co już w filmie było i niczym nowym nie zaskakującego. Jedna rzecz jest jednak pewna: przemoc jest u Tarantino wszechobecna i wymieszana z ironią i humorem traci swój dotychczasowy charakter „na serio”.
Obok Tarantino nie można przejść obojętnie. Są dwa wyjścia dla krytyków, którzy zajmują się jego twórczością: albo wytykać mu nadmiar brutalności i oskarżać o jej propagowanie i znieczulanie widza na śmierć, nie widząc w tym żadnego artyzmu, albo przyjąć punkt widzenia samego reżysera, który przekonuje, że w jego filmach – tak jak to w kinie bywa z założenia – nic nie jest na serio.

V
Jak piszą dzienniki ogólnopolskie

Dwa ogólnopolskie dzienniki opiniotwórcze, z których teksty poddałam analizie to „Rzeczpospolita” i „Gazeta Wyborcza”. Badałam ten sam okres, co w przypadku magazynów branżowych – od 1993 roku, czyli od momentu pojawienia się na ekranach „Wściekłych psów” do 2005 roku, czyli do premiery „Sin City”.
Tutaj też widać różnicę w ilości tekstów, w których pojawia się nazwisko Tarantino. „Rzeczpospolita” ma ich dwadzieścia dziewięć, podczas gdy „Gazeta” pisze o reżyserze siedemdziesiąt pięć razy. Jeżeli mowa o średniej wielkości artykułów – mowa tu o recenzjach – to w „Rzeczpospolitej” poświęca się filmom Tarantino niewiele mniej miejsca niż w „Gazecie”.
W pierwszym tytule przeważają recenzje – jest ich dwadzieścia dwie, pozostałe siedem to artykuły publicystyczne. Drugi z analizowanych tytułów recenzji zamieszcza trzydzieści osiem, osiemnaście tekstów to publicystyka kulturalna. Po trzy teksty to publicystyka społeczna, reportaż i wywiad. Jest też sześć artykułów informacyjnych. Ciekawe jest to, że Tarantino w „Gazecie” pojawia się również w dwóch tekstach popularno-naukowych.
W „Rzeczpospolitej” znajdziemy trzy teksty negatywnie odnoszące się do twórczości amerykańskiego reżysera, w „Gazecie” jest ich dziewięć.

V.I
„Rzeczpospolitej” Tarantino się podoba

„Rzeczpospolita” od premiery „Wściekłych psów” w 1993 roku- pierwszego filmu Tarantino – do 2005 roku, poświęciła twórcy w większym lub mniejszym stopniu dwadzieścia dziewięć publikacji. Piętnaście z nich to recenzje filmów, do których Tarantino przyłożył rękę w postaci reżyserowania lub scenariusza. Pozostałych czternaście to recenzje filmów innych twórców, książek, spektakli teatralnych, a także teksty społeczne i kulturalne. Dotyczą one Tarantino w ten sposób, że autorzy używają przykładu „Pulp Fiction” jako synonimu przestępczości i brutalnych zachowań.

Pierwszym tekstem dotyczącym twórczości amerykańskiego reżysera jest recenzja „Wściekłych psów”. Jerzy Wójcik , krytyk filmowy traktuje z początku dzieło Tarantino dość brutalnie, aby za chwilę dostrzec w opisywanym filmie również pozytywne aspekty. Tortury i spluwa eliminują wątpliwości. Seans okrutnej szczerości proponowany przez Quentina Tarantino trwa 100 minut. Film szokuje obrazem, naturalizmem okrutnych scen tortur, przesłuchań i slangiem bandyckich dialogów. Soczystych! Reżyser nie ma litości nad widzem. Od strzelaniny na ekranie boli głowa i żołądek. Ucinane ucho torturowanego policjanta może śnić się po nocach  – pisze. To słowa, które od grudnia 1993 roku będą niemal za każdym razem pojawiały się przy nazwisku reżysera. Podobnie jak równie popularna wśród krytyków opinia: Ale dla równowagi jest i trochę kokieterii. Bandzior utytłany w czerwonej mazi traci przytomność, umiera… Ale gdy trzeba strzelić – strzela.

Niespełna dwa lata później do polskich kin wchodzi „Pulp Fiction”. Dopiero wtedy na łamach „Rzeczpospolitej” pojawia się kolejna publikacja dotycząca reżysera . Cechy tarantinowskiego kina wymienione w recenzji Marka Sadowskiego i Jerzego Wójcika to wytyczne jego stylu. Zachwyt, jaki wywołał film jest również powszechny. To wspaniały prezent na 100-lecie kina, niezwykły fajerwerk, a zarazem akademia na cześć, oryginalna feta, choć złożona ze schematów, którymi kino żywi się od dawna. Banał goni tu banał, ale końcowy efekt zapiera dech  – piszą autorzy o zwycięzcy z Cannes z 1994 roku.
Co takiego robi Tarantino, że tworzy nową jakość w kinie? Krytycy wymieniają: kreuje sytuacje mocne, brutalne, dramatyczne i zmusza nimi widza do śmiechu bez posądzania o cynizm czy zanik wrażliwości. Pełnymi garściami sięga do historii kina, ośmiesza zgrane schematy, aby jednocześnie oddać im należny hołd.  Recenzenci dostrzegają świeżość proponowaną przez reżysera, nazywają go – zgodnie zresztą z jego własnymi intencjami prowokatorem . Mistrz kina niezależnego cytuje, przetwarza, układa misterną mozaikę scen i sytuacji, które wcześniej nieraz żyły na ekranie, ale pokazane z jego perspektywy nabrały odmiennych barw, znaczeń i specyficznego humoru. Groteskowi gangsterzy, bokser znający swoją cenę, głupiutka panienka marząca o naleśnikach z jagodami polanych klonowym syropem, uczucia naiwne i wyrachowane. Nic nowego, a jednocześnie, jaki wspaniały materiał dla urodzonego prowokatora i pomysłowego kpiarza…

Pięć lat po premierze „Pulp” w polskich kinach Marek Sadowski w tekście omawiającym film  podkreśla tarantinowskie mruganie okiem do widza. Tytuł określa jednoznacznie źródła inspiracji – to literatura brukowa, wagonowa, która od zarania kina była inspiracją kinowych scenarzystów. Quentin Tarantino, scenarzysta i reżyser w jednej osobie, przenosi je do kina bez śmiertelnej powagi… „Pulp Fiction” to trzy paralelne wątki, zbiegające się w finale. Pozornie łatwe do opowiedzenia. Nie ma tu jednak mowy o zachowaniu jedności miejsca, czasu i akcji. Nic nie dzieje się serio. Właściwie każda scena jest wariacją na temat innej, gdzieś już, kiedyś w kinie widzianej  – pisze.
„Od zmierzchu do świtu”, do którego Tarantino napisał scenariusz, traktowany jest podobnie. Pobrzmiewa tutaj duch scenarzysty filmu, Quentina Tarantino, który zresztą zagrał jedną z głównych ról. Życie ludzkie się nie liczy, ale prawdziwa przyjaźń i lojalność musi ocaleć z powodzi zła  – pisze Barbara Hollender – W połowie filmu reżyser całkowicie zmienia konwencję i z sensacji w „stylu Tarantino” przenosi się w rejony kompletnego „Odlotu”. Nie każdy to lubi, ale jeśli tak, to będzie się świetnie bawił.

A zatem kino Tarantino według krytyków „Rzeczpospolitej”cechują:
- brutalność i przemoc w dużej ilości
- groteskowość scen i zabawa konwencjami
- zamiłowanie do kina i jego znajomość
- intertekstualność filmu, cytowanie innych utworów, swobodne czerpanie z jego dotychczasowego dorobku
Reasumując, tzw. „styl Tarantino” wpisał się na dobre do światowego kina głównie dzięki „Psom” i „Pulp”. Określa się nim obrazy brutalne, gwałtowne, z ogromną ilością okrucieństwa i ściekającą z ekranu czerwoną farbą, a jednocześnie zrobione jakby z przymrużeniem oka, specyficznym poczuciem humoru. I może to, co najważniejsze: w filmach Tarantino przez owo okrucieństwo przebija tęsknota za wartościami podstawowymi: miłością, lojalnością, męską przyjaźnią.
Recenzentom i krytykom nadmiar przemocy w filmach Tarantino nie przeszkadza. Dostrzegają ją, ale dostrzegają również to, że owa brutalność ciągle obecna na ekranie jest tylko cytowaniem tanich filmów klasy B, w których Tarantino tak się lubuje. Widzą humor i ironię oraz wartości takie jak przyjaźń i lojalność.
Kiedy po klapie „Jackie Brown” i długiej nieobecności Tarantino wraca z „Kill Billem” wiele się nie zmienia w sposobie recenzowania jego twórczości w „Rzeczpospolitej”. Tarantino jest mistrzem, ma kino we krwi, i tej kinowej krwi utoczył tu szczególnie hojnie. Prawdziwa zasługa Tarantino to jednak przywrócenie filmom akcji jasnego podziału bohaterów na ludzi honoru i pozbawione honoru gnidy, które zasługują na eksterminację. Ten podział, zawsze obecny w kinie azjatyckim, w Hollywood jakoś dziwnie zanikł, przez co bohaterowie pozytywni upodobnili się do oprychów, z którymi walczyli – ocenia Jerzy Rzewuski .

Tylko jeden z tekstów będący recenzją twórczości amerykańskiego reżysera jest negatywny. To opinia Jerzego Wójcika na temat „Jackie Brown” , pierwszego filmu wyreżyserowanego po „Pulp”. O filmach Tarantino mawia się, że są to dzieła kultowe. Ten kult budowany na przemocy i gwałcie szokował, ale wielu także śmieszył, bo Tarantino balansował między konwencjami, parodiował realia przestępczego świata. Jednak gwałt i okrucieństwo niegdyś traktowane przez reżysera jako chwyt artystyczny, mało kogo dziś bawią. Codzienność zza okna prześciga wizje scenarzystów dreszczowców. Zatem i dwuipółgodzinna opowieść „Jackie Brown” z Tarantinowymi popisowymi paradami, wystylizowana na kino sprzed dwudziestu lat, wydaje się konstrukcją wtórną i przypomina węża, który zaczął zjadać własny ogon  – konkluduje krytyk.

V.II
Nie tylko o filmie
Prawie połowa tekstów w Rzeczpospolitej, w których pojawia się Tarantino nie dotyczy bezpośrednio jego twórczości reżyserskiej. Są to recenzje innych filmów, których twórcy bardziej lub mniej świadomie odwołują się do dorobku reżysera. Znajdą się tu również recenzje książek, spektakli teatralnych, płyt z muzyką filmową, a także teksty o tematyce społecznej.
Przy okazji recenzji filmów „a’ la Tarantino” podkreśla się jego oryginalność i własny styl, który inni reżyserzy starają się bądź to naśladować, bądź czerpać z niego inspirację. Barbara Hollender recenzując „Psy” Pasikowskiego  pisze, że film ten jest typową komercją w stylu amerykańskim, z wartką akcją, soczystymi bohaterami i przymrużeniem oka jak u Tarantino, tyle że miejsce policjantów zza oceanu zajęli nasi UOP-owcy.  Rafał Świątek wyrażając się pochlebnie o „Oldboyu”  również przypomina, na czym w ogromnym skrócie polega kino Tarantino. Quentin uwielbia bawić się symbolami popkultury, ukazując banalność przemocy  – pisze.

Nie tylko kino czerpie pełnymi garściami z dorobku reżysera „Pulp Fiction”. Teatr współczesny nie pozostaje daleko w tyle. Janusz Józefowicz reżyseruje współczesnych „Romea i Julię”. Dla równie współczesnych odbiorców. Scenę i kochanków zmoczy deszcz, pojedynki na szpady zastąpią walki Wschodu. – Zgodnie z modą. W stylu Quentina Tarantino – zapowiada Janusz Józefowicz.  Spektakle wystawiane na festiwalu teatralnym w Awinionie również mają w sobie coś z przerażającego piękna „Dzikości serca” Lyncha i filmów Tarantino. Tak wyglądają zbrukane narkotykami marzenia ludzi wydziedziczonych kulturowo, jakich coraz więcej wokół nas.

