ilona-felicjanska22
Fot. Arcadius Mauritz
Redakcja
28/12/2018

Ilona Felicjańska: Jestem fascynatką swojego życia

Pisarka, inspiratorka, mama, bizneswoman, kobieta po przejściach. Nasza bohaterka ma wiele twarzy. Przez 7 lat wykonała tytaniczną pracę nad sobą, której owoce zaczyna zbierać. Dla miłości zrobiła bardzo wiele, ale przede wszystkim pokochała samą siebie. Teraz zaraża entuzjazmem i nadzieją inne kobiety, potrzebujące wsparcia.

Kim jest dzisiaj Ilona Felicjańska i co robi?

Ilona Felicjańska: Czuję się silną osobą z dużą wiarą w swoje możliwości. Jednocześnie mam świadomość, że wszystko, co nas spotyka jest po coś i zamiast narzekać zaczynam działać i odnajdywać pozytywy. Oprócz tego, od kilku lat jestem nieziemsko zakochana, szczęśliwa i spełniona. No i oczywiście, jestem mamą dwóch cudownych chłopaków.

Promienieje pani przy boku ukochanego mężczyzny. Czy właśnie to dodaje pani siły? Czy trzeba być najpierw silnym by przyciągnąć miłość czy odwrotnie?

To jest tak, że miłość, której szukamy i się na niej „zawieszamy” to nie jest miłość. Jeśli szukamy kogoś, kto ma zapełnić jakąś lukę w nas i ma nam udowodnić, że jesteśmy fajniejsze, piękniejsze, i zaradniejsze, i ma tym spełnić nasze oczekiwania to to naprawdę nie wyjdzie.

Bo to prędzej czy później pęknie lub będziemy udawać, że ten związek jest, gdy go nie ma. Jestem żywym przykładem tego, że dopiero pokochanie siebie może spowodować, że przyciągniemy do siebie drugą osobę. I wtedy ta miłość może się stać bezwarunkową, bez oczekiwań i bez oceny. Bywa tak, że miłość ukazuje nasze „złe” cechy, ale nie po to, by je tylko wydobyć, ale by pokazać, że jesteśmy wraz z nimi pełni. Że jesteśmy dobrem i złem, i że zło tylko chowamy w cieniu i nigdy nie wiemy, kiedy wyjdzie. A jak to mój znajomy kiedyś powiedział, to te cienie warto czasem wyprowadzić na spacer, by się przekonać, że są we mnie. Dzięki temu nie oceniamy innych ludzi. Cień to też wszystkie złe, przykre i połknięte emocje w momencie, gdy nie mogliśmy sobie na nie pozwolić. One tam siedzą i nie wiemy, kiedy same wyjdą. A w miłości ten spacer możemy odbyć. Cienie możemy zobaczyć, pogłaskać i dalej wybierać lepiej. Jestem fascynatką mojego życia, bo pokazuje mi swoją całą feerię kolorów. Wszystkie swoje możliwości. I nawet, gdy upadałam, po to, bym się mogła odbić, zaczęłam poznawać siebie i zdałam sobie sprawę, jak jestem niedojrzała w swej pozornej dojrzałości.

Od 7 lat pracuję nad sobą i dotarłam do spraw niewiarygodnych. W chwili, gdy przez dwa lata byłam sama, pokochałam siebie. Byłam w związku ze sobą. I pokochałam ten czas. Pokochałam wyjazdy, spacery i kino – sama. Pokochałam siebie, ale też innych ludzi. I nigdy nie przypuszczałam, że moja historia może wspierać inne kobiety.

Mówię głośno o tym, że pozwalam sobie na błędy i upadki. I rozwijam się ciągle. I za to ciągle dziękuję Bogu. W pewnym momencie powiedziałam mu: „Boże, jeśli mam być sama to OK, będę. Ale jeśli nie, to niech Ten Ukochany się pojawi w moim życiu. Chciałabym się już do niego przytulić.”

To nie tak, że potrzebowałam kogoś po prostu do bycia, ale do współbycia. Bo ludzie nie są połówkami tylko całościami. Razem wtedy się tworzy coś absolutnie fantastycznego. I dwa miesiące później pojawił się On – Paul Montana. Może to nie był dobry czas, może za szybko, – ale się pojawił. I gdy pierwszy raz się spotkaliśmy, wiedzieliśmy od razu, że to „my”.

Oboje byliśmy po bardzo trudnych przejściach. Paul w mniej więcej tym samym czasie, napisał w swoich notatkach, że chciałby kogoś poznać. Że jeśli ma być sam to OK, że może znajomości na kawę i kino nie wyklucza, ale coś więcej to nie (śmiech). Słowami się nie da opisać, co wtedy poczuliśmy. Gdy już wychodziliśmy z tej restauracji, Paul powiedział do zaprzyjaźnionej kelnerki: „To będzie moja żona”.

