Barbara-Kohlbrenner-IKONA
Redakcja
10/01/2016

Barbara Kohlbrenner: Cieszę się życiem!

Polacy ubierają się coraz lepiej. Zwłaszcza młodzież, która pozwala sobie na różne eksperymenty. Wybór jest ogromny. Oni są w okresie zabawy modą i to mi się podoba, bo młody wiek, to jest czas poszukiwań z dużym marginesem na popełnianie błędów.

Coraz częściej wyjeżdżamy za granicę, a to też ma na modę i styl duży wpływ. Ale wciąż jest dużo osób, które sobie nie radzą. I tu wkraczamy my – styliści. Największym błędem według mnie jest, gdy osoby trochę starsze na siłę próbują się odmłodzić, ubierając się np. jak własna córka. Nie tędy droga! Oczywiście, to nie znaczy, że kobieta po 50-tce nie może ubrać spódnicy powyżej kolan. – o modowych sztuczkach i stylu Polaków, inspirującym zawodzie stylistki, niezwykłych początkach i fascynacji modą i stylem rozmawiamy z Barbarą Kohlbrenner.

Powróćmy do czasów licealnych. Czy już wtedy wiedziała pani, że chce zostać stylistką? Jak to się zaczęło?
Barbara Kohlbrenner, Doradca Wizerunkowy , BrB&Co Solutions:
Kiedy ja byłam w liceum, czyli w latach 80-tych, to nikt w Polsce jeszcze nie słyszał o takim zawodzie, takie pojęcie było w ogóle nieznane. Wobec tego nie mogłam zupełnie przewidzieć, a już w ogóle brać pod uwagę, zawodu stylistki. Zacznę od tego, że mam dużo starsze rodzeństwo (brata i siostrę), którzy od zawsze ukierunkowani byli na studia medyczne. W związku z tym, idąc jakby ich tropem, poszłam do klasy o profilu biologiczno-chemicznym. W mojej głowie przejawiało się zainteresowanie psychologią, jednak rodzina odradzała mi pójście w tym kierunku, mówiąc „I co Ty będziesz robić po tej psychologii? Musisz robić coś konkretnego”. A w tamtych czasach dla dobrej uczennicy bardziej „konkretny zawód” oznaczał lekarza czy prawnika. Nie miałam wtedy sprecyzowanego planu na życie, więc sobie pomyślałam: „Dobra, zostanę lekarzem”. I poszłam w kierunku medycznym.

Czyli kontynuowanie tradycji rodzinnej…
Tak. Tradycja rodzinna, bo w moim domu zawsze było mnóstwo opasłych ksiąg medycznych, więc miałam dobre zaplecze. W dodatku brat lekarz, więc zawsze coś pomoże, wesprze. No, ale niestety, na medycynie noga mi się podwinęła. Nie byłam strasznie zasmucona tym faktem, bo wewnętrznie czułam, że to nie dla mnie, nie było mi to dane. Moje życie potoczyło się zupełnie inaczej. Wyjechałam na jakiś czas za granicę. Później skończyłam studia Zarządzanie Biznesem, na kierunku Marketing.

