Alicja w Krainie Czarów - kadr z filmu
Takie fantazje można zobaczyć tylko u Tima Burtona / kadr z filmu "Alicja w Krainie Czarów"
Aneta Zadroga
13/12/2010

Zaczarowana Alicja i czarodziej Burton

Dawno dawno temu… Chociaż, czy to ważne kiedy? No więc, pewnego dnia… Alicja musiała dorosnąć… A czy to świat współczesny, czy ten z bardzo bardzo dawna (czyli z bajek), nie jest to czynność łatwa. Dlatego Alicja potrzebowała zaczarowanej krainy. I w takich chwilach właśnie pojawia się Biały Królik…

Tim Burton mówi językiem, którym mogłabym posługiwać się na co dzień. Ilekroć słyszę nazwisko reżysera przypomina mi się „Edward Nożycoręki”, wspaniale opowiedziana historia o inności, która jest jednocześnie błogosławieństwem i przekleństwem. To pierwsza wielka rola Johnny’ego Deppa, nic dziwnego, że reżyser i aktor zapałali do siebie wzajemną miłością i od tego czasu możemy podziwiać ich wspólne dokonania.

Ale po kolei. Jak Bóg przykazał, powinniśmy zacząć od fabuły. Ale w sumie, dlaczego, skoro mowa o filmie Burtona? W dodatku o filmie, który ma być jego wizją znanej wszystkim historii Alicji, która wpada do króliczej nory i trafia do świata fantazji. Lewis Carroll napisał książkę, z którą kino mierzyło się już kilkakrotnie. Jak wieść gminna niesie, żadna z ekranizacji nigdy Burtonowi nie odpowiadała, dlatego postanowił nakręcić swoją. A, że reżyser ma niezłego bzika, nikt się chyba nie spodziewał, że będzie tak jak w książce? Jeśli tak, srodze się zawiedzie. Jeśli jednak zaufa twórcy, przeżyje wspaniałą przygodę.

A zatem. Alicja ma 19 lat. Z dziewczynki, która kiedyś biegała za Białym Królikiem, zostały jej tylko nocne koszmary i wspomnienie ojca, który nie bał się marzyć i fantazjować. Teraz dziewczyna ma stawić czoła dorosłości, przyjąć oświadczyny odrażającego lorda borykającego się z problemami układu trawiennego i żyć tak, żeby nikt nie uznał jej za starą pannę, źle prowadzącą się nie-damę, albo dziwadło. Na szczęście pojawia się Biały Królik w kamizelce i wabi dziewczynę do swojej nory. No i się zaczyna.

Tylko jak uwierzyć w bajkowy świat, w którym można zmniejszyć się pijąc magiczny napój i urosnąć, zjadając ciastko. Jak pogodzić ze zdrowym rozsądkiem gadającego królika, palącą fajkę wodną niebieską gigantyczną gąsienicę, lewitującego kota, który jest na bakier z fizyką i różnymi stanami skupienia ciał? Trzeba przekonać się, że to sen… albo… Albo uwierzyć, że tylko wariaci są coś warci na tym świecie i tylko szaleńcom dane jest poczuć życie pełną piersią.

„Alicja w Krainie Czarów”, taka, jaką widzi ją Tim Burton, to dla mnie niezwykłe doznanie. Pomijając świetną scenografię i efekty 3D, reżyser wpuszcza nas do wspaniałego świata fantazji. Świata, który, poza specami od grafiki komputerowej, doskonale stworzyli aktorzy. Helena Bonham Carter (prywatnie żona Burtona) jest wspaniałą Czerwoną Królową. Wredną jędzą – to taki typ współczesnej bizneswoman, tyle, że w bajkowej scenerii.

Jej siostra z kolei – Biała Królowa (Anne Hathaway jako blondynka) to uosobienie kobiecości – takiej, której największą bronią są trzepoczące rzęsy, gracja i zmysłowość. I choć sprawia wrażenie lekko przytłumionej, jakby przed chwilą spaliła kilka lufek rozluźniającego ziółka, to w sumie dlaczego miałaby być inna?

Mia Wasikowska, młoda Australijka polskiego pochodzenia, jako Alicja również świetnie sobie radzi. Nie jest to miłe dziewczę, jest to dziewczę z jajami, czyli takie, które w każdym świecie da sobie radę. No i Johnny Depp – zielonooki, rudowłosy Kapelusznik. Jego zostawiam na koniec, bo jego postać to prawdziwa perełka. Również nieco przytłumiony, lekko stuknięty, nie zawsze odnajdujący się w otaczającej go nie-rzeczywistości, gadający od rzeczy, szalony, ale szaleństwem ujmującym, takim, którego „normalni” nie będą w stanie zrozumieć, a rozumiejący go, nie będą czuć potrzeby owego szaleństwa tłumaczyć.

Burton zabiera nas wraz z Alicją do wspaniałego świata wyobraźni. Świata szaleńców, bo chyba tylko nie do końca normalni, dorośli ludzie są w stanie marzyć jak dzieci i się tego nie wstydzić. Ale z drugiej strony – przecież tylko tacy są warci zachodu… A zatem, drodzy, nie do końca normalni przyjaciele, jeśli zobaczycie kiedyś kicającego jegomościa w kamizelce i z oklapniętymi uszami, rada jest tylko jedna – Follow The White Rabbit! A zanim to nastąpi, można, a nawet trzeba za Królikiem podążyć do kina. No chyba, że jest się do bólu normalnym. Wtedy ten film należy omijać z daleka, bo tylko się człowiek zirytuje, że na ten przykład efekty nie tak dobre jak w „Avatarze”…

Alicja w Krainie Czarów - kadr z filmu
Alicja w Krainie Czarów - kadr z filmu

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.