Oboje mieliśmy swoje lęki, że nie wyjdzie, skoro do tej pory nie wyszło, ale z drugiej strony bardzo chcieliśmy, by wyszło. Wszystko to bardzo szybko się potoczyło, najpierw zaręczyny i miał być ślub w maju tego roku. Przełożyliśmy go z powodów biznesowo-rodzinnych, nie dlatego, że zwątpiliśmy, ale dlatego, że potrzebowaliśmy tego czasu dla nas. Los chciał, byśmy dotarli do tego miejsca, że już się siebie nie boimy. Że przestaliśmy siebie oceniać. Że zobaczyliśmy siebie bez tych wszystkich sztucznych warstw. Pasja i iskry były od zawsze, rzucenie talerzem też (śmiech). Wtedy było nam trudno, teraz za nic bym nie oddała tej historii.

Co jest dla pani nieprzekraczalną granicą w związku? Z jakim partnerem by pani nie mogła być?

Cóż ja mogę na to powiedzieć (śmiech)? Wydarzały się przeróżne historie. Kiedyś mi się wydawało, że nie mogłabym być w związku, w którym mężczyzna postąpi tak czy inaczej.

To nie tak. Im bardziej czegoś nie chcemy, tym bardziej prowokujemy los, by to nas spotkało. Jest też takie powiedzenie, że jeśli chcesz poznać swoją przyszłość, zastanów się, czego się boisz najbardziej. To tak trochę działa, że życie nas konfrontuje z trudnymi sytuacjami po to, byśmy zrozumieli, że jesteśmy niezniszczalni. Że stać nas na dużo więcej, niż myślimy, by budować siebie i swoją wartość. Ja jestem kawałeczkiem całego świata. Moje szczęście może kiełkować dalej. Jeśli każdy będzie szczęśliwy, to świat też. Ocean składa się z malutkich kropelek wody. Bez nich tego oceanu by nie było.

W czym jako matka widzi pani granice. Jak powinno się osiągnąć równowagę pomiędzy odwieczną troską o dziecko a świadomością, że synowie rosną i mają swoje życie?

Tu znów miałam szczęście, bo chłopcy są urodzeni rok po roku. Maciek jest z lutego a Adam z listopada. U mnie tak jest, że obojętnie gdzie jestem, na jakiej ławce siądę w parku, zaraz się ktoś przysiada, żeby porozmawiać. Zazwyczaj poznaję wtedy fascynujące, życiowe historie.

Pamiętam, gdy szłam ulicą z wózkiem z chłopcami i jakaś starsza pani na ulicy mnie zagadnęła z pytaniem czy to są synkowie czy córeczki, przy okazji powiedziała, że jestem śliczną mamą. Odpowiedziałam, że to dwóch synów. I powiedziała tak: „To ja dam pani radę, niech już dziś zacznie pani kochać swoje synowe.” I to była mądrość, której w pierwszej chwili nie zrozumiałam, dopiero później. Dzieci nie są naszą własnością. My możemy im dać tylko tyle, by na starość usiąść i być z nich dumnymi. Cieszyć się z wkładu w ich życie, ale dawać samodzielność i wolność do tego, żeby sami kierowali swoim życiem.