Więc kiedy miał miejsce ten moment, w którym pomyślała pani, że doradztwo wizerunkowe „to jest to”?
Konkretnego nie było. Zawsze gdzieś ta moda siedziała mi w głowie. Pamiętam pierwszy egzemplarz „Elle”, który wyszedł w Polsce – musiał być mój i zawsze czekałam z niecierpliwością na kolejne numery, nie opuściłam żadnego! Nie mówiąc już później o zagranicznych edycjach. W międzyczasie kończyłam kursy z wizażu i stylizacji w Warszawie, kiedy ten zawód jeszcze „raczkował” w Polsce. Miałam swoje krótkie przygody, głównie z makijażem. Ale później pojawiły się dzieci, miałam odpowiedzialną pracę w firmie. Tamte doświadczenia wydały mi się wówczas mało ważne i zarzuciłam to. Moment, kiedy zaczęłam myśleć o tym poważnie, to okolice moich 40-tych urodzin. Wtedy też pomyślałam, czy rzeczywiście praca w korporacji to jest to, co chcę dalej robić? Odbyłam wiele szkoleń, zdobyłam doświadczenie i rozwinęłam się zawodowo, ale doszłam do momentu w pracy określanego jako „szklany sufit” i powiedziałam sobie: „Kurczę, ja mam tak do emerytury pracować? Jeśli czegoś nie zmienię teraz, to kiedy?” Im później, tym trudniej. Zbieżność różnych zdarzeń w życiu pozwoliła mi na zmiany choć i tak nie odbyło się to ot tak, od razu. Akurat wtedy w „Elle” wyczytałam, że trwa nabór do Szkoły Stylu Moniki Jaruzelskiej. Zgłosiłam się, skończyłam szkołę. Całe to doświadczenie, zajęcia i warsztaty uzmysłowiły mi, że to jest właśnie ten kierunek, którym chcę się zająć, że „to jest to”! Poznałam wiele osób ze świata mody, dużo się nauczyłam. Na pierwszych zajęciach, kiedy wykonywaliśmy stylizacje na modelkach, a później mieliśmy uzasadnić nasz wybór, usłyszałam od szefowej działu mody Elle: „to jest stylizacja godna francuskiego Vogue’a”. To mnie bardzo umocniło w tym, że to chce w życiu robić.

Czy miała pani kiedykolwiek wątpliwości odnośnie dokonanego wyboru?
Oczywiście! Obaw było mnóstwo. Szczególnie na początku. Przecież jest tyle młodych stylistek, bałam się, czy nie jestem na to za stara, bo dopiero zaczęłam swoją przygodę, a moja poprzednia praca w żaden sposób nie była związana z modą, bo to była męska, motoryzacyjna i inżynieryjna branża. Poza tym, młode osoby bardziej są zżyte z mediami społecznościowymi. Ja jestem jednak trochę z innego pokolenia, w związku z tym, na początku trudno było mi się „przebić”. Pomimo wszystko, od początku wierzyłam w siebie. Bo jak nie mnie, to komu? Nie dałam sobie czasu na wątpliwości i robiłam swoje drobnymi kroczkami. Te obawy dotyczyły głównie wieku. Z perspektywy czasu jednak uświadomiłam sobie, a także moi znajomi ciągle mi powtarzali, że wiek jest moim głównym atutem, a doświadczenie zawodowe i osobiste, teraz zaczyna pięknie procentować (śmiech). A jakbym miała dwadzieścia parę lat, to wydaje mi się, że nie miałabym tak dobrego odnośnika i dystansu do życia. Nie byłabym godna i gotowa, by komuś osobiście doradzać. W poprzedniej pracy kierowałam także działem personalnym, a więc przeprowadzałam setki rozmów rekrutacyjnych, na różne stanowiska. Doradca wizerunkowy musi wchodzić też w sferę intymną drugiego człowieka, musi umieć nawiązywać relacje, moda schodzi na dalszy plan. Właśnie te relacje międzyludzkie i umiejętność słuchania to podstawa, a bez doświadczenia i pewnych umiejętności, nie udałoby się robić tego w profesjonalny sposób.

Można zatem powiedzieć, że doradca wizerunkowy jest pewnego rodzaju psychologiem?
Tak. Bardzo zwracała nam na to uwagę szczególnie pani Monika Jaruzelska, która jest po psychologii, a jest moim zdaniem świetnym specjalistą. Ten pierwiastek psychologiczny w moim zawodzie ma ogromne znaczenie. To jest usługa trochę intymna, muszę poznać drugą osobę zanim jej zacznę cokolwiek doradzać. Czasami zadaję pytania, które są w ogóle niezwiązane z modą.