V.III
„Gazeta Wyborcza” się zachwyca

W porównaniu z „Rzeczpospolitą”, „Gazeta Wyborcza”, największy dziennik opiniotwórczy w Polsce poświęca na swoich łamach Tarantino w badanym okresie 1993 – 2005 dużo więcej miejsca. Tekstów będących recenzją bądź też omówieniem filmów wyreżyserowanych przez Tarantino lub takich, do których przyłożył rękę w postaci napisania scenariusza jest w tym tytule dwadzieścia trzy. Recenzji filmów innych reżyserów, w których przywoływany jest Tarantino znajdziemy w „Gazecie” dziewięć. Pozostałe czterdzieści dwie publikacje to recenzje książek, płyt, teksty traktujące o kinie w szerszym kontekście, teksty sportowe, informacyjne, o tematyce kulturalnej, społecznej i gospodarczej oraz reportaże. Jak nietrudno zauważyć, w „Gazecie” tekstów nie filmowych, w których jest nawiązanie do twórczości Tarantino lub do jego osoby jest trzykrotnie więcej niż w „Rzeczpospolitej”.
Jeżeli mowa o podejściu tytułu do filmów Tarantino i jego stylu, to niewiele różni się ono od podejścia „Rzeczpospolitej”. Recenzje w zdecydowanej większości są pozytywne. Na dwadzieścia trzy teksty recenzujące jego dokonania tylko dwa mają wydźwięk negatywny. Reszta to artykuły pełne zachwytów, chwalące filmowca za nowatorstwo i świeże spojrzenie na współczesne kino. Tutaj, tak jak w „Rzeczpospolitej”, na pierwszy plan w ocenach wysuwają się brutalność, przemoc, ale i rezerwa oraz podejście z żartobliwym dystansem do tego, co pokazywane jest na ekranie. Podkreślana jest też swoboda, z jaką Tarantino porusza się w różnych gatunkach filmowych i czerpie z nich pomysły na własne dzieła. Ogólnie rzecz biorąc krytycy „Gazety Wyborczej” Tarantino nie krytykują.

Już „Wściekłe psy” zdobyły sobie uznanie. Paweł Mossakowski  zauważa, że Tarantino dba o realizm szczegółów – krew, która leje się tu obficie, nie ma koloru farby – ale wszystko jest oglądane z tak daleka, oko kamer tak zimne, postaci tak błazeńskie – że robi to wrażenie jakiegoś nierealnego krwawego cyrku, który trudno traktować poważnie.
Ten sam krytyk rozpływa się w pochwałach dla sztandarowego dzieła Tarantino . „Pulp fiction” okazał się bezbłędnie działającą maszynką do utylizacji odpadów z literacko-filmowego śmietniska. Co najbardziej mnie uderzyło: przy całym swoim okrucieństwie, brutalności, przemocy (co stanowi zarówno firmową pieczątkę Tarantino, jak i właściwość literackich „pierwowzorów”: spotkanie nie było przypadkowe) – film jest niezwykle zabawny. Śmiałem się głośniej niż na „normalnej” komedii i – aby uniknąć posądzenia o cynizm czy zanik wrażliwości – dodam, że nie była to wcale reakcja odosobniona – pisze o wrażeniach z polskiej premiery – Ów przedziwny efekt komediowy uzyskuje Tarantino według stałej, powtarzającej się recepty: najpierw umieszcza swoich bohaterów sytuacji krańcowego zagrożenia, a następnie – gdy oczekujemy śmiertelnego wystrzału bądź wybuchu – każe im ze sobą rozmawiać, a właściwie – prowadzić nie kończącą się konwersację. Rzecz nie w dowcipie dialogów – po prostu nawet zwykła, potoczna rozmowa brzmi w tych okolicznościach purnonsensownie.

Jacek Szczerba również nie szczędzi pozytywnych opinii nie tylko tym najlepszym produkcjom wyreżyserowanym przez Tarantino, ale i tym, które nie zdobyły takiej popularności jak canneńskie „Pulp” . Pisząc o „Od zmierzchu do świtu” podkreśla jego absurdalność i dużą rezerwę, z jaką Rodriguez i Tarantino podeszli do tego filmu. Żadnych ambicji w „From Dusk Till Dawn” nie ma. Jest tylko celowe i jednocześnie absurdalne nagromadzenie okrucieństwa – ocenia – Nikt, choćby tego pragnął, nie będzie w stanie wziąć tego serio. Młodzi amerykańscy filmowcy wychowani na serialach z lat 60. uwielbiają przerysowania i zabawę konwencjami: strach zamieniony w śmiech, sparodiowaną zgrozę.
W recenzji „Jackie Brown”  krytyk podkreśla zdolności reżyserskie twórcy, jednocześnie starając się pokrótce określić i zdefiniować bohaterów, których filmowiec bierze na warsztat. W „Jackie Brown”, jak to u Tarantina, oglądamy postacie „z pogranicza”. Są to typy „ubrudzone” przez życie, będące czasem na bakier z prawem. Ci, którym kibicujemy, starają się przynajmniej nikogo nie krzywdzić. Świat wydaje się bardziej szalony i okrutniejszy niż oni – czytamy – Szanuję Tarantina, bo to reżyser myślący. Widać jak na dłoni, czego chce od każdej ze scen: jak rozkładają się w niej akcenty między postaciami, dlaczego tak a nie inaczej jest sfilmowana (długo nie rozumiemy, dlaczego kawałek z młodym Murzynem pakowanym do bagażnika jest tak rozwleczony, ale potem…). Tarantino to wirtuoz, zwłaszcza gdy idzie o piętrową konstrukcję filmu i zmienność rytmu opowiadania. Często „figluje” – tę samą sytuację oglądamy z różnych perspektyw, na ekranie pojawia się zegar wskazujący czas akcji – bawią go też zagadki, mruganie okiem do widzów.
Uznanie zyskuje  również kontynuacja słynnego „El Mariachi”, którego Robert Rodriguez podjął się wspólnie ze swoim przyjacielem Tarantino. „Desperado” to wyłącznie wygłup, skądinąd wyjątkowo inteligentny. Pierwszorzędna żonglerka cytatami i odniesieniami do rozlicznych dzieł i gatunków amerykańskiej kultury masowej. Tej zabawie patronuje zresztą bliski przyjaciel Rodrigueza, występujący tu w epizodycznej roli Quentin Tarantino, dziś największy mistrz tego typu kina. Motywy z filmów klasy C czy D, tam śmiertelnie poważne, w „Desperado” są świadomie przejaskrawione, doprowadzone do absurdu. Cały ten film należy wziąć w cudzysłów. Czytanie go wprost, pomstowanie, że jego autorzy lekceważąco odnoszą się do ludzkiego życia, nie ma sensu.

Wniosek jest prosty. Nazwisko Tarantino jest według krytyków gwarantem pewnej jakości. A już na pewno pozwala przewidzieć nam na wstępie, czego możemy się spodziewać kupując bilet do kina. Tak jest w wypadku powrotu po kilkuletniej nieobecności z „Kill Billem”. Jacek Szczerba i Paweł Mossakowski są „za”. Tarantino jest reżyserskim zdolniachą, który ma swój patent na to, jak „uszlachetnić” i po nowemu wykorzystać motywy rodem z kina klasy C – i znowu jedna z najważniejszych cech kina młodego Amerykanina – takie np. jak bajdurzenia o śmiertelnych ciosach (choćby „wibrującą ręką”), których tajemnice znają tylko najwięksi mistrzowie walk Wschodu (czyż do dziś nie błąka się po świecie plotka, że Bruce Lee zginął na skutek takiego właśnie uderzenia?).
Paweł Mossakowski  również chwali zdolności reżysera. W „Kill Bill” Tarantino inkorporuje bardzo wiele stylów: czarno-białe japońskie kino samurajskie, filmy kung-fu, spaghetti westerny Sergio Leone, a nawet perwersyjnie dziecinną animację. W każdym z nich porusza się z jednakową wirtuozerską biegłością.

A teraz przykład tego, co od czasów „Pulp Fiction” i „Wściekłych psów” nierozerwalnie już kojarzy się z nazwiskiem Tarantino. Konrad J. Zarębski recenzując „Prawdziwy romans” Tonny’ego Scotta  zwraca uwagę na to, że to film z początków kariery reżysera i większości obsady i że był on swoistym sprawdzianem dla całej tworzącej go ekipy. W podobnej do młodych aktorów sytuacji był także scenarzysta tego filmu – Quentin Tarantino. To nazwisko w zasadzie wyjaśnia, dlaczego „Prawdziwy romans” jest właśnie taki – pełen przemocy i ironii zarazem, krwawy i zaskakujący: już to niespodziewanymi zwrotami akcji, już rozbrajającą naiwnością swoich bohaterów.

Wojciech Orliński poświęca jeden z artykułów  przemocy w kinie Tarantino. Tarantino nigdy nie interesowały manifesty (jakiekolwiek – pro czy kontra), tylko kino dla samego kina. Z tym właśnie było najwięcej nieporozumień. Moraliści przypisywali Tarantino chęć „propagowania” przemocy, siania demoralizacji, gloryfikowania przestępców. Tarantino tymczasem niczego nie propaguje. Przemoc w jego filmach traktowana jest czysto estetycznie. Na pierwszy rzut oka to też może się wydawać bluźnierstwem, ale przecież wbrew pozorom to wcale nie jest wynalazek Tarantino. Spójrzmy, jak sceny przemocy celebruje Kurosawa czy Eisenstein. Ileż tam jest zachwycania się świstem miecza czy grą światłocienia na stosie trupów! Cała różnica polega na tym, że Tarantino celebruje w podobny sposób gangsterów (nie prawdziwych – to bardzo ważne – tylko takich, jacy są pokazywani w tanich kryminałach). Czy jednak jest jakakolwiek moralna różnica między samurajem Kurosawy a gangsterem Tarantino?
Przemoc i brutalne sceny to znak firmowy reżysera „Pulp Fiction”. Przy okazji recenzji „Jackie Brown”  Tadeusz Sobolewski tłumaczy, o co w tym wszystkim chodzi. Początkowo po „Wściekłych psach” oskarżano Tarantino o robienie sobie zabawy ze zbrodni. Ale on tylko wyciągnął wnioski z sytuacji kultury. Zrozumiał, że heroiczna tradycja kryminału straciła swoją siłę, odkąd menele z bloków (takie same bloki są w Ameryce i w Polsce) zaczęli uprawiać zbrodnie tak bezsensowne i mechaniczne, o jakich nie śnili anarchiści, surrealiści i poeci przeklęci XX wieku. Tarantino w swoich filmach odbierał sens kinowej zbrodni, ujawniał nierzeczywistość kina. Mimochodem pojawia się ukryty temat tego filmu, o który nigdy nie podejrzewałbym Quentina Tarantino, choć wiedziałem, że jest artystą kina. Mianowicie: starzenie się. I dbałość o to, żeby z klasą, spokojnie wyplątać się z intrygi, którą zastawia na nas życie.

Pojawiają się w „Gazecie Wyborczej” również krytyczne spojrzenia na Tarantino i jego dorobek. Pierwsze to te z wrażeniami świeżo po decyzji canneńskiego jury przyznającej Palmę filmowi młodego i mało znanego wówczas Amerykanina. „Pulp Fiction”, dwuipółgodzinny film Tarantino, to krwawy pastisz kina sensacyjnego z Johnem [Travolta], który choć ginie w filmowej fabule, wkrótce znów pojawia się na ekranie. U Tarantino grają też Bruce Willis, Uma Thurman i Rosanna Arquette – piszą Tadeusz Sobolewski i Jacek Szczerba , po czym dodają jakie wrażenia po projekcji przegranego „Czerwonego” Kieślowskiego wywołuje nagrodzony film – Obejrzana zaraz potem „Pulp Fiction” Tarantino, chwilami zabawna, ale pełna krwi parodia gatunku, wydaje się pozbawiona jakiegokolwiek znaczenia. „Tarantino chce mnie znieczulić na krew – powiedziała o tym filmie amerykańska dziennikarka – a ja chcę się bać”.

Sposób przedstawiania Tarantino w prasie codziennej można podsumować krótko. Jeżeli mowa o jego kinie, to znakomita większość recenzji jest mu przychylna. Krytycy zauważają takie cechy jak świetna znajomość kina przez reżysera, swobodna zabawa różnymi stylami, ciągłe nawiązania do tanich filmów klasy B, charakterystyczne poczucie humoru z dużą dawką ironii oraz nigdy nie brana na serio przemoc okraszona hektolitrami krwi na ekranach kin. Filmoznawcy są świadomi konwencji, jaką Tarantino sobie stworzył i się nią posługuje.
Zaznacza się, że Tarantino zmienia sens kinowej zbrodni, przerysowuje ją i okraszając ogromną dawką ironii i dowcipu tworzy coś abstrakcyjnego, w co widz nie wierzy od pierwszego mrugnięcia okiem reżysera z kinowego ekranu. Przejaskrawienia, przerysowania, sparodiowana zbrodnia to jest to, co charakteryzuje Tarantino. Mowa jest też o genialnych dialogach i doborowej obsadzie, jaką reżyser gromadzi każdorazowo na planie filmowym. Tylko nieliczne teksty recenzujące jego filmy, zarzucają Tarantino nadmiar przemocy. Zupełnie inaczej sprawa ma się w przypadku tekstów o innej tematyce, których autorzy sięgają po przykłady ze świata Tarantino. Temu zagadnieniu poświęciłam osobny rozdział.