Podczas moich studiów psychologicznych, dowiedziałam się, że dzieci nie uczą się z naszego gadania i gderania, ale z obserwowania, i powielają nasze historie. Tutaj mój apel do wszystkich mam, które się męczą w swoich związkach, bo przecież dziecko musi mieć oboje rodziców. No nie. Bo twoje dziecko też stworzy taki związek, że się będzie męczyć dla twoich wnuków. Chcesz tego? Trzeba przerwać ten łańcuszek nieszczęścia. Dziecko potrzebuje szczęśliwych i spełnionych rodziców, nawet jeśli są oddzielnie. A nie ciszy czy kłótni w domu. Dziecko nie potrzebuje ani zbyt dużego rygoru, ani totalnego puszczenia go wolno. Bezstresowe wychowanie to bzdura. Dziecku są potrzebne granice. Oczywiście, że mamy te swoje rodowe pamięci i karmiczne sprawy – bo w to wierzę – ale tak naprawdę, w naszym umyśle dziecko na początku jest puste i to my, naszym życiem i zachowaniem, je napełniamy. Tak też je uczymy życia i dajemy bezpieczeństwo. Dziecko puszczone „luzem”, gubi się. Nie wie, że się gubi, ale lęk przed sobą i światem narasta. Pełna swoboda to nie jest wybór a dziecko potrzebuje, by mu pokazać, co jest dobre a co złe. Co można a czego nie. Tak samo potrzebuje słów pochwały czy konstruktywnej krytyki. Dziecko, które jest ciągle chwalone, nie dowie się, że coś od dawna robi źle. Trzeba też mu wpoić szacunek do drugiego człowieka, jak i do siebie samego. Czasem więc trzeba powiedzieć – tak nie wolno. Ja nie jestem za krzykiem czy biciem, ale za rozmową. W tej chwili moi chłopcy mają 16 i prawie 18 lat i wszyscy mnie pytają, czy mam strasznie ciężko z uwagi na ich bunt nastoletni. A chłopaki się nie mają przed czym buntować. Ja nigdy nie powiedziałam dzieciom, że mają zrobić to i to. Siadaliśmy razem i mówiłam: „Wydaje mi się, że to nie jest dobry pomysł, bo takie mogą być konsekwencje. Albo: „Zrobiłam to i taki był skutek”. I nawet, gdy dziecko popełni błąd to wiem, że nie obronię go przed tym. Ale też na tych trudnych chwilach, człowiek się najwięcej uczy.

Czy zgodzi się pani z pojęciem, że dobra matka to „wystarczająco dobra matka”?

No przede wszystkim! Nie ma ludzi idealnych. Myślę, że jeśli ktoś się nazywa idealnym to należy uciekać (śmiech). Im więcej wiem, im więcej przeżyłam i doświadczyłam, tym bardziej uważam się za niedoskonałą. Im więcej wiem, tym mniej mówię. Nie doradzam komuś niepytana i mówię tylko na podstawie własnego doświadczenia. Nie ma więc matek idealnych. Bardzo boleję nad tym, że nie ma szkół dla matek, bo jest to dla kobiety najważniejsze i najbardziej odpowiedzialnej zajęcie, jakie jest na tej ziemi. Bert Hellinger mówi wprost – rodzice są naszymi pierwszymi katami. I coś w tym jest, bo bardzo często powielamy błędy naszych rodziców, mając pretensje do nich za nie do końca dobre relacje, powielamy te same błędy z dziećmi.

Chcę tu wspomnieć o moim kolejnym nauczycielu od wolności – Marku Kukułce, który ma do czynienia z medycyną indiańską Ayahuaska. Uczył mnie, jak ważne jest w życiu niereagowanie i brak oporu. My robimy pewne rzeczy instynktownie, bez przemyślenia. I popełniamy często te same błędy. Trzeba się w końcu zatrzymać i zastanowić z boku, jako obserwator właśnie. Ludzie mnie pytają, jak to jest, że ja nagle zaczęłam książki pisać. Odpowiedź jest taka, że to po prostu do mnie przyszło. I ja nie miałam tego oporu, nie broniłam się przed tym.

Dochodzę do wniosku, że moim największym sukcesem jest umiejętność słuchania ludzi i skupienia się na tym. Grupuję te mądre słowa innych ludzi w szufladki i z nich korzystam. Ktoś mi kiedyś powiedział, że gdy dostanę jakąś trudną propozycję zawodową, to żebym się zgodziła.

Bo odmówić zawsze jakoś można, jeśli się nie da rady, ale odmawiając z góry kasujesz ten temat, który kiedyś tam znów wróci, albo możemy już więcej nie dostać tej ważnej szansy. I tak się właśnie zaczęło z pisaniem książek i jestem za to bardzo wdzięczna.

Byłam na warsztatach o tym, jak rozmawiać z dziećmi i jak ich słuchać. Wiedziałam, że chcę wychować dorosłych i szczęśliwych ludzi, mężczyzn. A ja sama byłam wtedy mało dorosła. Dojrzewałam więc też w tym czasie. Poszłam na warsztat, który trwał chyba 60 godzin, na temat wychowania dzieci. Dotarło do mnie to, jak bardzo nieświadomie popełniamy te błędy. Dlatego polecam, by się pochylić nad tym, co oznacza „wystarczająco dobry” rodzic.

Co panią najbardziej cieszy, powoduje radość, i dumę w sercu w odniesieniu do chłopców?