Na przykład?
Na przykład: „Ile masz rodzajów perfum i jak często je zmieniasz?”. A dlaczego? Zauważam pewną regułę. Osoby, które często zmieniają perfumy i szukają ciągle nowości – nie mają określonego jeszcze „swojego stylu”. Wciąż są na etapie poszukiwań. Natomiast osoby, które od lat trzymają się swojego ulubionego zapachu, to konsekwentnie w jakiś sposób budują ten styl i raczej nie wychodzą poza ramy. Nie oceniam, czy to jest dobre, czy złe. Po prostu każdy jest inny. Pytam też o ulubioną muzykę, książki, filmy. Takie pytania pozwalają mi lepiej poznać osobę.

No właśnie. Na pani stronie internetowej widnieje pewne piękne zdanie, które mi utkwiło w głowie: „Kluczem do indywidualnego stylu jest osobowość”. Jak pani praca z klientem wygląda krok po kroku?
Przed całą metamorfozą i wspólnymi zakupami z klientem, dbam właśnie o to pierwsze spotkanie, gdzie mogę najpierw porozmawiać. Niekoniecznie face to face, nieraz odbywa się to telefonicznie lub przez Skype’a. Zawsze jednak jest to długa rozmowa. Jestem dobrym słuchaczem i już po takiej rozmowie potrafię nakreślić mniej więcej kierunek stylu i to, jak mogę pomóc danej osobie. Ważne jest, nie tylko jaką ma figurę, czy typ urody, ale też, jaki tryb życia prowadzi, jakie ma swoje przyzwyczajenia, co w sobie lubi najbardziej, co chciałaby ukryć, jakie są jej aspiracje, itd. W oparciu o to wszystko poszukuję stylu, który będzie odzwierciedlał tę osobę. W sposób szczery i spójny. Po rozmowie przygotowuję się do zakupów. Robię konkretne rozeznanie w różnych sklepach pod kątem tej osoby, założonego budżetu i potrzebnego wizerunku (np. businesswoman, czy młodej matki z dzieckiem, itd.). To są oczywiście różne potrzeby, należy pamiętać, że nasze style ewoluują. Następnie umawiam się z klientem i razem idziemy już w konkretne miejsca. Jest także czas na edukację, podczas przymiarek tłumaczę, uzasadniam wybory. Przymierzamy różne opcje, omawiamy, robię zdjęcia i tłumaczę dlaczego „to” jest dobre, a dlaczego np. tych fasonów i kolorów należy unikać. Klient ma czuć się dobrze i komfortowo w proponowanych zestawach, ale musi mi też zaufać, aby mógł otworzyć się na mój punkt widzenia. Ja pokazuję różne drogi i propozycje, ale tak naprawdę ubranie „ożywa” dopiero na kimś. To klient decyduje na końcu, które ubrania pasują mu najbardziej. Zawsze przygotowuję dla każdego Osobisty Poradnik Modowy. Kilkunastostronicowy przewodnik poparty jest wskazówkami, przykładami, uwagami czy ostrzeżeniami wraz przykładami zdjęć – inspiracji modowych. Stanowi świetną ściągawkę i punkt odniesienia na przyszłość.

Dlaczego niektórym osobom potrzebny jest osobisty doradca wizerunkowy? Z czego wynika ta potrzeba?
Najczęściej osoby, które wchodzą do sklepu od razu czują niemoc, mimo dużego wyboru nie wiedzą, jak szukać i czego, i wychodzą ze sklepu z niczym. Marnując przy tym ogromnie dużo czasu, bez efektów. Bywa oczywiście również odwrotnie. Kupują bardzo dużo, a po przyjściu do domu stwierdzają, że nie do końca mi to pasuje, albo nie mam z czym tego dopasować. Zdają sobie sprawę, że są to zmarnowane pieniądze i czas. Dalej się czują bezradne.  To są najczęstsze problemy. Jak właśnie kobiety z pełną szafą ciuchów, a „nie mają co na siebie włożyć”. Bardzo często zgłaszają się do mnie matki, kobiety po porodzie. Ich figura się zmieniła, mają mniej czasu dla siebie, a chciałaby nadal wyglądać atrakcyjnie. Kolejna grupa to osoby na tzw. „zakrętach życiowych”, których dotknęła nieprzewidywalna sytuacja, jak np. rozstanie z partnerem, chwile załamania, kiedy czują, że muszą na nowo uwierzyć w siebie, albo idą do nowej pracy, zmieniają środowisko, itd. Wtedy dobry wygląd buduje nas na nowo, dostajemy pewnego rodzaju kopa energetycznego. Bardzo potrzebujemy czuć się atrakcyjnie i pewnie, patrząc w lustro. Oczywiście bardzo duża grupa to biznesmeni, którzy już wiedzą, że wizerunek jest ogromnie ważny, ale sami nie mają czasu na samodzielne zakupy. Wiedzą, że ze mną pójdzie im to sprawnie i szybko (śmiech). A czas i komfort to jest to, co cenią sobie najbardziej.

