DSC_0695-1000x600
fot. Justyna Szczurek
Ela Makos
31/01/2017

Na walizkach: Moje Machu Picchu. W pogoni za rozumem i marzeniami cz. 1

Czy to sen? Czy naprawdę tutaj dotarłam. Magia miejsca jest wszechobecna. Ciepły powiew wiatru przywraca mnie do rzeczywistości. Bezgraniczna radość przepełnia moje serce. Jest to jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu! Nie mogę uwierzyć, iż jedno z największych marzeń właśnie się spełniło. Dotarłam do starożytnych ruin wielkiego Machu Picchu.

Iść ciągle iść…

Budzę się kilka minut przed czasem. Za chwile zadzwoni budzik, ale nie zamierzam na niego czekać. 4 rano, pora wstawać. Szybki prysznic, ubrania już gotowe, plecak spakowany. Zapach świeżo parzonej kawy jeszcze bardziej pobudza moje rozpalone już zmysły. Śniadanie pochłaniam w mgnieniu oka. Najchętniej wyszłabym natychmiast, ale wiem, że będę potrzebowała dzisiaj dużo energii. Gdzie latarka?! Szybko wracam do pokoju. Gotowa! Ruszam w ciemną noc.

Aquas Calientes mała turystyczna miejscowość, ostatni przystanek przed Machu Picchu. Wczoraj dotarłam tu majestatyczną koleją z Ollantaytambo – niewielkiego miasteczka otoczonego inkaskimi fortecami. Miasto jeszcze śpi. Mam wrażenie, że jestem tu sama. Zatrzymuję się na chwilę przy lokalnej mapie, by upewnić się, że idę w dobrym kierunku.

5 rano. Marsz wprowadza mnie w dziwny trans. Wychodzę z miasta kierując się znakami. Ubita droga prowadzi wzdłuż rzeki. Jakiej rzeki?! Przecież nic nie widzę. Tylko szum potwierdza jej obecność. Towarzyszy mi zupełna ciemność. Dziwne odgłosy dzikiej puszczy delikatnie przyspieszają tętno. A mogłam zdecydować się na lokalny transport. Ale nie! Zamiłowanie do wędrówek wzięło górę! Chciałaś być przed bramą pierwsza! To teraz nie panikuj. Próbuję sama dodać sobie otuchy. Dopiero przy moście spotykam pierwszych ludzi. Ustawiamy się w kolejce. Strażnik sprawdza nasze bilety. O proszę, jednak więcej osób zdecydowało się dotrzeć do bram Machu Picchu pieszo. Jestem pod wrażeniem.

Przechodzę przez most i dalej idę już gęsiego z grupą turystów. Mieszanina języków, narodowości. Starsi i młodsi. Wszyscy idziemy w tym samym kierunku. Dopiero po pewnym czasie zaczyna do nas docierać odgłos busików krążących w tę i z powrotem. Na górę, gdzie ukryte jest wejście do majestatycznego miasta, można dostać się lokalnym środkiem transportu pokonującym niezliczoną ilość serpentyn. Miejscowi zbijają kokosy na wygodnych turystach. Bilet w jedną stronę to koszt rzędu 20$ za 15-minutową podróż. Można też, jak ja, przeciąć te serpentyny podczas ponad 40-minutowej wspinaczki. Ponieważ ze względów czasowych nie mogłam przebyć Inca Trial, która to pozwala w kilka dni przemierzyć starożytny szlak kończący się u bram Machu Picchu, rozkoszuję się moją wspinaczką.

U bram raju

Docieram do bram Machu Picchu na kilka minut przed jej otwarciem. Jakież jest moje zaskoczenie, kiedy widzę dzikie tłumy oczekujących. Tylko nieliczna ich część zdecydowała się na wspinaczkę. Większość wsiadła do busika w Aquas Calientes, miasteczku leżącym u podnórza góry.

Czekam cierpliwie na moją kolej. W końcu wkraczam do starożytnego miasta. Wszędzie mgła. Pokonuję strome i wąskie stopnie, by dotrzeć najpierw do chaty strażników. Widoczność ogranicza się do kilku metrów. Jest wcześnie rano, więc liczę na to, że pogoda się poprawi. Spaceruję spokojnie, kompletnie niewzruszona otaczającymi mnie budowlami. Za chwile będę wspinać się na górę Machu Picchu, aby podziwiać starożytne ruiny z wysokości 3082 m n.p.m. (drugą opcją była nieco niższa góra Huayna Picchu, znajdująca się po drugiej stronie starożytnego miasta). Ogromu miejsca nie mogę sobie jeszcze uświadomić, więc jakież jest moje zdziwienie, kiedy mgła opada. Docierając na szczyt góry nie mogę wyjść z podziwu. Widok zapiera dech w piersiach. Czy takie samo wrażenie odniósł Hiram Bingham III, kiedy w 1911 roku stanął przed opustoszałym, zarośniętym, ogromnym kompleksem budowli położonym na szczycie Machu Picchu (Stary Szczyt).

Jedno jest pewne – to najlepiej zachowane miasto Inków. Znajduje się ono w odległości 112 km od Cuzco. Położone jest natomiast na wysokości 2090-2400 m n.p.m., na przełęczy pomiędzy Huayna Picchu i Machu Picchu w Andach Peruwiańskich. U stóp góry płynie rzeka Urubamba. Aby zwiedzić cały obiekt, składający się ze 170 budynków zbudowanych z idealnie ociosanych kamieni, których waga dochodzi nawet do 50 ton, potrzeba wielu godzin. Na tej wysokości powietrze jest dość rozrzedzone i niejeden turysta miewa problemy z oddychaniem podczas wspinaczek po licznych kamiennych schodach.

Chmury bardzo szybko się przesuwają, dlatego na idealne zdjęcie każdy musi cierpliwie czekać. Patrzę na spektakl. Magiczne miasto pojawia się i znika za puszystą kurtyną. Mogłabym siedzieć na tej górze w nieskończoność, ale ciekawość bierze górę. Czas dokładnie zwiedzić ten cudowny zakątek. Schodzę na dół, do starożytnego Machu Picchu. Pozwalam mu się kompletnie oczarować.

Położone na różnych poziomach miasto miało system kanałów doprowadzających wodę zebraną w wykutych w skale zbiornikach. Najbardziej widocznym elementem architektury są wszechobecne schody. Gdzie tylko sięgam wzrokiem – schody. Doliczono się 1200 stopni. Zapewniały one komunikację wewnątrz tego położonego na różnych poziomach miasta. Tracę oddech, jeszcze jeden stopień…

Tekst i zdjęcia: Justyna Szczurek

***

Justyna Szczurek – rodowita Krakowianka, włóczykij, który jest ciągle w biegu i planuje kolejne wyprawy.  Nie wyobraża sobie życia bez walizki, dobrej książki, aparatu, pisania i jedzenia. Nieustannie fotografuje otaczający ją świat i  przelewa na papier wszystko to, czego doświadcza podczas podróży. Instynkt podróżnika ponownie zaprowadził ją na inny koniec globu, tym razem do Meksyku, gdzie mieszka i pracuje. Co ją do tego pchnęło – ciekawość, miłość do TACOS i Mariachi czy może praca? Ciągle szuka odpowiedzi.  Jaki jest jej przepis na życie? Szczypta szaleństwa, intuicja, upór godny największego osła, wielki uśmiech i pozytywne myśli – tylko tyle i aż tyle.

DSC_0695-1000x600
DSC_0695-1000x600

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.