To, że mają świadomość i dystans do samych siebie, to że potrafią się z siebie śmiać. Obaj są zupełnie inni i gdy kiedyś powiedziałam mojemu młodszemu synowi, że jest bardzo przystojny, to on zespokojem odpowiedział – „Wiem, mama”. I to nie było zarozumialstwo, ale taka czysta pewność siebie. Mój młodszy syn Adam jest dość konserwatywny w ubiorze – biała koszulka z kołnierzykiem, ciemne spodenki. A mój starszy syn Maciek jest bardzo odważny – potrafi założyć wzorzyste spodnie dresowe a gładką górę. To samo z kolorowymi i wesołymi skarpetkami do spokojnej stylizacji. Lubi bawić się ubiorem. Nie ma więc potrzeby podobania się wszystkim. Ma swój styl i lubi eksperymenty. Ma tę pewność siebie i nie lubi ram. Lubię odwagę Maćka i konserwatyzm Adama. Lubię też to, że umieją się przyznać, że czegoś nie potrafią. Przychodzą do mnie często i jemy razem obiad. Chłopaki sami wybierają ten czas ze mną.

Nie ukrywam, że zgodziłam się, że stałe miejsce ich zamieszkania jest z ojcem. Co nie oznacza, że w jakikolwiek sposób mam ograniczone prawa rodzicielskie. Często niestety te pojęcia są mylone. Nie byłam wówczas psychicznie gotowa na walkę w sądzie. Wtedy nie miałam innego wyboru. Chłopcy z ojcem mieszkają w moim mieszkaniu na Ursynowie, gdzie przez jakiś czas mieszkaliśmy wszyscy razem. W chwili, gdy poznałam Paula zamieszkaliśmy razem. Najpierw w mniejszym, teraz w większym mieszkaniu, gdzie chłopcy mają swoje własne pokoje i to jest cudowne. Bo ja nie muszę już nikomu nic udowadniać.

Jakie projekty zawodowe ma pani na końcówkę tego roku i rok 2019?

To jest kolejna rzecz, przy której wspomnę Paula. Dopełniamy się. Oboje mamy siłę i moc, ale razem tworzymy po prostu efekt synergii (śmiech). To jest niesamowite, że możemy rozmawiać i rozmawiać, i cały czas mamy do tych rozmów tematy. Jesteśmy razem już prawie dwa lata a „życzliwi” mówili, że to tak do roku potrwa i koniec. Wiemy, że mamy wkoło siebie sporo osób, które tylko na to czekają. Że to niemożliwe, by to przetrwało, że tak dwa trudne i silne charaktery – a jednak!

Wiem, co przeszłam i jakie były konsekwencje. Jestem w Radzie Programowej Kongresu Kobiet, współpracuję w tym z dziewczynami, spotykamy się.

Jeżdżę po kraju i rozmawiam z różnymi grupkami kobiet. I te małe są dla mnie tak samo ważne, jak grupa 600 osób w Londynie na konferencji. Ale jeśli widzę, że los sprawia, że jestem blisko polityki to może to jest dobry kierunek? Bardzo zaangażowałam się w tym roku w wybory samorządowe. Poznałam dużo osób z polityki a kiedyś byłam od niej daleko. Może to w jakiś sposób ten kierunek? Jest takie powiedzenie: „Jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, opowiedz mu o swoich planach”. Ja chcę tylko być obecna i uważna, i wiedzieć, jaki postawić kolejny krok.

W tym roku chcemy rozpocząć prace a w przyszłym kampanię pod roboczym tytułem „Idź głosować”. Niedługo wybory parlamentarne, też bardzo ważne. Chcemy powiedzieć ludziom: „Polska to ty!”. Że brak głosu to tak, jakbyś oddał głos na tego, na kogo nie chcesz głosować. Jesteśmy w tragicznej końcówce Europy, gdzie frekwencja dobija do 40 proc. Są kraje, gdzie wynosi ona 80-90 proc. To bzdura, że pojedynczy głos nie jest ważny. Bo to, to samo, co z tym oceanem z małych kropelek. Ty decydujesz o tym kraju, więc oddaj swój głos. To jest kolejny etap – odpowiedzialność też za swój kraj. Oczywiście, że można się spakować i wyjechać, ale ile będziemy uciekać? Jeśli tu się nie umiem odnaleźć, to gdzie się odnajdę? Życie nie polega na uciekaniu.

Mamy jeszcze dużo innych planów jak własne wydawnictwo, innowacyjne osiedle dla młodych, ale wszystko w swoim czasie. I ja i Paul mamy swoją wiedzę, doświadczenie w różnych dziedzinach i możliwości, chcemy je połączyć.

Czy lepiej się pani pracuje z kobietami czy mężczyznami czy to totalnie bez znaczenia?