W ofercie ma pani także makijaż, fryzurę, nawet sesję zdjęciową.
To już jest komplet całej metamorfozy, w zależności od wymagań klienta. Współpracuję z profesjonalistami i organizuję cały ten proces. Wszyscy razem dyskutujemy i opracowujemy nowy wizerunek dla danej osoby.

Współpracuje pani z TVN Style, z nowym programem „W poszukiwaniu piękna”. Jak wygląda ta współpraca? Czy wszystkie metamorfozy uczestników są pani autorstwa?
Tak. Zostałam zaproszona do udziału w tym programie jako doradca wizerunkowy. Przygotowuję od „a” do „z” wszystkie stylizacje uczestników, a także im doradzam. To bardzo cenne doświadczenie, bardzo jednak różni się od pracy z klientem indywidualnym.

Skąd czerpie pani inspiracje?
Z życia. Z ulicy, z ciekawych wywiadów, rozmów, prasy, filmów, muzyki, książek ze wszystkiego, co mnie otacza. Jestem obserwatorem i inspiruje mnie wszystko. Podróżuję po świecie, zwracam uwagę na detale, chłonę wszystkie bodźce z zewnątrz. Trzeba pamiętać, że nasz wizerunek to nie tylko to, jak się ubierzemy, ale też jak się zachowujemy, w jaki sposób mówimy, zwracamy się do innych i czym się otaczamy. Bardzo zwracam uwagę na to, jak wygląda wnętrze mojego domu. Bo to też jest moja wizytówka. Przykładam ogromną wagę do detali . Ważna jest nie tylko moda i ubrania, ale całe otoczenie.

Czyli dobry stylista, to taki który…
…ma dużą empatię w sobie. Trzeba się wczuć w drugiego człowieka, jego potrzeby, w jego wrażliwość. Dobry stylista to taki, który umie słuchać, i który, przekornie, ma dystans do mody. Bo to jest bardzo ważne. Pojawia się dużo młodych osób, które uważają, że potrafią się świetnie ubrać. I często jest to prawda, ale to nie wszystko. Obecnie jest mnóstwo krótkich kursów, weekendowych warsztatów i zdobywa się tytuł stylisty. Młodzi chętnie z tego korzystają, bo ten zawód wydaje im się fajnym i łatwym sposobem na zarabianie. Ten dystans jest potrzebny, ponieważ zdarza się, że młodzi styliści „przebierają” kogoś według własnych gustów i panujących trendów. Moda to kropka nad „i”, inspiracja, ale nie może się stać myślą przewodnią w doradzaniu komuś. Klient musi czuć się dobrze sam ze sobą. Ważna jest też znajomość zasad savoir vivre.

