zygmunt_chajzer_ikona
JJ
22/11/2013

Zygmunt Chajzer: Ryzyko się opłaca

Mnie zawsze zależało na tym, żeby ludzie wygrywali, a z drugiej strony musiałem być obiektywny. Czasami aż mnie korciło, żeby powiedzieć: „Co ty robisz człowieku? Przecież wszyscy widzą, że robisz źle, zmień decyzję”, ale nic nie mogłem zrobić…

EksMagazyn: Jak wyglądało pana dzieciństwo?
Zygmunt Chajzer:
Urodziłem się na Pradze, w okolicach Zacisza. W tej chwili to integralna część stolicy, kiedyś były to głębokie przedmieścia. Pętla i ostatni przystanek autobusu nr 119 znajdowały się właśnie na Zaciszu. Dalej nie było już nic. Mama, jadąc na zakupy, mówiła, że jedzie „do Warszawy”. Kilka pokoleń mojej rodziny jest związanych z tymi terenami. Dziadek przed wojną był dorożkarzem, więc miał tam swoją stajnię. Dzieciństwo było bardzo radosne, rozbiegane, chociaż pod względem materialnym nie było zbyt kolorowo. Rodzice wykonywali dosyć proste zawody, w domu nigdy się nie przelewało. Nie było to jakimś problemem – nie odczuwałem z tego powodu żadnych braków czy kompleksów. Generalnie można powiedzieć, że czasy były biedne. Wszyscy mieliśmy mniej więcej po równo.

Dzieciaki pewnie nie bawiły się na placach zabaw…
Mieliśmy swoje miejsca, wolne place niedaleko naszych domów, na których urządzaliśmy boiska. Ba! Powstawały całe stadiony, była bieżnia, skocznia, boisko do siatkówki. Nikt nie oczekiwał, że dostaniemy miejsce do grania – trzeba było samemu o to zadbać. Samodzielnie robiliśmy też przyrządy do ćwiczeń. Pamiętam sztangę, która składała się z metalowego pręta i odlanych w betonie odważników.

Samodzielnie zrobiliście je z betonu?!

Takie były czasy (śmiech). Ktoś zdobył trochę cementu, ktoś trochę piasku. Inwencja twórcza była dosyć mocno rozwinięta (śmiech). Sami konstruowaliśmy też przeróżne pojazdy np. sanie z płozami. Było w tym dużo radosnej twórczości, ale myślę, że jednocześnie rozwijającej.

W co się bawiliście na podwórkach?
Sport, sport i jeszcze raz sport. Wyścigi, biegi, gra w piłkę, jazda na rowerze, czasami jakieś dalsze wyprawy kolejką wąskotorową do Radzymina, na stawy. Kolejka jeździła w takim tempie, że można było wysiąść, nazbierać grzybów i jeszcze wsiąść do ostatniego wagonu. Parowóz z tej kolejki stoi do tej pory w Markach.

Zdarzały się niebezpieczne zabawy?
Owszem. Jazda na łyżwach po zamarzniętym jeziorkach na przykład… Chociaż nawet jeśli ktoś wpadł do przerębli, to zazwyczaj po kolana w wodę, co groziło najwyżej przeziębieniem. Właściwie chyba nawet się nie przeziębialiśmy, bo byliśmy zahartowani. To były czasy dla twardych ludzi (śmiech).

Przyjaźni się pan do tej pory z jakimś kolegą z dzieciństwa?
Miałem przyjaciela, Janka Falkowskiego, który niestety już nie żyje. Był starszy o dwa lata i nauczył mnie wielu rzeczy. Wtedy były to całe lata świetlne, więc Janek był dużo mądrzejszy i umiał dużo więcej. Miał zdolności techniczne, więc kiedy budowaliśmy bobslej, imponował mi tym, że wiedział, jak się to tego zabrać. Był moim mistrzem.

Jak wyglądały randki z dziewczynami?
Wszystko działo się w sposób bardzo naturalny. Zapraszało się koleżankę do kina, na lody, na bitą śmietanę, na ciastko. Potem można było delikatnie wziąć ją za rękę i odprowadzić pod dom. Nie wiem, jak to teraz wygląda, ale kiedyś było chyba fajniej.

W domu panowały surowe zasady?
Rodzice dawali mi dużo swobody, za co jestem im bardzo wdzięczny. Wiedzieli, że głupot nie robię. W końcowych latach szkoły podstawowej byłem członkiem zespołu teatralnego, który działał przy Domu Kultury na Zaciszu, jeździłem na treningi sportowe. W domu pojawiałem się rzadko. Wychodziłem rano z książkami i często bywało tak, że wracałem późną nocą.

Wszyscy uprawiali sport?
Nie było pytania czy, tylko jaki. W którymś momencie bardzo popularnymi postaciami na Zaciszu stało się rodzeństwo zapaśników – Kudelscy. Zdobywali mistrzostwa Polski, mistrzostwa Europy i nagle wszystkie dzieciaki dookoła stwierdziły: „Zostaniemy zapaśnikami!!!” (śmiech). I ja też wpadłem na ten dziki pomysł. Zapisałem się do kółka zapaśniczego, udało mi się nawet zdobyć jakiś medal na mistrzostwach Polski i nawet dostałem się do kadry narodowej. Potem stwierdziłem, że to sport kompletnie nie dla mnie i owczy pęd do wszystkiego, co robią inni, to niekoniecznie dobry pomysł. Wtedy pojawiła się siatkówka, która towarzyszy mi do tej pory i jest najbliższa mojemu charakterowi. Gram od ponad 40 lat.