Totalnie nie ma to znaczenia. Najlepiej mi się pracuje z kimś, kto zna swoją wartość, ale też z osobą, która zna swój zakres pracy. Nie wyobrażam sobie pracy z mężczyzną, który będzie tylko na mnie patrzył jak na obiekt seksualny. To samo z kobietą, która mimo wysokiego stanowiska będzie czuła zazdrość i zawiść, bo może jestem młodsza i ładniejsza. Chodzi o odpowiednie poczucie własnej wartości i nie jest to związane z płcią.

Co by pani mogła doradzić od siebie, z własnego doświadczenia, młodym osobom, które chcą wejść w świat modelingu oraz aktorstwa? Jak się do tego przygotować?

Modeling nie jest miejscem, gdzie można zbudować poczucie własnej wartości. Bardzo często młodzi idą do modelingu, bo chcą oglądać siebie na okładkach gazet i myślą, że w ten sposób uwierzą w siebie. To bzdura. Masz mieć odpowiednie poczucie wartości, by wejść w ten świat, który bywa niebezpieczny i trudny. To naprawdę ciężka praca. To mierzenie się kilka razy dziennie z odrzucaniem. Bycie modelką to nie tylko sesje zdjęciowe i pokazy, to też castingi. I chodzi się na kilka castingów dziennie i słyszysz: „Nie, nie nadajesz się. Nie, nie, nie”. Nie myśl, że to takie łatwe. To też wiele godzin w kostiumie kąpielowym, gdy jest +2 C na dworze, bo trzeba szybko zrobić zdjęcia przed latem czyli jesienią i zimą. Przebieranie się na pokazie w dwie, trzy minuty to też jest trudne. A musisz wyjść piękna i spokojna, mimo tego, co się działo na zapleczu. Jestem wdzięczna, że dotknęłam tego, uwielbiałam być modelką, głównie pokazową a potem też fotomodelką. Dzięki temu zwiedziłam cały świat.

Moi synowie zostali już nieraz zaczepieni na ulicy pod kątem ich możliwego startu w modelingu. I rozmawialiśmy, że jeśli chcą tego doświadczyć, coś zarobić to proszę bardzo.

Uczulam ich, żeby pamiętali, że to wcale nie znaczy, że to się uda. Żeby nie liczyli na to, że od razu to będą wielkie pieniądze. Myślę, że zajmą się tym. Na razie, ich nauka jest najważniejsza. Na razie mamy liceum o podwyższonej matematyce i informatyce, a młodszy syn poszedł do liceum z filozofia. Ogólnie uważamy, że filozofia jest przyszłością. Trzeba nauczyć się myślenia, postrzegania i wyciągania wniosków a potem, masz wszystko przed sobą.

Czy zachowała pani znajomości z tamtego okresu?

Spotykam tych ludzi często, ale trzeba sobie zdać sprawę, że pewnych ludzi tylko mijamy. Ja ogólnie mam bardzo mało takich bliskich relacji oprócz Paula, chłopców i mojej mamy. Oczywiście, są wkoło nas ludzie i się lubimy. Spotykamy, śmiejemy, rozmawiamy. Ale takie główne relacje, głębokie, to jest rodzina. W tym świecie jest dużo do zrobienia, ze sobą i dla innych, tworzyć, pracować i działać, trzeba więc też wybierać, z kim spędzamy nasz czas. Mogę to porównać do kierowcy autobusu. Jedzie a ludzie wsiadają i wysiadają. I nie mamy prawa ich zatrzymywać. Taka chęć może się różnie skończyć, dla obu osób.

Ale też cudownie spotkać przyjaciół. Ok 8 lat temu napisał do mnie Arcadius Mauritz, świetny fotograf amatorski, że marzy by mi zrobić piękną sesję. Zobaczyłam jego zdjęcia i już wtedy wiedziałam, że wielki świat się o niego upomni, i że wyjedzie w rodzimego Płocka, by tworzyć swoje piękne sesje. To człowiek o wielki talencie. W tamtej chwili ciężko mu było rzucić świetną pracę, jaką miał, bo był tłumaczem i bardzo dobrze zarabiał. Nasza przyjaźń trwa, a on od 3 lat mieszka w Warszawie i jego sława rośnie!

Pani sposób na motywację i udany dzień? Jak wypoczywa Ilona Felicjańska?

Ważny jest dla mnie sen i może to nie jest jakoś bardzo dużo, ale te 6 – 7 godzin dziennie próbuję spać. Organizm naprawdę potrzebuje tego odpoczynku. Odżywiam się bardzo zdrowo, jem mnóstwo warzyw i owoców, bardzo mało mięsa. Słucham swojego organizmu i wiem, że jeśli mam ogromną chęć na kawałka mięsa to je kupuję. Wierzę, że organizm jest na tyle mądry, że wskazuje nam to, czego nam brakuje. Uważam, że z mięsem są obecnie dwa problemy, jemy go za dużo i jest ono słabej jakości.