VI
Tarantino wszechobecny, czyli z czym kojarzony jest reżyser w tekstach o tematyce poza filmowej w dziennikach opiniotwórczych

W przypadku tekstów dotyczących innych dziedzin życia niż kino, Tarantino kojarzy się dziennikarzom jednoznacznie. Przemoc, brutalność, strzelaniny, gangsterzy, brak wrażliwości na ludzkie cierpienie i śmierć, zły wpływ na młodego odbiorcę. O ile w recenzjach filmów kontrowersyjnego Amerykanina w dziennikach ogólnopolskich rzadko można znaleźć krytykę jego stylu, o tyle, że w tekstach społecznych nie dostrzega się już dystansu reżysera do pokazywanych scen i jego sympatycznego mrugania okiem do widza.
Z drugiej jednak strony są też publikacje w „Gazecie Wyborczej”, w których Tarantino kojarzony jest z rzeczami przyjemnymi, głównie z jedzeniem. Z czego to wynika i dlaczego dziennikarze tak skrajnie oceniają twórczość filmowca? Przyjrzyjmy się najpierw artykułom o tematyce społecznej, sportowej i gospodarczej, w których autorzy sięgają po dorobek twórcy „Pulp Fiction”.

VI.I
Destrukcja młodzieży według Tarantino

W dwóch na trzy z tekstów o tematyce społecznej w „Rzeczpospolitej”, w których autorzy sięgają po nazwisko Tarantino wyraźnie widać negatywną ocenę jego twórczości. Dominują tu dwie opinie: reżyser pokazuje nadmierną przemoc i zmniejsza drastycznie wrażliwość widza na nieszczęście innych ludzi.

Dariusz Markiewicz pisząc  o przemocy płynącej z ekranu zwraca uwagę na licznych bezkrytycznych naśladowców stylu filmowych bohaterów: A jak destrukcyjna dla młodych umysłów potrafi być niekontrolowana, ekranowa przemoc, wystarczy spojrzeć na ulice polskich miast, na których coraz więcej wyrostków ubranych, chodzących i mówiących jak bandyci z „Pulp Fiction” Quentina Tarantino.  – czytamy. Ci bandyci stworzeni przez Tarantino nie są według autora traktowani przez młodego odbiorcę jako filmowe postaci, ale jako prawdziwi bohaterowie godni naśladowania. Sposób, w jaki są przedstawieni, zwiększa sympatię widza do nich. Są zabawni, inteligentni, wygadani i o wiele ciekawsi niż szarzy, zwykli, dobrzy ludzie, których u Tarantino po prostu nie ma.

Grzegorz Sieczkowski w artykule  o współczesnych obyczajach młodych ludzi również podkreśla obecność przemocy w filmach Tarantino. Autor twierdzi, że jego osobiście humor Tarantino nie przekonuje. A przemoc jest przemocą, nie ważne, czy pokazana na serio, czy też z mrugnięciem do widza. Jedynym efektem zabiegów Tarantino jest według Sieczkowskiego zobojętnienie odbiorcy na brutalne treści i wyzbycie się przez niego wrażliwości. Niedawno stoczyłem dyskusję z pewnym młodzieńcem na temat współczesnego kina. Oglądając „Pulp fiction” Quentina Tarantino czułem się nieswojo, gdy sala zwijała się ze śmiechu słysząc na przykład o tym, że czyjaś głowa roztrzaskana kulą wystrzeloną z pistoletu zachlapała tylną szybę samochodu. Czułem się nieswojo, bo pamiętałem takie filmy jak „Niebieski żołnierz”, w których jeśli pokazywano przemoc i gwałt, to głównie po to, żeby poruszyć wrażliwość i sumienie widza. Młody człowiek różnie argumentował, ale co chwila podkreślał, że czasy się zmieniły. Tak więc wrażliwość jest już staroświecka.  – pisze dziennikarz. O poruszaniu wrażliwości widza w przypadku dokonań Tarantino nie ma mowy. Sieczkowski nie zauważa drugiego dna w filmach twórcy „Wściekłych psów” ani lojalności, ani odkupienia grzechów poprzez nawrócenie, ani też prawdziwej męskiej przyjaźni, którą dostrzegali krytycy filmowi w recenzjach.

VI.II
I w sporcie i gospodarce

Interesujące jest też to, w jakich sytuacjach oprócz recenzji nazwisko Quentina Tarantino pojawia się w „Gazecie Wyborczej”. Zacznijmy od sportu. Tutaj pojawiają się dwukrotnie aspekty kulinarne wyciągnięte z „Pulp Fiction”.

Artykuł Pawła Zarzecznego  o włoskich klubach sportowych rozpoczyna się spostrzeżeniem dotyczącym pobytu jednego z bohaterów „Pulp Fiction” w Holandii. Gangster Vincent Vega z kultowego „Pulp Fiction” po półrocznym pobycie w Holandii zauważył mniej więcej tyle, że w tamtejszych McDonaldach nie ma wprawdzie ćwierćfunciaków z serem, za to w kioskach sprzedaje się narkotyki, a w kinach podają piwo na szklanki. Biedak musiał być w Amsterdamie dość dawno – konkluduje komentator sportowy, po czym przechodzi do sedna artykułu – Bo gdyby zajrzał tam wczoraj, to musiałby zauważyć, że w Holandii – zupełnie jak w amerykańskich gangach – szalenie rozpanoszyli się Włosi. I gdzie się tylko pojawią, tam zaraz ogłaszają żałobę.  Dalej dziennikarz przechodzi do sedna artykułu, czyli do opisu sytuacji w Holenderskich klubach piłkarskich.
I jeszcze jedna scenka kulinarna ze słynnego „Pulp” pojawiająca się w relacji sportowej. Rafał Stec pisze  o klubie hiszpańskim Barcelona i przytacza przygodę Vincenta Vegi w restauracji. Takie rzeczy są zwyczajnie nie do pomyślenia. Można zbaranieć niczym Vincent Vega w „Pulp Fiction”, który słysząc, że za zwykłego waniliowego shake’a chcą w knajpie pięć dolarów, pyta kelnera: „Co, dolewacie do niego bourbona?”. Nie dolewali, ale to i tak nie był najgorszy interes w historii ludzkości. Chciałbym zobaczyć minę tarantinowskiego zabijaki na wieść o tym, iż Barcelona za marne 19 mln euro rocznie przez pięć lat przehandlowała swoje święte, nieskalane reklamą barwy. Po raz pierwszy w 106-letniej historii na koszulkach piłkarzy znajdzie się nie tylko klubowe godło, ale też angielska nazwa Pekinu (Beijing). To nie może być prawda, za tym musi się kryć coś więcej.

A teraz coś z dziedziny gospodarki. Ten sam waniliowy shake pojawia się w artykule Pawła Różyńskiego  dotyczącym… Telekomunikacji Polskiej. Co ma wspólnego Tarantino z niedawnym monopolistą na polskim rynku telefonii stacjonarnej? Popatrzmy jak obie sprawy połączył dziennikarz. W kultowym filmie „Pulp Fiction” sentymentalny gangster Vincent Vega płaci w restauracji kelnerowi: – Waniliowy shake to mleko z lodami? – pyta nagle. – Tak – pada odpowiedź. – Shake za pięć dolców? Dolewacie bourbona? Usługa telefoniczna to rzecz prosta jak waniliowy shake, choć specjalista przedstawi skomplikowaną definicję: „Usługa telekomunikacyjna polegająca na zapewnianiu bezpośredniej transmisji w czasie rzeczywistym sygnałów mowy za pomocą sieci publicznej wykorzystującej techniki komutacji lub…”. Telekomunikacja Polska i operatorzy komórkowi z pewnością nie dodają do usług drogiej amerykańskiej whisky, ale i tak należą one do najdroższych na świecie.  A zatem tu też pojawia się Tarantino, ale nie ma mowy o przemocy, czy brutalności. Używa się komicznych scenek z „Pulp Fiction”, żeby podkreślić komizm danej sytuacji. Scena w restauracji z waniliowym shake’m w roli głównej jest zabawna, ironiczna i absurdalna. Tak jak absurdalne są według dziennikarzy opisywane sytuacje.

W reportażu Agnieszki Kręglickiej  z „Wysokich obcasów” o tradycji jedzenia hamburgerów mamy po raz kolejny „Pulp” i po raz kolejny nawiązanie do „wątków kulinarnych” w tym filmie, łącznie z cytatem z dzieła. Chętnie włączam do letniego grillowego menu hamburgery i po raz kolejny z przyjemnością oglądam „Pulp Fiction” Quentina Tarantino. We wspaniałym dialogu John Travolta opowiada Samuelowi Jacksonowi o drobnych, ale znaczących różnicach pomiędzy starym a nowym światem, biorąc za przykład hamburgera – kulinarny symbol Ameryki.
- Wiesz, jak w Paryżu mówią na ćwierćfunciaka z serem?
- Nie ćwierćfunciak z serem???
- Nie, royal z serem!
Znowu przyjemność z jedzenia, humor i zero przemocy i oskarżeń o nadmiar brutalności.

W „Wysokich Obrotach”, dodatku motoryzacyjnym do „Gazety”, w artykule  o kradzieżach aut również pojawia się Tarantino. I również przy okazji „Pulp Fiction”. Złodziejska historia z samochodem w roli głównej przytrafiła się także na planie „Pulp Fiction” z 1994 roku. Samochód, którym jeździł i z którego był tak dumny Vincent Vega (John Travolta), należał w rzeczywistości do reżysera filmu Quentina Tarantino. Był to Chevrolet Chevelle Malibu z 1964 roku. Po nakręceniu sceny, w której Vega naćpany heroiną jedzie przez miasto czerwonym kabrioletem, auto znikło. Wściekły Tarantino wezwał policję, żeby pomogła mu odzyskać cenny samochód, ale stróżom prawa nie udało się tego dokonać ani wówczas, ani potem. Auta dotąd nie znaleziono, a szkoda, bo dziś na aukcji osiągnęłoby pewnie oszałamiającą cenę.

„Pulp” pojawia się też w recenzji książki Jeana Baudrillarda . Marcin Nowak, autor tekstu przywołuje scenę z restauracji, do której wybierają się gangster Vincent Vega i żona jego szefa Mia, aby podać przykład współczesnej rzeczywistości. Jeżeli szukać jakiegoś obrazu „hiperrzeczywistości” Jeana Baudrillarda, znanego francuskiego myśliciela postmodernistycznego, byłaby nim być może ta scena z filmu „Pulp Fiction” Quentina Tarantino: bohaterowie siedzą w restauracji, w której znajdują się monitory wyświetlające obraz Ameryki sprzed kilkudziesięciu lat. Fikcja jest tu dwustopniowa: bohaterowie żyją w świecie, gdzie ekran zastępuje rzeczywistość, a co więcej, cały film Tarantino jest ostentacyjnie fikcyjny, bo stanowi wielki cytat popkulturowy. Spiętrzenie fikcji, według diagnozy Jeana Baudrillarda, jest także właściwością naszej współczesności. Pomysł, że możemy żyć w świecie, który nie jest prawdziwy, odnajdujemy już u Platona.

Jest też i odrobina historii. Co łączy Tarantino z Kleopatrą? Ano to, że w słynnym „Pulp” uczesał swoją ulubienicę Umę Thurman tak, jak zwykła się nosić królowa znad Nilu. W tekście Pawła Wrońskiego  opisującym legendę Kleopatry, kiedy mowa a uczesaniu słynnej egipskiej królowej pada nazwisko Umy Thurman i tytuł „Pulp Fiction”. Jeśli wierzyć wizerunkom zachowanym na monetach, miała (Kleopatra – przyp. autora) wydatny nos i zmysłowe usta. Czesała się na modłę egipską (jak Uma Thurman w „Pulp Fiction”) albo w koczek (podobny do tego, który w „Wojnie i pokoju” nosiła Audrey Hepburn).  – czytamy.

Podsumujmy. W zanalizowanych dotychczas tekstach twórczość Tarantino służy do przedstawienia rzeczy przyjemnych, zabawnych absurdalnych. Przytaczane są sceny kulinarne – jak ta z restauracji, do której Vincent Vega zabiera żonę swego szefa Mię i dyskutuje z kelnerem o cenie waniliowego sheke’a lub ta, gdzie z kolegą Julesem rozmawia o nazewnictwie hamburgerów we Francji.
Nie ma mowy w przytoczonych powyżej tekstach o tematyce społecznej, sportowej, czy gospodarczej o cechach charakterystycznych dla stylu Tarantino: powtarzanych przez krytyków reżysera zarzutów o propagowanie brutalnych zachowań i zobojętnienie na przemoc. W tych publikacjach autorzy skupili się na innym znaku rozpoznawczym filmów Amerykanina: dowcipie i ironii, czyli charakterystycznym dla niego czarnym humorze.

VI.III
Nie wszyscy są kupują to, co sprzedaje Tarantino

A teraz kilka przykładów publikacji o tematyce społecznej, w których widać negatywne podejście do tego, co proponuje Tarantino w kinie i wpływu, jaki te propozycje wywierają bądź mogą wywierać na odbiorców – zwłaszcza młodych.

