Kudelski_ikona
Projekt Teatr Warszawa jest spełnieniem aktorskich marzeń Roberta Kudelskiego. To jego "dziecko"
Monika Mista
17/10/2011

Robert Kudelski – nie o serialu

Grywa na deskach teatrów od 15 lat, ale dopiero po tym, jak zagrał Michała w serialu „Na Wspólnej”, jego aktorska pozycja znacznie się umocniła. Ale w EksMagazynie nie pytamy o kulisy serialu. Za to dowiadujemy się mi.in o tym, że nauczył się nie wystawiać tzw. „ miękkiego brzusza”. Nie pozwala już bowiem, aby wszyscy mogli ładować w nie wszystkie swoje dobre i złe emocje

EksMagazyn: Czy łatwo jest mężczyźnie zagrać kobietę? Odnoszę się do roli w spektaklu „Guwernantki”, w której można Pana zobaczyć na deskach Teatru Ochota w Warszawie.

Robert Kudelski: Rola Guwernantki jest specyficzna, bo to nie jest rola, która wymaga specjalnej obserwacji zachowań kobiet, to nie jest rola o psychologii kobiet. Po prostu, żeby zagrać taką rolę trzeba mieć sporo dystansu i poczucia humoru. Nie było mi trudno, ja takie wyzwania lubię. Ale gdy czasami mężczyzna gra prawdziwie kobiecą rolę i jest to rola psychologiczna, jeśli te role dotyczą jakiegoś problemu społecznego, życiowego, to wtedy trzeba bardzo profesjonalnie do takiej roli podejść. Ale „Guwernantki” to ewidentnie komedia i nie udajemy przed widzami, od początku do końca nikt nie ma wątpliwości kim jestem.

Które role wspomina Pan najlepiej?

Chyba łatwiej byłoby mi powiedzieć o rolach, które nie sprawiły mi żadnej przyjemności, albo które były wredne. Ale jak aktor zaczyna pracę nad rolą, to właściwie nie wie, jak będzie. To się rodzi, mijają dwa tygodnie i dopiero wtedy i aktor i reżyser wiedzą, czy to będzie dobry spektakl, czy to będzie katastrofa.

Czy są role, które Pan przyjął, zagrał, lecz później okazało się, że Pan do nich kompletnie nie pasuje, które dziś uznaje Pan za kompletnie niepotrzebne?

Jak większość aktorów po szkole marzyłem, aby grać w teatrze repertuarowym i być na etacie, a aktor na etacie ma takie obowiązki, że musi przyjmować wszystkie role, nie może odmawiać. Nie będę wskazywał ról i spektakli, które były złe, średnie, albo niepotrzebne, bo być może grali ze mną koledzy, którzy byli dumni z jakiegoś przedstawienia. Generalnie mam na swoim koncie kilka spektakli, które gdyby się nie odbyły, to nic by nic się nie stało.

Wyrzeczenia, które podjął Pan dla roli?

Było kilka takich ról, np. grałem dwa przedstawienia jednego dnia. W spektaklu numer jeden byłem transwestytą występującym w nocnym klubie i po pierwsze musiałem się nauczyć chodzić na wysokich koturnach, a po drugie miałem wejść w psychikę człowieka, który ukrywa swoją pewność i nie jest akceptowany przez społeczeństwo. To była rola dramatyczna, musiałem grać wycinki niemal kobiety, ale żeby to nie było przerysowane, ale faktycznie psychologicznie uzasadnione. Tego samego dnia grałem też w innym spektaklu i wcielałem się w postać macho. Publiczność musiała uwierzyć, że jestem twardy i męski. I jedno i drugie wymagało ode mnie pewnego rodzaju przygotowania. Bywało też bardzo zabawnie, gdy na przykład wychodziłem na scenę z pomalowanym okiem, bo zapomniałem sobie zmyć. Istotne wyrzeczenie, było takie, że biorąc pod uwagę, że w pierwszym przedstawieniu grałem „faceta w kieckach”, to musiałem pilnować swojej wagi. Wychodząc gdzieś ze znajomymi śmialiśmy się, że ja muszę dbać o linię. Nie można było nic na to poradzić, bo sukienkę do tego spektaklu zakładała mi koleżanka na scenie i gdybym przytył kilogram, mogłoby się okazać, że jej zwyczajnie nie może dopiąć.

Są rolę o które chciałby Pan szczególnie zawalczyć?

Nie mam czegoś takiego, nie jestem też zazdrosny o role. Wiem, że jeszcze parę dobrych ról przede mną, może one jeszcze nie zostały napisane. Na Hamleta jestem już za stary, byłem już za stary w szkole teatralnej. Niektórzy chcą grać Romeo Szekspira, ale ja zdecydowanie bardziej lubię dramat współczesny polski – symbolikę i problemy, które pobudzają wyobraźnię widza. Teraz na szczęście mam duży wpływ na wybór roli, nie muszę przyjmować ról, które mnie nie interesują, ani starać się i chodzić na rozmowy kwalifikacyjne do dyrektorów teatrów. Nienawidzę castingów i teraz wreszcie kiedy faktycznie będzie taka rola, o którą chciałbym zawalczyć, to sobie ją upatrzę, wyłuskam zatrudnię reżysera, aktorów i zagram(śmiech).

Czyli teraz już tylko gra Pan to co chce, a nie to co musi…

Czas najwyższy, pracuję w tym zawodzie 15 lat. Poza tym wychodzę z założenia, że do pewnego momentu człowiek jest uzależniony od kogoś, bo ktoś ma niego pomysł. Ale po jakimś czasie, sami powinniśmy mieć pomysł na siebie – uczymy się, zdobywamy doświadczenie i to naturalny stopień rozwoju. Na tym polegał mój pomysł – założenie profesjonalnego teatru, abym mógł grać bo chcę, a nie bo muszę.

