ikona
JJ
20/05/2013

Oni i ono

Żartujemy z dzieciatymi znajomymi, że noworodki wyglądają jak kosmici – pojawia się taki nagle, ma jakieś rysy, jakiś charakter, ton głosu, potrzeby, reaguje. My mamy zapewnić warunki rozwoju, opiekować się, kochać, po to tak naprawdę, by w pewnym momencie powiedział: „No to pa!” i zniknął. O rewolucji, jaką wprowadza dziecko w związku rozmawiamy z psychologiem Piotrem Mosakiem

EksMagazyn: Podobno, w każdym związku, pojawienie się dziecka oznacza kryzys. Jakiego rodzaju to kryzys?
Piotr Mosak, Centrum Doradztwa i Terapii psycholog.com.pl:
Przede wszystkim zamieniłbym słowo „kryzys” na „zmiana”. Pojawienie się dziecka stawia wszystko na głowie: styl życia, priorytety, czas, energię, godziny snu, ochotę na seks, możliwości, wydatki i tak dalej. To wszystko oznacza zmianę, która może doprowadzić do kryzysu, jeśli nie będziemy, jako para, rozmawiać i ustalać ważnych rzeczy. Trzeba to uświadamiać przyszłym rodzicom: „Wszystko się zmieni. Czy tego chcecie, czy nie.”

Zmiana dotyczy bardziej kobiety czy mężczyzny?
Jeśli mamy do czynienia z parą, która wspólnie dzieli trudy życia i obowiązki, to zmiana będzie dotyczyć ich obydwojga. Jeśli mąż całymi dniami pracuje, a kobieta w całości odpowiada za dom, to mężczyzna nie odczuje żadnej zmiany. No może poza taką, że w domu zrobiło się głośno i śmierdzi, a żona jest jakaś taka niewypoczęta i kiepsko wygląda, bo znowu nie zdążyła umyć włosów. I nie zawsze ma ochotę na seks, tak, jak kiedyś.

Czy rola rodziców wpływa na nas, jako dorosłych?
Nie należy sobie wmawiać, że dziecko, jako zmiana w życiu, może doprowadzić do kompletnej zmiany. To od nas zależy, na ile będzie ona głęboka. Są ludzie, którzy traktują dziecko jako broszkę, przyczepiają do chusty i jadą do Indii. Małe dziecko kompletnie nie zwraca uwagi na to, co dzieje się dookoła. Półrocznemu też nie przeszkadzają warunki zewnętrzne, więc jeśli się nie boimy i znajdziemy szpital w promieniu 100 km, to można z nim podróżować. Można chodzić do muzeum, do znajomych, zwiedzać, plażować nad rzeką, zwiedzać świat – nie ma problemu. Natomiast są ludzie, którzy uważają, że jak już ma się dziecko, to trzeba koło niego chodzić na paluszkach, w maseczkach, bo ono jest święte i należy mu zbudować świątynię oraz się podporządkować. Robi się kiepsko – nikogo się nie odwiedza, nikogo się nie zaprasza i zaczyna się wokół dziecka tworzyć sztuczną bańkę. I jest problem.

Dlaczego? To chyba naturalne, że rodzice małych dzieci chcą więcej czasu spędzać sami ze sobą?
Niekoniecznie. Mam trójkę dzieci i z każdym wychodziliśmy do znajomych. Oni też mogli nas odwiedzać, dopóki sami nie mieli pierwszego dziecka. Wtedy zaczęli mówić: „Nie mogę, bo przecież mam dziecko!” A ja się zawsze zastanawiam: w czym ono przeszkadza? Trzyma za nogę i nie pozwala wyjść? Nie!

