norwegiaikona
Redakcja
13/02/2012

Dzika i piękna Norwegia

Widząc stare farmy oddalone o godziny marszu od najbliższych miasteczek, próbuję wyobrazić sobie, jak trudno musiało być kiedyś ludziom żyjącym w tej krainie. Mieszkańcy jednej z farm, położonych na skale wysoko nad powierzchnią wody, przywiązywali dzieci sznurem, aby w czasie zabaw nie zbliżyły się zbytnio do krawędzi urwiska. O dzikiej i fascynującej Norwegii dla EksMagazynu pisze Michał Koziuk

Norwegia przypomina mi polskie Tatry, połączone z turkusowymi wodami i wodospadami chorwackich Plitwickich Jezior. Jednak to, co gdzie indziej budzi zachwyt i stanowi skarb ściśle strzeżony granicami parków narodowych, tutaj jest na porządku dziennym i stanowi widok, który można podziwiać nawet z okien samochodu. Na szczęście, w większości malowniczych miejsc przy drodze, można znaleźć miejsca postojowe, dzięki którym możemy bez przeszkód oddać się kontemplacji krajobrazu. Z kolei do parków narodowych można wybrać się na kemping z prawdziwego zdarzenia. Obowiązujące w Norwegii prawo zezwala na rozstawianie namiotu w dowolnym, nieogrodzonym miejscu oddalonym od najbliższych zabudowań o ponad 150 metrów. Pozwala ono również na zbiór owoców czy grzybów, również na terenach parków narodowych.

Na tropie „puffinów”
Temperatura zbliżała się do zera, lodowaty deszcz zacinał nam prosto w twarz, a porywisty wiatr szarpał za kaptury próbując zawrócić nas z obranej drogi. Choć dochodziła godzina 22, światła wystarczało, aby obserwować taniec przemoczonych ptaków zaniepokojonych intruzami w okolicy swoich gniazd. Jednak to nie one były celem tej wieczornej wycieczki. Po drugiej stronie wzgórza, w osłoniętych od wiatru załomach skał, mieliśmy nadzieję zobaczyć maskonury (z ang. puffin) – niewielkie morskie ptaki z charakterystycznie kolorowymi dziobami.
Niewielka wyspa Runde, którą właśnie przemierzaliśmy, jest jednym z najbardziej wysuniętych na południe w Norwegii siedlisk maskonurów, ale miłośnicy ptaków mogą podziwiać tu również i inne gatunki. Wyspa ta zamieszkana jest przez jedynie około 150 osób, natomiast co roku, w okresie lęgowym, odwiedza ją pół miliona ptaków pochodzących z 80 różnych gatunków. W połowie lipca, większość z przebywających tu wiosną maskonurów, opuściła już wyspę, kierując się na północ w poszukiwaniu chłodu, jednak niewielka ich grupa nadal pozostała w okolicy i wieczorami pojawiają się w gniazdach na stromych klifach pokrywających wyspę.
Przemoczeni i zmarznięci dotarliśmy na drugą stronę wzgórza, gdzie zielona trawa gwałtownie kończyła się stromym urwiskiem. Podążająca wzdłuż krawędzi ścieżka zaprowadziła nas niebawem do ociekającej wodą drewnianej drabiny, dzięki której mogliśmy dostać się w dół, na dość obszerną półkę skalną, skąd przy odrobinie szczęścia można obserwować odpoczywające w gniazdach maskonury.
Ciekawostkę samą w sobie stanowi dojazd na wyspę Runde. Od momentu opuszczenia lądu stałego, droga przejeżdża przez 10 wysp połączonych ze sobą mostami lub tunelami. Najbardziej zafascynował mnie sposób połączenia ostatnich dwóch wysp, oddalonych od siebie o około jeden kilometr. Jednopasmowa droga wyposażona co jakiś czas w miejsca do mijania, biegnie przez większość tego odcinka po sztucznie usypanej kamiennej grobli, łączącej się z mostem na środku przesmyku. Dróg skaczących w podobny sposób po wysepkach w Norwegii jest zapewne wiele, jednak najbardziej popularną atrakcję tego typu stanowi popularny wśród turystów „Atlantic road”. Podobno dużo emocji dostarcza odwiedzenie tej trasy jesienią, kiedy sztormy zalewają drogę uniemożliwiając przejazd.


