Anna-Jurksztowicz-ikona-fot. Daniel Rudzki
Fot. Daniel Rudzki
Anna Chodacka
09/03/2018

Anna Jurksztowicz: Spełniam się w byciu człowiekiem

Z pasją tworzy muzykę i dzieli się nią podczas licznych występów scenicznych. Świetnie czuje się nie tylko na estradzie, ale i w kuchni. Docenia każdy dobrze przeżyty dzień i wszystkie sukcesy – nawet te najmniejsze. „Ciągłe uczenie się czegoś, nabywanie wiedzy, umiejętności, nawiązywanie kontaktów tworzy nową artystyczną jakość. Potrzeba też dużej cierpliwość, na sukces niestety trzeba ciężko zapracować.”

Album „O miłości, ptakach i złych chłopakach” opisuje pani jako bardzo kobiecy. Co sprawiło, że płyta zyskała właśnie takie miano?

Anna Jurksztowicz, piosenkarka jazzowa, producentka muzyczna: Mój kobiecy głos i teksty Michała Zabłockiego opisujące rozterki współczesnej kobiety. Zresztą kobiety są zawsze współczesne (śmiech). Okazuje się, ze kobieta dojrzała ma prawie takie same problemy jak 18-tka. Tak samo trudno wstaje się z łóżka i tak samo potrzebuje się ciepła, miłości, troski i czułości. Tak samo ma ochotę założyć szorty czy mini. Teksty na tej płycie nie są oczywiście defetystyczne, wręcz przeciwnie. Tchną optymizmem i nadzieją.

Okazało się jednak, że tymi specjalistami od kobiecych tematów i kobiecej natury są nie tylko panie, ale i mężczyźni, którzy zostali zaangażowani w tworzenie płyty. Kto towarzyszył pani w trakcie pracy nad tym albumem?

W trakcie pracy nad albumem współpracowałam rzeczywiście niemal z samymi mężczyznami. Teksty napisał, jak wspominałam, Michał Zabłocki, a muzykę skomponował Andrzej Bonarek. Nie dość, że obydwaj są mężczyznami, to jeszcze mieszkają w Krakowie. Moim producentem kreatywnym został Grzegorz Stasiuk, mentorem Jacek Żurawski, a reżyserem dźwięku Marek Dulewicz, także mężczyźni. Ponadto wśród muzyków sesyjnych nie ma ani jednej kobiety, oprócz chórzystek. Pomimo tego będę się upierała, że to płyta bardzo kobieca (śmiech).

Często na scenie czy w studiu nagraniowym towarzyszą pani właśnie mężczyźni. Jaka hierarchia wtedy panuje? Jest pani ich szefową czy współpracujecie po partnersku?

Jestem dość ekstrawertyczna i otwarta, zdaję się na sugestie innych, także mężczyzn, ale najchętniej na własne (śmiech). Miles Davis powiedział, że w muzyce nie ma przyjaciół. Każdy gra swoje, mimo iż to często gra zespołowa. Muzykę sygnuję swoim nazwiskiem, więc nie chciałabym robić czegoś, do czego nie mam przekonania.  Lubię cyzelować brzmienie i całokształt, sama reżyseruję koncert, co może irytować współpracowników, chociaż jeśli zauważę, że ktoś nie pracuje ze mną dla przyjemności, albo zwyczajnie jest znudzony, to naturalnie, że więcej go nie zapraszam.

Nie mogę również nie zapytać, jak wygląda życie w domu muzyków? Czy pomiędzy takimi domownikami pojawia się rywalizacja?

Rywalizacja do niczego oprócz zgorzknienia nie prowadzi. Robimy swoje dopingując się wzajemnie. Każdy z nas operuje w nieco innych obszarach muzycznych. Krzesimir jako kompozytor klasyczny, czasami muzyk jazzowy, Radzimir jaki kompozytor współczesny i awangardowy, a ja jako wokalistka, producentka i specjalistka od prawa autorskiego. Każdy z nas ma osobny warsztat pracy.

Od wielu lat jest pani obecna w branży muzycznej. Czy trudno jest stać się częścią tego muzycznego świata i, co ważniejsze, zostać w nim na dłużej?

Myślę, że najważniejszym jest realizować swój zawód, pasję, powołanie, z dużym zaangażowaniem i profesjonalizmem.  Nie warto też spocząć na laurach i uwierzyć we własną doskonałość. Ciągłe uczenie się czegoś, nabywanie wiedzy, umiejętności, nawiązywanie kontaktów tworzy nową artystyczną jakość. Potrzeba też dużej cierpliwość, na sukces niestety trzeba ciężko zapracować.