Ciężko jest teraz kupić mięso bez hormonów wzrostu i antybiotyków czy takie, które zostało wyprodukowane bez cierpienia zwierzęcia. W warzywach, owocach, fasoli czy innych produktach jest tak dużo białka i witamin, że naprawdę nie potrzeba nam tyle mięsa, ile spożywamy.

Zdrowa dieta, dużo wody i czasem nawet, gdy jest mi smutno to takie na siłę uśmiechanie się. Wypoczynek mózgu też jest bardzo ważny. Jak mi ktoś kiedyś powiedział, że można naprawdę nie myśleć, (zgodnie z praktyką Mindfulness) to pomyślałam, że coś z tą osobą jest chyba nie tak (śmiech).

Okazało się to jedną z ważniejszych i lepszych rzeczy jakiej się nauczyłam! Używam mózgu jako instrumentu do podejmowania decyzji, kiedy tego potrzebuję. Ale kiedy idę na spacer to jestem tylko istnieniem i po prostu patrzę. Jestem listkiem, jestem kroplą rosy, itd. Gdy gotuję, to również skupiam się tylko na gotowaniu, to samo z prasowaniem. I to jest taki dar, że aż niewiarygodne. To taki rodzaj medytacji, w każdej chwili. Obecność.

Jest pani autorką kilku książek „Cała prawda o…”, „Znalazłam klucz do szczęścia” czy „Jak być niezniszczalną”. Dla kogo są te pozycje? Czy planuje pani kolejne książki?

Moje życie cały czas pisze książki i inspiruje mnie nieustannie. Kolejna książka zapewne będzie o miłości, partnerstwie, małżeństwie i wybaczaniu. Jest takie piękne powiedzenie: „Zapytano starszą stażem parę, jaki jest ich sekret bycia razem tak długo. Odpowiedzieli – bo kiedyś to się rzeczy naprawiało, a teraz się wyrzuca”.

Pierwsza porażka, potknięcie i się rozstajemy. Nie szukajmy ludzi idealnych, pokochajmy siebie i tych właśnie nieidealnych ludzi w nas. Myślę też, że nie ma przypadkowych spotkań, każde może nam coś dać. Jeśli relacja się skończy – podziękujmy sobie i idźmy dalej, ale próbujmy czerpać, ile się da z tego, co między nami było.

Naprawdę, ze społecznego punktu widzenia, były sytuacje, w których „powinniśmy się” rozstać z Paulem. Ale gdzieś w środku ta miłość i chęć bycia razem była silniejsza. Związek to nie są tylko piękne chwile, nie tylko romantyzm, nie ma tęczy bez deszczu. Tak samo – nie ma smutku bez radości i odwrotnie. Wszystko ma dwa bieguny. By była piękna miłość, trzeba czasem dotknąć boleśnie trudnych sytuacji. Pozostałości z dzieciństwa, lęku z młodości. Te trudne sytuacje nas pomimo wszystko budują. Przede wszystkim chcę napisać w kolejnej książce, jak ważne jest, by nie udawać. Bo nie da się całe życie udawać. A będąc wobec siebie uczciwym doznajemy nareszcie ulgi. I można wtedy powiedzieć – tak, znamy się, więc się kochamy.

Swego czasu prowadziłam samopomocową grupę wsparcia dla kobiet przy Centrum Praw Kobiet, gdzie dzieliłam się swoją historią. To była grupa dla kobiet po doświadczeniach przemocy. Efekty półrocznych spotkań przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Okazało się, że czasem wystarczy opowiedzieć o swoim bólu i posłuchać doświadczeń innych. Przestać się bać. Wyjść do ludzi. Zrozumieć, że często nasze problemy rosną w naszych głowach. Z braku czasu nie byłam już dalej w stanie tego prowadzić, ale już wiem, jak trudne są te historie, ale też to, jak mówienie o nich na głos może innym pomóc. Bo ja mówię o tym, że miałam ciężko, ale się nie poddałam. Że ciągle szukałam odpowiedzi. Że pytałam, czego nie umiem jeszcze.

Co mogę z tym zrobić, jak to zrobić? Chcę pisać prawdziwe historie ludzi z ich dramatami, z których wyszli zwycięsko. Bo to ich zbudowało. I po to powstało nasze wydawnictwo.

Co mogłaby pani doradzić kobietom, którym trudno wyjść z nałogu lub są o krok od niego? Co dodaje sił w życiu, gdy jest pod górkę i alkohol wydaje się jedynym pocieszeniem?