W rozmowie z prowadzącą  w „Polsacie” program publicystyczny „Nasze dzieci” można przeczytać wypowiedź bohaterki wywiadu, która „Pulp Fiction” jednoznacznie określa jako synonim braku wrażliwości. „Jestem tak wrażliwy, że aż nie mogę patrzeć”. Ale grać w „The Crimes” [gra komputerowa pod hasłem "Zostań gangsterem" - red.] mogę? Oglądać film „Pulp Fiction” mogę? Realne cierpienie – nie mogę, ale „komercyjne” jest OK? W „Naszych dzieciach” nie pokazujemy przemocy, są jej efekty. Chciałabym, żeby ci, którzy twierdzą, że nie mogą, zaczęli oglądać program – choćby 15 minut na początek – i przekonali się co do własnej wytrzymałości, a może akurat trafią na odcinek misyjny, a nie „hardcorowy”.

I jeszcze raz „Pulp Fiction”. Tym razem w tekście o narkomanii . Tu można wyczytać między wierszami oskarżenie o propagowanie przez film nie tyle przemocy, co właśnie zażywania narkotyków. A teraz weźmy „Pulp Fiction” – film równie kultowy jak niegdyś „Narkomani”. Sekwencje z zażywaniem narkotyków w żadnym wypadku nie niosą w sobie niczego pociągającego czy tym bardziej groźnego. Sytuują się gdzieś pomiędzy banałem codziennej czynności a burleską, która zagęszcza banał, by zmienić go w absurd . Narkotyk przestaje być właściwie „bohaterem”, a staje się rekwizytem podobnym do szklaneczki whisky w westernie.
Gdy Uma Thurman ma zamiar umrzeć, to nie na skutek zażywania narkotyków, ale dlatego, że myli jej się kokaina z heroiną. Strużka białego proszku wije się przez wytwory masowej kultury i wkrótce przestaniemy na nią zwracać uwagę, ponieważ z ekscesu zamienia się w oczywistość. Gdy przyjrzymy się na przykład wywiadom z herosami popkultury, dostrzeżemy, że w bardzo wielu wypadkach rozmowa w naturalny sposób zbacza w stronę narkotyków, uzależnienia, udanych i nie- udanych prób wyjścia z nałogu. Jeśli dzisiejsi bohaterowie w ogóle walczą, to z demonami chemii, ze smokami psychoz i z czasownikami, których podstępne metamorfozy polegają na zmianie wzorów strukturalnych.  Tutaj pad oskarżenie o propagowani narkomanii, a przynajmniej o to, że zażywanie narkotyków pokazane jest w sposób atrakcyjny i w żadnym wypadku do tej czynności nie zniechęcający.

I na koniec tekst  o brutalności w brytyjskich reklamach. Autorka The Wall Street Journal Europe, żeby przybliżyć czytelnikowi, który być może nie widział materiału, o którym mowa, używa prostego porównania. Oczom widzów zgromadzonych w ciemnej sali kinowej ukazuje się na ekranie seria przerażających obrazów: kobieta mierząca do kogoś z pistoletu, kałuże krwi, ciało podziurawione kulami. Nie, to nie sceny z najnowszego filmu Quentina Tarantino ani też zwiastun „Urodzonych morderców” Olivera Stone’a. To reklama.  A zatem Tarantino kojarzy się jednoznacznie: gangsterzy, strzelaniny, narkotyki, demoralizowanie młodzieży, brak wrażliwości, nadmiar przemocy.

V.VI
Tarantino wszechobecny i uniwersalny w prasie ogólnopolskiej

Trudno nie zauważyć, że Quentin Tarantino z własnym stylem jest w dziennikach ogólnopolskich niemal wszechobecny. Mamy go w reklamie, sporcie, gospodarce, motoryzacji, reportażu społecznym, tekstach historycznych. Jest uniwersalnym symbolem przemocy i brutalności, czasem traktowanej z przymrużeniem oka, czasem jak najbardziej serio. Pojawia się już nie tylko w publikacjach dotyczących kina, gospodarki, sportu czy społeczeństwa. Widać jego wpływ na życie codzienne. Takie przykłady również można znaleźć w prasie codziennej.

Małgorzata Glinka tańczy jak bohaterowie Tarantino, co odnotowuje skrzętnie Rafał Stec . Dwóch japońskich nastolatków na jej prośbę odśpiewało a cappella fragment największego przeboju, a ona kołysząc się, przesunęła wzdłuż oczu rozłożonymi w kształt litery „V” palcami – mniej więcej tak, jak robili to Uma Thurman i John Travolta w „Pulp Fiction”. A ponieważ Japończycy identycznym gestem zagrzewają siatkarki do boju, wzbudziła zachwyt.
Przy uważnej lekturze prasy dowiemy się, że trenerzy piłki nożnej też twórczość Tarantino znają, co więcej czasami czerpią z niej całymi garściami. W sobotę i następną środę czeka nas wojna, straszna przeprawa – trener Edward Klejndinst obrazowo rysuje to, co młodzieżówkę czeka w najbliższych dniach. W ramach przygotowań piłkarze obejrzeli „Kill Bill część 1″ Quentina Tarantino, gdzie krew leje się wiadrami.

Nauczyciele dostrzegają w filmach Amerykanina dobry materiał na lekcje, co potwierdza tekst Lidii Ostałowskiej . Dariusz Chętkowski – rocznik 1970. Nauczyciel polskiego i etyki w XXI LO w Łodzi. Nie boi się eksperymentów. „Cierpienia młodego Wertera” zestawia z „Pulp Fiction”, a Wokulskiego z mafioso „Słowikiem”. Wymagający, nie spoufala się z uczniami. Stawia na ich zapał, mądrość, kreatywność. Rezygnuje z tych nauczycielskich przywilejów, które uważa za anachroniczne. Krytykuje i oczekuje krytyki; przepuszcza w drzwiach uczennice.

Nawet byłemu prezydentowi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu było dane zapoznać się z największym dziełem Tarantino i jeszcze się na ten temat wypowiedzieć w wywiadzie dla Gazety Wyborczej. Pewnego razu oglądaliśmy razem film „Pulp fiction”, który córka przyniosła na kasecie, bardzo podobno popularny wśród jej rówieśników. Odniosłem wrażenie, że ja byłem bardziej niż córka skrępowany drastycznymi dialogami i scenami z tego filmu  – czytamy.

Na zakończenie krótka notka  o strzelaninie w Johannesburgu, która brzmi następująco: Za podanie ciepłego piwa dwaj klienci jednego z nielegalnych barów w Johannesburgu otworzyli ogień do barmana, kładąc go trupem na miejscu. Podczas strzelaniny ranny został także inny gość baru.  Tytuł tej informacji brzmi „Pulp Fiction”.

A zatem, jeżeli mowa o tekstach, które nie są związane z filmem, Tarantino służy autorom analizowanych publikacji bardzo często, zwłaszcza w „Gazecie Wyborczej”. W „Rzeczpospolitej”, jak już wspomniałam wcześniej, takich tekstów jest niewiele. W „Gazecie” mamy natomiast całą gamę tematów, przez które przewija się Tarantino.
To, że utalentowany Amerykanin jest twórcą kontrowersyjnym widać bardzo dobrze w skrajnie różnych recenzjach krytyków filmowych. Jedni uważają go za geniusza, który doskonale posługuje się czarnym humorem i mieszając go z obrazkami podpatrzonymi w setkach obejrzanych filmów tworzy niepowtarzalny i niemożliwy do podrobienia styl. Wyznacznikami tego stylu są z całą pewnością przemoc w ogromnej ilości i zamiłowanie do idealizowania bohaterów „spod ciemnej gwiazdy”. Podczas, gdy wielbiciele Tarantino mówią, że nie ma mowy o braniu na serio tego, co widać na ekranach kin podczas projekcji tarantinowskich produkcji, jego krytycy są wręcz oburzeni brutalnością jego filmów.

Podobny sposób podejścia do filmowych dokonań reżysera można zaobserwować w przytoczonych w tym rozdziale tekstach o tematyce różnej niż filmowa. Nie chodzi tu o analizowanie przez autorów twórczości Tarantino, ale o to, przy opisywaniu jakich sytuacji sięgają po przykłady z jego filmów i co ważniejsze jakie są to przykłady.
Po pierwsze: jedzenie. O znanych scenach z „Pulp Fiction” (Vincent i Mia w restauracji, rozmowa Vincenta z Julesem o hamburgerach) mowa jest przy różnych okazjach: w reportażu o tradycji jedzenia hamburgerów w USA , w relacjach  i komentarzach sportowych , w tekście o tematyce gospodarczej . Tutaj nie pada ani jedno słowo o agresji i nadmiarze okrucieństwa serwowanych przez Tarantino. Dziennikarze używają przykładów z „Pulp Fiction” – najsłynniejszego filmu reżysera – do pokazania absurdu opisywanych przez nich sytuacji. Okazuje się, że shake waniliowy za pięć dolarów może być równie niedorzeczny, co sytuacja w klubie piłkarskim Barcelona czy stawki Telekomunikacji Polskiej za oferowane przez nią usługi.
Dziennikarze używający Tarantino w swoich publikacjach w kontekście pozytywnym skupiają się na jego poczuciu humoru, zauważają ironię reżysera i również jej używają. Przez wprowadzenie do tekstu o gospodarce, czy sporcie nawiązania do popularnego filmu po pierwsze przyciąga się uwagę czytelnika, po drugie obrazuje problem w ciekawy sposób i po trzecie urozmaica artykuł. Dodatkową zaletą może być zaskarbienie sobie sympatii czytelnika, który zna i lubi filmy Tarantino.
Paradoksalny jest jednak fakt, że zaraz obok tekstów, gdzie przypomina się pełne tarantinowskiego poczucia humoru scenki z „Pulp Fiction”, są teksty społeczne, w których wpływ reżysera na społeczeństwo jest oceniany bardzo negatywnie. Narkomania, gangsterski światek, strzelaniny i krwawe egzekucje, epatowanie agresją – te zarzuty znajdziemy w publikacjach dotyczących brutalności w reklamie , narkomanii , zaniku wrażliwości wśród młodych ludzi , wpływie brutalności w filmach na zmianę zachowań nastolatków .
Z czym tutaj kojarzy się nazwisko zwycięzcy festiwalu Cannes 1994? Z tym, co we współczesnej kulturze najgorsze – z barbarzyństwem, promocją chamstwa, zdziczeniem obyczajów, narkomanią i oczywiście z nie odstępującą Tarantino ani na krok przemocą. Przypomina się go, żeby zobrazować, jak brutalne są reklamy zakazane przez brytyjską cenzurę. Wiadomo – mówimy: Tarantino, myślimy: gangsterzy i strzelanina. Pisząc o tym, jak nastolatki naśladują postaci zaobserwowane w kinie, podaje się przykład „bandziorów od Tarantino”, a analizując rosnącą popularność narkomani przypomina się scenę z „Pulp”, gdzie Vincent i Mia zażywają narkotyki.
Dla dziennikarzy przywołujących filmy Tarantino w tej grupie tekstów niewiele potrzeba, aby podkreślić ich negatywne strony. Nie zauważają oni humoru, traktowania wszystkiego z przymrużeniem oka. Widzą tylko jedno – przemoc. I jak najbardziej traktują ją poważnie.

Dlaczego dzieje się tak, że Tarantino służy opisywaniu tak skrajnych zjawisk jak zamiłowanie społeczeństwa amerykańskiego do hamburgerów i zwiększający się brak wrażliwości młodego pokolenia na zło i okrucieństwo? Z dziennikarzami „Rzeczpospolitej” i „Gazety Wyborczej” jest podobnie jak z krytykami z magazynów filmowych. Jedni lubią Tarantino, inni wręcz przeciwnie. Ci, którzy darzą goi sympatią, widzą pozytywne cechy w jego kinie. Ci natomiast, którzy pozostają nieczuli na artystyczne poczynania reżysera, zarzucają mu wszystko, co najgorsze.
Podkreślić jednak należy fakt, że Tarantino od dłuższego czasu jest obecny w równych dziedzinach życia. Popularność, jaką zyskały jego filmy przełożyła się na popularność poza światem kina. Ogromną role odgrywają w jego popularyzacji media, dla których jest on atrakcyjnym towarem, co widać po ilości publikacji na jego temat. W ciągu dziesięciu lat od premiery „Pulp Fiction”, Tarantino zaczął funkcjonować jako symbol tego wszystkiego, co prezentuje w swoich dziełach. Jest rozpoznawalny i bardzo popularny. I kontrowersyjny. A to jest najlepszą gwarancją tego, że nie zniknie się szybko ze społecznej świadomości.

VII
Publiczność swoje wie, krytycy również, czyli podzielone opinie na temat filmów Tarantino

Tarantino od początków swojej twórczości wzbudzał wiele kontrowersji. Zaczęło się od „Wściekłych psów, które podbiły festiwal w Soundance w 1992 roku. Nie ukończywszy jeszcze trzydziestki, Tarantino podbił Hollywood. To nie był koniec jego triumfalnego marszu. W następnym roku podbił bastion europejskiego kina w tradycyjnym stylu – festiwal w Cannes, na którym jego „Pulp Fiction” dostał Złotą Palmę, budząc wściekłość krytyków starszego pokolenia. Ale czy to się komu podobało, czy nie, to Tarantino miał wyznaczyć kierunek, w jakim przez następne dziesięciolecie miało iść kino.

