gudzowatyikona
JJ
10/10/2015

Tomasz Gudzowaty: Idealny kadr

Co roku przemierza kilometry w poszukiwaniu idealnego kadru. W środowisku fotografów budzi emocje: od podziwu po zazdrość. Nic dziwnego. Jest najczęściej nagradzanym polskim fotografem. EksMagazynowi opowiada, co robi, zanim naciśnie migawkę

EksMagazyn: Pamięta pan pierwsze zrobione przez siebie zdjęcie?
Tomasz Gudzowaty:
Przechowuję w pamięci wiele wspomnień związanych z fotografią, ale akurat nie to. Latem często wyjeżdżałem do małej miejscowości w łódzkiem, gdzie mieszkał mój wuj, z zawodu nauczyciel, a z zamiłowania fotograf. Interesował się historią swojego regionu, dokumentując za pomocą aparatu wszystko, co wydawało mu się ciekawe i godne utrwalenia. Sam wywoływał negatywy i wykonywał odbitki. Chętnie towarzyszyłem mu w fotograficznych wyprawach i później w ciemni. Myślę, że w takich okolicznościach mogłem zrobić pierwsze zdjęcie.

Niewiele osób wie, że skończył pan studia prawnicze...
Togi nigdy nie zdążyłem przywdziać. W szkole średniej moje zainteresowanie fotografią było bardzo głębokie, poparte nie tylko praktyką, ale lekturami, studiowaniem – poprzez albumy fotograficzne – dorobku takich fotografów, jak Adams czy Salgado, co na pewno miało duży wpływ na moją własną twórczość. W każdym razie już wtedy wiedziałem, że zostanie zawodowym fotografem to decyzja na całe życie. Nie byłem jednak na nią gotowy. Wybrałem prawo świadomie, ale – jak każdy młody człowiek – w oparciu o niepełne przesłanki, a przede wszystkim mając bardzo idealistyczne wyobrażenie o tym zawodzie. Im bliżej dyplomu, tym bardziej narastało moje rozczarowanie, chociaż samych studiów nie żałuję. Sądzę, że objawiły się tutaj dwie poniekąd sprzeczne cechy mojego charakteru: konsekwencja w dążeniu do celu i opór przed robieniem czegokolwiek bez przekonania, na zasadzie inercji. Dlatego wkrótce po studiach zdecydowałem się na radykalną zmianę planów i zostanie zawodowym fotografem.

Rozmawiamy tuż po ogłoszeniu wyników konkursu Pictures of the Year, w którym otrzymał pan dwie nagrody – za zdjęcie walki bokserskiej w Sao Paulo i za reportaż o meksykańskich zawodnikach lucha libre. Ta ostatnia praca została tydzień temu nagrodzona także na World Press Photo. W obu konkursach zdobył pan w sumie po dziewięć nagród, w większości za zdjęcia sportowe. Czy uważa pan fotografię sportową za swoją specjalizację?
Na pewno nie w znaczeniu przynależności do branży fotografów sportowych. Ostatnią imprezą, na którą udałem się z akredytacją prasową, były igrzyska paraolimpijskie w Atenach. Nie interesuje mnie, jako fotografa, tak zwany „wielki sport”. Zawsze natomiast fascynował mnie sport jako zjawisko kultury i praktyka rozwoju osobowości. Ta strona sportu jest praktycznie nieobecna, a przynajmniej mocno niedoceniana w przekazie „mainstreamowym”. W zasadzie od lat realizuję jeden duży projekt poświęcony sportom, które określam jako peryferyjne. Początkiem była praca nad „Shaolin Temple”, finał nastąpi – mam nadzieję – za kilka lat. Określiłem swój cel jako czterdzieści esejów, poświęconych różnym dyscyplinom. Każdy z nich jest autonomiczną całością, ale także częścią tej samej narracji. Nazwałem ten projekt „Beyond the body”.

„Są piękne, rozumne, pocieszne, liryczne” – napisał pan o zwierzętach we wstępie do albumu prezentującego zdjęcia z Afryki. Przez wiele lat, to one były głównym bohaterem pana zdjęć. Czym pana najbardziej zaskoczyły?
Etykieta fotografa zwierząt przylgnęła do mnie na długo – przypuszczam, że głównie z powodu jednego zdjęcia, które w swoim czasie zyskało pewien rozgłos za sprawą nagrody World Press Photo. W rzeczywistości jednak fotografią przyrodniczą zajmowałem się nie tak długo. Uważam mimo wszystko tamto doświadczenie za bardzo ważne. Dlaczego? Bo to doskonała szkoła rzemiosła, cierpliwości i pokory wobec tematu, który trzeba „wychodzić”. Całkiem dosłownie. W Afryce spędziłem w sumie kilkanaście miesięcy, pokonując w tym czasie tysiące kilometrów.

Jakie miał pan sposoby, na to by zwierzęta pozwoliły wejść do swojego świata? Słyszałam opowieści o rodzinie gepardów, która po pewnym czasie wzajemnych obserwacji wylegiwała się na dachu pana samochodu…
Dzikie zwierzęta nie mają „parcia na szkło”, nie tęsknią do spotkania z człowiekiem, Zdjęcie młodych gepardów uczących się, jak przeżyć (nazwałem to „Pierwszą lekcją zabijania”, ale przecież nie o samo zabijanie tu chodzi) mogłem wykonać tylko dlatego, że wcześniej poświęciłem dużo czasu na zaprzyjaźnienie się z gepardzicą i jej kociętami. Zaczęła korzystać z jeepa jako wygodnego punktu obserwacyjnego na płaskiej sawannie, a mnie często powierzała rolę opiekuna kociąt. Jak mawiał Robert Capa: „Jeśli twoje zdjęcia nie są dostatecznie dobre, to nie jesteś dostatecznie blisko”. Kiedy młode gepardy dorosły do owej pierwszej lekcji, byłem blisko – tylko i aż tyle.

Cały artykuł w najnowszym, 9. numerze EksMagazynu.

gudzowatyikona
gudzowatyikona

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.