Czy tego wszystkiego można się nauczyć, czy jednak nie jest to zawód dla każdego?
Wszystkiego się można nauczyć, ale nie każdy ma dar. Uważam, że talent, pewne umiejętności są potrzebne. Jak w każdym zawodzie. Są dobrzy lekarze, nauczyciele, i są gorsi. Tak samo jest z tym zawodem. Teoria i nauczenie się pewnych reguł, jak przykładowo zasad ubioru sylwetki, czy dopasowania kolorów do typu urody, tak, można się nauczyć, natomiast trzeba panować nad wszystkim, aby odpowiednio dobrać do kogoś to, czego tak naprawdę potrzebuje, nadania indywidualnego stylu. Nie jest to łatwe. To jest proces. Druga osoba musi być otwarta, musi zaufać i przede wszystkim wyrazić chęć na zmiany, ale tutaj u stylisty potrzebne jest „to coś”, żeby umiejętnie wszystko połączyć, by pomóc w budowaniu wizerunku.

Co sprawia pani satysfakcję z pracy?
To, że za każdym razem jest to nowe wyzwanie. Każdy klient i praca z nim to różne wyzwania. Nie ma dwóch takich samych osób, każdy jest inny i za każdym razem przeżywam to na nowo. Nigdy nie wiadomo jaki będzie efekt końcowy, więc w mojej pracy nie ma mowy o rutynie. Poza tym widzę, że te osoby zaczynają się otwierać, nabierają pewności siebie, zmienia się nawet ich postawa ciała, zaczynają lubić siebie na nowo. Wysyłają mi podziękowania, komentarze znajomych, zauważają, że też otoczenie zaczyna ich inaczej postrzegać, widzą, że naprawdę zmienia się ich życie, to dla mnie jest niesamowita satysfakcja. Cieszę się, że mogłam komuś pomóc i przyczynić się także do wewnętrznej zmiany, nie tylko zewnętrznej, że mogłam podnieść komuś komfort życia. Cała moja praca przekłada się na inne aspekty życia danej osoby, w postrzeganiu siebie, budowaniu własnej wartości. Mam poczucie, że robię coś naprawdę przydatnego i dobrego. To mnie buduje.

Z roku na rok w Polsce przybywa coraz więcej osobistych stylistów. Nie każdy jednak potrafi utrzymać się na rynku. Jak pani myśli, z czego to wynika? I co doradziłaby pani kobietom, które chcą osiągnąć sukces w tej branży?
Na pewno trzeba wierzyć w siebie, być przekonanym do tego, co się robi. I być cierpliwym. Każdy klient to nowe doświadczenie. Istotne są też media społecznościowe, dbanie o networking. Podstawa jednak to wiara w siebie i rzetelność, ponieważ każdego klienta trzeba traktować na równi, niezależnie od zajmowanego przez niego stanowiska, budżetu (spotykam bardzo różnorodne indywidualności). Ja pragnę, aby każdy mój klient czuł się jak gwiazda. Nie każdy stylista utrzymuje się na rynku, bo być może chce zaistnieć w szybki sposób. To nie jest łatwy rynek i to nie jest prosta praca. Konkurencja jest bardzo duża. Chęć szybkiego zarobku powoduje rozczarowania. A bywa różnie. Jeden miesiąc jest lepszy, a drugi gorszy. Cierpliwość ma duże znaczenie, a także pasja. Przyda się też przygotowanie biznesowe, w tym np. określenie grupy docelowej. Rynek sam zweryfikuje prędzej czy później, kto się nadaje, kto ma powołanie i zapał do pracy.