VII.I
Piszą dobrze albo źle, ale piszą, czyli najważniejsza jest obecność w mediach

Po scenariuszu do „Urodzonych morderców” spora część prasy nie zostawiła na nim suchej nitki. Oprócz głosów krytyki za nadmiar przemocy, kicz i żerowanie na cudzej twórczości, pojawiły się też te zaciekle broniące talentu młodego Amerykanina. O Tarantino było i jest głośno, a to w imię zasady wyznawanej przez innego mistrza skandalu Andy Warhola, który zwykł mawiać, że nie ważne jak o tobie piszą, ważne, żeby pisali cokolwiek , jest gwarancją popularności i sukcesu. Skrajne emocje, jakie budzi twórczość reżysera „Pulp Fiction” są najlepszą receptą na kolejki do kin i wypożyczalni po jego filmy.

Jacek Szczerba, krytyk filmowy, chwali Tarantino często, tak za jego pomysły, jak i za ich wykonanie. Quentin Tarantino czy Tim Burton są w stanie sklecić misterną i szlachetną konstrukcję z klocków podrzędnego gatunku  – pisze przy okazji krytyki filmu „Lot skazańców”. Wymieniając „słabości” stylu Tarantino bierze w obronę reżysera, który z kolei broni „pewnych wartości”. Tarantino to także nadmiar okrucieństwa i paskudnego języka, nadmiar wywołujący śmiech, działający niczym oczyszczająca terapia wstrząsowa i, wbrew rozlicznym oskarżeniom o nihilizm, również obrona pewnych wartości. „Pulp Fiction” to przecież film o odkupieniu: morderca ocalawszy z jatki, w której powinien był zginąć, uznaje to za znak Opatrzności i wycofuje się z branży. Jego kumpel nie robi tego i rychło ginie.
Tadeusz Sobolewski również wydobywa z dzieł młodego Amerykanina coś więcej niż tylko poodcinane części ludzkiego ciała i walające się wokół trupy. W „Jackie Brown”, notabene słabo przyjętym i przez krytykę i przez widzów, według Sobolewskiego, mimochodem pojawia się ukryty temat tego filmu, o który nigdy nie podejrzewałbym Quentina Tarantino, choć wiedziałem, że jest artystą kina. Mianowicie: starzenie się. I dbałość o to, żeby z klasą, spokojnie wyplątać się z intrygi, którą zastawia na nas życie.
Krytycy w większości chwalą to, co proponuje twórca „Pulp Fiction” w swoich filmach i scenariuszach. Paweł Mossakowski zachwyca się „Pulp Fiction” , tak opisując swoje wrażenia z premiery: Śmiałem się głośniej niż na „normalnej” komedii i – aby uniknąć posądzenia o cynizm czy zanik wrażliwości – dodam, że nie była to wcale reakcja odosobniona. Ów przedziwny efekt komediowy uzyskuje Tarantino według stałej, powtarzającej się recepty: najpierw umieszcza swoich bohaterów sytuacji krańcowego zagrożenia, a następnie – gdy oczekujemy śmiertelnego wystrzału bądź wybuchu – każe im ze sobą rozmawiać, a właściwie – prowadzić nie kończącą się konwersację.  Podobne wrażenia wywołują u krytyka „Wściekłe psy”: Tarantino wprawdzie dba o realizm szczegółów – krew, która leje się tu obficie, nie ma koloru farby – ale wszystko to jest oglądane z tak daleka, oko kamer tak zimne, postaci tak błazeńskie – że robi to wrażenie jakiegoś nierealnego krwawego cyrku, który trudno traktować poważnie. Problem jednak odnotowuję, aby nie mówiono na mieście, że cham bez współczucia.

„Kill Bill” budzi już bardziej zróżnicowane emocje. Jacek Szczerba wyraża się w samych superlatywach  i o filmie i o reżyserze: Tarantino jest reżyserskim zdolniachą, który ma swój patent na to, jak „uszlachetnić” i po nowemu wykorzystać motywy rodem z kina klasy C, takie np. jak bajdurzenia o śmiertelnych ciosach (choćby „wibrującą ręką”), których tajemnice znają tylko najwięksi mistrzowie walk Wschodu.  To, że historia jest banalna, nie ma większego znaczenia. Liczy się sposób, w jaki Tarantino ją opowiada. „Kill Bill” to lekcja reżyserskiej wirtuozerii. Oglądając ją, byłem pewien, że Tarantino panuje tu nad każdym detalem – wie, dlaczego umieścił go w tym miejscu, a nie w innym, i co chciał w ten sposób osiągnąć.
Pojawiają się też głosy krytyki pod adresem najnowszego filmu Tarantino: O ile jednak da się znieść wypełniające ekran hektolitry keczupu i równie malownicze tony obciętych kończyn, to jednak trudno się pogodzić z tym, że całą swoją inteligencję artysta włożył w uczynienie z nich plastycznej kompozycji – pisze Marta Mizuro w „Zagłębiu kiczu”  – Kill Bill to apoteoza przemocy w niezwykle kunsztownej oprawie i, niestety, nic poza tym. No chyba, że za „nic” uzna się hołd złożony japońskim komiksom oraz wszelakim produkcjom z gatunku „Zabili go i uciekł”, zwłaszcza tym, w których lubują się kinematografie peryferyjne.

Również najnowsza wspólna produkcja Rodrigueza i Tarantino wzbudza skrajne emocje recenzentów. Od zachwytów w postaci wypowiedzi: „Sin City” Roberta Rodrigueza i Franka Millera, film spod znaku Tarantino, o którym amerykański recenzent napisał: „Będziesz się wstydził, że ci się to podobało”  do stwierdzenia, że widz na kinową adaptację komiksów Franka Millera nie wybiera się w poszukiwaniu głębokich sensów, gdyż obliczone one są raczej na stymulację mięśni gładkich i naczyń krwionośnych niźli kory mózgowej. Wziąwszy pod uwagę powyższy czynnik, należy ową adaptację uznać za udaną.
Negatywnie nastawiona Anna Dziedzic  wymienia natomiast powody, dla których film odniósł nie przysługujący mu, według niej sukces, wytykając przy tym twórcom brak pomysłowości, a widzom płytkie poczucie humoru, które entuzjaści „Sin City” dzielą z reżyserem i Frankiem Millerem. Jeśli kogoś bawi bezsensowny brutalizm (ludożerstwo, obcinanie rąk itd.) oraz komiksowy schematyzm – to film dla niego.

VII.II
Tarantino ma charyzmę więdnącej główki sałaty, a widzowie i tak go uwielbiają

Niezależnie od tego, co pisze prasa o Tarantino, jego fani zapełniający sale kinowe mają własne zdanie na temat utworów, których im dostarcza. W 1998 reżyser postanowił sprawdzić się w roli aktora na Brodwayu. Zagrał jedną z głównych ról w kryminalnej sztuce „Doczekać zmroku”, która dostała katastrofalne recenzje, a 34-letni Tarantino, okrzyknięty został totalnym aktorskim niewypałem.
W tym przypadku publiczność zupełnie nie wzięła sobie do serca krytyki i z wypiekami na twarzy ustawiała się w kolejce po bilety. „Tarantino nie tyle gra, ile wałęsa się po scenie, jak gdyby wydawało mu się, że ten obszerny budynek na Broadwayu to stosunkowo niezłe miejsce, by zabić czas do chwili otwarcia nocnych klubów” – szydził Ben Brantley, recenzent opiniotwórczego „The New York Times”. „Każde jego pojawienie się na deskach Brooks Atkinson wysysa resztki adrenaliny ze sztuki, która ma tylko wtedy jakiś sens, jeśli napędza widzom strachu” – dodawał. „Kreacja Tarantino jest tak beznadziejna, że widz zachodzi w głowę, po co mu nóż, skoro samym swoim drewnianym aktorstwem mógłby dorżnąć ofiarę” – wtórował Brantleyowi Fintan O’Toole z „Daily News”. „Tarantino moduluje na scenie głos z energią dyżurnego ruchu zapowiadającego kolejne pociągi. (…) Posiada siłę wyrazu porównywalną tylko z ulicznym słupem i charyzmę główki sałaty więdnącej od tygodnia w lodówce” – ciągnął O’Toole. „Tarantino był w swojej roli znacznie lepszy, niż się spodziewałem, bo zaledwie beznadziejny” – kopał leżącego Clive Barnes z „New York Post”.  Pomimo tak, delikatnie mówiąc, nieprzychylnych opinii w nowojorskiej prasie, wyprzedano z góry wszystkie bilety na dziesięciotygodniowy okres, kiedy to wystawiano sztukę.

Nie jest oczywiście tak, że wszyscy kochają Tarantino. Mało kto jednak nie słyszał o jego dokonaniach. W związku z tym na dziesiątkach forów poświęconych reżyserowi i jego filmom przy okazji każdej premiery lub chociażby wzmianki w mediach o osobie Tarantino, toczy się na jego temat zażarta dyskusja. W większości przypadków jest to wzajemne prześciganie się w pochwałach jego talentu i zdolności reżyserskich oraz aktorskich. Zdarzają się jednak opinie negatywne, które natychmiast wywołują kłótnie. Jak pisze jeden z forumowiczów przy okazji dyskusji nad talentem reżysera, Tarantino jest świetnym twórcą kontrowersyjnym. Świadczy o tym najlepiej zamieszanie wokół jego osoby, mam na myśli chociażby to, że każdy powtarza, że Tarantino i jego twórczość albo się kocha, albo nienawidzi, a co lepiej świadczy o twórcy jak nie wywoływane przez niego emocje. Pozytywne czy negatywne, to już inna i mniej ważna sprawa.  Przyglądając się wypowiedziom widzów i ich ocenie poczynań Tarantino można podzielić ich na kilka grup.

Pierwsza i najliczniejsza z nich to ta, która uważa go za absolutnego geniusza. Fani talentu reżysera „Wściekłych psów” nie szczędzą mu pochwał. Przytoczę tu kilka wypowiedzi z forów internetowych :

* Genialny reżyser, którego filmy zmuszają do dyskusji. Jest to żyjąca legenda i obiekt kultów. Jego filmy bywają kontrowersyjne („Pulp Fiction” i „Kill Bill”), ale zawsze są genialne. – pisze „filo”;

* Tarantino to mistrz w sztuce reżyserii, pisania scenariuszy i mieszania stylów. Każdy jego film jest niezwykły – świetne dialogi, MUZYKA!!!, zapadające w pamięć sceny, filmowe cytaty, zabawa w kino. QT potrafi wydobyć z gatunków filmowych to co najlepsze (spaghetti westerny i filmy kung-fu w KB vol 1& 2). To żartowniś , prześmiewca i wirtuoz kina. – dodaje „deckard”;
* Moim zdaniem ten facet to naprawdę fenomen. Nawet z pozoru banalnej historii w Kill Billu potrafił stworzyć coś nie zwykle oryginalnego. Poza tym wychowałem się na między innymi jego filmach, jest to więc twórca dla mnie szczególnie ważny – pisze tytułując się imieniem jednej z postaci ze „Wściekłych psów” „mr blonde”;

* Jak dla mnie Tarantino jest najlepszym reżyserem z jakiego dziełami się spotkałem a „Pulp Fiction” to najlepszy dla mnie film, który oglądam co najmniej raz na miesiąc nie licząc codziennych urywków z tego arcydzieła kiczu. Genialne. Jest tam tyle wspaniałych scen i kreacji aktorskich, że aż nie da się nie kochać tego filmu – przyznaje „umbra”;

* Uważam, że jest tak dobry, że jego twórczości nie trzeba wybitnie eksponować i uskuteczniać na jakichś szczególnie ambitnych festiwalach filmowych. Ba! Jego twórczości i niebagatelnych umiejętności robienia udanych filmów nie da się ukryć. Dlatego tez nie wyobrażam sobie znawcy filmu nie doceniającego Tarantino – wnioskuje „sauo”;

* Teksty to mistrzostwo świata, tylko posłuchajcie: „jeśli wyjedzie do Indochin, nasz czarnuch ma zaczaić się w jego misce z ryżem”; „wrócę szybciej, niż zdążysz powiedzieć ‘placek z jagodami’ – no, może nie tak szybko, ale szybko”; a „Zrobić z dupy jesień średniowiecza to już weszło do kanonu przysłów polskich; „zajebiście dobry shake, nie wart jednak 5 dolców (lejecie do niego bourbona?)”. Scena z Christopherem Walkenem, Travolta dający w kanał, kapitalna atmosfera poranka w ostatnim akcie, ta walizka royale z serem, cytat z Izajasza…, wszystko , wszystko jest genialne w Pulp – zachwyca się „dys”;

* dialogi… sposób filmowania… sposób pisania… postacie historyjki… fabuły… On ma wszystko. Reżyser, aktor, producent. SCENARZYSTA…. i nie tylko… GENIUSZ!!! – ocenia zwięźle „creedwally”.

