m7
Ela Makos
27/03/2017

Na walizkach: Ciekawość to pierwszy stopień do… nieba!

„Cudze chwalicie, swego nie znacie,
Sami nie wiecie, co posiadacie” – Stanisław Jachowicz

Nie potrzeba dalekich wypraw i egzotycznych kierunków, by naładować baterie. Od dawna jestem wielkim fanem weekendowych wypadów. Myśle, że każdy zakątek, w którym obecnie mieszkamy ma do zaoferowania wiele atrakcji. Szczypta ciekawości, odrobina czasu i organizacji. Ot, cała magia, a przy okazji dobry plan na weekend!

No to w drogę!

Aktywnie z uśmiechem na twarzy ruszam w kolejną małą, wielką podróż. Gdybym była w Krakowie, pewnie wybrałabym się na kilkugodzinny spacer. Kraków to w końcu moje miasto rodzinne oraz stara miłość. Jedna i jedyna mieścina, która wzbudza tyle sentymentu. Niby znamy się na wylot, niby ta sama trasa spacerowa rozpoczynająca się nad Wisłą, a jednak zawsze pełna wrażeń!

Niestety, rzeczywistość jest odrobine inna. Monterrey w Meksyku, miasto gdzie obecnie mieszkam, dalekie jest od tego, do czego przywykłam. To miasto przyjazne… wielkim fabrykom, korporacjom i przemysłowi. Pełne ruchliwych ulic i wieżowców. O spacerze czy wycieczce rowerowej przez miasto nie ma mowy. Istna dżungla, mało przyjazna człowiekowi. Ma jednak coś, czym nadrabia w moich oczach. Otaczające góry wzbudzają podziw i ciekawość. Wydają się być na wyciągnięcie dłoni. Sprawdziłam i polubiłam. Wsiadam w auto i po 10 minutach jestem u bram parku ekologicznego Chipinque.

Opcja dla aktywnych…

No tak, autem można dotrzeć i prawie na sam szczyt! Czegóż to ludzie nie wymyślą! Na szczęście jest i parking u podnóża góry. Istnieje zatem szansa na to, aby delektować się ukrytą leśną drogą. Wybieram opcję dla aktywnych. Parkuję, otwieram drzwi samochodu i zastygam w bezruchu. Mały ptaszek postanowił przeglądnąć się w lusterku. Moja obecność zupełnie go nie krępuje. Jak zaczarowana oglądam spektakl. Jedno zdjęcie i ruszam przed siebie.

Już po paru minutach droga zaczyna ostro piąć się w górę. Pogoda nie zachęca do żadnej aktywności. Nie wiem czy to mgła czy smog. Jedno jest pewne, widoczność jest mocno ograniczona. Tyle razy pokonywałam tę trasę w słońcu, jestem więc pewna, że i dziś sobie poradzę. O dziwo, nie jestem jedyną osobą na szlaku. Wielu zdecydowało się na wędrówkę pomimo kiepskiej pogody. To miło spotkać inne uśmiechnięte twarze.

Nie wiem czy to magiczna atmosfera miejsca, czy też chwilowy przypływ energii stoi za tym nietypowym wyborem, ale coś musi być na rzeczy. Docierając do rozwidlenia szlaków, wybieram nieznaną mi dotąd drogę. Niby ten sam szczyt, ale trasa wiedzie przez przełęcz. Dlaczego nie?

Po 20 minutach zaczynam żałować decyzji. Moje serce bije jak szalone. Co mną kierowało? Czy ja zwariowałam? Wszędzie mgła. Ledwie widzę czubek swoich butów. Szlak schodzi coraz bardziej w dół. Ani żywego ducha. Tylko ja i… nie, nie, nie. Przestań myśleć, kto albo co może czaić się w tym lesie. Spokojnie! Wszystko jest dobrze, znaki pojawiają się co kilkadziesiąt metrów. Idziesz w dobrym kierunku. Ufff… kilka roześmianych dziewczyn napotyka mnie po drodze. Kolejny zakręt i zaczynamy ostre podejście. Mgła się przerzedza. Trasa pnie się w górę. Po godzinie docieram do znanego mi miejsca. To tu łączą się wszystkie szlaki przed szczytem EL Pinal. Tylko wyjątkowo dziś nie ma tu nikogo. Jeden rowerzysta chwilę wcześniej zniknął z pola widzenia. Jeszcze tylko 400 drewnianych stopni i będę u celu. Kto by pomyślał, że taki skrót może być tak męczący.

1507 metrów ponad ziemią…

Ledwie łapię oddech, ale sprawnie pokonuję ostatni stopień. Na szczycie góry znajduje się stacja meteorologiczna. Tam też siadam i nie mogę uwierzyć… Szczyt skąpany jest w słońcu. Widok zapiera dech w piersiach. Całe miasto przykryte jest gęstymi chmurami. Tylko nieliczne szczyty wychylają się ponad białą powłokę. Chwila relaksu, odpoczynku! Jak pysznie smakuje wcześniej przygotowana kawa! Opróżniam termos delektując się jej smakiem. Cisza i spokój. Ani jednego turysty… Błoga chwilo trwaj!

El Pinal jest jedynym szczytem w parku ekologicznym Chipinque, na którego zdobycie nie potrzeba oficjalnego pozwolenia. Trasa jest bardzo łatwa i dostępna dla każdego. Widok i wrażenia warte są kilku godzin spaceru. Apetyt na wyższe partie otaczających masywów – zaostrzony!

Czas wracać na ziemię. Byle do kolejnego weekendu! Byle do kolejnej małej-wielkiej wyprawy!

Tekst i zdjęcia: Justyna Szczurek

***

Justyna Szczurek – rodowita Krakowianka, włóczykij, który jest ciągle w biegu i planuje kolejne wyprawy.  Nie wyobraża sobie życia bez walizki, dobrej książki, aparatu, pisania i jedzenia. Nieustannie fotografuje otaczający ją świat i  przelewa na papier wszystko to, czego doświadcza podczas podróży. Instynkt podróżnika ponownie zaprowadził ją na inny koniec globu, tym razem do Meksyku, gdzie mieszka i pracuje. Co ją do tego pchnęło – ciekawość, miłość do TACOS i Mariachi czy może praca? Ciągle szuka odpowiedzi.  Jaki jest jej przepis na życie? Szczypta szaleństwa, intuicja, upór godny największego osła, wielki uśmiech i pozytywne myśli – tylko tyle i aż tyle.

m7
m7

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.