Jaki moment był dla pani przełomowy?
Nawiązując do networkingu, o którym wspominałam, bardzo ważne są grupy wsparcia. Takim momentem, który dodał mi skrzydeł była dla mnie Latająca Szkoła Dla Kobiet, Agaty Dutkowskiej. To był 3-miesięczny cykl takich warsztatów.. Grupa składająca się z kilkunastu kobiet, które miały swój pomysł na biznes, albo dopiero szukały tego pomysłu. Każda z nas była inna. Było to dla mnie cenne doświadczenie, ponieważ, po pierwsze – uświadomiłam sobie, jak ważne są opinie innych w odniesieniu do własnego biznesu a po drugie – praca w grupie wpływała na mnie pozytywnie, wzajemne wspieranie się, rozmawianie o ideach, pomysłach, ale też konstruktywna krytyka. Zachęcam wszystkich, by brać udział w różnych spotkaniach tego typu, bo jest to cenna droga. Wiele się nauczyłam, jeśli chodzi o nowoczesne podejście do marketingu w mediach społecznościowych. Bardzo ważna jest edukacja i ciągły rozwój. Każdy klient i praca z nim – rozwija mnie i dodaje skrzydeł. Dużym krokiem jest też wspomniany udział w programie TV. Już sam fakt, że ktoś mnie zaprosił do udziału w programie, traktowałam jako wyróżnienie. Mogłam więc pokazać swoje umiejętności przed szerokim kręgiem odbiorców.

A pani osobisty styl ubierania się? W czym czuje się pani najlepiej, a czego nigdy by pani nie założyła?
Moja dewiza to „nigdy nie mów nigdy” jeśli chodzi o ubrania, więc jestem ostrożna, co do drugiej części pytania (śmiech). Być może coś, po co teraz bym nie sięgnęła, w przyszłości chętnie założę, choć jestem pewna, że nie przekroczę pewnych ram tzw. dobrego smaku i mojego wypracowanego już stylu. Natomiast obecnie mój styl określiłabym jako połączenie elegancji w kierunku nowoczesnej awangardy. Nie jest to elegancja w klasycznym wydaniu, ale zdecydowanie z nowoczesnym pazurem. Kocham oczywiście szpilki, ale moja szafa ostatnio zapełnia się coraz bardziej wygodnym obuwiem, głównie sportowym, bo dużo czasu spędzam w sklepach. Często noszę granat lub czerń z lekkimi dodatkami – czasami wystarczy mocna szminka i zawsze- dobre buty. Wiele oczywiście zależy od nastroju. I na przekór- gdy jesteśmy przygnębieni – nie ubierajmy się byle jak i nijako, bo to jeszcze bardziej pogłębi nasz zły nastrój. Załóżmy ulubiony kolor, który doda nam energii.

To jest bardzo dobra rada. Jak pani zatem sądzi, skąd bierze się u nas potrzeba dobrego wyglądu? I jak własny wizerunek ma wpływ na to, jak się czujemy?
Nie ma jednego kanonu piękna, bo każdemu podoba się co innego. I całe szczęście (śmiech). Chodzi o to, że wszystko mamy w głowie. To, jak my postrzegamy siebie to przekłada się na nasze zachowanie. Często osoby, które uchodzą za mniej urodziwe, potrafią świetnie wyglądać, bo bije z nich pozytywna energia. To widać, czy ktoś się czuje dobrze i jest sobą. Wizerunek wpływa na to, jak się czujemy, zgadza się. Nie da się oderwać tego, jak wyglądamy od tego, kim jesteśmy, jakie mamy kompetencje. Fajnie, jak wszystko idzie ze sobą w parze, jak jest spójne i jesteśmy świadomi naszych atutów. Grunt, żeby cieszyć się sobą i patrzeć na siebie przyjaznym okiem. To się przekłada również na nasze relacje z innymi. Jest nam łatwiej, bo ludzie chcą z nami przebywać, współpracować. Chodzi o pozytywne nastawienie do siebie, do życia. Ubranie nie zbuduje naszej pewności siebie, ale może nam w tym pomóc. Wizerunek to według mnie narzędzie do osiągania własnych celów. Jest takie powiedzenie: „Jeśli chcesz być człowiekiem sukcesu, zacznij się ubierać jak człowiek sukcesu”. Coś w tym jest. A poza tym, nasz wizerunek to przecież nasza osobista wizytówka. Często, zanim dane nam będzie zabłysnąć swoją wiedzą, erudycją i kompetencjami, to pierwsze wrażenie decyduje o naszym „ być albo nie być”. Żyjemy w kulturze sukcesu, w której bez przerwy oceniamy i jesteśmy oceniani, a nasze ciało jest wystawione „ na pierwszy ogień”. Zwłaszcza w erze nowoczesnych technologii. Warto pamiętać, aby nasz styl, poczucie własnej wartości i profesjonalizm, wzajemnie się dopełniały. Trzeba nad tym pracować.