To z czego wynika „zadomowienie” przy dziecku?
Ludzie chyba lubią mieć pretekst do lenistwa. Chodzą wokół tego dziecka, zajmują się nim i to jest fantastyczna wymówka, żeby nic nie robić. A jak przy okazji czują wyrzuty sumienia, że przestali zajmować się swoją pasją, kulturą, sportem, przyjaciółmi, to zawsze mają pod ręką genialne wytłumaczenie: „No przecież ja tak bym chciał, ale dziecko nie pozwala.” Jasne…

Dobrze, ale może oni już się wyszumieli? I nie mają ochoty biegać na latte z przyjaciółmi i zajęcia z rysunku, tylko najważniejszy jest czas spędzony z rodziną i towarzyszenie dziecku, które jest dla nich w centrum?
Ale w ten sposób się je krzywdzi! Nigdy w historii dziecko nie było pępkiem świata, dzięki czemu uczyło się samodzielności i odpowiedzialności. Nie o to chodzi, żeby rodzice wyręczali pociechę i strącali z niej każdy pyłek. Bo przecież się zmęczy, skaleczy, spoci… To klasyczna nadopiekuńczość, która dla dziecka wcale nie jest dobra, bo w pewnym momencie, kiedy ma lat naście, zapragnie wyjść spod tego klosza i to się zazwyczaj ostro kończy.

Dlaczego ludzie w ogóle chcą mieć dzieci?

Po pierwsze, dlatego, że jest to naturalne – czujemy potrzebę, nieuzasadnioną wręcz, po prostu chcemy. Mamy potrzebę macierzyństwa i tacierzyństwa. Poza tym, społecznie funkcjonuje przekonanie, że, jak mamy rodzinę, to jest to model 2+1. Co najmniej. Są też motywacje przeintelektualizowane: przedłużanie rodu, gatunku, szklanka wody na starość. W pewnym momencie ludzie czują, że posiadanie dzieci zaczyna się im podobać. Mam znajomego, bardzo zamożnego, który w pewnym momencie kariery stwierdził: „Właściwie, po co mi to wszystko? Potrzebuję kogoś, dla kogo mógłbym to zostawić. Zarabianie pieniędzy tylko dla siebie straciło sens W ten sposób mi się nie chce.”

Czy są motywacje lepsze lub gorsze? Które są niebezpieczne?

W dzisiejszych czasach powinniśmy uciekać od ocen, bo nikt nie dał nam takiego prawa. Jeśli ktoś się zdecydował z jakiegoś powodu na dziecko, to jest tylko i wyłącznie jego wybór. Ani lepszy ani gorszy. Nie nam to oceniać. Decyzja o posiadaniu np. trójki dzieci, może nie być najlepsza pod względem ekonomicznym, ale za to dużo się dzieje w domu. Każdy ma inne potrzeby i czasami życie tak go doświadcza, że ciężko to oceniać w kategoriach dobre/złe. Mierzymy swoją miarą, a przecież nie możemy wejść w skórę drugiej osoby. Z naszego punktu widzenia ocena i tak będzie błędna.

Zapytam o konkretny przypadek: para stara się o dziecko, bo mają kryzys albo nudzi się im w związku…

Nie rozumieją pewnych mechanizmów! Żyją w stereotypie, że dziecko łączy, bo ludzie się nim wspólnie zajmują i je kochają. Poniekąd tak, jeśli między rodzicami jest dobra relacja, jeśli potrafią się w dziecku zakochać i nawzajem wspierać. Natomiast, jeśli w związku jest kryzys, dziecko wprowadza jeszcze dodatkowo zmianę. A zmiana bardzo często jest na gorsze – bo dziecko jest upierdliwe. W momencie, kiedy fundujemy sobie taką upierdliwość w środku kryzysu, to jak ma nam to pomóc?

Może niektórzy wierzą, że dziecko automatycznie uszczęśliwia ludzi, że ich świat stanie się lepszy i wszystko się ułoży?
To nieprawda. Co gorsza, są pary, gdzie jedna strona jest nieuczciwa i chce wykorzystać rodzicielstwo na zasadzie: „Zrobię jej dziecko, to w końcu będzie się miała czym zająć i da mi spokój”. To nieuczciwe. Facet chce „czymś zająć” kobietę, a nie dbać o relację i związek. Co to jest za dbanie o partnerkę, jak on myśli tylko o tym, żeby ona się od niego odczepiła? To niech zabiera manatki i odejdzie. To motywacja, z którą stykam się często u starszych mężczyzn. Takich, którzy analizują, nie żyją już tylko w sferze emocji. Kalkulują i nie opłaca się im odejść, bo np. sami są już po 40. i mają młodszą partnerkę, która ciągle czegoś wymaga. No to bach, dziecko.

Cały materiał znajduje się w 16. majowo – czerwcowym wydaniu EksMagazynu.

ikona
ikona

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.