Przede wszystkim, aby zdać sobie sprawę, że alkohol nie jest pocieszeniem, ale ucieczką od życia. Osób pijących i uzależnionych jest bardzo dużo. Jest to choroba demokratyczna i może dotknąć każdego. Nie jesteśmy też gorsi z tego powodu. Po prostu, może było brak odpowiednich fundamentów wyniesionych z domu u tej osoby, może jakieś schematy się uruchomiły, brak miłości, akceptacji, zaburzone poczucie wartości, bo rodzice nie wiedzieli jak nas dobrze wychować…? Wstydem powinno być nic z tym nie robić. Najważniejsze jest to, by wiedzieć, że alkohol nas niszczy, że zaczął kierować naszym życiem, że zaczynamy kłamać i oszukiwać nawet siebie tylko po to, żeby się napić, że szukamy każdego powodu a nawet je prowokujemy, aby się napić. Albo czekamy z utęsknieniem do chwili napicia się. Uzależnienie to ucieczka od życia a życie jest piękne. Nie bój się zatem i idź na terapię! Najlepsze, co mnie wtedy mogło spotkać, to była zwykła państwowa terapia grupowa. Chodziłam tam 2-3 razy w tygodniu. To miejsce, w którym mierzysz się ze światem. Tam było około 30 osób. Jeśli chcesz się zmierzyć z tym światem na zewnątrz to zmierz się najpierw z tymi ludźmi na tej sali. Terapia indywidualna to tylko dwie osoby. Na terapii grupowej masz oczy i głos innych ludzi wokoło i wiesz, że oni widzą i słyszą często więcej niż myślisz, czują, że nie do końca mówisz prawdę. A prawda zawsze jest lepsza. Słowa, że prawda cię wyzwoli dają moc. Tylko prawdą można wygrać szczęśliwe życie, więc przyznaj, że masz problem, ale chcesz z nim coś zrobić. I wtedy idź i szukać pomocy. Jeśli nie chcesz iść na terapię grupową to idź np. na warsztat poczucia własnej wartości. Poszukaj czegokolwiek, ale zacznij działać! Wsparcie w Internecie też może pomóc na początek. Tak, bo alkohol w pewnym momencie staje się naszym przyjacielem. Dlatego nie myśl o tym, że się już nigdy nie napijesz. „Nie napij się tylko dziś”. „Tylko dziś”. Dziś nie weź pierwszego kieliszka, lampki czy kufla. Bo łatwiej nie wziąć pierwszego niż kolejnego. To samo z paluszkami czy orzeszkami. Taki efekt domina. Początki niepicia są bardzo trudne, bo ciężko jest znaleźć sobie zajęcie na ten czas, gdy miałaś zwyczaj pić.

Przypomnij sobie wtedy, co lubiłaś robić jako dziecko – malować, grać, biegać? I zacznij to znów nareszcie robić. A z czasem to pokochasz i pokochasz siebie!

Jaki jest pani sposób na równowagę pomiędzy sferami prywatną i zawodową?

U mnie ta granica jest dość płynna, bo moje życie prywatne jest moim życiem zawodowym. Oczywiście, to wcale nie jest tak, że mówię o sobie wszystko. Część zachowuję do kolejnych książek, cały czas zbieram na nie materiał (śmiech). Ale zawsze prawdę. O własnych doświadczeniach. Potknięciach i sukcesach. Pytaniach do życia i odpowiedziach, jakie odnajduję, do jakich docieram. A widząc łzy wdzięczności kobiet i nie tylko kobiet, które mi dziękują za pomoc i wkład w ich rozwój, absolutnie nie mam zamiaru przestać tego robić, przestać pomagać. Każdy ma w sobie jakiś dar i trzeba go w sobie znaleźć. Możliwe, że to dzielenie się moim życiem jest tym moim darem. Paul mnie pyta za każdym razem, gdy mam jakiś wykład: „Ale co ty będzie mówić, masz jakiś pomysł, prezentację?”. Odpowiadam wtedy, że jeszcze nie wiem. Siadam i wiem, że będzie dokładnie tak jak powinno, bo jestem pod dobrym prowadzeniem. Oczywiście, to się nie wzięło znikąd, to jest 7 lat mojej pracy nad sobą, z wiedzy ze studium psychologicznego, z kilkudziesięciu warsztatów rozwojowych, z wiedzy o numerologii, astrologii, mowy ciała, psychosomatyki, totalnej biologii, setek przeczytanych książek i rozmów z moimi mentorami. W mojej szafie jest niezliczona ilość dyplomów. Ja to wszystko zintegrowałam i przełożyłam na efekty. Dlaczego to pomaga? Bo oprócz teorii mam praktykę. Przeżyłam bardzo dużo trudnych sytuacji w życiu i wyszłam z nich silniejsza i mądrzejsza.