Czy to prawda, że mam pan uprawnienia trenera siatkówki?
Tak, skończyłem AWF i pierwszym moim zawodem jest trenerstwo. Dopiero potem pojawiła się politologia i dziennikarstwo.

Kiedy pojawiła się myśl, żeby zostać dziennikarzem?
Na AWF wydawana była gazetka studencka „Miniatury”, do której zacząłem pisać pierwsze artykuły. Bardzo mi się to spodobało. Naczelnemu też i przez ponad dwa lata redagowaliśmy wspólnie to pismo. Pierwszą moją współpracą dziennikarską była redakcja sportowa pierwszego programu Radia Polskiego. Potem zostałem przyjęty na próbę do redakcji „Sygnałów dnia” – tam zawsze byli potrzebni tacy wariaci, którzy wstaną o 3 w nocy i przygotują coś do audycji. Najstraszniejsze było to poranne wstawanie… Pierwszą godzinę programu zaczynaliśmy o 4. Trzeba było mieć sporo samozaparcia, żeby wstać, albo się nie kłaść. Na początku robiło się herbatę redaktorom (śmiech). Udało się przetrwać ten pierwszy, bardzo ciężki okres i tak jestem związany z radiem już ponad trzydzieści lat. Choć w innym miejscu. Radio ma coś w sobie. Ktoś powiedział, że to teatr wyobraźni i pewnie tak jest. Zresztą moja żona, tak naprawdę poznała mnie poprzez radio.

Opowie pan całą historię?
Najpierw znała głos, a dopiero potem człowieka (śmiech). Dorota słuchała „Lata z radiem” i mój głos na tyle się jej spodobał, że postanowiła poznać jego właściciela. Zgłosiła się do konkursu Miss Lata z Radiem, bo wpadliśmy na taki szalony pomysł, żeby wybierać miss, chociaż nie było ich widać (śmiech). Dorota wystartowała w tym konkursie. Miss nie została, ale za to dostała nagrodę pocieszenia w postaci męża (śmiech).

Syn Filip (wywiad ukazał się w 18. numerze EksMagazynu – przyp. red.) twierdzi, że pana żona jest najbardziej bezproblemową osobą na świecie…
To prawda, jest optymistką i do tego nie przejmuje się drobiazgami. Nie dochodzi między nami do konfliktów w codziennych sprawach, bo one tak naprawdę nie mają znaczenia. Ważne jest zdrowie, fajne samopoczucie, harmonia, spokój i szczęście na co dzień. W związku z czym nie zawracamy sobie głowy tym, że ktoś się trochę spóźnił, czy zrobił nie takie zakupy jak trzeba. To nie są problemy.

Są państwo przeciwieństwami?
O tak. Absolutnie. Uwielbiam sport, Dorota go nie znosi. Ja jestem obieżyświatem, lubię zmienne sytuacje, wyjazdy, jestem takim niespokojnym duchem, natomiast Dorota, jakby mogła, to by najchętniej w ogóle z domu nie wychodziła. Albo wychodziła wyłącznie na spacery z psami, bo to jej ukochany świat. Różnimy się, ale to nie jest najważniejsze. Gdybyśmy chcieli przeciągnąć kogoś na swoją stronę, nastąpiłaby katastrofa.

Jaka jest recepta na długi, udany związek w dobie szybkich rozwodów?
Na początku musi być wybuch, eksplozja, kometa, która sprawia, że świat nagle zwariuje. Bez tego trudno ten związek poukładać. Później, oczywiście wszystko robi się spokojniejsze, codzienne. Liczy się umiejętność zaakceptowania odmienności, tolerancja i rzecz niezwykle ważna – poczucie humoru. Jeśli będą nas śmieszyć te same żarty, to mamy bazę na długie lata.

A co pan sądzi o kryzysie męskości? Młodsze kobiety narzekają, że brakuje im męskiego, silnego ramienia…
Bo czasy są inne. Kiedyś świat był pełen zasadzek i wymagał od nas dużo więcej, niż w tej chwili. Kiedyś brakowało specjalistów od naprawy samochodów, więc trzeba się było tego samemu nauczyć. Trzeba było brać na siebie większą odpowiedzialność, żeby to wszystko dobrze funkcjonowało. Teraz jest łatwiej i faceci chyba zbyt szybko i zbyt łatwo dają sobie odebrać inicjatywę, dają sobie wmówić, że na niczym się nie znają. Nieprawda, znam się, umiem, potrafię. Nawet, jak mi się czasami coś nie uda, spróbuję za drugim razem.

Cały materiał znajdziecie w 19. numerze EksMagazynu dostępnym w Empikach, sieciach Relay i InMedio w całej Polsce.

zygmunt_chajzer_ikona
zygmunt_chajzer_ikona

Komentarze Dodaj komentarz (1)

  1. Daria 12/12/2013 21:19

    CytujSkomentuj

    jeeeejku, pamiętam IDŹ NA CAŁOŚĆ! przecież w dzieciństwie wszyscy to oglądali! a pan Zygmunt, klasa sama w sobie, szkoda, że jego syn trochę za bardzo poszedł w pop rozrywkę, no ale cóż, takie czasy chyba…

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.