Bywają sytuacje, że jest Pan niezadowolony ze swojej gry?

Tak, dlatego, że jestem perfekcjonistą. Również w życiu. I często bywam z siebie niezadowolony, ale to często się nie pokrywa z odbiorem widzów, bo okazuje się, że było bardzo dobrze. Bywa też odwrotnie – myślę sobie, że zagrałem rewelacyjnie, a ktoś ocenia, że wcale nie, że byłem średni. Nasza własna ocena i odczuwanie jest subiektywne. To tak jak patrzymy na siebie w lustro, podobamy się sobie, a później oglądamy zdjęcia i mówimy: „ojej – przecież ja tak nie wyglądam!”

Czy czuje Pan presje ze strony publiczności?

Już nie. Biorę pod uwagę opinię ludzi, którzy stanowią dla mnie priorytet. Ale muszę mieć dystans, bo są osoby, które dzielą się ze mną swoimi opiniami i chcą mnie zdołować, sprawić mi ból, a są osoby, które powiedzą coś negatywnego, ale szczerze, bo chcą, abym następnym razem wypadł lepiej. Nie czarujmy się, ale w środowisku aktorskim zazdrość jest obecna. To zresztą nasza cecha narodowa – że jeśli komuś coś się uda, to nie poklepiemy go ramieniem. Wielu ludzi nie ma odwagi, żeby zaryzykować, wtedy najłatwiej jest krytykować. Sam mógłbym wydać pieniądze na podróż dookoła świata, ale wybrałem teatr. Na początku gry w serialu, wiele rzeczy sprawiało mi przykrość, bo my – aktorzy – artyści jesteśmy bardzo wrażliwi. Słysząc negatywną opinię od razu pojawia się myśl, że jestem złym aktorem, a nie że źle zagrałem. Ale nauczyłem się nie wystawiać tzw. „ miękkiego brzusza” wszystkim, aby mogli ładować we mnie wszystkie swoje dobre i złe emocje.

Jakie wyrzeczenia wiązały się z Projektem Teatr Warszawa?

To kosztowało mnóstwo nieprzespanych nocy, trzeba było przekonać do siebie ludzi, zapewnić, że to będzie profesjonalny teatr, zorganizować wszystko od biur po kasy. To także założenie działalności gospodarczej i wzięcie na siebie odpowiedzialności, podpisanie umów, zainwestowanie pieniędzy, żeby wszystko „hulało”. Jedna dekoracja kosztuje kilkadziesiąt tysięcy złotych, a nie jesteśmy teatrem publicznym, który dostaje od państwa pieniędzy. Ale w tym momencie jest już etap w którym się dobrze o nas mówi, z szacunkiem. A to już daje satysfakcje.

Czy myślał Pan, żeby porzucić pracę w serialu?

Nie i nigdy sam tego nie zrobię, bo serialowi zawdzięczam to, że mogę mieć teatr – moje „dziecko” – Projekt Teatr Warszawa. Szanuję to, co dostałem od losu. Tylko dzięki temu, że zagrałem w serialu mogłem się rozwijać, miałem pieniądze, które mogłem odłożyć i zainwestować w teatr. Mam nadzieję, że do emerytury będę miał tu możliwości realizacji zawodowej i finansowej. Ale serialu nigdy dobrowolnie nie porzucę.

Nie znoszę…? Głupoty.

Boję się… ? Głupoty (śmiech).

Bardzo mnie cieszy….? Dużo rzeczy mnie bardzo cieszy, ale właściwie cieszy mnie najbardziej, jak moje spontaniczne pomysły sprawiają przyjemność moim najbliższym. Na przykład zabrałem moją babcię do Niecka na Ukrainie – bałem się, jak to będzie, ale babcia bez problemu zniosła lot samolotem, wyczekiwała na paszport i to mnie bardzo ucieszyło. Czasem jest mi smutno, jak wyjdę z jakimś fajną spontaniczną propozycją i usłyszę tylko zdawkowe ok – bez entuzjazmu.

Lubię w kobietach…? Generalnie lubię w ludziach dobre poczucie humoru, a to jest cecha ludzi inteligentnych.

Szczęście to…? Jestem szczęśliwy i na to ma wpływ wiele czynników, los do mnie podchodzi bardzo hojnie.

Czy w relacjach z kobietami lubi Pan zdobywać, czy lubi Pan być zdobywany…? To zależy od okoliczności.

I co takiego musi mieć w sobie kobieta, żeby zwrócił Pan na nią uwagę…? To też zależy od okoliczności (śmiech).
Czego Pan nie lubi w kobietach…? Nie lubię kobiet przezroczystych, mimoz.

Jak Pan spędza wolny czas? W podróżach. To mnie relaksuje i daje mi to poczucie, że z perspektywy 3 tysięcy kilometrów łatwej mi jest oceniać pewne sytuacje. Problemy nagle stają się bardzo przyziemne. Nagle zdaję sobie sprawę, że przez 3 dni może się tak wiele zdarzyć – samolot może spaść, statek zatonąć, i to się ma nijak w stosunku do rachunku, który muszę zapłacić na poczcie.

Robert Kudelski to…? Trudno jest mówić o sobie, bo ja jestem kompletnie nieobiektywny. To po prostu ja.

Rozmawiała: Monika Miśta

Kudelski_ikona
Kudelski_ikona

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.