Co panią motywuje do dalszego działania w chwili osłabienia czy zwątpienia?

Przede wszystkim, mało sobie pozwalam na chorowanie. Według Huny, energia idzie za uwagą. Jestem też fanką Totalnej Biologii. Gdy coś dzieje się z moim ciałem, zastanawiam się, jaki problem psychiczny się z nią wiąże. I bardzo w to wierzę. Choroba jest efektem naszych nieumiejętności. A nasze ciało zna odpowiedź, jest naszym przyjacielem. Pomaga nam. Nasze ciało, umysł i duch tworzą całość, jedność. To jest maszyna idealna, zintegrowana. Jeśli na przykład bolą nas kolana to może znaczyć, że mamy w sobie za dużo pychy i może trochę te kolana ugiąć, zastanowić czy zawsze musimy mieć rację, czy nie za dużo gry naszego ego. To są proste działania. Jestem tym zafascynowana. Nasze ciało to genialna maszyna, tylko trzeba samemu o nie też zadbać.

Od lat działa pani charytatywnie. Jak pani sądzi czy Polacy jako społeczeństwo lubią pomagać innym?

Myślę, że polskie społeczeństwo bardzo lubi pomagać. Lubimy się dzielić. Często jednak pomagamy z poczucia winy lub aby sobie coś wynagrodzić, poczuć lepiej. To duży błąd. Powinniśmy pomagać wtedy, gdy o te pomoc zostaniemy poproszeni, bo tylko wtedy mamy pewność, że dana osoba widzi problem i jest gotowa coś w swoim życiu zmienić, efektywnie wykorzystać naszą pomoc. Wcześniej możemy tylko zasugerować, że ten problem istnieje i że jesteśmy gotowi do pomocy.

Każdy ma swoją drogę, którą musi przejść sam. Warto zatem zacząć zadawać dobre pytania do siebie, do życia, aby dojść do swego celu. Pomaganie na siłę to przeszkadzanie komuś w jego rozwoju. Nie daję sobie zatem prawa do tego, aby pomagać bez poproszenia o pomoc.

Co jest największym zawodowym marzeniem Ilony Felicjańskiej?

Zrealizować to, co mam do zrobienia, czyli nie bać się nowych wyzwań, wychodzić ze strefy komfortu, iść krok do przodu każdego dnia. Wierzę, że życie ma dla nas swój najlepszy plan. A jak mi samej brakuje sił, to mam przy sobie największe możliwe wsparcie, drugiego człowieka, miłość i jego wiarę we mnie. Mam przy sobie Paula i wiem, że razem możemy więcej.

Tak jak wspomniałam wcześniej, wierzę w astrologię. Wierzę, że nie ma przypadkowych spotkań czy zdarzeń. Wszystko w życiu ma swój sens i cel. Wszystko popycha nas ku rozwojowi i do tego, abyśmy odnaleźli siebie w sobie, abyśmy poczuli nasze przeznaczenie i zrealizowali je. Kiedy pierwszy raz byłam u Aliny Wajdy (astrolożka) i ona, nie znając mnie i nie wiedząc nic o mnie, zaczęła mówić rzeczy, o których nie miała prawa wiedzieć, wtedy zrozumiałam, jak potężne i mądre jest to narzędzie. Gdy poprosiłam Alinę o sprawdzenie naszych (mojego i Paula) kosmogramów czyli map urodzenia, powiedziała tylko: „Wow! Wy oddzielnie możecie dużo, ale razem jesteście wielką siłą”. Czas wszystko pokaże.

Co uważa pani za swój największy sukces życiowo-prywatny?

To na pewno moi chłopcy, moi synowie. To też relacja z Paulem. Wielka miłość i każdego dnia chęć bycia bliżej, rozumienia się bardziej. To też cudowny kontakt z moją mamą. To, że potrafiłam ją przeprosić za to, ile smutku przeze mnie doświadczyła.

To też to, że ja, dziewczynka ze Sromutki, małej wioski, z zaburzonym poczuciem wartości napisałam książkę „Jak być niezniszczalną” i stała się ona najlepszą książką psychologiczną a terapeuci dawali ją swoim pacjentom. Z tego też jestem bardzo dumna.

Rozmawiała: Dagmara Wójcik – Jędrzejewska

Redakcja: Anna Chodacka – Penier, Aneta Zadroga

ilona-felicjanska22
ilona-felicjanska22

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.