Dla niektórych fanów uznanie Tarantino za mistrza nie wymaga tak długiego uzasadnienia:

* Masz rację, to pieprzony geniusz! (mówiąc słowami postaci z jego filmów). Dla mnie też jest ważny, ponieważ dzięki Pulp Fiction zainteresowałem się kinem – wyznaje „mr myers”;

* Quentin wymiata :) . Jest mistrzem w kinie, na jego filmy zawsze będę chętnie chodziła choćby nie wiem o czym były ;) . Chory fanatyzm? A czemu by nie? :D – wtóruje „lindorie”;

* Mów na niego MISTRZU. Prawdziwy talent… mistrz po prostu mistrz… najlepszy!!! Znam jego filmy na pamięć – zarzeka się „trixy”;

* MEGA MEGA MEGA!!! Mój syn będzie nosił imię Quentin – deklaruje „olgut”.

Druga grupa to tacy widzowie, który uważają, że Tarantino to po prostu dobry reżyser z dobrymi pomysłami. Bez bicia mu pokłonów i wychwalania wszystkiego, czego tylko się dotknął:

* Jest to wprawdzie kino niegłupie, lekkostrawne i ładnie skrojone (bardzo „na miarę” widza) ale jako przykładu kina ambitnego to bym go nie dawał. :) Quentin jest trochę podobny do M. Moora – genialny filmowy szalbierz i manipulator (ale pożerający powoli swój własny ogon), ale porażająco głębokich prawd dopatrzyć u niego się można tylko przy duuużym wysiłku dobrej woli – ocenia „kondrat”;

* Jest dobrym reżyserem, oryginalnym przede wszystkim, ale brakuje w jego filmach tego czegoś. kiedy zaczynam oglądać film Coppolli, Alana Parkera czy Carpentera to czuję, że film będzie świetny, że to coś dla mnie. Quentin zrobił filmy które mi się bardzo podobają, ale jego nazwisko nie jest dla mnie gwarancją dobrego ( wg mojego kryterium oczywiście) filmu. O aktorstwie jego się nie wypowiadam:) – ocenia „rudolf”;

* Dla mnie osobiście jest on poważnie chory psychicznie, co mimo wszystko nie przeszkadza mu w robieniu dobrych filmów. Faktycznie potrafi wykreować ciekawe postacie (portier z „Czterech pokoi” jest genialny), sklecić bardzo dobre dialogi, znaleźć i namówić do współpracy wspaniałych aktorów, jednak sumarycznie coś mi zawsze nie pasuje w jego filmach. Może nie potrafię go zrozumieć? Dla mnie to właśnie jego filmy są kinem rozrywkowym – dobrze się ogląda, świetnie się przy tym bawiąc, ale i szybko zapomina. Szczególnie ostatni, nastawiony na komercyjny sukces „Kill Bill” – był fajowy, ale bez polotu, ot, dobre kino – przyznaje „axe”.

Są też tacy, którzy traktują mistrza jako przeciętnego reżysera, który przypadkowo nakręcił jeden dobry film i na tym się skończyło. A ogólnie nie reprezentuje swoja twórczością niczego niezwykłego, a tym bardziej genialnego:

* Naszła mnie taka refleksja, otóż gdy człowiek na poważnie przysiądzie przed telewizorem i zapoda klasykę z lat 60/70, jak obejrzy sobie skończone arcydzieła Peckinpaha, Scorsese, Leone, Coppoli, to wówczas Tarantino staje się raptem jakiś mały, śmieszny, niepoważny. „Ucieczka gangstera” & „Dajcie mi głowę Alfredo Garcii” – te dwa filmy Peckinpaha uświadomiły mi, jak bardzo ubogie i wyposzczone jest współczesne kino. Oczywiście nie twierdzę, że Tarantino jest beztalenciem. Bynajmniej! Chodzi o to, że w konfrontacji z mistrzami wypada po prostu blado, kurczy się… – pisze anonimowy uczestnik forum;

* Uważam, że Wściekłe Psy to naprawdę świetny film gangsterski. Bardzo brutalny i nie dla wszystkich, ale Tarantino ma niesamowitą siłę przekazu i to co robią jego bohaterowie jest tyle absurdalne co realne, a aktorzy jak u Bułhakowa mogą w każdej chwili zrobić coś, czego reżyser w ogóle się nie spodziewał… Pulp już mnie tak nie zachwycił, a reszta nie podobała mi się zupełnie – przyznaje „kuba”.

Jest też nieliczna grupa krytyków osoby i twórczości Tarantino, która ma go za kompletne beztalencie. Są oni jednak nieco osamotnieni, przynajmniej na forach, na których jego fani wymieniają swoje pozytywne o nim opinie. Podczas jednej z takich wirtualnych dyskusji pojawił się następujący komentarz:

* Nie cierpię i nienawidzę go jako aktora i reżysera, jest tak marny, że szkoda czasu na oglądanie jego facjaty. Ogólne wrażenie jakie na mnie wywarł jest fatalne – taki chory umysłowo gość, który sam nie wie czego chce – po prostu nic nie warty gość, cieniarz pospolity. Mogłabym powiedzieć, że ma chory umysł, ale dlaczego musi karmić tym ludzi?! – pyta „kasha”.

Ta wypowiedź wywołała poważną dyskusję, zareagowało na nią 86 internautów. Po krótkiej kłótni, udowodniono jednoznacznie autorce cytowanej wypowiedzi, że się na kinie tarantinowskim nie zna. Po czym miłośnicy talentu Tarantino przystąpili do dalszego go wychwalania.

Krytycy przychylni Tarantino wychwalają go, obsypując komplementami, mówiąc, że udaje mu się w swoich filmach uzyskać „napięcie kilku Hitchcocków”, że jest wirtuozem kina, świetnie bawi się konwencjami, tworzy we współczesnym filmowym świecie nową jakość.
Na forach internetowych najczęściej głos zabierają jego fani i zwolennicy tego, co proponuje. Niewielki odsetek – średnio jeden na siedemdziesięciu, osiemdziesięciu dyskutantów – stanowią zaś ci, którym się taki rodzaj kina zupełnie nie podoba. Charakterystyczne jest bezkrytyczne podejście wielbicieli talentu Tarantino do wszystkiego, do czego przyłoży on rękę.
Publiczność jednak kieruje się własną opinią, a setki forów dyskusyjnych poświęconych reżyserowi i jego filmom tworzonych na całym świecie są najlepszym dowodem na sukces „enfant terrible” amerykańskiego kina. Widzom sprawia przyjemność oglądanie dzieł Tarantino i dyskutowanie o nich. „Pilp Fiction” doczekał się już tylu analiz profesjonalnych znawców kina jak i amatorów, że bez wątpienia można powiedzieć, iż trudno znaleźć kogoś, kto by o tym filmie nie słyszał. A nie ma chyba w branży filmowej większego osiągnięcia niż rozpoznawalność, o rzeszach zachwyconych fanów nie wspominając.

Zakończenie

Kto to taki Quentin Tarantino? Amerykański reżyser, który na początku lat dziewięćdziesiątych zaledwie dwoma filmami „Wściekłymi psami” i „Pulp Fiction” wywrócił do góry nogami światowe kino. Kontrowersyjny filmowiec, który wie dobrze, że skandal jest dziś najlepszą reklamą i nie ma żadnych skrupułów, żeby z tej formy promocji korzystać, kiedy tylko się da. Kultowa postać współczesnej kultury popularnej, która dla wielu fanów jest synonimem rewelacyjnej jakości. Dobrze rozpoznawalna marka, która świetnie sprzedaje sama siebie i inne produkcje filmowe. Artysta, o którym chętnie piszą zarówno pisma branżowe, jak i opiniotwórcze dzienniki. Pomysłowy samouk, który nie skończył nawet szkoły średniej, o jakichkolwiek studiach reżyserskich już nie wspominając, a któremu już za życia (i to niedługiego, ma obecnie 43 lata) udało się przejść do historii kina. I wreszcie, jak twierdzą jego przeciwnicy, kompletny wariat i propagator przemocy i brutalności na ekranie, który świadomie i z premedytacją znieczula młodego widza, serwując mu raz po raz ociekające krwią obrazy.
Tego typu określenia można by mnożyć w nieskończoność. Nie da się zaprzeczyć żadnemu z nich. Ale nie o to przecież chodziło w niniejszej pracy, żeby odkrywać, kim jest Tarantino. To każdy wie, według własnego uznania i preferencji filmowych. Pewnym jest, że na jego twórczość mało kto pozostaje obojętny, a emocje, jakie wywołuje, są gwarancją tego, że nie zniknie szybko ze świata show biznesu.

Co jest przyczyną popularności Tarantino? Wydaje się, że przede wszystkim własny i – jak widać z kolejnych nieudanych prób innych twórców starających się go naśladować – niezwykle trudny do podrobienia styl. Styl polegający głównie na posługiwaniu się tym wszystkim, co już w kinie było.
Po pierwsze, jak na postmodernistycznego reżysera przystało, Tarantino „kradnie” od swoich kolegów po fachu, ile tylko się da i w dodatku się do tego bezwstydnie przyznaje. Miesza konwencje i gatunki filmowe. W „Kill Billu” na przykład możemy zobaczyć zarówno film kung – fu, film przygodowy, gangsterski, jak i film animowany. Wykorzystuje znane schematy: gangstera, płatnego mordercy, handlarza narkotyków. Reżyser jednocześnie przerysowuje je, jak tylko się da, uzyskując efekt komiczny i trudny do podrobienia.
Po drugie, uwielbia bawić się z widzem, podsuwając mu co krok nowe wątki, mieszając kolejność zdarzeń, co chwilę umieszczając niedopowiedzenia zmuszające odbiorcę do samodzielnego wymyślania wytłumaczeń dla poszczególnych scen. Legendą już obrosła słynna czarna walizka z „Pulp Fiction”, co do której zawartości fani filmu kłócą się do dziś i prawdopodobnie kłócić się będą jeszcze długie lata. Jedni mówią, że są tam diamenty ukradzione podczas napadu na bank we „Wściekłych psach”, inni, że dusza jednego z bohaterów „Pulp”. Sam Tarantino twierdzi przekornie, że nie pamięta, lub też, że jest tam to, co oglądający właśnie film widz chce, żeby było. Do walizki dodajmy jeszcze kod 666, pojawiającą się dość często teorię o odkupieniu jednego z gangsterów, który postanowił wrócić na dobrą drogę, cytaty z „Biblii” i pole do popisu wyobraźni mamy ogromne.
Po trzecie, nasz bohater uwielbia kino klasy B i C, a nawet takie, które jest poza wszelką klasyfikacją i tym uwielbieniem zaraża masową publiczność. To w hołdzie tysiącom tanich produkcji amerykańskich i hongkońskich kręci swoje dzieła, którymi zachwycają się i krytyka, i widzowie. Trzeba naprawdę nie lada geniuszu lub też diabelskiego szczęścia, żeby z ochłapów filmowych ułożyć „Pulp Fiction”, w którym przecież oglądamy to, co już nie raz widzieliśmy na wypożyczonych kiedyś kasetach video, a który w 1994 roku pokonał całe „ambitne” kino z Krzysztofem Kieślowkim na czele i zdobył Złotą Palmę w Cannes.
Do tego dochodzi rozpoznawalna muzyka – stare dobre kawałki z lat 60′ i 70′, które do każdego filmu Tarantino wybiera sam i te rewelacyjne dialogi, które wymieniają wszyscy jego fani: od filmoznawców poczynając, na użytkownikach forów internetowych kończąc. Zawsze przydługie, nigdy nie pasujące do sytuacji, jak chociażby dyskusja dwóch poważnych gangsterów o masażu stóp, frytkach z majonezem, hasz – barach w Amsterdamie i nazewnictwie hamburgerów we Francji tuż przed „mokrą robotą”.

Co zrobił współczesnej kulturze reżyser „Pulp Fiction”? Zacznijmy od kina. Wprowadził na ekrany kicz, tandetę, brak chronologii wydarzeń i ogromną dawkę przemocy połączoną z czarnym humorem w taki sposób, że każda scena z założenia brutalna sprowadzona zostaje do granic absurdu. Nie trzeba było długo czekać, żeby masowo zaczęli się pojawiać naśladowcy talentu młodego Amerykanina. Z jego pomysłów korzystają Robert Rodriguez, Olvier Stone, reżyserzy meksykańscy, a Władysław Paskikowski chce być polskim Tarantino.
Z filmu Tarantino szybko przeniósł się do kultury masowej. Naśladują go reżyserzy spektakli teatralnych, z jego pomysłów czerpią twórcy reklam, seriali telewizyjnych, piosenkarze. Stał się trendy, freshy, cool, czyli po prostu modny. Jak najłatwiej przyciągnąć uwagę widza? Pokazując mu to, co zna i lubi. Nie dziwią więc piosenki, w których tekstach pojawiają się tytuły filmów Tarantino, ani tez reklamy stylizowane na „Sin City” – ostatni film, przy którym reżyser pracował.