W krainie trolli

Cieszę się, że w prowadzeniu samochodu mam już kilka lat doświadczenia. Gdyby nie to, cofanie na zwężających się do jednego pasa górskich drogach mogłoby mnie naprawdę mocno zestresować. Trudno jednak byłoby spodziewać się lepszych dróg w krainie pełnej fiordów. Te najbardziej spektakularne przecinają zachodnie wybrzeże Norwegii, wcinając się w głąb lądu na wiele kilometrów, żłobiąc we wszechobecnych skałach malownicze doliny. W rezultacie, podróżowanie po norweskich drogach w tym regionie wymaga korzystania z licznych tuneli, pokonywania wąskich serpentyn oraz postojów w przystaniach promowych. Jednak w tym miejscu pośpiech nie ma racji bytu – przejazd tymi drogami jest niesamowitym przeżyciem. Za każdym kolejnym zakrętem (bądź tunelem) wyłaniają się zapierające dech w piersiach krajobrazy. Zachwycając się mijanymi po drodze potężnymi wodospadami, błękitem lodowców czy zielenią wzgórz otaczających fiordy, jedyne, co mi przeszkadzało, to ograniczona liczba sposobów na wyrażenie myśli: „Jak tu pięknie”.
Fiordy zawsze kojarzyły mi się z surowym klimatem północy, jednak panuje tutaj dość łagodny jak na Norwegię klimat. Nie daje to co prawda gwarancji na błękitne niebo i upalne dni latem, jednak pozwala mieszkańcom farm rozrzuconych wzdłuż fiordów na uprawę czereśni, a nawet brzoskwiń. Widząc stare farmy oddalone o godziny marszu od najbliższych miasteczek próbuję wyobrazić sobie jak trudno musiało być kiedyś ludziom żyjącym w tej krainie. Jedna z zasłyszanych przez mnie opowieści traktowała o mieszkańcach farmy położonej na skale wysoko nad powierzchnią wody, którzy przywiązywali dzieci sznurem, aby w czasie zabaw nie zbliżyły się zbytnio do krawędzi urwiska.

Drogi i bezdroża
Po wjeździe zakosami na zbocze góry otaczającej fiord, wjeżdżamy na całkowicie zanurzony w chmurach płaskowyż. Jest zimno i wilgotno. Jak okiem sięgnąć leżą hałdy śniegu, co sprawia, że panuje tu atmosfera ciszy i niesamowitego spokoju. To zdecydowanie ciekawsze przeżycie, niż przejazd kilkunastokilometrowym tunelem przez górę. Pewnego dnia z takiej właśnie mgły wyjechaliśmy na sławną drogę trolli – zjazd z 800-metrowego zbocza na dno doliny serią serpentyn. Przy ładnej pogodzie, z położonego na szczycie punktu obserwacyjnego, roztacza się doskonały widok na dolinę i wijącą się w dół drogę, jednak nawet przy dużym zachmurzeniu warto przejechać się tą trasą. Choć droga ta pojawiła się ostatnio w pewnym zestawieniu najbardziej niebezpiecznych miejsc świata, to latem głównym zagrożeniem wydają się być zatrzymujący wzdłuż drogi samochody i chodzący po niej turyści.
Urokliwe miasteczka i wioski rozrzucone wśród fiordów, pełne są drewnianych domów w przeróżnych optymistycznych kolorach. Przeważają te malowane na biało i czerwono, ale z reguły łatwo dostrzec o wiele więcej barw. Wbrew pozorom, całość wygląda niezwykle malowniczo i pomimo kontrastu, idealnie komponuje się z otaczającą przyrodą. Niektóre domy poza obszarem zabudowanym, w kolorach naturalnych, z dachami krytymi trawą, idealnie zlewały się z otoczeniem. Natychmiast skojarzyły mi się z tradycyjnymi domostwami tego regionu, które podziwiać można w niezwykle ciekawych norweskich skansenach.
W końcu udało mi się to, o czym marzyłem od dawna – zobaczyłem Norwegię na własne oczy. Największym jej skarbem wydała mi się być przyroda. Chociaż jechałem tu nastawiony na podziwianie pięknych krajobrazów, to ilość zachwycających miejsc zdecydowanie mnie zaskoczyła. I mimo, że nawet w środku lata mamy tu dużą szansę zmarznąć i zmoknąć, to i tak uważam, że zdecydowanie warto odwiedzić ten kraj, choćby na parę dni.
Tekst i zdjęcia: Michał Koziuk

norwegiaikona
norwegiaikona

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.