Można znaleźć różne opinie na temat przyjaźni w świecie show-biznesu? Czy pani zdaniem te prawdziwe przyjaźnie się zdarzają?

Wszędzie można znaleźć przyjaźń, oczywiście oprócz stania w warszawskich korkach (śmiech). Mam kilku przyjaciół z show-biznesu: Majka Jeżowska, Joanna Kurowska, Mietek Szcześniak i wielu innych. Spotykamy się często na ile nam praca pozwala, a jak nie pozwala, wówczas spędzamy razem wakacje lub święta, pijemy wino, a nawet plotkujemy (śmiech). Całkiem serio myślimy o wspólnym zamieszkaniu na starość.

Czy są jakieś uniwersalne zasady i reguły, które zawsze przyświecały pani w pracy zawodowej?

Uniwersalne zasady obowiązują w filozofii, w show-biznesie jednak są pewne niepisanie reguły. Na pewno rzetelność, determinacja, pogoda ducha, pracowitość, profesjonalizm. Czyli tak jak w innych profesjach (śmiech). Ale najważniejsza jest pasja i miłość do muzyki. Przede wszystkim trzeba lubić to, co się robi.

Piosenkarka, autorka książki, producentka – wiele jest obszarów, w których się pani spełnia. Która rola jest pani najbliższa?

Najbliższa i najprzyjemniejsza dla mnie rola to bycie człowiekiem. Jakkolwiek wzniośle to brzmi – jest to moim priorytetem. Potem jestem matką i babcią, potem wokalistką, potem producentką, potem autorką książki i bloga kulinarnego.

Poza muzyką w pani życiu jest też mnóstwo innych pasji. Wśród nich na uwagę zasługuje m.in. gotowanie. Kiedy narodziło się to zamiłowanie?

Podczas obiadu w kuchni (śmiech). Do gotowania, jak do wszystkiego trzeba mieć talent. Podejrzewam, że go mam, skoro wśród moich bliskich nie odnotowano przypadków pokarmowego zatrucia. Podczas wielu moich peregrynacji po świecie, baczną uwagę przywiązywałam do regionalnych kuchni i potraw. Zaczęłam eksperymentować, właściwie trenowałam kulinarnie (śmiech). Moje gotowanie nie jest wybiegiem reklamowym, to autopsja.

Jakie smakołyki można znaleźć na stole podczas przygotowywanych przez panią przyjęć?

Różne, staram się trafiać w gusta biesiadników. Przygotowuję kilka dań. W tym obszarze także tradycja przeplata się z modą. Przygotowuję więc i domowy rosół i sushi. Sama robię zakupy, gotuję, podaję do stołu, nakrywam, sprzątam po imprezie, itd.

Co najbardziej motywuje panią do dalszego działania w obszarze zawodowym?

Nie potrafię tego wytłumaczyć, chyba jakiś wewnętrzny imperatyw, podobny temu, jaki powodował, że Szymborska pisała wiersze, a Ella Fitzgerald śpiewała pieśni. To po prostu się dzieje, bez żadnej kalkulacji (śmiech).

Co uważa pani za swój największy sukces?

Moje dzieci i wnuk to mój największy sukces. Sukces zawodowy w mojej branży jest przeważnie przy okazji. Jak słusznie mawia Woody Allen: „Dziś jesteś gwiazdą, jutro czarną dziurą”. Każdy przeżyty dobrze dzień jest moim małym sukcesem. Lubię małe sukcesy i małe przyjemności, są zawsze w zasięgu ręki. Duże zazwyczaj rozczarowują lub deprawują.

Patrząc na szereg osiągnięć, dokonań artystycznych, płyt, wystąpień nie mogę nie zapytać o kolejne plany i marzenia. Jakie cele są jeszcze przed panią?

Na pewno chcę nadal śpiewać, nagrywać nowe piosenki, koncertować, spędzać czas z najbliższymi,  podróżować, pisać… ale i czytać, gdyż czytanie nas rozwija, a powinniśmy dbać o swój rozwój osobisty przez całe życie. „Od stania w miejscu niejeden już zginął”- Stachura miał rację.

Rozmawiała: Elżbieta Makoś

Anna-Jurksztowicz-ikona-fot. Daniel Rudzki
Anna-Jurksztowicz-ikona-fot. Daniel Rudzki

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.