A co na to polska prasa? Recepcja twórczości Tarantino w polskiej prasie była drugim z tematów tej pracy. Jak piszą o nim pisma branżowe? Zazwyczaj przychylnie, chociaż w zachowawczym „Kinie” łatwiej o krytykę dokonań reżysera, niż w lżejszym „Filmie”. Krytycy wypominają mu Złotą Palmę z Cannes, zwłaszcza tuż po zakończeniu festiwalu w 1994, kiedy to upragnioną nagrodę wywiózł do Hollywood zarozumiały, bezczelny i mało komu znany debiutant, a nie typowany jako pewniak i hołubiony przez polską prasę Krzysztof Kieślowski.
Zarówno w „Kinie”, jak i w „Filmie” nie brakuje prób charakterystyki kina Tarantino. Recenzenci dostrzegają nowość, jaką reżyser wprowadził do kina. Podkreślają swobodę, z jaką porusza się po różnych konwencjach, zaznaczają jego dobry gust muzyczny i niezwykły talent opowiadania utartych i wyświechtanych historyjek w interesujący sposób. No i oczywiście wspominają o przemocy, która jest znakiem rozpoznawczym reżysera.
Dzienniki, które analizowałam, czyli „Gazeta Wyborcza” i „Rzeczpospolita” są generalnie na tak. Poza kilkoma zarzutami o nadmierną brutalność, innych zastrzeżeń do reżysera nie ma.
Zwolennicy jego talentu mówią, że zmienia sens kinowej zbrodni, przerysowuje ją i okraszając ogromną dawką ironii i czarnego humoru tworzy coś abstrakcyjnego, w co widz nie wierzy od pierwszej chwili. Przejaskrawienia, przerysowania, sparodiowana zbrodnia – to, według recenzentów z dzienników opiniotwórczych charakteryzuje Tarantino.
Ci, którym poczynania hollywoodzkiej gwiazdy się nie podobają, zarzucają mu promowanie brutalnych zachowań i znieczulanie zwłaszcza młodych widzów na zło i agresję. Takie opinie pojawiają się zwłaszcza w tekstach publicystycznych o tematyce społecznej i reportażach, dotyczących narkomanii czy pogorszenia współczesnych obyczajów.
Z drugiej jednak strony ten sam Tarantino jest obecny w publikacjach traktujących o rzeczach przyjemnych, jak choćby jedzenie, w artykułach dotyczących gospodarki, sportu, motoryzacji. Tutaj jest przedstawiany w pozytywnym świetle, na czoło wysuwają się obecne w jego filmach: czarny humor, ironia, absurd i groteska. Czegóż to możemy się dowiedzieć z lektury poza kulturalnych tekstów w „Gazecie Wyborczej”! Że trenerzy pokazują piłkarzom przed meczem „Kill Billa”, żeby ich zagrzać do walki, że tenisistki tańczą po zwycięskim pojedynku jak Uma Thurman i John Travolta w „Pulp Fiction” i że sceny w restauracji, gdzie Vincent Vega dowiaduje się o cenie waniliowego shake’a można z powodzeniem wykorzystać jako wstęp do tekstu o piłce nożnej czy o Telekomunikacji Polskiej.

O co tyle hałasu? Takie pytanie można sobie zadać po obejrzeniu kilku filmów Tarantino. Zwykłe, proste historyjki o gangsterach, zabawne dialogi, dużo przemocy, a wszystko z przymrużeniem oka. Pięć samodzielnie wyreżyserowanych filmów, kilka scenariuszy, jedna Złota Palma w Cannes, jeden Oscar. Rzesze wielbicieli i naśladowców na całym świecie.
Gdzie tkwi tajemnica sukcesu? W zbiorowej halucynacji, która zaczęła się w dniu premiery „Pulp Fiction” w 1994 roku? W geniuszu reżysera? W tysiącach filmów obejrzanych przez niego w trakcie pracy w wypożyczalni kaset video? W diabelskim szczęściu półkrwi Indianina, którego matka nazwała Quentin na cześć swojego ulubionego bohatera filmowego? Na to pytanie odpowiedzieć się nie da i nawet nie będę tego próbowała. Jedno jest pewne, 15 minut sławy, które – według Andy Warhola – czeka każdego z nas, dla Tarantino trwa już kilkanaście lat i nieprędko się skończy. Zwłaszcza, że na 2007 rok planowana jest premiera kolejnego jego filmu „Inglorious Bastards”. Czy wywoła ona równie wielkie emocje, co poprzednie dzieła? Sam reżyser na pewno się o to postara, a zatem możemy być spokojni, nie zniknie szybko ani z ekranów kin, ani z ust filmoznawców, ani też ze świadomości widzów.

Bibliografia:

Publikacje naukowe:

1. Z. Bauman., Ponowoczesność, jako źródło cierpień, wyd. SIC, Warszawa 2000.

2. J. Bernard, Człowiek i jego filmy, wyd. Harper, Warszawa 1995.

3. V. Bocris, Andy Warhol. Życie i śmierć, przeł. Piotr Szymor, wyd. W.A.B., Warszawa 2005.

4. W. Bursza, Antropologiczne wędrówki po kulturze, artykuł: Waldemar Kuligowski, O przyjemnosci analogii, Wydawnictwo Fundacji Humaniora, Poznań 1996.

5. M. Bukowski, Amerykańska antropologia postmodernistyczna, artykuł: Vincent Crapanzano, Kryzys postmodernistyczny: dyskurs, parodia, pamięć, Inter Graf, Warszawa 1999.

6. W. Bursza, Antropologiczne wędrówki po kulturze, artykuł: Krzysztof Piątkowski, Estetyka współczesnego banału, Wydawnictwo Fundacji Humaniora, Poznań 1996.

7. D. Gilles, Conditions of Pleasure in Horror Cinema, Grant, New York 1984.

8. W. Godzic, Oglądanie i inne przyjemności kultury popularnej, wyd. Universitas, Kraków 1996.

9. W. Górnicki, J. Kossak, Super Ameryka, szkice o kulturze i obyczajach, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa1970.

10. A. Helman, Film faktów i film fikcji. Dialektyka postaw i poetyk twórczych, wyd. Uniwersytet Śląski, Katowice 1977.

11. A. Helman, Filmy sensacyjne, wyd. artystyczne i filmowe, Warszawa 1974.
12. G. O’Collins SJ, E. G. Farrugia SJ, Leksykon pojęć teologicznych i kościelnych, z indeksem angielsko-polskim, przełożyli Ks. Jan Ożóg SJ, Barbara Żak, wyd. WAM, Kraków 2002.

13. E. Morin, Kino i wyobraźnia, Państwowy Instytut wydawniczy, Warszawa 1975.

14. A. Pitrus, Kino kultu. Rozpad konwencji gatunkowych. Praca doktorska, maszynopis w posiadaniu Instytutu Filologii Polskie UJ, Kraków 1995.

15. G. Sachówna, Wstydliwe przyjemności, czyli po co tak naprawdę chodzimy do kina?, artykuł: Andrzej Kołodyński, W poszukiwaniu dzieci smoka. Kilka spostrzeżeń o filmach Martial arts, wyd. Universitas, Kraków1995.

16. J. Sławiński, Słownik terminów literackich, Państwowy instytut Wydawniczy, Wrocław 1998.

17. A. Zeidler – Janiszewska, Postmodernizm w perspektywie filozoficzno – kulturowej, wyd. Instytut Kultury, Warszawa 1991.

18. K. Żygulski, Bohater filmowy, studium socjologiczne, wyd. artystyczne i filmowe, Warszawa, 1973.

Pisma branżowe:

„Film”:

1.Kolor cienia, Manana Chyb, Film, styczeń 1997 – wywiad z Andrzejem Sekułą, str. 90.

2. Amerykanin w Europie, Elżbieta Ciapara, Film, listopad 1994 – wywiad z QT, str. 90-91.

3. Męski świat, Elżbieta Ciapara, Film, listopad 1994, str. 48.

4. Obsesje Tarantino, Elżbieta Ciapara, Film, kwiecień 2004, str. 50-53.

5. Quentin Tarantino kradnie ile może, Elżbieta Ciapara, Film, październik 2003, str. 36-41.

6. Pulp Fiction, Elżbieta Ciapara, Film, listopad 1994, str. 48.

7. Szlak Tarantino, Tomasz Jopkiewicz, Kino, lipiec – sierpień 1996, str. 17-18.

8. Nieustraszeni zabójcy dinozaurów, jo, Film, sierpień 1996, str. 34-36.

9. Sin City. Miasto grzechu warte, Wojtek Kałużyński, Film, czerwiec, 2005, str. 54-62.

10. Kobiety Tarantino. Słaba silna płeć, Wojciech Kałużyński, Film, kwiecień 2004, str. 54-56.

11. Premiery nowojorskie, Krzysztof Kłopotowski, Film, listopad 1998, str. 22-23.

12. Hollywood kontratakuje, Krzysztof Kłopotowski, Film, wrzesień 1996, str. 117.

13. Pulp Fiction, Barbara Kosecka, Film, luty 2002, str. 104-105.

14. Lata czterdzieste, kn, Film, listopad 1998, 64-67.
15. Zrobiony na czarno, Ewa Mazierska, Film, maj 1996, str. 128-129.

16. Król komedii?, Max B. Miller, Film, listopad 1998 – wywiad w QT, str. 98-99.

17. Kółko graniaste, rw, Film, luty 1997, str. 51-52.

18. Koniec żartów, sw, Film, maj 1997, str. 70.

19. Czy muzyka może być brutalna, Paweł Sztompke, Film, marzec 1997, str. 126.

„Kino”:

1. Podszepty Tarantino, Witold Jabłoński, Kino, lipiec – sierpień 1996, str. 14-18.

2. Szlak Tarantino, Tomasz Jopkiewicz, Kino, lipiec – sierpień 1996, str. 17-18.

3. Kill Bill Vol. 2, Andrzej Kołodyński, Kino, maj 2004, str. 49.

4. Kill Bill – tom 1, kjz, Kino, luty 2003, str. 59.

5. Pięćdziesiąta trzecia ofiara, Jerzy Płażewski, Kino, luty 1995, str. 3.

6. Żeby moneta gorsza nie wypierała lepszej, J. Płażewki, Kino, lipiec-sierpień 1994, str. 4-8.

7. Coś pan narobił?, Kamil Rudziński, Kino luty 1997, str. 42-43.

8. Powrót klasyka, Rafał Syska, Kino, luty 2003, str. 44-46.

9. Sin City – Miasto grzechu, Konrad J. Zarębski, Kino, czerwiec 2005, str. 60-62.

10. Straszne sny Quentina T., Konrad J. Zarębski, Kino styczeń 1995, str. 28-29.

Dzienniki ogólnopolskie:

„Rzeczpospolita”:

1. Paranoja na szczytach i na dnie – Jacek Cieślak, Rzeczpospolita,13.07.2004, gazeta/kultura, str. 14.

2. Co chcemy oglądać w kinie – Barbara Hollender, Rzeczpospolita, 28.06.04, gazeta/kultura, str. 13.

3. Między psychopatami a wampirami – Barbara Hollender, Rzeczpospolita, 08.11.96, gazeta/kultura, str. 11.

4. Od dramatu do komedii – Barbara Hollender, Rzeczpospolita, 15.05.97, gazeta/magazyn, str. 16.

5. William Szekspir w stylu Quentina Tarantino – Julia Lutomska, Rzeczpospolita, 08.09.2004, gazeta/kultura, str. 12.

6. Krew na ekranie – Dariusz Markiewicz, Rzeczpospolita, 15.12.2000, gazeta/publicystyka/opinie, str. 17.

7. Powrót mistrza Tarantino – Jerzy Rzewuski, Rzeczpospolita, 18.10.2003, gazeta/plus minus, str. 13.

8. Pro: Akademia na cześć kina – Marek Sadowski, Jerzy Wójcik, Rzeczpospolita, 24.05.95, gazeta/kultura, str. 12.

9. Studium winy i odkupienia – Rafał Świątek, Rzeczpospolita, 19.01.2006, gazeta/kultura, str. 13.

10. Pulp Fiction – Marek Sadowski, Rzeczpospolita, 23.11.2000, gazeta/teleRzeczpospolita, str. 8.

11. Ciemne interesy – Jerzy Wójcik, Rzeczpospolita, 25.11.98, gazeta/kultura, str. 12.

12. Kolorowe wściekłe psy – Jerzy Wójcik, Rzeczpospolita, 27.12.93, gazeta/kultura, str. 13.

13. Wściekłe psy – omówienia, Rzeczpospolita, 21.12.2000, gazeta/teleRzeczpospolita, str. 18.


„Gazeta Wyborcza”

1. Tarantino na Brodwayu, Zbigniew Basara, Gazeta Wyborcza nr 84, wydanie waw z dnia 09/04/1998 KULTURA, str. 12.

2. Co się dzieje w polskim scenariuszu, Katarzyna Bielas, Gazeta Wyborcza nr 193, wydanie waw z dnia 21/08/1995 KULTURA, str. 10.