Z czego jest pani dumna najbardziej?
Z moich synów oraz męża. Są wspaniali i bardzo mniej wspierają. Synowie wyrastają na fajnych mężczyzn, zaskakują mnie co chwilę swoją wiedzą i zaradnością. I rozbrajają poczuciem humoru. Doskonale godzą sport z nauką i życiem prywatnym. Mój mąż jest bardzo pracowity, nie znam osobiście drugiego człowieka tak odpowiedzialnego, rzetelnego i pracowitego, jak on. Cała moja rodzina jest niesamowita. Mama, która jest niezwykle silną i asertywną kobietą, siostra- najbardziej wyrozumiała i dobroduszna osoba na tej planecie i 13 lat starszy brat, mój pierwszy ideał mężczyzny, który pokazał mi, że warto być ambitnym. Rodzina to mój moralny i życiowy kręgosłup. Jestem też dumna z moich sukcesów zawodowych i tego, że potrafię pokonywać swoje słabości. Postępuję wg zasady „kiedyś się bałam i nie robiłam, a teraz się boję, ale robię” Wówczas „smak sukcesu” jest jeszcze intensywniejszy (śmiech).

Czyli rodzina również wspierała panią przy zmianie zawodu?
Tak, bardzo. Szczególnie moja starsza siostra, która zawsze we mnie wierzyła. Jak się dowiedziała o tej zmianie, to kibicowała mi najbardziej, chwaliła moje umiejętności i mocno wspierała.

A jak godzi pani swoje życie zawodowe z prywatnym?
Praca przeplata się z życiem osobistym. Jak kocha się swoją pracę to nie odczuwa się, że się jest w pracy. Mam pracę marzeń. Pracę, która jest moją pasją. W weekendy jednak staram się całkowicie poświęcać rodzinie, odkładam swoje sprawy na bok. Uwielbiam sport. Każdy dzień zaczynam od biegania, treningu. Dbam o swoją kondycję psychiczną i fizyczną. Z rodziną uwielbiam wyjeżdżać w góry, wspólnie gotujemy i biesiadujemy. To jest dla mnie ważne – wspólne posiłki i rozmowa przy kuchennym stole. Moją inną pasją są też podróże i dekorowanie wnętrz. Jak wspominałam wcześniej, przywiązuję dużą wagę do detali.

Z kim pracuje się pani łatwiej, z kobietami czy mężczyznami? I na czym polega różnica w pracy z nimi?
Pracuje się inaczej. Z mężczyznami ta praca jest bardziej konkretna. Krótko, zwięźle i na temat. I przede wszystkim – słuchają, nie mają tylu kompleksów. Kobiety jednak zawsze gdzieś z tyłu głowy mają obiekcje, kompleksy czy przyzwyczajenia. Nie mogę powiedzieć z kim łatwiej czy trudniej, po prostu inaczej. Różnice wynikają naturalnie, po prostu różnica płci.

A co sądzi pani o stylu ubierania się Polaków?
Uważam, że Polacy ubierają się coraz lepiej. Zwłaszcza młodzież, która pozwala sobie na różne eksperymenty. Wybór jest ogromny. Oni są w okresie zabawy modą i to mi się podoba, bo młody wiek, to jest czas poszukiwań z dużym marginesem na popełnianie błędów (śmiech). Jest obecnie dużo miejsc i inspiracji. Coraz częściej wyjeżdżamy za granicę, a to też ma na modę i styl duży wpływ. Ale wciąż jest dużo osób, które sobie nie radzą. I tu wkraczamy my – styliści. Największym błędem według mnie jest, gdy osoby trochę starsze na siłę próbują się odmłodzić, ubierając się np. jak własna córka. Nie tędy droga! Oczywiście, to nie znaczy, że kobieta po 50-tce nie może ubrać spódnicy powyżej kolan, absolutnie. Chodzi o wyczucie smaku, które nie przyniesie odwrotnego efektu do zamierzonego.