3. To będzie wojna, Robert Błoński, Gazeta Wyborcza nr 264, wydanie waw z dnia 13/11/2003 SPORT, str. 31.

4. Tarantino po hebrajsku, CZAR, Gazeta Wyborcza nr 116, wydanie waw z dnia 19/05/2000 TEMATY DNIA, str. 2.

5. Motowood – Marcin Klimkowski, WYSOKIE OBROTY nr 36 dodatek do Gazety Wyborczej nr 215, wydanie waw z dnia 15/09/2005 , str. 8.

6. Hamburgery – Agnieszka Kręglicka, WYSOKIE OBCASY nr 24 dodatek do Gazety Wyborczej nr 141, wydanie waw z dnia 17/06/2000 , str. 52.

7. W Krakowie powstaje kontrowersyjna gra, Adam Leszczyński, GRY KOMPUTEROWE
KOMPUTER nr 29 dodatek do Gazety Wyborczej nr 167, wydanie waw z dnia 20/07/1999 , str. 5.

8. Rozmowa z Jolantą Krzyszowatą „Nasze dzieci”, Izabela Marczak, Gazeta Telewizyjna nr 257, wydanie waw z dnia 04/11/2005 – 10/11/2005 , str. 8.

9. Gangsterzy i frustraci, Anna Kuran, KUJON POLSKI. NOWA MATURA dodatek do Gazety Wyborczej nr 222, wydanie waw z dnia 21/09/2004 JĘZYK POLSKI, str. 4

10. Rozmawiajcie z Prezydentem, Adam Michnik, Agnieszka Kublik, Piotr Stasiński, Gazeta Wyborcza nr 2, wydanie waw z dnia 03/01/1998 – 04/01/1998 ŚWIĄTECZNA, str. 8.
11. Pulp Fiction, mj, ze świata, Gazeta Wyborcza nr 76, wydanie 1 z dnia 29/03/1996 ŚWIAT, str. 7.

12. Z kina, Kąsanina, Paweł Mossakowski, Gazeta Wyborcza nr 285, wydanie waw z dnia 07/12/1993 , str. 10.

13. Kill Bill, Paweł Mossakowski, Gazeta Telewizyjna nr 151, wydanie waw z dnia 01/07/2005 – 07/07/2005 , str. 27.

14. Sensacyjna świeżość, Paweł Mossakowski, Gazeta Wyborcza nr 115, wydanie waw z dnia 19/05/1995 KULTURA, str. 12.

15. Kąsanina, Paweł Mossakowski, Gazeta Wyborcza nr 285, wydanie waw z dnia 07/12/1993 , str. 10.

15. Kill Bill, PMOSS, Gazeta Telewizyjna nr 151, wydanie waw z dnia 01/07/2005 – 07/07/2005 , str. 27.

16. Wściekłe psy, PMOSS, Gazeta Telewizyjna nr 120, wydanie waw z dnia 24/05/2002 – 30/05/2002 , str. 13.

17. Umowa o dzieło stworzenia, Marcin Nowak, Gazeta Wyborcza nr 273, wydanie waw z dnia 21/11/1998 – 22/11/1998 GAZETA ŚWIĄTECZNA, str. 14.

18. Gangsterska estetyka, Wojciech Orliński, Gazeta Telewizyjna nr 274, wydanie waw z dnia 24/11/2000 – 30/11/2000 , str. 3.

19. Kill Bill – najnowszy film Quentina Tarantino od jutra w kinach, Wojciech Orliński, WYSOKIE OBROTY nr 3 dodatek do Gazety Wyborczej nr 242, wydanie waw z dnia 16/10/2003 , str. 12.

20. Spuścić szkołę z łańcucha, Lidia Ostałowska, Gazeta Wyborcza nr 248, wydanie waw z dnia 23/10/2003 OPINIE, str. 15.

21 Przemoc i zło w brytyjskich reklamach mają przyciągnąć młodych widzów, Tara Parker-Pope, The Wall Street Journal Europe nr 15 dodatek do Gazety Wyborczej nr 85, wydanie z dnia 10/04/1995 The Wall Street Journal Europe, str. 5.

22. Kinoteatr wita, Roman Pawłowski, Gazeta Wyborcza nr 128, wydanie waw z dnia 02/06/2004 KULTURA, str. 10.

23. Festiwal Fringe w Edynburgu pełen przemocy, Roman Pawłowski, Gazeta Wyborcza nr 199, wydanie waw z dnia 27/08/1996 KULTURA, str. 10.

24. Telecom Fiction, Paweł Różyński, GOSPODARKA nr 0 dodatek do Gazety Wyborczej nr 192, wydanie waw z dnia 19/08/2003 TECHNOLOGIE I FIRMY, str. 8.

25. Desperado, Andrzej Saramonowicz, Gazeta Telewizyjna nr 215, wydanie waw z dnia 14/09/1996 – 20/09/1996 WIDEO, str. 25.

26. Chamstwo dla chamstwa. Współczesna plaga, Grzegorz Sieczkowski, Rzeczpospolita, 24.08.96, gazeta/kraj, str. 8.

27. Bez przebaczenia, Tadeusz Sobolewski, Jacek Szczerba, Gazeta Wyborcza nr 119, wydanie waw z dnia 24/05/1994 , str. 10.

28. Tarantino dla koneserów, Jackie to ja!, Tadeusz Sobolewski, Gazeta Wyborcza nr 272, wydanie waw z dnia 20/11/1998 KULTURA, str. 20.

29. Czarne kino Kitano, Tadeusz Sobolewski, Gazeta Wyborcza nr 5, wydanie waw z dnia 07/01/2005 KULTURA, str. 13.

30. Wszystkożerna Cannes, Tadeusz Sobolewski, Gazeta Wyborcza nr 108, wydanie waw z dnia 11/05/2005 KULTURA, str. 14.

31. A jednak się kreci, Rafał Stec, SPORT nr 18 dodatek do Gazety Wyborczej nr 106, wydanie waw z dnia 09/05/2005 PIŁKA NOŻNA – LIGI ZAGRANICZNE, str. 9.
32. Grinka-san, Rafał Stec, SPORT nr 45 dodatek do Gazety Wyborczej nr 262, wydanie waw z dnia 10/11/2003, str. 40.

33. Utracone dziedzictwo, Andrzej Stasiuk, Gazeta Wyborcza nr 101, wydanie waw z dnia 30/04/1999 – 03/05/1999 GAZETA ŚWIĄTECZNA, str. 20.

34. Kiełbie we łbie, Jacek Szczerba, Gazeta Wyborcza nr 46, wydanie waw z dnia 23/02/1996 KULTURA, str. 11.

35. Jackie Bron, Jacek Szczerba, MAGAZYN nr 25 dodatek do Gazety Wyborczej nr 145, wydanie waw z dnia 24/06/1999 WIDEO, str. 38.

36. Urok szatana, Jacek Szczerba, Gazeta Wyborcza nr 19, wydanie waw z dnia 23/01/1997 KULTURA, str. 10.

37. Złapać czas, Jacek Szczerba, Gazeta Wyborcza nr 108, wydanie waw z dnia 11/05/1999 KULTURA, str. 15.

38. Zszedł na psy, Jacek Szczerba, Gazeta Wyborcza nr 34, wydanie waw z dnia 09/02/2001 KULTURA, str. 15.

39. Nieudany debiut Zedrzyńskiego, Jacek Szczerba, Gazeta Wyborcza nr 275, wydanie waw z dnia 24/11/1998 KULTURA, str. 14.

40. Macho z futeralem, Jacek Szczerba, Gazeta Wyborcza nr 36, wydanie waw z dnia 12/02/1996 KULTURA, str. 7.

41. Ręka, noga, mózg na ścianie, Jacek Szczerba, Gazeta Wyborcza nr 243, wydanie waw z dnia 17/10/2003 KULTURA, str. 20.

42. Zabić chandrę, Jacek Szczerba, Gazeta Wyborcza nr 261, wydanie waw z dnia 08/11/1996 KULTURA, str. 17.

43. Zabójcza mamuśka, Jacek Szczerba, Gazeta Wyborcza nr 96, wydanie waw z dnia 23/04/2004 KULTURA, str. 12.

44. Niski lot, Jacek Szczerba, Gazeta Wyborcza nr 172, wydanie waw z dnia 25/07/1997 KULTURA, str. 12.

45. Słabości tarantinizmu, Jacek Szczerba, Gazeta Wyborcza nr 47, wydanie waw z dnia 25/02/1997 KULTURA, str. 16.

46. Komiks, tylko dymków brak, Jacek Szczerba, Gazeta Wyborcza nr 132, wydanie waw z dnia 09/06/2005 KULTURA, str. 21.

47. Myslovitz, Olaf Szewczyk, Gazeta Telewizyjna nr 62, wydanie waw z dnia 14/03/1998 – 20/03/1998 , str. 35.

48. Kit, Joanna Szymczyk, WYSOKIE OBCASY nr 27 dodatek do Gazety Wyborczej nr 158, wydanie waw z dnia 09/07/2005 , str. 7.

49. Krew, pot i śmiech, Michał R. Wiśniewski, Gazeta Telewizyjna nr 67, wydanie waw z dnia 19/03/2004 – 25/03/2004 , str. 18.

50. Legenda Kleopatry – Paweł Wroński, WYSOKIE OBCASY nr 52 dodatek do Gazety Wyborczej nr 303, wydanie waw z dnia 30/12/2000 , str. 6.

51. Prawdziwy romans, Konrad J. Zarębski, Gazeta Telewizyjna nr 232, wydanie waw z dnia 04/10/1997 – 10/10/1997 , str. 16.

52. Forza Italia, Paweł Zarzeczny, Gazeta Wyborcza nr 152, wydanie waw z dnia 01/07/2000 – 02/07/2000 SPORT, str. 33.

Strony WWW:

1. forum.idg.pl/lofiversion/index.php/t7037-400.html – 28k

2. forum.forteca.pl/viewtopic.php?t=522&sid=b9c25a85fa710d703cb7adb1aa1a7a43

3. www.cinema-magazyn.pl/forum.php?fid=361&pid=0

4. www.europaeuropa.pl/na/10_tarantino.php

5. www.film.com.pl/forum1.php?id=189726

6. www.film.dva.pl

7. www.film.org.pl

8. www.film.org.pl/prace/sin_city.html

9. www.film.org.pl/prace/kult.html

10. www.film.org.pl/prace/eksplikacja.html

11. www.film.org.pl/prace/4.html – 9k

12. www.film.org.pl/prace/tarantino.html – 27k

13. www.film.org.pl/prace/pulp.html

14. www.film.org.pl/prace/pulp_fiction_chronologicznie.html

15. www.film.org.pl/prace/psychole.html

16. www.filmixer.pl/ index.php?d=katalog&k_id=2&p_id=652 – 42k
17. www.filmweb.pl

18. www.filmweb.pl/co,to,jest,,temat,Topic,id=399345

19. www.filmweb.pl/WALIZKA,temat,Topic,id=270726

20. www.filmweb.pl/user/267878/Mr+Myers.html

21. www.filmweb.pl/Forum?id=11000111

22. www.gry.wp.pl

23. www.idg.com.pl/prasowe/2005/20050914.html – 15k

24. www.ilkus.pl/?i=1&pk%5Bida%5D=320

25. www.imdb.com/name/nm0000233/

26. www.killbill.movies.go.com/

27. www.obywatel.org.pl/index.php?menu=1&curnumer=13

28. www.obywatel.org.pl/index.php?menu=0&msgid=317

29. www.porcys.com/Forum.aspx?id=1199

30. www.pulpfiction.whad.pl/

31. www.radio.com.pl/kultura/zaglebie/default.asp?n=7

32. www.rubikkon.pl/Numer3/kultura-quentin-tarantino.htm

33. www.slownik-online.pl/kopalinski/546781F888FA6B05C12565E70058806F.php

34. www.snopes.com/movies/films/pulp.htm

35. www.spi.pl/sincity/

36. http://pl.wikipedia.org/wiki/Archetyp_(psychologia)

37. http://pl.wikipedia.org/wiki/Stereotyp

Quentinikonanowe123
Quentinikonanowe123

Komentarze Dodaj komentarz (2)

  1. Marcin 02/08/2019 20:19

    CytujSkomentuj

    Uwielbiam filmy Tarantino, każdy jego film to nowa perełka i nowe doznania, dlatego bardzo się cieszę na jego najnowszy film i czuję, że to będzie prawdziwa petarda pod względem fabularnym, jak i wizualnym i aktorskim :) Choć nie przepadam za Leo ani za Bradem, to jednak przepiękna Margot jest gwarantem dobrych estetycznych doznań ;)

  2. Dagmara 03/09/2019 18:44

    CytujSkomentuj

    Byłam tydzień temu w kinie z mężem. Baaardzo nam się podobało, bo co krok, co dialog to smaczek w stylu Tarantino. Film, który na pewno chcemy obejrzeć drugi raz – czy to w kinie, dla klimatu, czy już na spokojnie w domu na własnej kanapie. Jak ktoś nie widział, marsz do kina ;)

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.