Jaka narodowość pani zdaniem ubiera się najlepiej?
Ja uwielbiam styl Francuzek. Po nich nie widać, że są super modnie ubrane, bo to jest klasyka z dużą dozą nonszalancji. Obserwują trendy, ale bazują na klasyce, a przede wszystkim – na dobrej jakości. Wszystko jednak w wydaniu nowoczesnym. Lubię też nowojorski luz. Każdy kraj ma coś w sobie. Bardzo bym chciała, aby nasi panowie inspirowali się modą włoską i odważyli na więcej kolorów, zwracali uwagę na odpowiednie buty.

A w Polsce kogo uważa pani za wzór dobrego stylu?
Na pewno podoba mi się styl Joanny Horodyńskiej. Nie boi się mody, jest takim kolorowym ptakiem, ale ona może sobie akurat na to pozwolić, bo ma ogromne wyczucie stylu. Świetnie też jest zawsze ubrana Monika Olejnik, kobieta dojrzała, ma świadomość wieku, ale potrafi się nowocześnie ubrać. Przełamuje stereotypy, że kobiecie w pewnym wieku czegoś nie wypada. Bardzo dba o kondycję fizyczną, co bardzo cenię, a że wciąż zachwyca piękną figurą, to może sobie pozwolić na więcej, jeśli chodzi o styl i wybór ubrań, nawet pracując w dość zachowawczym świecie polityki.

Jak ubierała się pani jako nastolatka?
To były lata 80-te. Czasy komuny, w sklepach właściwie nie było nic. Wymagało to dużej kreatywności i zaradności. Najczęściej trzeba było sobie coś uszyć i to coś z niczego. Często farbowałam ubrania- dając im „nowe życie” lub przerabiałam i poddawałam przeróbkom sukienki mamy. I oczywiście nieustająca wymiana ciuchów z koleżankami – to była podstawa. W liceum np. jeździłam specjalnie do Łodzi po materiały, do Warszawy – do słynnego wówczas Hofflandu, żeby kupić sobie coś wyjątkowego. Nigdy jednak, wbrew panującym trendom, nie ubierałam się w „turecko-bazarkowe” ciuchy. Wolałam zbierać pieniądze na wymarzoną kurtkę Wranglera z Pewexu. Zawsze miałam jakiś swój styl i kierunek. I jak patrzę z perspektywy czasu, to już wtedy miałam swoich naśladowców (śmiech).

Największe szczęście daje pani…
Moja rodzina i przyjaciele. Chwile, które spędzamy razem. Szczęście dostrzegam w drobiazgach, które budują moje samopoczucie na co dzień. Chwile radości daje mi mój pies, który przymilnie merda ogonem, widok sarny za oknem, wschód słońca, czy po prostu uśmiech drugiego człowieka. Miły, bezinteresowny gest. Lubię moje codzienne rytuały, które wprawiają mnie w dobry nastrój: poranny jogging, rozgrzewająca kawa z przyprawami, przegląd prasy, film lub książka na dobranoc. Cieszę się po prostu życiem.

Rozmawiała: Agnieszka Słodyczka
Fot. Żaneta Niżnikowska/NM Studio

Barbara-Kohlbrenner-IKONA
Barbara-Kohlbrenner-IKONA

Komentarze Dodaj komentarz (1)

  1. Dagmara 11/08/2019 09:06

    CytujSkomentuj

    Bardzo miło się czytało wywiad z Panią Barbarą. Coś w tym jest bez wątpienia, że do takiego zawodu to trzeba mieć artystyczną duszę. Ja to tutaj bardzo widzę i pewnie dlatego Pani Barbara ma taką radość w sobie – radość życia i z tego, co robi. Powodzenia i sukcesów!

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.